— Jak się czujesz? — odezwała się nagle Zaćma, przerywając ciszę. Jej głos był spokojny, niemal melodyjny, a w złotych oczach zatańczył błysk troski, gdy spojrzała na ukochaną.
— Dobrze! Już mi lepiej po tym wszystkim — odpowiedziała Pietruszka, uśmiechając się nieco nerwowo. — Ale nigdy więcej nie spojrzę tak samo na Pokrzywowe Zarośla. Ten drań nawet zabrał swoje legowisko na drugi koniec skały, żeby nie być w zasięgu moich pazurów! — Zaśmiała się, ale śmiech był krótki i suchy. Po chwili położyła pysk na łapach, a jej spojrzenie pociemniało. Nie chciała wrogów. A mimo to sam dźwięk jego imienia sprawiał, że kark sztywniał, a pazury nieświadomie wysuwały się z łap.
— Cieszy mnie to. Unikaj go — powiedziała spokojnie medyczka, przejeżdżając językiem po piersi. — Nie warto tracić na niego energii.
To były ostatnie ich wspólne chwile tego dnia. W zasięgu ich wzroków pojawił się ranny wojownik, sapiąc ciężko i krwawiąc z ramienia. Zaćma uniosła się z gracją, rzuciła Pietruszce jedno ciepłe, porozumiewawcze mrugnięcie i zniknęła w cieniu, gdzie czekała na nią praca i obowiązek. Pietruszka została sama. Choć cisza wokół była znajoma, teraz wydawała się bardziej pusta. Nie trwało to jednak długo. Z cienia wyłoniła się Pchełkowa Łapa – mała, niepewna kocia sylwetka. Drżała lekko, a jej zielone oczy unikały wzroku starszej kotki.
— M-można? — zapytała nieśmiało, głosem tak cichym, że niemal zlał się z szumem liści.
— Pchełko, oczywiście, że możesz. Nie musisz pytać — wymruczała ciepło czekoladowa wojowniczka. Gdy mała tylko przysiadła przy jej boku, Pietruszka pochyliła się i delikatnie polizała ją po czole. Była w tym geście czułość matki, jakiej Pchełka nigdy nie zaznała od własnej. Wojowniczka czuła wobec niej mieszankę współczucia i gniewu. Wiedziała, jak Jastrzębi Zew traktuje swoją córkę – a może raczej, jak jej nie traktuje. A najgorsze było to, że nie mogła z tym nic zrobić. Klan miał swoje zasady. Nie ingerować, nie mieszać się. Ale jeśli jeszcze raz zobaczy, że ta łajza krzywdzi swoje dziecko…
— D-dobrze — mruknęła Pchełka, przymykając oczy. Na jej pysku pojawił się cień zaskoczenia – jakby tak prosty gest czułości był dla niej czymś zupełnie nowym.
— Wszystko w porządku? — zapytała troskliwie Pietruszka, spoglądając uważnie na małą szylkretową kulkę u swojego boku.
To było najbardziej bolesne w tej całej sytuacji – że Pchełka dostała swoją własną matkę na mentorkę. Co za absurd! Pietruszce nie mieściło się to w głowie. Jak ktoś mógł pozwolić, by rodzic trenował własne dziecko? Przecież to nigdy nie kończyło się dobrze.
— T-tak... — odpowiedziała cicho kotka, ale w jej głosie drżało coś więcej niż niepewność. Strach? A może... ktoś kazał jej milczeć?
— No dobrze, skoro tak mówisz… — szepnęła Pietruszka z wyczuwalnym smutkiem. — Ale pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść. Zawsze. — Otuliła ją ogonem, niczym ciepłym kocem. — A jak tam w legowisku uczniów? Poznałaś już kogoś fajnego?
Chciała odciągnąć myśli małej od ciężkich tematów. Zmienić bieg rozmowy, sprawić, by choć na chwilę poczuła się jak zwykłe, beztroskie kocię.
Rozejrzała się po obozie. Panował ruch – wróciły wszystkie patrole. Koty odpoczywały po pracy, wymieniały się opowieściami, dzieliły zdobyczą.Pietruszka z ulgą przypomniała sobie, że dziś przypada jej wieczorny patrol. Będzie mogła odetchnąć. Spojrzała jeszcze raz wokół. Szukała czegoś. Kogoś. A może spojrzeń?
Odgłos rozmowy Mroźnego Wichru i Rozświetlonej Skóry, pary coraz częściej widywanej w swoim towarzystwie, doszedł do uszu Pietruszkowej Błyskawicy. Obok nich, pozornie w ciszy, siedział Szary Klifu, spokojnie przysłuchując się dyskusji siostrzeńca z "przyjacielem". Dwójka wydawała się zupełnie skupiona na sobie, wymieniając się nowinkami i niezbyt znaczącymi historiami.
— Czy myślisz, że Pokrzywowe Zarośla zabiło? — zapytał nagle Rozświetlona Skóra, przekrzywiając głowę. Ogon Szarego Klifu drgnął na wspomnienie zabójstwa. Mroźny Wicher podniósł spojrzenie na przyjaciela.
— Ono? Przecież boi się własnego cienia — parsknął. — Znając życie pół obozu musiało widzieć moment, w którym ktoś coś podrzucił Melodyjnemu Trelowi. My zajmowaliśmy się swoimi obowiązkami, a ktoś karmił ją trucizną. Myślisz, że Pokrzywowe Zarośla miałby odwagę zrobić coś takiego? I po co? Dla tej swojej siostry? I tak jej już w ogóle nie odwiedza.
— Trucizna? Skąd wiesz, że to trucizna? — Szary Klif zapytał nagle. Dwójka kocurów nagle odwróciła się w jego stronę, jakby dopiero teraz przypominając sobie, że ktoś trzeci towarzyszy w ich rozmowie. Mroźny Wicher przymknął powieki.
— Nie wiem. Tak podejrzewam. To ty powinieneś wiedzieć lepiej od nas. To ty powinieneś mieć wiedzę medyczną — mruknął. Protektor wydał z siebie krótkie "oh" i wbił spojrzenie w ziemię.
— Melodyjny Trel rzeczywiście zachowywała się dziwnie przed śmiercią. Najpierw rzucała się po obozie, a potem padła trupem w legowisku. — Rozświetlona Skóra zmarszczył nos, z niepokojem rozglądając się po obozie. Szary Klif pokręcił głową nerwowo, jakby nie wiedząc co powiedzieć.
— Ni-nigdy nie wiadomo. Może... może macie rację. Może to była naturalna śmierć. Nie dojdziemy już do tego — wymamrotał. Uniósł wzrok w górę. — Niech Klan Gwiazdy czuwa nad jej duszą. To jest najważniejsze.
Rozświetlona Skóra i Mroźny Wicher wymienili spojrzenia.
— Niech czuwa nad nami — mruknął Rozświetlona Skóra.
Pietruszka była zaskoczona tą rozmową między kotami. Zamyśliła się na dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy ich wymiana zdań naprawdę może jej w czymś pomóc.
<Pchełko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz