Przeszłość
Był zły na swojego brata. Myśl o tym, że mógłby zostać za niedługo zastąpiony przez Kukułczą Łapę, nie dawała mu spokoju od kilku ostatnich dni. Jedyne, czego w tym momencie chciał, to jakieś wsparcie, a także... zemsta. Chciał na siłę zrobić wszystko, aby pokazać bratu, że wcale z niczym nie zostaje w tyle. Chciał udowodnić mu, że radzi sobie równie świetnie i że nie ma czasu na martwienie się o to, czy Zajączek będzie z nim rozmawiał, czy nie. Przechadzając się niespokojnie po obozie, przypadkowo wpadł na jedną z kotek. Była zdecydowanie starsza od niego, nie przebywała już w legowisku uczniów. Miała półdługie, siwe futro, a także zgrabną sylwetkę. Była raczej przeciętnego wzrostu, ale zdecydowanie nie wyglądała zwyczajnie! Jej skupione, żółte ślepia, obserwowały Króliczą Łapę w oczekiwaniu.
— Najmocniej przepraszam! — miauknął z powagą, a potem lekko pochylił głowę przed wojowniczką. — Nieczęsto coś potrafi mnie wybić z rytmu, ale proszę, nagle zjawiłaś się na mojej drodze — dodał, starając się ukryć niepewność. Czy na pewno tego właśnie chciał? Czy chciał zaprzyjaźniać się z jakąś kotką tylko ze względu na to, że był zazdrosny o swojego brata? Ona spojrzała z góry na łaciatego uczniaka. Musiała przyznać, nie kojarzyła go zbyt dobrze. Gdzieś z tyłu głowy pojawiały jej się dwa imiona, Zając i Królik, ale nigdy się nie skupiała na tyle na rodzeństwie, aby móc ich rozróżnić.
— Ach, no cóż — nieznacznie poruszyła końcówka ogona, unosząc brew na ton kocurka. — Przeprosiny przyjęte. Nie wydaje mi się, abyśmy się wcześniej zapoznali; Źródlana Łuna, miło mi.
Kremowy odetchnął z ulgą.
— Królicza Łapa — przedstawił się spokojnym, opanowanym głosem, choć końcówka jego ogona nerwowo drgała. — Chcesz może przejść się na jakieś polowanie? Jest ładna pogoda... — tu na chwilę się zatrzymał, spoglądając na niebieską kotkę. — Szkoda, aby się zmarnowała, a ja chętnie przeszedłbym się nad morze — dodał. Jego serce zabiło nieco szybciej, nie miał pojęcia, czy zupełnie obca dla niego wojowniczka zgodzi się na spacer. Źródlana Łuna nieznacznie zmarszczyła nosek, obracając głowę w stronę wyjścia z obozu.
— Dobrze — zwróciła się z powrotem do kocurka. — Znam miejsca, które zamieszkuje wiele ptactwa. Nie wydaje mi się, aby Gasnący Promyk miała coś przeciwko — nie czekając na Królika, zaczęła kierować się w stronę wodospadu. — A jeśli tak, to wyjaśnię to później. Tylko nie zrób niczego głupiego.
— W życiu! Ja? Coś głupiego? — zaśmiał się, zerkając z boku na kotkę. Mimo że próbował zabrzmieć pewnie, jego śmiech wybrzmiał nieco zbyt wysoko, zbyt dziecinnie. Źródlana Łuna nic nie odpowiedziała, tylko szła dalej przed siebie. Jej krok wydawał się dla Króliczka taki spokojny, elegancki. Lada moment znaleźli się wśród wysokich traw. Słońce grzało ich miękkie futra, a źdźbła muskały ich boki. W oddali niósł się skrzek mew. Wszystko wydawało się takie spokojne – przynajmniej na zewnątrz. Kremowy czuł, jak przez jego głowę przechodzi wiele myśli naraz. Milczenie między nimi zdawało się ciągnąć przez wieczność, a im dłużej trwało, tym bardziej Królik zaczynał się zastanawiać nad tym, czy nie zabrzmiał głupio. Chciał być przy kotce kimś poważnym i dojrzałym, a nie kolejnym terminatorem z głupkowatym uśmieszkiem na pyszczku i zmierzwionym futrem.
— Jaka jest twoja ulubiona zwierzyna? — rzucił w końcu, nieco zbyt nagle. Jego głos zabrzmiał nieco głośniej, niż planował, przez co niemal od razu pożałował tego pytania. — Ja… osobiście bardzo lubię sroki — udawał obojętność, lecz w głębi duszy miał nadzieję, że trafił. Widział Łunę kiedyś przy stosie, jak wyciągała z niego właśnie srokę. Zapamiętał to, lecz sam nie miał pojęcia, dlaczego tak wyraźnie. Spojrzał kątem oka na niebieską wojowniczkę, czekając na jej odpowiedź. Trawy wciąż szumiały wokół nich, a jego serce sprawiało wrażenie, jakby chciało wyrwać się z jego klatki piersiowej. Źródlana Łuna kątem oka rzuciła spojrzenie na ucznia.
— Także je lubię — miauknęła, unosząc brew. Odechciało się jej kontynuować eskapadę; tylko bardziej zagłębiała się w błoto, w które kocurek chciał ją wprowadzić. Udawała, że nie słyszy jego nerwowego tonu głosu. — Nie pogardzę też rybitwą.
Trawa pod ich łapami powoli zmieniła się w piasek, a szum wody dotarł do jej uszu.
— No, wykaż się. Złap sobie jakiegoś ptaka, jeśli Gasnący Promyk już cię tego nauczyła.
Uczeń skinął głową na jej słowa. Na jego pysku wymalowana determinacja i skupienie – jakby został postawiony przed najważniejszym momentem podczas jego żywotu. Sam nie pojmował swoich myśli, chcąc nie chcąc, nie łączyła go z wojowniczką żadna szczególna więź. Znali się jedynie z widzenia, a przez krótki okres dzielili też legowisko. Choć nie rozmawiali, Królicza Łapa i tak doskonale znał jej imię, jakby miał je wyryte w świadomości już od urodzenia. Nic dziwnego, odkąd tylko otworzył ślepka, zdawał się być obdarowany świetną pamięcią do twarzy.
Przycisnąwszy brzuch do podłoża, zaczął przeszukiwać wzrokiem pobliskie tereny. Tym razem jego oczy nie przyniosły mu żadnych łupów, lecz słuch – jego doskonały, nieomylny słuch – pozwolił mu wytropić niewielką sieweczkę, drepczącą wśród drobinek piachu. Zanim jednak rzucił się w jej stronę z wysuniętymi pazurkami, spojrzał na Źródlaną Łunę, szukając u niej cienia aprobaty. Prędko zrozumiał jednak, że popielata nie była jego mentorką, a jedynie zwykłą wojowniczką. Ten spacer widziała jako okazję do uchwycenia czegoś świeżego, czym można by było zapełnić pusty brzuch. Przeklinając się w myślach, bursztynowooki wrócił myślami do złapania ptaszyny. Sieweczka wykonała kilka kroczków w jego stronę, nieświadoma czyhającego na nią zagrożenia. Można by rzec, że wpadła prosto w sidła drapieżnika.
Powietrze przeciął świst. Pręgowany wybił się od niestabilnego podłoża, szybując prosto w stronę ofiary – sieweczka zdążyła zatrzepotać parą swych skrzydeł, jednak nim zdążyła podnieść się w górę, została objęta przez ostre pazury ucznia. Królicza Łapa wcisnął zwierzynę w piach, a następnie szybkim, wyćwiczonym ruchem, przegryzł jej krtań. W końcu ciało zwiotczało, dając się podnieść kocurowi. Zwinnym krokiem wrócił on do swojej towarzyszki, rzucając zdobycz pod jej łapy.
— Wracamy już? — zapytał, z cichą nadzieją na to, że kotka będzie chciała zostać z nim trochę dłużej. — Jeśli chcesz, możesz coś upolować! Klan na pewno ucieszy się, gdy zobaczy na stosie dwie nowe piszczki — dodał, próbując brzmieć na tyle przekonująco, na ile potrafił. Źródlana Łuna wpierw uniosła brew, lecz po tym skinęła łebkiem.
— Skoro nalegasz — rzuciła, wymijając ucznia. Jej kroki zdawały się takie lekkie, delikatne – jakby w rzeczywistości unosiła się nieznacznie nad powierzchnią. Bursztynowe oczy podążały za sylwetką niebieskiej, zapamiętując każdy jej ruch. Wojowniczka z gracją ugięła swe łapy, kręcąc przy tym uszami. Choć uczeń widział zaledwie skrawek jej mordki, dostrzegał na niej niezachwiane skupienie. Popielata nie dała się rozpraszać podczas polowania, co z pewnością czyniło z niej świetną łowczynię. Zatrzymała wzrok na jednym punkciku, a Królik, podążając za jej spojrzeniem, przyuważył biegusa. Stał nieopodal ich obu, zwrócony jednak w przeciwną stronę, niż się znajdowali. Wiatr także działał wojowniczce na korzyść, nie przynosząc jej zapachu pod dziób ofiary. Pręgowany spostrzegł, jak mięśnie kotki napinają się do skoku. W myślach zaczął odliczać: raz, dwa, trzy…
Wyskoczyła – jak na sygnał. Udało jej się niezwykle szybko i skutecznie obezwładnić beżowego ptaka, wkrótce kończąc jego żywot. Wziąwszy go w swoje szczęki, powróciła do obserwującego ją ucznia.
— Wracamy.
***
Po wojnie
Minęło kilka dni od momentu, w którym Klan Klifu stoczył krwawą i brutalną bitwę z Klanem Wilka. Bitwę – bo nie można było tego jednoznacznie nazwać wojną. Nie była ona obustronna, nie była wywołana konfliktem Liściastej Gwiazdy i Nikłej Gwiazdy, a jedynie chorymi ambicjami Terpsychory. “Podła szczurzyca!” – myślał kremowy. “Miedziany Kieł, Jerzykowa Werwa, Złota Droga, Liściasta Gwiazda” – wymieniał. Jednak to nie o nich najbardziej się martwił. Jego umysł wciąż zaprzątała jedna kotka, która w boju odniosła poważne obrażenia. Wojownik czuł żal, że nie zdołał jej wtedy pomóc. Może, gdyby rozejrzał się uważniej, dostrzegłby jej poranioną sylwetkę, a przy niej żądnego krwi i śmierci wilczaka.
Źródlana Łuna przebywała teraz w lecznicy. Uziemiona, na pewno srogo przybita. Króliczej Ułudzie serce krajało się na myśl, że szarawa kocica mogłaby czuć do siebie gorycz, wstyd. Nie potrafił żyć ze świadomością, że ona, tak samo, jak wszyscy inni, miała swoje wzloty i upadki. Może nie rozmawiali zbyt często, ale empatyczna dusza wojownika mówiła za niego. Leżąc na posłaniu, wpatrywał się w zielone, przekrwione oko, należące do młodego wojownika z przeciwnego klanu. Było brudne, pozlepiane piachem i kurzem. Wyglądało, jakby lada moment miało zacząć gnić, zasnuć się pleśnią i brzęczącymi owadami. Kremowy wygiął pysk w obrzydzonym grymasie, przenosząc wzrok na ścianę legowiska wojowników. Pragnął wyplenić ze swojego umysłu obraz zaśmierdłego, zniszczonego narządu wzroku.
— Nad czym tak myślisz? Wyrzuciłbyś może w końcu te obleśne oko! — wyrwało się nagle z czyjegoś pyszczka. Królicza Ułuda rozejrzał się wokół siebie, widocznie skonfundowany – jego wzrok przystanął na niebieskawej sylwetce, skąpanej w półmroku jaskini. Mysi Postrach. Na jego mordce widniał zadziorny uśmiech, a wąsy drgały z rozbawienia. Bursztynowooki obserwował go z daleka, z pustym wyrazem goszczącym na licach. Milczał, czując się jak skarcone młode.
— J-jasne… — odparł w pewnym momencie, spuszczając wzrok na swoje łapy. Nie sądził, że komukolwiek również przeszkadzało trzymane przez niego trofeum. Było symbolem jego własnej wygranej, jego dominacji, osiągniętej poprzez zaciętą walkę z wrogiem. Lecz – być może – faktycznie nieco przesadził. Wiedział, że oko nie będzie trwało przy nim wiecznie, że pewnego dnia pocznie wyglądać jak mysia strawa, jednak nie spodziewał się, że przyjdzie mu cieszyć się nim tak krótko.
Wziąwszy je w pysk, zgrabnym krokiem zsunął się ze skalnych półek. Swoje ślepia skupił na szparze między wodospadem a krawędzią obozowych ścian, przez którą do środka wpadało światło. Chciał odejść jak najdalej azylu, by nie narażać potencjalnych przechodniów na widok tak makabryczny – w końcu kto chciałby na kojącym zszargane nerwy spacerze, natknąć się na czyjeś oko? To niecodzienne zdarzenie na pewno wielu skłoniłoby do rozmowy z przywódcą, a wtedy mogłyby z tego wyniknąć niechciane konsekwencje. Przynajmniej dla Króliczej Ułudy, którego mogliby posądzić o pozostawianie fałszywych tropów, by wzbudzić panikę.
Wojownik przystanął na brzegu, wpatrując się w falującą pod nim taflę wody. Morze było ciemnogranatowe, z pewnością bardzo głębokie i nieprzewidywalne. Coś w nim sprawiło, że kremowemu zakręciło się w głowie. Czuł od niego chłód, wręcz bijące zimno. Miał złudne wrażenie, że morze zaprasza go w swoje lodowate objęcia. “Gdy wrócę, poproszę medyczki o mak…” – pomyślał z grozą. Czym prędzej wypuścił oko z uścisku jego szczęk i pognał w stronę, z której do jego uszu dobiegał szum wody. Przez całą, lecz niedługą drogę, czuł, jakby coś za nim podążało. Coś, co sprawiało, że po jego całym ciele przemykał dreszcz.
Przekroczywszy próg jaskini, wreszcie zaznał spokoju. Z drżącym świstem wypuścił powietrze z obolałych płuc i wtem skierował się w stronę lecznicy. Nim jednak do niej dotarł, przystanął przy gnieździe ze zwierzyną, z uwagą rozglądając się po piszczkach. Skoro zamierzał odwiedzić medyczki, równie dobrze mógłby zamienić kilka słówek z kotką o uważnych, miodowożółtych ślepiach. W swe bielusieńkie ząbki chwycił świeżą, wciąż ciepłą rybitwę. Zwierzyna zawisła bezczynnie w objęciach jego zgryzu – Królicza Ułuda wyruszył, z ogonem uniesionym wysoko. Z dumą, ale i przerażeniem odbijającym się w jego źrenicach. Nie wiedział, co przyniesie mu rozmowa z wojowniczką.
W momencie, w którym wkroczył do lecznicy, ogarnął go mrok. Swoim wzrokiem błądził po słabych zarysach kocich sylwetek i magazynków na zioła. “Na Klan Gwiazdy! Jak oni funkcjonują w takich ciemnościach?” – pomyślał, jeszcze zanim jego oczy przyzwyczaiły się do tutejszych warunków. Gdy udało mu się zlokalizować patrzącą na niego spod półprzymkniętych powiek Źródlaną Łunę, uśmiechnął się życzliwie. W kilku krokach znalazł się tuż obok, a następnie rzuciwszy pod jej łapy rybitwę, rozsiadł się wygodnie na chłodnej posadzce. W zasięgu jego wzroku nie objawiła się skrzywiona mordka co najmniej jednej z medyczek, co uznał za przyzwolenie na wizytę.
— Hej, Źródlana Łuno — przywitał się półszeptem, nie mając w zamiarach zbudzić śpiących obok poranionych wojowników. Zasługiwali na odpoczynek, po tym wszystkim, co zrobili w imię Klanu Klifu. — Jak się dziś czujesz? Czy ból jest znośny? — zapytał, równie cicho. Pozostał w bezruchu, a jego pysk poruszał się na tyle powoli, że można było zastanawiać się, czy słowa wychodzą kocurowi z gardła, czy może z brzucha.
— Potrzebujesz czegoś? — Zza jego pleców dobiegł głos Wiecznego Zaćmienia. Bursztynowooki przeniósł na nią spojrzenie swoich zmartwionych oczu i mruknął:
— Hm, może kilka ziarenek maku? Na później. Ostatnio źle sypiam, ciągle chodzę spięty, dręczą mnie nieprzychylne myśli. Dobrze by mi zrobił porządny odpoczynek.
Szylkretowa medyczka skinęła ze zrozumieniem głową, zanurzając nos w kępkach ziół. Kremowy, westchnąwszy ciężko, zwrócił się ponownie do popielatej towarzyszki.
— Udało ci się chociaż zranić tego ścierwojada? — wypluł z nieukrywaną odrazą. — Spałbym spokojniej, gdybym miał pewność, że zapamięta tę walkę do końca swoich dni! — kontynuował, zagryzając gniewnie wargę. Wiedział, że ten pojedynek nie był winą żadnego z członków Klanu Wilka, a jednak nie mógł przestać ich winić. Może, gdyby ślepo nie posłuchali się słów tej obłąkanej samotniczki, Źródlana Łuna wciąż miałaby pełny komplet łap i oczu?
<Źródlana Łuno?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz