Powódź
Całkiem niedawno doszły ją wieści, że jej siostra zmarła. W pierwszym momencie to do niej nie dotarło – wyparła to ze swojej główki, nie chcąc do tego wracać. Odpychała tę myśl tak długo i tak zacięcie, że sama przez moment zapomniała, że Mątwiego Marzenia już z nimi nie było. Przypomniała sobie o tym, dopiero siedząc w obozie, zwinąwszy się w kłębek przy jednej ze ścian. Obserwowała rozmawiające ze sobą koty, dzielące się radosnymi nowinkami i przykrymi wieściami. W duszy pragnęła, że ktokolwiek warty rozmowy, akurat by do niej podszedł. Była zbyt przybita, by ruszyć się z miejsca, a jednocześnie łaknęła bliskości, pokrzepienia. Zdawało się, że utęsknieniem w ślepiach, leżała tak przez całe sezony – aż wtem, z nieba lunęły ciężkie, ogromne krople wody, które swą wielkością dorównywały dorodnym winogronom. Wiatr trzeszczał, przeciskając się przez gęste trzcinowe mury. Szarpał gałęzie, porywał kwiaty, które jakiś czas temu zakwitły na sumaku. Niby nic wielkiego – zwykła burza, ot co – a jednak nagle, wraz z wichrem, urwała się gałąź, z impetem trafiając prosto w pysk Krabowych Paluszków. Kotka wrzasnęła wniebogłosy, przykuwając tym samym wzrok niektórych pobratymców. Gąbczasta Łapa zawiesiła wzrok na szylkretce, śmiejąc się z niej pod nosem, co w ostatnich dniach było dla niej wręcz dziwnie nietypowe.
Krople zdawały się przybierać na sile, a razem z nimi, pojawiły się plany, które wysnute zostały przez potomstwo Wężynowej Łapy. Nim jednak doszły one do skutku, coś pękło, coś się ułamało i zatrzeszczało. Na jakiekolwiek instrukcje było już za późno – morskie fale, wzmagane wichrem, uderzyły z całej siły w trzcinowe ściany. Woda z morza, a także rzeki, zaczęła gwałtownie wlewać się do środka obozu, pustosząc przy tym pień na zwierzynę. Wszyscy wojownicy zwalili się z nóg, gdy podmuchy wiatru szarpały za ich futra. Niebo wręcz wrzeszczało. Do uszu dymnej uczennicy raz po raz docierały przerażone krzyki, świsty i grzmoty. Nim zdążyła mrugnąć, straciła grunt pod łapami. Wyciągnęła kończyny do przodu, błagalnie próbując załapać jakikolwiek kontakt z powierzchnią, lecz na to było już zbyt późno. Musiała płynąć.
Dookoła panował chaos. Uczennica kątem oka, co jakiś czas, dostrzegała sylwetki kotów. Przeklinała w myślach parszywy los, który wpierw uśmiercił jej siostrę, a potem, by na wszelki wypadek ją dobić, zesłał im powódź. “Na Klan Gwiazdy! Jak tylko się dowiem, kto do tego dopuścił, to łapy z zadka powyrywam!” – pomyślała, chaotycznie młócąc łapami pod powierzchnią wody. Jej ruchy były jednak na tyle chaotyczne, że w żadnym stopniu nie przybliżała się do celu – do ogromnego drzewa, którego korona wystawała ponad mętną taflę. Gąbczasta Łapa gdzieś nieopodal dostrzegła swoją mentorkę, która z trudnością unosiła się nad powierzchnią. W pierwszym momencie pomyślała, by instynktownie jej pomóc, lecz potem zderzyła się z rzeczywistością. Sama była w znacznie gorszej sytuacji niż ciemnofutra. Nie byłaby w stanie jej pomóc, a w ostateczności zapewne utonęłyby obie, co byłoby ogromnym ciosem dla społeczności Klanu Nocy.
Kotka zmrużyła oczy, przebierając uparcie łapami. Z każdą chwilą uciekały z niej siły, lecz w końcu odniosła wrażenie, że nieco przybliżyła się do upragnionych gałęzi, na których wreszcie mogłaby odetchnąć z ulgą. Nie wiedziała, odkąd pływanie stało się dla niej takie ciężkie. Może wtedy, gdy rozpoczęła pracę z ziołami? Może i wiedziała, co użyć na ból zęba lub kaszel, ale nie była zbyt uzdolniona fizycznie. Czuła, że w tej sytuacji nawet kocię poradziłoby sobie lepiej od niej. Zmarnowana, jednak wciąż zdeterminowana do tego, by przeżyć, szarpała kończynami. “To pewnie jakiś spisek, aby się mnie pozbyć!” – powtarzała w myślach, próbując zachować skupienie. Płynęła dzielnie do przodu, aż do momentu, w którym jej pyszczek nagle całkowicie zanurzył się pod powierzchnią wody. Z jej nosa uciekły już ostatnie bąbelki powietrza, a wtedy do głowy wślizgnęła się myśl: “To koniec”.
Jednak… nie tym razem. Gąbka desperacko wyciągnęła się do góry, biorąc w płuca haust powietrza. Otworzywszy oczy, poczuła, jak krople wody spływają jej po pyszczku. Łapy miała ociężałe i obolałe, a mięśnie piekły ją od bólu. Kolejny ruch był coraz bardziej sztywny od poprzedniego. “To niemożliwe! Jakim cudem, ja, członek Klanu Nocy od urodzenia, tak tragicznie pływam!” – pomyślała z rozpaczą, gryząc się w język. Ten niewielki gest przywrócił ją do porządku. Na krótką chwilę zapomniała o trudnościach, lekko przybliżając się do celu. Może jednak nie było tak źle i tylko przesadzała w obliczu zagrożenia? Nie. Na pewno nie. Z kolejnym nieudanym ruchem, wróciła świadomość tego, że w tym momencie walczyła ona na śmierć i życie. W jej głowie zrodziła się jednak nadzieja – czy gdy zawoła o pomoc, ktoś przyjdzie jej na ratunek? Wpierw otworzyła pyszczek, jednak nie uciekł z niego żaden dźwięk. Jej gardło – ściśnięte, suche. Dymna mogłaby przysiąc, że przed oczami widziała już słaby zarys sylwetek, które należały do gwiezdnych przodków.
— NIECH MI KTOŚ POMOŻE!!! — wydarła się w końcu, zmuszając się do działania. Przestawszy poruszać łapami, dała się ponieść nurtowi – a gdy myślała, że śmierć zaciska wokół niej swe szpony, podpłynęła do niej Rozpędzona Łapa. Szylkretka złapała dryfującą bezradnie uczennicę, trzymając jej nos nad wodą. Sytuacja wydawała się opanowana, a przynajmniej na ten krótki moment, który wypełnił serca obu kotek nadzieją. Potem – prędko i brutalnie – okazało się, że skora do pomocy rówieśniczka, nie była w stanie zbyt długo ciągnąć ze sobą dobrze odżywioną księżniczkę.
— Ech… Nie musisz tego robić — wykrztusiła, godząc się z myślą, że z tej sytuacji tylko jedna z nich wyjdzie żywa; i będzie to Rozpędzona Łapa.
— Będzie dobrze, trzymaj się!
Resztkami sił, szylkretka pchnęła dymną w kierunku drzewa. Ta, nie spoglądając za siebie, uczepiła się go desperacko. Wreszcie poczuła, że jest bezpieczna.
Wkrótce wciągnęli ją na jedną z gałęzi, gdzie wreszcie mogła odsapnąć. Sączyła się z niej woda, której krople powolutku mieszały się z falami. Przeżyła – a to wszystko dzięki Rozpędzonej Łapie, która mimo swojego młodego wieku, odważyła się pomóc większej od siebie towarzyszce. Tak bardzo chciała jej podziękować, lecz była na to zbyt zmęczona. Pływanie zdecydowanie nie było jej mocną stroną, co zdawała się bardzo przeżywać. Położyła pulsującą głowę na łapach i zmrużyła oczy, czując, jak obraz przed nią zaczyna wirować. Jeszcze nim przymknęła powieki, dostrzegła mroczki. Na moment jakby zasnęła.
Złudnie myślała, że sytuacja już jest opanowana, że większość członków Klanu Nocy siedzi już bezpiecznie wśród liści, kryjąc się w ich cieniu przed złowrogimi kroplami. Wtedy otworzyła ślipka, niemal od razu zawieszając wzrok na szkarłatnej plamie, która na tle wzburzonej tafli powiększała się z każdym kolejnym uderzeniem serca. Gąbczasta Łapa przekręciła głowę w stronę Ćmiej Łapy, która siedziała tuż obok niej.
— Ja… ja nie mogę uwierzyć, że to się stało… — mamrotała cicho pod nosem, trzęsąc się nieznacznie z zimna i przeżytego szoku. Dymna rozejrzała się wokół siebie, tym samym napotykając się na martwe ciała kolejno Perlistej Łzy i Różyczki. Ten widok przysporzył ją o ból klatki piersiowej.
— Znałaś kogoś z tych kotów? — spytała niemrawo, wskazując pazurem na zwiotczałe truchła. Nie miała nawet siły za nich płakać, choć ten widok sprawiał, że miała ochotę krzyczeć, przeklinając cały ten świat. Dlaczego nie mogła położyć się teraz w swoim własnym legowisku, by jutro zbudzić się i stwierdzić, że to wszystko było tylko złym snem?
— Wiesz… ja nikogo w powodzi nie straciłam, ale Mątwia Ła- to znaczy… Marzenie… umarła jakiś czas temu. Była moją siostrą — wspomniała, szukając u liliowej choć kapki współczucia.
— Tylko Różyczkę… ale nie zdążyłam jej poznać za dobrze — odparła, po czym podniosła uszy, przypomniawszy sobie o następnych słowach dymnej. — Ojejku… współczuję ci… — dodała, następnie milknąc. Uczennica odwróciła od niej wzrok, by obserwować dalszy rozwój sytuacji.
Jak dotąd Gąbka tylko siedziała na gałęzi, drżąc lekko i próbując jakoś się na niej utrzymać. Szum wody i wciąż uderzające o pień fale, sprawiały, że wszystko wydawało się stokroć mniej stabilne, niż było w rzeczywistości. Dymna czuła się nieco odcięta od świata – a zresztą, nawet nie miała w tym momencie siły, by z kimkolwiek rozmawiać. Siedziała w milczeniu, tępo i bezradnie obserwując to, co działo się tuż przed nią. Aż w pewnym momencie, kątem oka, dostrzegła poruszenie nieco niżej. Starszy wojownik, cały mokry, gorączkowo wczepiał się pazurami w pień, próbując nieudolnie wdrapać się wyżej. Jego łapy trzęsły się już z wysiłku. Uczennica rozejrzała się po innych, jednak nikt nie zwracał na kocura szczególnej uwagi. Każdy był zajęty sobą i swoimi najbliższymi.
Zacisnęła zęby, ostrożnie schodząc nieco niżej. Gdy była już wystarczająco blisko, wyciągnęła łapę w jego stronę.
— Właź! — krzyknęła, starając się przebić przez wichurę i dźwięk uderzających fal. Wtem poczuła, jak jego zimne, rozedrgane łapsko owija się wokół jej przedramienia. Z całej siły pociągnęła go do góry, zaciskając zęby z wysiłku. Przez moment miała wrażenie, że oboje spadną, ale w ostatniej chwili udało jej się podciągnąć na tyle wysoko, że Kolcolist był w stanie już samodzielnie wdrapać się na jedną z gałęzi.
— Na Klan Gwiazdy! Udało się! — zawołała, dysząc ciężko, ale z dumą patrząc na uratowanego wojownika. To była jedna z niewielu rzeczy, które dziś naprawdę jej się udały.
Otarła pyszczek o ramię, próbując pozbyć się kropelek wody z wibrysów, po czym rozejrzała się po pobratymcach. Było ich sporo, ale z pewnością brakowało kilku sztuk. Zmarszczyła brwi ze zmartwienia – ktoś jeszcze zginął?
— Gdzie jest… Latająca Ryba? — zapytała, nieco głośniej, niż planowała, ale może to i lepiej. Może ktoś ją usłyszy, ktoś, kto zna odpowiedź. — Widzieliście ją gdzieś?
