W pewnym momencie, aby tylko wykazać się siłą i zdolnościami, postanowił wyprzedzić Mniszka. Liliowy uklepywał nieco śnieg, idąc przed nim dwa kroki, ale nie zgadzało się to z wewnętrznym kodeksem Leto. Przecież on nie potrzebował niczyjej pomocy; sam dałby sobie rade. Przemknął pod oblepionym przez białe placki brzuchem i wysunął się na prowadzenie. W tym samym czasie, wykorzystując okazję, rzucił okiem na mordkę nowego kompana. Był nieco zmieszany i niezadowolony; zamyślony, a nawet... Skrępowany? Wyglądał, jakby nad czymś się ostro głowił.
"Czy aby na pewno chce pomóc mi w znalezieniu matuli? Być może miał jakieś inne, całkowicie inne plany... A może sam kogoś szukał?! Przecież wyglądał, jakby kogoś wyglądał. Może czekał na przybycie swojej ukochanej... Kocur w takim wieku powinien być już wierny jakiejś damie; kogoś doglądać i opiewać jego piękno, dobroć i elegancje"
— Mam nadzieje, że nie jestem natrętny. Bardzo by mi dokuczało, tak w środku, jakby moje prośby skierowane do Pana, Panie Mniszku, przerwały w czymś niezmiernie ważnym. — powiedział, oglądając się przez bark. Było to bardzo niewygodne; nie wiedział, gdzie idzie, a biały blask, który otaczał go z każdej strony i oślepiał, nie pomagał. Parę razy wszedł prosto w wysoką zaspę, a uczucie mokrego śniegu, który roztapiał się po kontakcie z ciepłem jego ciała, wchodzącego do uszu, przyprawiało go o dreszcze
— Och... Nie ma sprawy... Gdybym miał coś innego do zrobienia, raczej bym Ci powiedział. — mruknął starszy kocur, wyciągając delikatnie malucha spod śnieżnej czapy. — No i w końcu ty szukasz swojej mamy; rzadko mam do roboty coś, co jest sytuacją, która bardziej nie cierpi zwłoki, niż to.
— O! Dziękuje serdecznie! — zareagował, gdy ten otrzepał mu czubek głowy z puchu. — No tak. Moja misja jest przeogromnie ważna! Najważniejsza na całym świecie! Ciesze się, że Pan to rozumie. To wielka radość znaleźć kogoś, kto z taką łatwością wyciąga pomocną łapę.
— Cała przyjemność po mojej stronie. Byłoby nieprzyjemnie gdybyś w tak młodym wieku się zgubił i nie wrócił do domu. Zwłaszcza jeśli zaginęła z niego już Pani, której szukamy. — gdybał Mniszek, równając się z Leto, aby ten po raz kolejny nie skończył zakopany pod warstwą śniegu. — To było troszkę nieodpowiedzialne tak się samemu szwendać po okolicy... W Betonowym Świecie jest dużo niebezpiecznych miejsc, niebezpiecznych sytuacji, a co najważniejsze, niebezpiecznych kotów.
— W Betonowym Świecie? A cóż to takiego? Pierwsze słyszę tak szkaradną nazwę... — zdziwił się i skrzywił kocurek.
— Hm... To miejsce, gdzie mieszka wiele samotnych, wrogich kotów. Dużo tam dymu, wyprostowanych, którzy nie są tak dobrzy jak ci, którzy się tobą opiekują, wysokich budowli... Raczej lepiej, żebyś trzymał się swojej okolicy. — ostrzegł liliowy, a Leto uważnie słuchał. To miejsce brzmiało faktycznie bardzo, bardzo nieprzyjemnie... Z drugiej strony rozbudziło w nim to iskierkę ciekawości.
— Rozumiem... Dziękuje, że mnie Pan ostrzegł! Będę na siebie uważał, no i na moje ukochane siostrzyczki! Chyba uciąłbym sobie własny ogon, gdyby chociaż kłębuszek sierści spadł z ich pięknych licek! — miauknął żywo. Pomaszerowali dalej. Leto uważnie rozglądał się we wszystkie strony; miał nadzieje, że gdzieś ujrzy znajomy pyszczek, poczuje ukochany zapach, usłyszy melodyjny, kojący głos... Mimo ciągłych rozczarowań nie poddawał się, a zapał nie ulatywał.
"Skoro nie ma jej tutaj, musi być gdzieś indziej. To przecież oczywiste! Dlaczego miałaby akurat być tam? Na pewno ją odnajdziemy, przecież mam pomoc Pana Mniszka!" Powtarzał sobie bengal.
"Skoro nie ma jej tutaj, musi być gdzieś indziej. To przecież oczywiste! Dlaczego miałaby akurat być tam? Na pewno ją odnajdziemy, przecież mam pomoc Pana Mniszka!" Powtarzał sobie bengal.
— A jeśli to, czym Pan się zajmował przedtem, nie było niczym ciekawym, ani ważnym, to co to było? — zapytał, wlepiając w niego swoje burzowe ślepia.
— Hm... To było... Nic szczególnego. Przechadzałem się po dachach, po płotach... — wymamrotał pod nosem, sam zastanawiając się, co miał w planach na dzisiejszy dzień.
— Brzmi niesamowicie ciekawie! — ożywił się znacznie. Oczy zaświeciły się jasnym blaskiem. Leto wybiegł i stanął przed Mniszkiem, odwrócony do niego przodem, nie pozwalając mu iść dalej. — Czy nauczyłby mnie Pan, Panie Szanowny Mniszku, tego wszystkiego? Skakania po dachach, ukrywania się, tropienia i... Walki! Przecież muszę w jakiś sposób dowiedzieć się, jak mogę bronić honoru, szlachetności i dobrego miana moich sióstr! Mój ojciec jest niezwykle zdolny, lecz umysł nieco niewieści; bardzo pokojowy i łagodny, a czasami trzeba złapać za miecz! — Ostatnie słowa były powtórzeniem tego, co raz gdzieś usłyszał. Z hardym, niezłamanym wzrokiem wpatrywał się w zielonookiego.
<Mniszek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz