Kolejny dzień w tym miejscu przyniósł mu zwiedzanie terenu. Spotkanie z magicznym oknem pobudziło jego ciekawość. Chciał wiedzieć co jeszcze skrywało Gniazdo Wyprostowanych. Blanka była w tym specem. Po śniadaniu zaprowadziła go tam, gdzie należało załatwiać swoje potrzeby i wskazała na otwartą rzecz, zwącą się podobno pralką. Dziwna nazwa. Z niczym znajomym mu się nie kojarzyła. Przyjrzał się jej uważnie. Miała okno, ale jej wnętrze było... jakieś dziwne. Śmierdziało też tak... inaczej.
— Co to takiego? Można tam wejść? — zapytał, obwąchując uważnie pustą przestrzeń.
— Dwunogi wrzucają tam swoje futro — wytłumaczyła mu bengalka. — I można. Kręci się śmiesznie w środku. — Wsadziła do środka łeb i zakręciła środek łapką, prezentując mu, że rzeczywiście tak się dało. — Patrz.
Przyglądał się temu z zainteresowaniem. Rzeczywiście się kręciło. Niesamowite. I naprawdę to miejsce służyło za przechowywanie futer? To czemu teraz było puste? Nie za bardzo pojmował logikę tych tępych istot, ale musiał przyznać, że zabawki to mieli niezłe.
— Można w tym biegać w miejscu? — zapytał, zaraz pojmując coś straszliwego. A co jeśli to jakiś rodzaj tortur? Wsadzali tam Blanke i kazali jej biegać? To mogłoby być prawdopodobne. Skarbie wyglądała mu na taką, która wykorzystuje koty do ciężkiej i niewolniczej pracy. W końcu... Ciągle fuczała na niego za ten podlany dywan, co mu się nie podobało. — Wsadzali cię tam kiedyś i zamykali? Czemu tam dają swoją skórę? — zalał ją pytaniami licząc, że kocica zna odpowiedzi.
— Można, ale bardziej chodzić, a nie biegać. Siedzi też się całkiem fajnie. A dają tam swoje futro... chyba żeby deszcz na nie napadał? Robi się potem mokre, jak je wyjmują. Ale wcześniej klikają guzik, żeby się włączyło — opowiedziała.
Wpadł w lekką konsternacje. Doprawdy? Musiał spróbować. Mogło to okazać się całkiem ciekawym doświadczeniem.
— Chcę tam wejść. Sprawdzę to — zdecydował, stając na tylnej łapie i przerzucając kończynę w bandażach do środka, to samo czyniąc z drugą. Już po chwili siedział w środku, bujając się w przód i w tył. Co za śmieszne uczucie! Nie przypominało mu to niczego z czym dotąd się zetknął.
— Jest tam jeszcze miejsce? — zapytała Blanka, zaglądając do środka. — Zmieszczę się?
Spojrzał na nią zaskoczony. Chciała do niego wejść? Uśmiechnął się tak jak miał w zwyczaju, przesuwając się, aby zrobić jej miejsce. Nie zamierzał wcale jej wyganiać. W końcu z własnej woli pchała się w jego ramiona.
— Jasne księżniczko. Zapraszam. Pobujamy się razem.
Kocica wywróciła oczami. Im więcej czasu z nim spędzała, tym bardziej ogarniała, że będzie musiała się przyzwyczaić do jego charakterystycznej mimiki twarzy. Wcisnęła się jednak do środka, a wchodząc rozbujała delikatnie środek.
— Śmieszne uczucie — mruknęła, rozglądając się.
Odwrócił łeb w jej stronę, uderzając ją kołnierzem w głowę. Yh... kiedy to mu wreszcie ściągną? Nie mógł zrobić przez to wielu rzeczy. Na dodatek... coś na niego kapnęło. Nawet nie mógł sprawdzić co dokładnie, bo zaraz czuł jak szorował tym czymś po wnętrzu pralki.
— Coś kapie — powiadomił ją licząc, że może to ona zlokalizuje miejsce przecieku dachu.
— Huh? Gdzie? Ja nic nie czuje.
Jak to nic nie czuła?! Ewidentnie coś się zbliżało. Coś... złego! Jego sierść robiła się mokra, a nie przepadał za kąpielami. Już sam fakt, że nie był brudny, bo go niegdyś wymyto, gdy był nieprzytomny, bardzo go dobijał. Wciąż bowiem nie znalazł idealnego miejsca, by przywrócić swój smród.
— Gdzieś z góry. Czuje na grzbiecie takie kap, kap — powtórzył dokładną lokalizację problemu.
— Deszcz? Myślisz, że powinniśmy wyjść? — mruknęła niepewnie, zerkając w górę.
Zanim jednak zdążyli cokolwiek zrobić, w łazience pojawiła się Skarbie, która zgłupiała, widząc dwójkę kotów siedzących w pralce. Nie chcąc zostać podrapana zawołała Słoneczko, który zaraz schylił się, by wydostać ich z urządzenia.
No nie! Zjeżył się na widok Wyprostowanych. Dobrze, że był za Blanką, bo chyba padłby tam na zawał. Na szczęście morda jaka pokazała im się przed oczami należała do Słoneczka. Tego idioty, co miał mózg wielkości ziarenka piasku. Wyciągnął swoje łapy w ich stronę, a mu zamarło serce. Mimo wszystko nadal bał się tych istot, nawet wiedząc, że Słoneczko prędzej sam siebie by zabił niż jego. Skulił się, zaciskając oczy. Wolał na to nie patrzeć. Przez złamaną łapę, nawet nie mógł dać nogi. Musiał się poddać.
Słoneczko chwycił najpierw Blankę, którą szybko oddał Skarbie. Ta zaraz odstawiła ją na ziemię, a Słoneczko sięgnął po Wypłosza. Poczuł jak traci grunt pod łapami. Nie patrzył. Nie chciał. Widział, że wpadłby tylko w panikę i pewnie złamał sobie kolejną łapę. Nie wiedział w końcu jak wysoko był. Obcy zapach tylko się nasilił, tak samo jak uścisk.
Słoneczko jednak nie oddał go partnerce, ani nie położył na ziemi. Objął go mocniej, żeby nie uciekł i zwrócił się do Wyprostowanej, która mu coś podała.
Zaniepokojona Blanka przekręciła łepek, obserwując z ziemi całą sytuację
— Wypłosz? Tylko spokojnie... jestem pewna, że to nic takiego.
Zaczął cały dygotać od strachu, który powoli odbierał mu zmysły. Na dodatek słowa Blanki nie pomagały mu się uspokoić
— Co się dzieję?! Czemu ja wiszę?! Blanka ratuj! — wyskamlał coraz bardziej panikując, że nie wróci na ziemię. Czy to była jakaś kara? Czego od niego chcieli?! Zaraz ich podrapie! Tak! Zrobi to! Jeszcze tylko chwila!
— Słoneczko cię trzyma, dlatego! — odpowiedziała mu szybko, kręcąc się pod nogami Wyprostowanego.
— Jak to mnie trzyma?! Co mu znowu odbiło?! — pisnął, zaczynając się szarpać. Nagle jednak został przyciśnięty do twardej powierzchni, więc otworzył oko, krzywiąc się na jakiś patyk, który wlazł mu do pyska. Starał się uciec i wyrwać, ale nie mógł. Trzymali go dranie. Zakrztusił się, gdy poczuł w gardle coś. Nie wiedział co. Przełknął kaszląc, próbując jeszcze łapą drapnąć Słoneczko w uciekającą rękę. Za bardzo jednak był w szoku, więc było to nieporadne i żałosne. Nie miał pojęcia co się właściwie stało — Otruli mnie?!
— Nie, na pewno nie. — Blanka pokręciła głową, wprawdzie sama nie będąc tego pewną. — Pachniało Obcinaczem, więc może coś na twoją łapę? Może ten kołnierz po tym odpadnie? — zastanawiała się na głos.
Odpadnie? Oby! On wręcz marzył o tym, by to draństwo nareszcie się od niego odkleiło! Przez to miał tyle problemów. Nie mógł normalnie funkcjonować. Jednakże skoro to było tyle, to powinni go przecież puścić prawda? To dlaczego wciąż Słoneczko go trzymał? Na dodatek widok zaniepokojonej Blanki kręcącej się na ziemi nie pomagał mu się uspokoić.
Zaraz jednak ujrzał jak znów jest podnoszony nieco wyżej. Drań jednak go nie postawił na ziemi. Blanka szybko podążyła za nimi do salonu, by zobaczyć, co się dzieje. Gdy dotarli na miejsce Słoneczko położył go na czymś miękkim. Było to bardzo podobne do miękkiego kamienia, który był w pudle. Nadal sparaliżowany przez strach i nerwy jakie mu zafundowali Wyprostowani, ani drgnął.
Słoneczko jednak nie dał mu spokoju, bo najpierw pokazał palcem na kocura, potem na legowisko i znowu na kocura, mając nadzieję, że zrozumie, że to teraz jego nowe leże. Na pożegnanie wyciągnął jeszcze rękę, by go pogłaskać, lecz ten zasyczał, widząc jak jego ręka zaczęła zbliżać się niebezpiecznie do jego ciała. Nie starczyło mu, że go wysłał bardzo wysoko w niebo?! Co znów mu odbiło? Zapadł się bardziej w legowisku, mordując go okiem.
Słoneczko widząc niezadowolonego Wypłosza, cofnął się tylko i zostawił go na nowym legowisku, w którym dosłownie się zapadł. Blanka podeszła do burego, przyglądając się nowej rzeczy.
— Wyglądało na to, że chce, żebyś tu spał. To twoje teraz — wytłumaczyła mu gest Wyprostowanego.
— Moje? Jak to moje? Ja nie chcę. Chcę spać z tobą w pudle — oburzył się. Chciał teraz ich rozdzielić? Słoneczko coraz bardziej mu podpadał. Oj, bardzo. Już powoli planował jego śmierć na tysiąc sposobów, gdy tylko uda mu się wyzdrowieć.
— Możesz! Możesz — spokojnie miauknęła zaraz, żeby kocur się nie gniewał. — Ja cię nie wyganiam. A Słoneczko pewnie myślał, że nam niewygodnie w jednym.
— Mhm... jasne... pewnie zazdrości — fuknął pod nosem, przypominając sobie jak ten potwór kleił się z łapami do Blanki. Może i ona nic do niego nie czuła, a czy w drugą stronę też tak było? Może powinien jakoś z nim wyjaśnić tą sprawę? Nie... przecież to idiota. Nie zrozumie. Tak jak wtedy, gdy kazał mu zdjąć kołnierz, a zamiast tego został spieszczoszkowany. — Jednak ten miękki kamień jest bardziej miękki. Jak jakieś ruchome piaski.
— Może to jakiś specjalny? Żebyś jak leżał to łapa cię nie bolała? — zasugerowała, siadając niedaleko. Naprawdę wierzyła, że Słoneczko nie chce zrobić mu nic złego i tylko mu pomaga? No chyba nie! Wyprostowani z tego nie słynęli. Byli potworami co zabijają kocięta, dusząc je pod ziemią!
— Może... jest... tu przytulnie. I łapa nawet przestała boleć — zdumiał się, bo dopiero teraz zauważył, że coś było nie tak. Nic go nie bolało. Usiadł aż z wrażenia, patrząc na swoją kończynę. Zepsuli go?! Przecież brak bólu oznaczał, że nie żył! Zabili go! Aggh! Wiedział, aby im nie ufać! Tylko skoro nie żył, to czemu był tutaj? I Blanka go widziała? Musiał to sprawdzić. — Uderz mnie w nią. — Wskazał na kończynę pyskiem kotce.
Ta słysząc jego prośbę, zaraz pokręciła głową
— Nie! Nie ma mowy! Nie będę cię bić za nic! Co jeśli złamie się bardziej?
— Ale ona nie boli! Jak nie boli to znak, że nie żyje. Nie słyszałaś o tym? Ból to sygnał, że nadal tu jesteś, a nie przeszedłeś na drugą stronę. Może ja umarłem... po tym co mi wepchali do pyska? Musisz mi pomóc to sprawdzić — zażądał. Zawsze te napięcie mu towarzyszyło w życiu. Teraz gdy zniknęło... czuł się dziwnie.
— Nie słyszałam... ale jakbyś umarł, to byś nie mówił! I nie marudził! Więc żyjesz, nie trzeba tego sprawdzać...
— Trzeba! Może widzisz mojego ducha? — zastanowił się. — No bo jak to możliwe, że nic nie czuje? To ugryź mnie. W sierść, kark... bym sprawdził to.
— Ugh... jesteś niemożliwy — mruknęła, po czym zbliżyła się i dziabnęła go w ucho.
— Ałć! Jednak żyję — miauknął zdumiony. Czyżby łapa mu się wyleczyła? Spróbował nią poruszyć, ale bez efektu. Nadal była bezużyteczna Naprawdę dziwne.
— Widzisz? — zmarszczyła brwi po czym polizała kocura po ugryzionym uchu. — Mówiłam, że żyjesz.
— No tak, ale to dziwne uczucie. — Przysunął swoją głowę bliżej jej pyska. Podobało mu się to lizanie, chciał więcej.
— To... chyba dobrze? Źle? Nie mam pojęcia — westchnęła, a widząc jak kocur się nastawia tylko polizała go jeszcze raz. I kolejny. Był zestresowany, zmęczony i pewnie poddenerwowany całym dniem, więc tyle mogła dla niego zrobić. A on? On czuł jak powoli odpływa. To było takie kojące uczucie. Rozłożył się bardziej na legowisku, wręcz mrucząc. Dojrzał swoim okiem jak kocica podeszła, by ułożyć się obok niego, lecz gdy tylko weszła na miękki kamień, niemalże zapadła się w poduszkę, co nieco wbiło ją z tropu i równowagi. Zachwiała się i potknęła, zatrzymując zaraz przed tym, jak miała wpaść na burego.
— Uważaj księżniczko. To grząski grunt — zaśmiał się na ten jej wyczyn.
— Właśnie widzę — westchnęła, ale uśmiechnęła się pod nosem, by w końcu ułożyć się blisko burego i polizać po barku.
Ah, jak tu było wygodnie, dobrze, przyjemnie i przytulnie. Mogli dzisiaj tutaj spać.
***
W końcu stało się. Jego łapa była wolna od kolorowego futra i co najważniejsze sprawna! Kosztowało go to jednak wiele nerwów, bo Słoneczko musiał go złapać, a następnie wywieźć do Obcinacza, co skończyło się na wielkiej ucieczce po całym domu. Ale wracając... Nie potrafił w to uwierzyć. Mógł chodzić i powrócić do swojego dawnego życia... Tyle, że... Blanka. Przywykł do niej tak bardzo, że świat bez niej zdawał mu się pozbawiony sensu. Wróci na deszcz i mróz i co? Zaraz coś go zeżre. Tak w końcu działał świat. A tu... Tu było inaczej. Nawet ten przygłupi Słoneczko jak chciał to potrafił być mniej wkurzający. Czyżby się przyzwyczaił? Być może. Minęło w końcu sporo czasu odkąd opuścił ogród Blanki. Zwykle chodzili po nim, a on miał niemiłe spotkania z sąsiadami, którzy raz po raz przypominali mu o tym, aby spadał z powrotem na swój śmietnik.
Wziął głębszy oddech. Nie wiedział co zrobić. Chciał zostać. Nie wierzył w to, że coś takiego przeszło mu przez myśl, ale tak. Chciał. Kiedyś dawny on by się zaśmiał, gdyby ktoś powiedziałby mu, że skończy jako pieszczoch. Bał się w końcu Wyprostowanych. Nigdy nie chciał się do nich zbliżać, ale Słoneczko zmienił wszystko. Był przygłupi i nie stanowił zagrożenia. Można rzec, że bawiło go to jego nierozgarnięcie. A Blanka... Blanka pomagała mu na nowo im zaufać.
Dlatego też został ku zdumieniu bengalki, która sądziła, że po wyzdrowieniu od razu się wyniesie. Nie. Nie zamierzał jej zostawiać. To był jego świat. Przy niej...
Pewnego jednak, mroźnego dnia, wybył do ogrodu. Odzwyczaił się od samotniczego życia, więc upolowanie czegoś było nie lada wyczynem, zwłaszcza w taką pogodę. Uważał jednak na drogach, ponieważ nie chciał skończyć martwy. Może i był pieszczochem, ale pamiętał jak to było żyć w strachu o swe życie. Czemu w ogóle się wykradał? Otóż... Postanowił uczcić te radosne nowiny. A co mogłoby być idealnego, by to zrobić? Pyszne śmieciowe żarcie, do którego nie miał dostępu w nowym domu. Łatwo dobrał się do śmietnika. Wystarczyło go przewrócić i zakosztować tutejszych specjałów. Wziął w pysk kawałek czegoś co musiało niegdyś być pizzą i powrócił czym prędzej do domu, wołając swą towarzyszkę, aby do niego wyszła.
Blanka nieco wahała się przed wejściem w śnieg, ale zaraz zaciekawiona zbliżyła się do niego.
— Wypłosz... Co to jest? — zapytała zdumiona tym co tak śmierdziało.
— Wyżerka! Słoneczko ciągle daje te same mięso. Zero w nim ryzyka. A to... To powrót do starych czasów. Zjedz. Pycha, mówię ci — i na potwierdzenie swych słów zaczął przeżuwać nieco stwardniały kawałek placka.
— Wiesz... Ja chyba podziękuje. Ty też powinieneś. Zatrujesz się — przestrzegła go.
A tam zatruje! Tyle razy żarł na śmietniku i jakoś żył. Owszem, brzuch po tym bolał jak nic, ale wtenczas jadł co popadło, byle przeżyć. Dlatego też niezbyt zmartwiony słowami kocicy kontynuował.
***
Ależ go bolał brzuch! Ciągle wymiotował i czuł się tak okropnie, że gdy tylko Słoneczko do niego się zbliżył nie uciekł. Nie miał sił. Wręcz co chwile się z niego ulewało.
— Blanko, pomocy... Zabiją mnie — majaczył już wręcz w gorączce.
Kotka jednak nie mogła nic z tym zrobić. Słoneczko go zapakował do pudła i wywiózł do jego największego wroga.
Obcinacz nie był zadowolony, że go widział i ze wzajemnością. Tyle razy ile go pogryzł i podrapał to nie zliczy. Nie lubił go. Ciągle kłułby go i macał. Tak przecież nie można! Teraz zresztą też mu coś wstrzyknął, ale tym razem był w takim stanie, że nawet nie wydał z siebie wrogiego syku. Ta pizza jednak była zbyt mocnym towarem. Nie wiedział ile spędził czasu w tym miejscu. Obcinacz doczepił mu do łapy rurkę i tak z nią siedział. Miał ochotę to odgryźć, nawet zaczął skubać, ale znów go zemdliło, więc przestał. Chociaż uczucie w łapie było strasznie niekomfortowe. Piekło.
Dopiero, gdy te tortury dobiegły końca, wrócili do domu. I tam, padł przy Blance, wręcz wtulając się w jej futerko. Tylu wrażeń to on nie miał przez ostatnie księżyce w ogóle.
Wyleczony: Wypłosz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz