- Oh... Ale to jak wrócisz kiedyś, to pomożesz mi zająć się trochę żłobkiem, dobrze? Mam wrażenie, że mógłby być trochę cieplejszy - Odpowiedział, jakby kompletnie nie czując tematu. Zdawało się, że po jego odpowiedzi oczy kotki przygasły, a ona sama stała się jakby bardziej przygarbiona.
- Nie będę wracać, chcę odejść tak na stałe… Może zostanę jeszcze, żeby pomóc przy przepędzaniu lisów, ale jeśli wszystko dobrze pójdzie, później się już nie zobaczymy, chyba że na zgromadzeniu, jeśli uda mi się dołączyć do jakiegoś innego klanu albo jakoś… Przypadkiem.
Kocur na wzmianki o lisach drgnął spuszczając wzrok na podłoże, napuszył się na moment po czym spojrzał na pysk Karaś. Cała reszta wypowiedzi Karaś gdzieś zginęła w jego głowie i nie potrafił wywołać choćby najmniejszej reakcji, ignorując niewygodny temat.
- Ty też? - spytał, łamiącym się głosem - Nie możesz tam iść, na zewnątrz, oni tam-oni tam są, czemu? - Nie chodziło mu tylko o lisy. W jego głowie przewinęły się obrazy wszystkich pysków, które zwykł znać, jednak odeszły bez słowa. Nie chciał zostać sam, nie znowu.
- Właśnie dlatego, trzeba się ich pozbyć, żeby reszta była bezpieczna - machnęła niespokojnie ogonem. - Przecież nic mi nie będzie, jestem dobrą wojowniczką.
- Oni też by-! - Przerwał, jakby nagle zszokowany, zerkając w jakiś punkt w przestrzeni. Szybko jednak wrócił do Karaś - Proszę cię, ktokolwiek inny, jest tyle kotów w klanie, czemu ty?
Przez chwilę milczała.
- Przecież to mój obowiązek - wymruczała smutno. - Jeszcze należę do tego klanu. Chyba, że udałoby mi się odejść wcześniej.
- Ale to nie, to nie tak, że musisz się narażać. Od kiedy tak bardzo chcesz się poświęcać dla nocniaków? To nie, oh, co? - przyłożył łapę do wirującej głowy. Nic z tego nie rozumiał, nie wiedział, co się dzieje. Przecież to nie tak miało być, czemu nagle wszystko się sypie? To jak próba powstrzymania lawiny przed zasypaniem wszystkiego co ma przed sobą. - Przecież mieliśmy to zmienić - wymamrotał w końcu, załamanym tonem.
- Co mieliśmy zmienić? - kotka zdawała się być coraz bardziej skonfundowana.
- Wszystko, to... - przetarł łapą policzek - To nie tak, to... ugh, nie wiem, nie wiem co robić. - Przyznał, łamiącym się głosem. Na gwiezdnych, był przecież dorosły, a czuł się jak zagubione dziecko, które błaga, by nie zostawiać go w przedszkolu.
Spojrzała na byłego mentora już łagodniej.
- Wiem, przepraszam… Ale nie mogę dłużej tu tkwić i patrzeć na te wszystkie niesprawiedliwości. Chcę się z tego wyrwać, znaleźć lepsze życie, jakiś cel… Może taką miłość, o jakiej zawsze opowiadałeś - uśmiechnęła się trochę krzywo.
Nie odpowiedział. Spróbował jedynie dojrzeć coś konkretnego w pysku byłej uczennicy, chwilę później spuszczając wzrok gdzieś w bok na podłoże. Nie potrafił znaleźć odpowiednich myśli, a co dopiero słów. Był tylko jeden, wielki mętlik.
- To jeszcze… Pewnie jeszcze chwila zanim do tego dojdzie… Ale chciałam dać ci znać, żebyś mógł się nie wiem, przygotować…? Nie chciałam cię potem zaskoczyć - wyznała niepewnie, trochę zmieszana.
- Tak, rozumiem - wymamrotał niemrawo, nie patrząc na nią - A wiesz... wiesz kiedy konkretnie...? Tak, mniej więcej, chociaż. - zdobył się na kilka słów, które siłą wypchnął z gardła. Unikał jej wzroku, jakby się czegoś bał. A może po prostu zaczynał być powoli zły. Rozumiał czemu chciała wyjść z Klanu Nocy, sam przecież chciał. Ale dlaczego musiała go zostawiać?
- To też zależy od Skrzelika… Nie jestem pewna czy zdążymy przed Porą Nagich Drzew… Więc możliwe, że dopiero jak się ociepli. - Więc Skrzelik też. Tak, dobrze dla niego, prawda? Zmarszczył brwi, zagryzając zęby i starając się z całej siły nie popłakać, przeczekując, aż ta pożegna się niezręcznie i wróci do swoich zajęć, podczas gdy on odwrócił się na pięcie zaraz potem, biorąc głęboki, drżący oddech. Szybkim krokiem skierował się do legowiska, omijając desperacko przechodzące obok koty, z coraz to bardziej zacierającą się wizją.
- Nie będę wracać, chcę odejść tak na stałe… Może zostanę jeszcze, żeby pomóc przy przepędzaniu lisów, ale jeśli wszystko dobrze pójdzie, później się już nie zobaczymy, chyba że na zgromadzeniu, jeśli uda mi się dołączyć do jakiegoś innego klanu albo jakoś… Przypadkiem.
Kocur na wzmianki o lisach drgnął spuszczając wzrok na podłoże, napuszył się na moment po czym spojrzał na pysk Karaś. Cała reszta wypowiedzi Karaś gdzieś zginęła w jego głowie i nie potrafił wywołać choćby najmniejszej reakcji, ignorując niewygodny temat.
- Ty też? - spytał, łamiącym się głosem - Nie możesz tam iść, na zewnątrz, oni tam-oni tam są, czemu? - Nie chodziło mu tylko o lisy. W jego głowie przewinęły się obrazy wszystkich pysków, które zwykł znać, jednak odeszły bez słowa. Nie chciał zostać sam, nie znowu.
- Właśnie dlatego, trzeba się ich pozbyć, żeby reszta była bezpieczna - machnęła niespokojnie ogonem. - Przecież nic mi nie będzie, jestem dobrą wojowniczką.
- Oni też by-! - Przerwał, jakby nagle zszokowany, zerkając w jakiś punkt w przestrzeni. Szybko jednak wrócił do Karaś - Proszę cię, ktokolwiek inny, jest tyle kotów w klanie, czemu ty?
Przez chwilę milczała.
- Przecież to mój obowiązek - wymruczała smutno. - Jeszcze należę do tego klanu. Chyba, że udałoby mi się odejść wcześniej.
- Ale to nie, to nie tak, że musisz się narażać. Od kiedy tak bardzo chcesz się poświęcać dla nocniaków? To nie, oh, co? - przyłożył łapę do wirującej głowy. Nic z tego nie rozumiał, nie wiedział, co się dzieje. Przecież to nie tak miało być, czemu nagle wszystko się sypie? To jak próba powstrzymania lawiny przed zasypaniem wszystkiego co ma przed sobą. - Przecież mieliśmy to zmienić - wymamrotał w końcu, załamanym tonem.
- Co mieliśmy zmienić? - kotka zdawała się być coraz bardziej skonfundowana.
- Wszystko, to... - przetarł łapą policzek - To nie tak, to... ugh, nie wiem, nie wiem co robić. - Przyznał, łamiącym się głosem. Na gwiezdnych, był przecież dorosły, a czuł się jak zagubione dziecko, które błaga, by nie zostawiać go w przedszkolu.
Spojrzała na byłego mentora już łagodniej.
- Wiem, przepraszam… Ale nie mogę dłużej tu tkwić i patrzeć na te wszystkie niesprawiedliwości. Chcę się z tego wyrwać, znaleźć lepsze życie, jakiś cel… Może taką miłość, o jakiej zawsze opowiadałeś - uśmiechnęła się trochę krzywo.
Nie odpowiedział. Spróbował jedynie dojrzeć coś konkretnego w pysku byłej uczennicy, chwilę później spuszczając wzrok gdzieś w bok na podłoże. Nie potrafił znaleźć odpowiednich myśli, a co dopiero słów. Był tylko jeden, wielki mętlik.
- To jeszcze… Pewnie jeszcze chwila zanim do tego dojdzie… Ale chciałam dać ci znać, żebyś mógł się nie wiem, przygotować…? Nie chciałam cię potem zaskoczyć - wyznała niepewnie, trochę zmieszana.
- Tak, rozumiem - wymamrotał niemrawo, nie patrząc na nią - A wiesz... wiesz kiedy konkretnie...? Tak, mniej więcej, chociaż. - zdobył się na kilka słów, które siłą wypchnął z gardła. Unikał jej wzroku, jakby się czegoś bał. A może po prostu zaczynał być powoli zły. Rozumiał czemu chciała wyjść z Klanu Nocy, sam przecież chciał. Ale dlaczego musiała go zostawiać?
- To też zależy od Skrzelika… Nie jestem pewna czy zdążymy przed Porą Nagich Drzew… Więc możliwe, że dopiero jak się ociepli. - Więc Skrzelik też. Tak, dobrze dla niego, prawda? Zmarszczył brwi, zagryzając zęby i starając się z całej siły nie popłakać, przeczekując, aż ta pożegna się niezręcznie i wróci do swoich zajęć, podczas gdy on odwrócił się na pięcie zaraz potem, biorąc głęboki, drżący oddech. Szybkim krokiem skierował się do legowiska, omijając desperacko przechodzące obok koty, z coraz to bardziej zacierającą się wizją.
··▪⟣▫ᔓ·⭑⚜⭑·ᔕ▫⟢▪··
Od rozmowy minęło trochę czasu i chociaż Lotek bardzo chciał, nie potrafił sobie tego w głowie poukładać. Czuł, że wszystko się sypie bardziej niż wcześniej, a on nic nie mógł z tym zrobić. Chciał iść z Karaś, bardzo chciał opuścić z nią Klan Nocy, jednak jego własne ciało mu nie pozwalało. Przekonał się o tym w nocy, tego samego dnia którego miała miejsce rozmowa. Kilka kroków poza bezpieczną granicę, a spadał na niego ciężar duszności, bolące uczucie w piersi walka o oddech. Potem jeszcze próbował, w chwilach desperacji, wmawiając sobie, że to nic takiego, że przesadza, że powinien przestać panikować i robić sceny, jednak niewiele to dało. Po pewnym czasie mógł spokojnie siedzieć poza ścianami z trzcin, jednak musiał czuć ich obecność za plecami by nie zwariować. Był tu jak więzień. W dzień czasem wpadali na siebie, jednak rozmowy bywały niezręczne, podobnie jak próby ich nawiązania i Piórolotek wciąż nie mógł sobie uświadomić, co to za narastające uczucie w piersi, jakby coś się w niej gromadziło i nie mogło znaleźć ujścia. Opadło dopiero w dniu, w którym kotka podeszła do liderki. Kocur zamarł w miejscu, stojąc sparaliżowany przed żłobkiem z kłębkiem mchu w pysku, który opadł na ziemię. Wpatrywał się w scenę z otwartymi ze strachu oczyma, jednak nic kompletnie nie zrobił. Obserwował, jak jedna z ostatnich pozostałych bliskich jego sercu osób opuszcza Klan Nocy z własnej woli, nawet nie patrząc w jego stronę. Chociaż, czy lepiej by było, gdyby spojrzała? Pewnie do końca by się rozkleił. Jeszcze gdy jej ogon znikał w wyjściu coś porwało jego wnętrzności do przodu, próbując popchnąć go, by ruszył za nią. ,,Zabierz mnie ze sobą", chciał wykrzyczeć. Nie chciał zostać tu sam, to takie ciężkie, takie przytłaczające. Ciężko jest być samemu. Dobrze jednak wiedział, że nie dałby rady przejść dalej, niż kilka kroków poza obóz. Byłoby to całkiem niepotrzebna próba. I wtedy, kiedy już całkiem jej ciało zniknęło z widoku, nagle poczuł jak coś w jego wnętrzu upada. Następuje jakaś rezygnacja. Coś, czego się obawiał i wreszcie nadeszło, dobiegło końca, jednak nie przyniosło za sobą oczekiwanej ulgi. Nie patrząc na nikogo, umknął w stronę gęstych szuwarów.
<Karaś?>
😭😭😭
OdpowiedzUsuńKaraś nie chciałaaaaaa