Nagły świst, który uciekł z pyszczka Świteziankowej Łapy, przeszył powietrze. Był na tyle głośny, że niejednego kota mógłby o zawał przysporzyć! Właściwie, to prawie mu się to udało – Krabowe Paluszki aż podskoczyła z przerażenia i mało brakowało, a spadłaby w ciemną czeluść wody. Bura uczennica obserwowała przez moment niebo, po czym utkwiła wzrok w oddali, szepcząc łagodnie w stronę Gąbczastej Łapy:
— O tam — wskazała paluszkiem w jedną ze stron. Miała rację, w mroku dało się chwilami dostrzec kształt trzęsącej się postaci, skulonej na czubku skałki, która niegdyś była legowiskiem medyczek. Teraz wyglądał jak osamotniona wysepka, wystająca ponad taflę wody. Stała na nim Latająca Ryba, która wyglądała, jakby lada moment miała osunąć się z powrotem do wody. Gąbka poczuła, jak jej serce bije szybciej. Miała nadzieję, że wojowniczka wytrzyma do momentu, w którym uzyska pomoc, lub w którym woda zacznie opadać. Szkoda by było, gdyby kotka tak pozornie łatwa do uratowania, przepadła na wieki.
“Ciekawe, jak radzi sobie moja mama…” – pomyślała nagle. Czarno-biała zastępczyni jeszcze przed powodzią wyruszyła z obozu, od tamtego momentu jej nie widziała. “A Krewetkowa Łapa? Jej też tu nie widzę” – dodała, przekręcając nerwowo głową. W duchu modliła się do Klanu Gwiazdy, by ten uchronił bliskie jej koty
***
Leżąc smętnie, obserwowała wzruszoną taflę wody. Wczoraj... to wszystko wydawało się takie nieprawdziwe, że dymna nawet nie poczuła realnego zagrożenia. Dopiero dziś to wszystko do niej dotarło. Nie tylko powódź, ale i śmierć jej siostry – Mątwiego Marzenia. Tęskniła już za mamą, która... była, cóż, na pewno gdzieś. Chciała porozmawiać z Różaną Wonią, ale medyczka znajdowała się na odległej gałęzi. Nie miała przy sobie nikogo. Nikogo, z kim mogłaby podzielić się swoimi uczuciami. Westchnęła, przyglądając się kilku kamieniom, które dawniej zwane były legowiskiem medyka. Na pewno ze składziku wypłukały się wszystkie zioła! Całe sezony im zajmie, aby to wszystko odbudować!
Gąbczasta Łapa postanowiła rozejrzeć się po kotach, które ostały się na sumaku. Podniosła swoją głowę bardzo ostrożnie, jednocześnie przyciskając swoje uszy do czaszki. Bała się, że straci równowagę i runie do lodowatej, brudnej wody. Jej futro i tak było już umorusane i posklejane, ale nie chciała przeżywać tego na nowo. Badając teren wzrokiem, dostrzegła kilkoro pobratymców, którzy leżeli na drzewie, jak trupy. Przez chwilę przeraziła się, że może faktycznie w nocy umarli! Na szczęście, gdy dostrzegła ich powoli opadające i unoszące się boki, rozluźniła nieco mięśnie. Delikatnie podciągnęła się w stronę jednego z wężyniątek, ciężko oddychając.
— Wężynowy Splocie, cześć! — wyszeptała, nachylając się nad pyszczkiem wojowniczki. Wyglądała na smutną, wręcz przygnębioną. Leżała tak, jakby wszystkie siły już z niej uciekły. — Może coś cię boli? W razie co... mogę postarać się poszukać jakichś ziół, gdy tylko woda opadnie! Chciałabyś?
Zielonooka ani drgnęła na słowa uczennicy. Kotka wtem przypomniała sobie o Rosiczkowej Łapie. Szylkretka faktycznie tamtej nocy nie usnęła wraz z resztą na gałęziach. Musiała być gdzieś daleko... lub głęboko. Pod wodą.
— Nie marnuj na mnie ziół, są koty bardziej poszkodowane — wychrypiała wojowniczka, po czym spojrzała na dymną tylko po to, aby ocenić, w jakim jest stanie. Gąbka nie wyglądała dobrze, ale nie wyglądała też źle. Nie miała widocznych zranień, lecz była nieco zziębnięta i pokrzywdzona przez lepkie błoto, a także ostre gałęzie. — A Ty… Jak się czujesz?
Gdy dotarły do niej słowa szylkretki, ciężko westchnęła. Spoglądając na jej pyszczek, mogła dostrzec kompletny brak nadziei. Nic dziwnego, że zachowywała się właśnie w ten sposób. Gąbkę, oprócz psychicznego stanu Wężynki, martwiły też jej poharatane plecy, na których futro było pozlepiane krwią.
— Nie mów tak! Żadne zioło użyte po to, aby drugi kot poczuł się lepiej, nie jest zmarnowane — zapewniła ją, zaciskając ząbki. Nie do końca wiedziała, jak się pociesza inne koty. Nie była w tym zbyt dobra, ale czuła, że tego właśnie potrzebuje wojowniczka. — Może kilka ziarenek maku? — zaczęła wymieniać. — I trochę szczawiu — dodała. Jego liście w formie papki świetnie leczyły rany. Dymna obawiała się tylko, że nie uda jej się odnaleźć tego, czego w tym momencie potrzebowała. — Jakoś damy radę... — wymamrotała, odwracając łebek od Wężynowego Splotu. — Hej, a może, aby odciągnąć się od złych myśli, chciałabyś pomóc mi i Różanej Woni poszukać ziół, gdy woda już opadnie? Nie wiem, czy mentorka na to pozwoli... ale zawsze można spróbować! — zaproponowała. Wężynowy Splot wykrzywiła pyszczek, biorąc powietrze w płuca. Nie odpowiedziała, a jedynie odwróciła głowę.
— Chodźmy rozejrzeć się po obozie — westchnęła i podniosła się z miejsca, uważając przy tym na Lulka. Skrzywiła się delikatnie, dopiero teraz poczuła jak bardzo bolą ją łapy.
— Ja pokręcę się w legowisku uczniów, może zajrzę do wyjścia z obozu — poinformowała uczennicę medyczki, zeskakując w tym samym czasie z drzewa. Resztki wody obmyły jej łapy, ochładzając już i tak zmarznięte ciało.
Dymna przechyliła główkę, widząc, jak Wężynowy Splot zeskakuje z gałęzi. Gdy opadła na ziemię, dookoła niej rozbryznęła się woda. Chciała jej powiedzieć, aby na siebie uważała, ale nie zdążyła. Wymamrotała tylko coś pod nosem i niechętnie zeskoczyła w dół. Chłodna, mętna woda owinęła się jej wokół łap, sięgając aż do łokci. Bycie niskim to jednak okropne przekleństwo!
— Dobrze! Ja zobaczę, co w legowisku medyka, choć nie liczę na wiele... — mruknęła pod nosem. Sama już nie wiedziała, czy mówiła to do samej siebie, czy do szylkretki. Powoli, z bijącym sercem w klatce piersiowej, zbliżyła się do miejsca, w którym spała od ostatnich kilku księżyców. Cały dach z tataraka i gałęzi sumaka był zniszczony, co bardzo ją zmartwiło. W wodzie kręciło się kilka przemoczonych, zniszczonych ziół, a po składziku nie było już ani śladu. Ten widok zmroził jej krew w żyłach. Tak długo pracowała z Różaną Wonią, aby niczego im nie brakowało, a teraz? Teraz nie było już nic! Lamentując cicho, wygrzebała się spomiędzy dwóch głazów, wychodząc na środek obozu.
Przez moment stała w bezruchu, a w jej oczach zbierały się łzy. Czuła się bezsilna, pokonana.
Postanowiła, że jeszcze raz dokładnie rozejrzy się po legowisku, by upewnić się, że nie zostały tam żadne zioła, które mogłyby się jeszcze na coś przydać. Nadzieja, choć niewielka, wciąż cicho tliła się w jej sercu. Najpierw wsunęła się do zniszczonego legowiska emerytowanych kotów. W środku było cicho, ale ruchy Gąbczastej Łapy niosły się tu echem. W kącie dostrzegła dwa posłania, oba rozklekotane i przesiąknięte wodą, ze złamanymi patykami i zniszczoną korą. Wyglądały, jakby lada moment miały się kompletnie rozpaść. Ostrożnie podeszła do jednego z nich i nachyliła się, obwąchując je dokładnie. Do jej nozdrzy napłynął znajomy, choć słaby zapach stęchlizny i wilgoci. To musiało być posłanie Zimorodkowego Życzenia. Pamiętała ją, była kiedyś medyczką w Klanie Nocy. Uczennica miała jeszcze w głowie wspomnienia, w których to liliowa pochylała się nad rannymi, podając im zioła. Szkoda, że musiała zrezygnować z tej roli. Przez obrażenia... chyba. Dla dymnej nie było to do końca jasne, w końcu była wtedy jeszcze dosyć młoda.
Nie udało jej się znaleźć nic użytecznego. Może trochę mchu, który jednak był napęczniały od brudnej, niezdatnej do spożycia wody. Kotka westchnęła i ruszyła dalej, tym razem zatrzymując się przy kolejnym posłaniu. Niewątpliwie należało ono do Krzyczącej Makreli. Na tę myśl, Gąbka lekko zadrżała. Jeszcze nie tak dawno przynosiła mu zioła, próbowała zrobić wszystko, aby nie czuł bólu związanego ze starością. A teraz? Teraz srebrny był już tylko wspomnieniem. Siedział gdzieś na Srebrnej Skórce, z daleka spoglądając na swoich towarzyszy. Może nawet smutno się do nich uśmiechał, jednocześnie cicho im kibicując? Zacisnęła szczękę, starając się nie poddać temu drapaniu w gardle i ścisku w klatce piersiowej. Czuła, jak łezka zbiera się w kąciku oka, ale szybko zamrugała i wypuściła powietrze z płuc. Musiała się skupić, to nie był czas na opłakiwanie zmarłych pobratymców. Oderwała wzrok od posłania i ruszyła dalej, ostrożnie.
Tym razem jej łapy zaprowadziły ją pod wejście do izolatki. Przez chwilę się zawahała, przekrzywiając delikatnie głowę. Dopiero teraz zauważyła jej obecność. Nigdy wcześniej nie zwróciła na nią uwagi. W końcu... w Klanie Nocy nie było żadnych dzikusów, którym przydałoby się takie miejsce. To pomieszczenie zawsze wydawało się zbędne, jak relikt przeszłości, który tylko zbiera kurz. Gąbczasta Łapa ostrożnie wsunęła głowę do środka, czując, jak jej serce przyspiesza. W ciemności mogło kryć się wszystko! Niestety jej wyobraźnia podsuwała jej tylko same najgorsze scenariusze. Czy zaraz coś na nią wyskoczy? Może potwór? Albo jakiś duch? Poczuła się, jak małe kocię, które po usłyszeniu opowieści od starszych, po raz pierwszy opuszcza żłobek. W tym miejscu panował dziwny półmrok, a z każdej strony dobiegał nieprzyjemny chlupot. Kotka wzdrygnęła się mimowolnie i cofnęła o kilka kroków, mrużąc oczy. Niczego nie dostrzegała, ale jej mięśnie były spięte, jak naciągnięta żyłka. Wypuściła z siebie ciche westchnienie, fukając pod nosem na własną głupotę i ruszyła do składziku. Jeszcze niedawno w tym miejscu roiło się od ziół, ususzonych liści, patyków i pajęczyn, a teraz? Panowała tu pustka, wszystko zniknęło. W wodzie pływało tylko kilka połamanych łodyg, które przypominały o tym, że niegdyś było tu inaczej. Gąbka zmrużyła oczy. Czy faktycznie nic tu nie zostało, czy może po prostu była zbyt rozkojarzona, by to dostrzec?
Z każdą chwilą miała wrażenie, że powietrze robi się coraz cięższe, a wszystkie zapachy o stokroć intensywniejsze. Gdy dotarła do miejsca, w którym dawniej spoczywali chorzy, uderzył ją zapach – silny, nieprzyjemny zapach śmierci i choroby. Choć już wcześniej także tu przebywała, dopiero teraz poczuła to wyraźnie. Może wcześniej jej umysł nie chciał tego przyjąć, a może dopiero teraz otworzyły jej się oczy (płuca)? Nic dziwnego, w końcu strach potęgował tu wszystkie sygnały, odbierane przez jej narządy zmysłów. Nie chcąc dłużej tu przebywać, odwróciła się gwałtownie i niemal podbiegła do ostatniego kąta lecznicy. Miejsca, którego odwiedzać nie chciała, a mimo wszystko ją tu przyciągało. Dwa legowiska. Jedno większe, pachnące znajomo. Tam zawsze spała Różana Woń. Nawet gdy Gąbka udawała, że nie patrzy, kątem oka obserwowała, jak czarna kotka się układa, jak mruczy coś przed sen. Drugie legowisko – mniejsze, nieco poszarpane, ale wciąż... nie dało się zaprzeczyć, że należało ono do niej samej. Gąbczasta Łapa poczuła, jak serce ściska jej się w klatce piersiowej. Na początku próbowała zachować spokój, oddychać równomiernie, powtarzać sobie, że nic się nie dzieje. Ale widok jej własnego posłania, opuszczonego, zniszczonego... to? To było za wiele. Łzy, choć próbowała je powstrzymać, spłynęły po jej policzku. Zanurzone po łokcie w lodowatej wodzie łapy, poczęły drżeć. Mimo chłodu zrobiło jej się... dziwnie ciepło.
***
Gąbczasta Łapa leżała w prowizorycznym legowisku medyczek, trzymając głowę na łapach. W jej koszmarach wciąż objawiała się tamta powódź, która zniszczyła całe ich dotychczasowe obozowisko. Zniszczyła… wszystko. Każdy stos zwierzyny, każdą kępkę ziół, każde legowisko. Choć jej pobratymcy dzielnie trudzili się nad tym, by odbudować obóz, ona nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Całymi dniami zamierała w bezruchu, tęskniąc za wersją siebie sprzed śmierci siostry i powodzi. Była wtedy radosna. Szczęśliwa. A teraz była tylko cieniem dawnej siebie. Chodziła przybita, niemalże nie odzywając się do innych kotów. A jednak wciąż posiadała obowiązki, które musiała wykonywać. Z tego powodu zdziwiła się, gdy podeszła do niej szylkretka. Jedna z córek Wężyny. Gąbczasta Łapa powoli przeniosła wzrok na jej pyszczek – Rosiczkowa Kropla, żywa, choć jeszcze niedawno wszyscy z jej rodzeństwa opłakiwali jej śmierć. Ciekawe, jak wygląda życie, gdy twoi bliscy myślą, że już na zawsze cię stracili.
— Co tam? — wychrypiała w końcu, sama zdziwiona swoim głosem. W tym momencie zaczęła rozumieć stan Wężynowego Splotu, zanim Rosiczka się odnalazła. Dymna odchrząknęła, próbując pozbyć się flegmy, która zalegała w jej gardle. Potem, by jakoś pokazać się przed wojowniczką, podniosła się z miejsca. Przez fakt, że miała napuszone i zmierzwione futro, wyglądała, jakby była o wiele większa, niż zazwyczaj. Gdzieś między kołtunami powtykane miała pokruszone listki, połamane gałązki i wyschnięte kawałki błota. Wyglądała tragicznie – jakby całe dnie spędzała na spaniu – choć co prawda stwierdzenie to było bardzo bliskie prawdy. Rosiczkowa Kropla cofnęła się, swój pyszczek wykrzywiając w gorzkim grymasie. Gąbczasta Łapa zmarszczyła brwi. — Języka ci w gębie brakuje? Odezwij się — dodała zrezygnowana, chcąc mieć już te upokarzające spotkanie za sobą.
— Ugh, nie musisz być od razu taka niemiła! — mruknęła niepewnie szylkretka, przewracając oczami. Jej ruchy były ostrożne, ale widocznie przemyślane. “Kolejna, co próbuje naśladować swoją szurniętą mamusię! Świetnie” – pomyślała dymna. — Przyszłam tylko powiedzieć, że podczas pracy rozbolał mnie bark — dodała, ściszając głos. Uczennica podeszła bliżej, oglądając Rosiczkową Kroplę. Spojrzawszy na nią, stwierdziła, że kotka nie ma na skórze widocznych ran, co musiało oznaczać, że problem leżał gdzieś głębiej. Gdzieś w środku.
— Byłabyś w stanie opisać mi to uczucie? — zapytała, odgarniając futro szylkretowej kocicy, która drgała z bólu przy każdym silniejszym nacisku. Spojrzała na jej pyszczek, który mówił sam za siebie – młodsza czuła ogromny ból. Pod jej włosami wokół barku pojawił się obrzęk. — Zapewne go sobie wybiłaś — zdiagnozowała pacjentkę, która skupiona na tym, by nie wydrzeć się zaraz na cały głos, zagryzała szczękę. Dymna postanowiła działać szybko. Chwyciła w zęby liście wierzby, których mieli tu pod dostatkiem i rzuciwszy je pod łapy Rosiczki, rozkazała przełknąć:
— Musisz je zjeść, dobrze? Uśmierzą nieco ból, podczas gdy ja będę nastawiać ci bark — poinstruowała wojowniczkę, w której oczach pojawiło się zmartwienie. Gąbka, widząc to, wypuściła powietrze z płuc. — Nie masz się o co martwić, jesteś w dobrych łapach! — zapewniła ją, z uśmiechem wymalowanym na pyszczku. Szylkretka posłusznie przeżuła liście, nawet nie protestując. Można by pokusić się o stwierdzenie, że ból kompletnie odebrał jej chęci do dalszej dyskusji, co znacznie ułatwiało medyczce sprawę.
— Połóż się — poleciła. Rosiczkowa Kropla ugięła łapy, następnie kładąc się na boku. Kurz i pył od razu osiadł na wcześniej niezabrudzonym futrze kotki. Brązowooka oparła delikatnie swoje przednie łapy na jej barku, lecz zanim przeszła do następnego etapu, z pyszczka szylkretki wyrwało się zdanie:
— Tylko szybko, proszę!
Gąbczasta Łapa skinęła głową, a następnie sprawnym ruchem nastawiła kotce staw.
— I co? Nawet nie poczułaś, prawda? — mruknęła zadziornie, robiąc kilka kroków w tył. Nie spuszczała wzroku z wojowniczki, która podniosła się ociężale z gleby – już chciała uciec, jednak dymna zatrzymała ją ruchem swojej łapy. — A dokąd to? Chyba nie myślisz, że puszczę cię wolno! To nie jest takie hop siup, jakby ci się wydawało — miauknęła twardo, unosząc jedną brew w górę. Rosiczka nie wyglądała na szczególnie rozweseloną. — Musisz odpoczywać co najmniej do jutra. Jeśli znowu zaczniesz ‘pracować’, istnieje ryzyko, że ponownie wybijesz sobie bark! — przestrzegła ją, opuściwszy swoją łapę w dół. Szylkretka, domyślając się, że uczennica jej nie odpuści, usiadła gdzieś na uboczu.
— Niech ci będzie — burknęła pod nosem, wzrokiem wędrując w stronę swojej rodziny. Obserwowała ich ze smutkiem i tęsknotą w oczach, jakby już od kilku sezonów nie zamieniła z nimi ani jednego słowa. Gąbka zaczęła zastanawiać się, czy to celowa metoda manipulacji, czy Rosiczka naprawdę tak bardzo pragnęła porozmawiać z najbliższymi.
Postanowiła, że się do niej dosiądzie – choć towarzyszka nie sprawiała wrażenie chętnej na pogaduszki. A przynajmniej nie z nią.
— Na co tak patrzysz? — zapytała łagodnie, przekręcając łebek. Szylkretka w odpowiedzi jedynie westchnęła, tym razem spojrzenie swych zielonkawych oczu przenosząc na ciemną kotkę. — No dobra, może pozwolę ci iść, jeśli obiecasz, że będziesz odpoczywać. Co ty na to? — zaproponowała, zagryzając wargę w niepewności. Czy właśnie o to chodziło Rosiczce? Mimo wszystko nie chciała jej tu trzymać mimo woli – po prostu nie czułaby się z tym dobrze. Rosiczkowa Kropla zgodziła się na warunki uczennicy, podnosząc się z miejsca. Jej kroki wciąż zdawały się takie chwiejne i niepewne, nieco kulawe. “Dziwna. W tej rodzince to chyba dziedziczne…” – pomyślała, ze wzrokiem zawieszonym na odchodzącej kotce. “Wydaje się jednak lepsza, niż swoja matka i jej pomioty” – zachichotała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz