Powietrze chwiało się, wibrowało, otaczał go labirynt stworzony z nieskończonych spirali oślepiającego światła... Czuł jak jego umysł rozdziera…co? Czuł że oddala się… od czego? Gdzie on jest? Kim jest?
Ciemność… I zaraz potem spirale. I tak w kółko. „Może tych cieni nie ma?” - myślał, w coraz rzadszych chwilach świadomości. - „Może to tylko moja wyobraźnia? Co się ze mną dzieje…?”.
Ale po tych krótkich przebłyskach ponownie przychodziła ciemność. Zawsze przychodziła. Wszędzie go znajdowała…
Nie wiedział, co się dzieje dookoła. Nie widział już innych kotów. Nie słyszał głosów. Przynajmniej nie tych prawdziwych. Słyszał straszne dźwięki, słyszał szepty za swoimi plecami, a gdy się odwracał to je widział… Ale słyszał je, słyszał, na pewno słyszał… Są wszędzie, ale jakby dochodzące znikąd…
„Widzisz, do czego doprowadziłeś?” – słyszał ten szept tak wyraźnie… - „Nie powinieneś żyć. Zakończ to. Zakończ. Zakończ. Zakończ…”
Kto to mówi? No kto?! POKAŻ SIĘ!!!
To takie męczące…
Kiedy to się zaczęło? Chyba zawsze tak było… Tylko ostatnio jest troszeczkę gorzej.
*Kilka księżyców temu, trening Klamerki*
Stał na dachu niskiego budynku, obok swojego mentora, Nikity. Słońce chyliło się ku zachodowi. Z tej perspektywy wyglądało to pięknie…
- Spójrz, Agrafko… - zaczął Nikita. – To jest Betonowy Świat. Pamiętasz co ci o nim mówiłem?
Klamerka milczał. Ale już nie tak, jakby nie zamierzał odpowiedzieć. Przy swoim mentorze czuł się inaczej niż przy innych kotach. Bardziej…świadomie.
- Na każdym rogu, w każdym zaułku, nawet na prostej drodze w samo południe czeka cię niebezpieczeństwo. Pamiętasz pierwszą zasadę?
Klamerka nie odrywał wzroku od horyzontu.
- Którą pierwszą?
Nikita uśmiechnął się.
- Dobra odpowiedź. Widzisz, dzisiejsza pierwsza zasada brzmi: nigdy nie trać czujności. Nie śpij, bo cię zabiją. Albo gorzej. Mrugać możesz co najwyżej w pustym pokoju, gdy jesteś sam. Ale z pełną czujnością. Rozumiesz?
Kocur nie odpowiedział. Nie był pewien czy rozumie… generalnie mało rozumiał… ale lubił rozmawiać ze swoim mentorem.
- To świetnie. Teraz czas na lekcję numer… - zawahał się. – Która tu już lekcja? Liczysz to? No, nie ważne. W każdym razie, dzisiaj nauczysz się wykorzystywać to, że niektórzy tej pierwszej zasady nie znają. I dzięki temu mamy co jeść. Wiesz o kim mówię, Spinaczu? Yyy… znaczy Agrafko? Czy jak ci tam…
Klamerka milczał chwilę.
- O kociakach?
Nikita spojrzał na niego, powstrzymując się od śmiechu.
- Emm… Plus za kreatywność, Agrafko. Ale nie. Raczej nie jemy kociaków, prawda? Znaczy… mi przynajmniej się nie zdarzyło. Ale hej, wszystko w swoim czasie. – Widząc, że Klamerka nie reaguje na jego żarty, kontynuował. – Mówię o zwierzynie. Ptaki. Szczury. Te sprawy. Nauczysz się polować. Oczywiście nie nauczysz się od razu, trzeba księżyców praktyki i licznych wyrzeczeń, by osiągnąć tak mistrzowski poziom, jak ja. Potrafię złapać wróbla z zamkniętymi oczami, stojąc na pochyłym dachu pokrytym śliską krwią i ze złamaną łapą.
Klamerka spojrzał na niego ze zdziwnieniem. Zastanawiał się, czy jego mentor naprawdę przeżył coś takiego, czy jak zwykle wymyśla. To nie pierwsza taka historia…
- Dlatego nie czuj się onieśmielony w mojej obecności. No dobra. To zaczynamy…
Chwila…
Tak.
No tak…
Teraz pamięta.
Ten ptak.
TO ON…
***
Znowu czuł, jakby się topił. Topił się w gęstej, czarnej cieczy… A może to nie ciecz? Może to on się topił…
Znowu szept. Ciemność. Spirale. Kształty. Ciemność.
To wszystko jego wina… Tak, teraz pamięta… To wszystko przez tego ptaka. To on go prześladuje, to on go dręczy, śledzi, zatruwa jego myśli… To jego szept słyszy bez przerwy.
Nie chce tego słyszeć. Chce, żeby to się skończyło. Chce, żeby było normalnie, tak jak dawniej.
Wtedy dotarło do niego, że nigdy nie było normalnie.
Znowu szept. Tym razem dochodzący z każdej strony, wdzierający się do jego uszu. Nie słyszy konkretnych słów. Robi się coraz głośniej.
- Co ja ci zrobiłem??!!! – próbował krzyknąć Klamerka. Ale nie mógł. Gdy tylko otworzył pysk, czarna przeraźliwie zimna substancja wlała się do jego gardła, czuł jak przemieszcza się po jego ciele, rozprzestrzenia się, wypełnia jego płuca, rozdziera go od środka, pożera… Chciał krzyczeć, płakać. Nie mógł. Już za późno.
Znowu ciemność. Spirale. Szepty…
***
Klamerka czołgał się po dachu. Skradał się. Ptak go nie widział. Kocur wiedział, że jego mentor obserwuje go z daleka.
Zatrzymał się tuż za swoją ofiarą. Już miał skoczyć, kiedy nagle ptak spojrzał na niego i mgnienie oka później już odleciał. Klamerka, pogodzony z porażką, położył się na ziemi. Obok niego, niezauważalnie, pojawił się Nikita. Stanął nad Klamerką, zasłaniając słońce swoim cieniem.
- Nie przejmuj się Spinaczu. Nie pierwszy, nie ostatni raz. Zobaczył twój cień.
Kocur spojrzał na niego bez wyrazu. Nic nie powiedział.
Nikita trącił go łapą w bok.
- Dobra, koniec użalania się. Wstawaj. Mamy miasto do zdobycia.
- Nie umiem polować. Wolę poleżeć. To mi dobrze wychodzi.
- Nie wątpię… ale chyba każdemu dobrze wychodzi leżenie. – Uśmiechnął się Nikita. – Wiesz jaka jest pierwsza zasada?
Klamerka przewrócił oczami.
- W miejscu gdzie wszyscy mają takie same umiejętności, wszyscy są tak samo nieprzydatni. Trzeba się czymś wyróżnić żeby być kimś wartościowym.
- Każdy umie polować.
- Nie każdy. Ty nie. Ale widzisz, jak nauczysz się polować, to będziesz jakby… rangę wyżej. Będziesz wciąż nieprzydatny, ale trochę mniej zastępowalny. Łapiesz? To wstawaj. Szkoda dnia.
Klamerka patrzył na mentora. Nagle coś za jego plecami przykuło jego uwagę. Na ścianie budynku przylegającego do tego na którym dachu siedzieli, zauważył jakby…cień? Niewyraźną, czarną plamę, która ewidentnie przesuwała się w jego kierunku…usłyszał szept…
- Klamerko? Hej, Klamerko! – powiedział głośniej Nikita. – Żyjesz? Wszystko dobrze?
Klamerka zamrugał. Wstał. I kontynuowali trening.
***
W końcu był gotowy. Czuł, że mu się uda. Złapie go. Złapie ptaka. I Nikita wreszcie przestanie go nazywać „Agrafką”... Od kiedy mu zależy na czyjejś opinii...?
Znowu skradał się po dachu. Znowu zobaczył ptaka. Tego samego co ostatnio, mógłby przysiąc… Niebieskie pióra, biały brzuszek, czarny dziób… Tak, to na pewno on. Gdy dzieliła go od niego ledwie odległość mysiego ogona, Klamerka skoczył.
Jednak i tym razem ptak był sprytniejszy…
Klamerka przeleciał przez krawędź dachu, złapał ptaka, ale…spadł na dół. Zderzenie z ziemią było bolesne. Uderzył w pokrywę jakiegoś śmietnika, stoczył się, i ponownie uderzył w ziemię. Do ziemi nie było tak daleko, ale i tak poczuł ból w boku. Ptak spadł kawałek dalej. Słyszał jego piski.
I wtedy się zaczęło.
Wszystko jakby… ściemniało. Zamgliło się. Zobaczył cień na ścianie. Wiele cieni. Otaczały go. Po ziemi, spod śmietnika zaczęła wylewać się ciemna ciecz… Piski ptaka rozdzierały mu uszy. Zakręciło mu się w głowie.
Zatoczył się, oparł o ścianę…
- To nie prawda, to tylko zwidy… - mówił cicho.
Nagle piski ptaka ucichły.
Przez chwilę myślał że to koniec, ale wtedy uderzyła w niego fala szeptów, szumów, niezidentyfikowanych dźwięków... Przewrócił się. Myślał że głowa mu pęknie. Dźwięki nie cichły, stawały się coraz głośniejsze…
Klamerka uderzył głową w ścianę, chciał, żeby te dźwięki ucichły, żeby przestały go dręczyć, chciał ciszy… I znowu. I znowu.
- Przestańcie… - powiedział cicho.
Nagle poczuł szarpnięcie.
Cisza.
Jak przez mgłę, usłyszał głos.
- Klamerko! Klamerko, co się dzieje?! KLAMERKO!!!
[1142 słowa]
23%
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz