Drżała z przejmującego zimna. Kocica kuliła się w kącie nory, wciskając nos między łapy, jednak nie mogła powstrzymać sierści przed stroszeniem się, usiłując zatrzymać choć odrobinę ciepła. Na marne. Nie czuła już własnych palców, a kiedy tylko powiew wiatru choćby musnął jej nos, miała wrażenie, jakby ten zamieniał się w lodowy kryształ. Tęskniła za legowiskiem medyka w obozie swego klanu. Choć najbardziej... za tym starym. Niemal wszyscy zapomnieli już, że kiedykolwiek żyli w innym miejscu. Duża część kotów już urodziła się tutaj, nie znała starego domu.
Ona jednak dobrze pamiętała, w jakim obozie przyszło mieszkać Klanowi Wilka księżyce, och, długie księżyce temu. Praktycznie przeniosła się do niego, kiedy zamknęła oczy. Zdawało jej się, że patrzy na sufit żłobka i słucha jednej z wielu historii, jakie trzymała w zanadrzu Różana Słodycz. Babcia wielokrotnie mówiła jej opowiastki o legendarnych liderach, wojownikach, zbaczając często, wymyślając własne postacie i ich losy. Czasami nawet słuchała o jej życiu przed przyjściem do klanu, o poznaniu dziadka (czego ona niestety swoją drogą nie mogła zrobić), o dzieciństwie Sosnowej Igły. Szylkretki nie było z nią długo, ale nie straciła w sercu Kuniej Norki specjalnego miejsca.
Legowisko uczniów... nie grzała w nim zadka długo. Najbardziej pamiętała, kiedy po jej pierwszym zgromadzeniu okrutnie zlała ją matka. Po tej nocy bracia wciągnęli ją do krzewu, by się nią zaopiekować. Zawsze przypominała sobie te chwile, kiedy wspominała swój czas z Mysikrólikiem. W końcu wtedy był jej małym bohaterem.
Legowisko medyka za to było najbardziej przytulne. Schowane w pieczarze, ciemnej, lecz ciepłej, wypełnionej zapachami świeżych ziół. W końcu to podążanie tą ścieżką było jej marzeniem i, przynajmniej według Kuny, było jej pisane. To nie ekscytujące życie wojownika pociągało ją najbardziej, a możliwość niesienia innym pomocy. Była pod okiem dwóch znakomitych uzdrowicieli, których podziwiała. Spała zaraz przy posłaniu Deszczowej Chmury, którym się opiekowała nawet, kiedy ten był zmuszony do zostania starszym. Siedziała przy jego boku aż do samiuśkiego końca.
Przy stercie ze zwierzyną często przesiadywała, chociażby z Goryczką, Goryczkową Łapą, czy już Goryczkowym Korzeniem. Jadły, śmiały się. Goryczka naprawdę kochała wróble, drozdy i inne ptaki. A Kunia Norka za każdym razem chichotała, gdy ta próbując oskubać zwierzynę rozrzucała miękkie pióra wokół siebie jak nieporadne kocię.
Zadrżała po raz kolejny, gdy w rów uderzył podmuch lodowatego wichru, odbierając siły nawet na wspominki.
***
Czasem przypominało się jej, że właściwie jest całkiem sama. Naparstnicowa Łapa z litości poinformowała ją o tym, że w Klanie Wilka nie ostał się już żaden jej bliski. Z chłodem w oczach patrzyła, jak Kunia Norka zamiera, pokłada na ziemi i płacze, zanosząc lament do nieba. Błagała, by móc odwiedzić ich groby. Na marne. Dla niej już nikt nie znał litości, mogącej choć na chwilę ukoić zawrotnie bijące, spękane serce.
Lwia Grzywa po prostu zmarł. Albo to uczennica sądziła, że bura nie zasługuje na poznanie prawdziwego powodu jego odejścia. Kunia Norka nie widziała w ciągu swojej służby kota, który naprawdę zginąłby z tęsknoty. Wypadająca sierść, obezwładnienie, podatność na choroby, bezsenność, koszmary, tak, te symptomy nie były jej obce. Śmierć? Chociaż być może Lwia Grzywa był tak wrażliwą osobą, że jednak został obezwładniony przez własne, niedające mu żyć uczucie.
Jego córka, z której powodu miał udać się do gwiezdnych... uciekła. Nocny Kwiat, z którą tak długo nie rozmawiała musiała w końcu mieć dość. Tylko najsilniejsze koty o złotych sercach mogły wytrzymać otoczeniu wilczaków, które zdawały się mieć zamiast tego narządu twardy, skalny odłamek. Ona nie uważała jej za zdrajcę. Zdrajcę obchodziło tylko jego własne dobro. Był w stanie narazić swój rodzimy klan, zmieniać strony, kiedy wymagała tego sytuacja. Kuna była zdrajcą. Wiedziała o tym. Nie chciała, by jej życie się tak potoczyło, ale teraz leżała na dnie głębokiej nory, opuszczona, sama jak palec. Jaki był jej na to w tej chwili wpływ. Miała nadzieję, że Nocka jeszcze żyła, być może dołączyła do któregoś klanu, być może spełniała marzenia i została medyczką. Prosiła siły wyższe o to, by kotka nawet jeśli nieżywa, była w lepszym miejscu niż Klan Wilka.
Goryczkowy Korzeń jako jedyna odpłynęła w pokoju, zabrał ją sędziwy wiek. Gdy tylko to usłyszała, cętkowana odetchnęła z ulgą i wykrzesaną iskrą szczęścia. Jak gdyby był to rzadki okaz wśród wilczaków. Bo właściwie... tak właśnie było. Jej myśl podsunęła jej przykład pogromu, jaki przeszedł przez nich, gdy dramatycznie zmarła Szakala Gwiazda, trafiona świetlistą, gromową wstęgą przez sam Klan Gwiazdy. To Kunia Norka od dawna wiedziała, choć nie piskała nawet słowem. Gwiezdni byli na Klan Wilka wściekli.
I nie tylko na niego.
***
Wiedziała, że Klan Gwiazdy jej nie przyjmie. Nie zanosiła już do nich modlitw, bo były to jedynie puste słowa, rzucane jak ziarno między gołe kamienie. Nawiedzały ją złe sny. Wizje przemierzania Ciemnego Lasu, oglądania wbrew własnej woli rozdzieranych biedaków, którzy napatoczyli się na krwiożerczych zbrodniarzy. Dla jej zgubionej duszy nie było nadziei.
Czy drżała ze strachu? Pomału przestawała. Powoli godziła się z tą brutalną świadomością. Zasady tego świata były jasno zapisane – nikt nie ucieknie od swojej kary.
***
Otworzyła zmrużone oczy, kiedy usłyszała czyjeś kroki. Jej pysk był suchy od trzech dni. Kunia Norka żadną porą nagich drzew tak się nie przeobraziła, jak teraz. Nigdy nie schudła do stopnia, że była w stanie dotknąć przez naciągniętą skórę ostro zarysowanych kości. Nie czuła się już w tym ciele sobą.
Nie rozpoznała wojowników, którzy przyszli pod jej jamę. Poznała tylko ich męskie głosy. Szemrzące, może nawet rzucające zgryźliwe komentarze i żarciki. Nie potrafiła się na nich skupić. Z góry spadło na ziemię niedaleko Kuny nieświeże truchło zięby, która niezgrabnie przetoczyła się po ubitej glebie, pokrywając się piaskiem i kurzem. Odpad ze sterty, pomyślała Kuna, wbijając jednak w zdobycz chciwy wzrok. Głód, kiedy wchłonął już całą treść żołądka i zgromadzone przez jej organizm zapasy żywił się jej siłą. Jej pewnym krokiem. Jej wspomnieniami, rozbijając je na kawałki, które musiała razem sklejać jak odłamy roztrzaskanego lustra. Nieważne jak się starała, były na nich rysy.
Powstała, chcąc wziąć zdobycz, lecz nagle wokół niej w miejsce ziemi, śniegu i ptaka weszła migocząca płachta mroku. Próbowała oprzeć się o ścianę, ale chybiła i jedynym dźwiękiem jaki wydała był głuchy odgłos uderzenia głowy o twardą posadzkę.
Kiedy się na powrót obudziła, z zięby pozostało samo pierze i kości.
***
Przełykanie śliny przez drapiące z odwodnienia, wysuszone na wiór gardło samo w sobie sprawiało jej ból. Jak gdyby dodać do tego chroniczne wyczerpanie, wygłodzenie, obolałe stawy i ziąb, Kunia Norka wiedziała, że balansuje po cienkiej nici. Czuła nie tyle co głód, a próżnię. Jej tors był wydrążony od środka, głucho pusty.
Kolejne odgłosy szelestu liści rozległy się z oddali. Błagała myślami o posiłek. Pięć wschodów słońca. Dokładnie liczyła, w tym czasie zanurzając zęby tylko w zimnych kryształach lodu. Koty nie przyniosły jednak zwierzyny.
— Proszę, nakarmcie mnie — szepnęła ochrypłym głosem, zwijając w bólu i uczuciu bezsilności. Zaranna Zjawa chciała coś powiedzieć przed nią, ale na krótki moment zamilkła. Kuna wpatrywała się w jej przenikliwe, zielone oczy, poszukując w nich skrytego po drugiej stronie dobra. Cienia łaski. Na Klan Gwiazdy, miłosierdzia! Zabijcie ją teraz, nim wyżre się sama od środka! Nim po raz kolejny omdleje, nim jej ciało jeszcze za życia rozdziobią gawrony! Tylko o tyle prosiła.
Nie miała wystarczająco siły na wypchnięcie takiej ilości powietrza ze skurczonych płuc.
— Spójrz na tą infekcję. — Zaranna Zjawa odwróciła wzrok, mówiąc beznamiętnym głosem. Źrenice w żółtych ślepiach byłej medyczki zwężyły się drastycznie. Nie, nie była już współklanowiczem. Nie była już nawet kotem w ich oczach. Była przecież zdrajcą. — Próbowałam kilku ziół. — Kunia Norka patrzyła na widocznie niekomfortową wojowniczkę, pokazującą duże, zaczerwienione, pokryte wypustkami i bąblami przetarcie.
— Są nieświeże, nie działają tak dobrze. Natrzyj ranę pędami niedźwiedziego czosnku. Możesz go także wyłożyć w legowisku — mówiła przyciszonym, słabym głosem. — Utrzyj korzeń łopianu na maść. Dodaj słabsze zioła na zapobiegnięcie infekcji, dobrze sprawdzą się... liście dębu... — czuła, jak zaczyna kręcić się jej w głowie od stania. Łapy uginały się pod jej własnym ciężarem.
— Dziękuję — odmruknęła Zaranna Zjawa, pozwalając, by najpierw jej pacjentka opuściła więzienną dziurę, a później ona sama. Nie zaszczyciła burej wzrokiem. — Zwierzynę otrzymasz o świcie — dodała i niezwykle szybko zniknęła. Nogi Kuniej Norki w końcu zgięły się, zwalając ją po raz kolejny na ziemię. Bez szans na walkę.
***
Stała wśród traw. Zroszone źdźbła nieprzyjemnie wbijały się jej między palce, a sama roślina miała nieco nienaturalny, zimny kolor. Lisia odległość dzieliła ją od krawędzi, pod którą nie wiedziała, co jest. Roznosiła się w niej tylko aż po rozgwieżdżony horyzont łagodnie rozpływająca w powietrzu mgła. Nie widziała, co było za nią. Coś mówiło jej, że lepiej się nie obracać.
Nie była pewna kiedy się tu pojawiła i ile minut, być może nawet godzin wpatrywała się w nicość, w zupełnym bezruchu.
To miejsce było bezpieczne. Nie potrafiła tego dokładnie wytłumaczyć, jednak nie czuła strachu, zdenerwowania, żalu, a nawet obezwładniającego głodu. To musiał być Klan Gwiazdy. Dlaczego się tu jednak znajdowała? Czyżby... zmarła? Opuściła wzrok, wbijając go we własne łapy. Kosmyki sierści falowały pod wpływem słabych powiewów bryzy. Nie migały blaskiem gwiazd i nie mogła przejrzeć przez nie wilgotnej trawy znajdującej się pod jej stopami. Nie była martwa. Jeszcze nie.
Wokół niej delikatną ciszę przerywał tylko odległy śpiew ptaków. Jej myśli były tak spokojne, że zdążyła zapomnieć, jakie to przyjemne uczucie, gdy głowa nieustannie nie kipi i pęka z nerwów. Kiedy Kunia Norka spojrzała w oddal, odrywając spojrzenie od stóp, dryfowała w niej polana, kołysząca się jak obiekt leżący na tafli morskiej wody. Kiedy się tu pojawiła? Z każdym uderzeniem serca przypływała po mgle bliżej; tak, że była medyczka była w stanie wyróżnić na niej stojące, kocie figury.
Jej bracia, Mysikróliczy Ślad i Czarny Strumień gawędzili razem, sporadycznie ze śmiechem figlarnie się szturchając, jakby jeszcze jeden raz byli dziećmi. Kuna widziała w nich te kocięta, które wiecznie sobie nawzajem dokuczały, ze świadomością, że jeden dla drugiego bez wahania wskoczyłby w ogień. Niedaleko nich leżała Różana Słodycz. Żywa była zbyt daleko, by móc dobrze słyszeć mowę duchów, lecz była pewna, że kotka wesoło mruczy, ciesząc się ciepłem i pieśnią słowików. Deszczowa Chmura siedział u boku swojej uczennicy, nie wyglądając tak słabo i chorowicie, jak Kunia Norka go zapamiętała. Widząc Ośnieżoną Łąkę położyła po sobie uszy, które jednak szybko powróciły do swojego poprzedniego stanu. Była tu szczęśliwa. Kto mógłby nie być? Znajdował się tam nawet Lwia Grzywa, łagodnie liżący po głowie swojego syna. Wprawdzie kiedy oboje razem żyli nie znali się najlepiej, ale teraz, wędrując wspólnie pośród gwiazd mogli odrobić te wszystkie stracone księżyce ciszy.
Im wyspa "przypływała" bliżej, tym więcej spojrzeń koncentrowało się na kocicy. Wtedy ich źrenice uciekały na bok, ogony pchały się między tylnie łapy, rozmowy cichły. W końcu ponownie jedynym odgłosem w przestrzeni był daleki, skowronkowy śpiew.
Ich wiszący w powietrzu ostrów prawie stykał się brzegiem z jej. Dzieliła je tylko szczerba mierząca zajęczy skok. Kunia Norka odczuwała pod skórą ich lęk. Szybko spostrzegła, że wcale nie powinno jej tu być. Unikali jej spojrzenia, kiedy tylko kotka próbowała nawiązać z nimi wzrokowy kontakt. Z pyska kotki uciekło westchnienie, gdy myślała o tym jak mocno kochała każdego z nich. Mogła mieć swoje miejsce gdzieś pomiędzy, chowając się w puszystej sierści babci, bawiąc końcówkami ogonów braci, rozmawiając na temat ziół z medykami; jakby tylko postąpiła odrobinę inaczej. Jakby jej życie zboczyło na tylko nieco inne tory. Jakby nauczyła się walczyć o swoje, jakby tego dnia dokładnie sprawdziła, jakie zioło przyniosła kociętom, jakby zastanowiła się o trzy uderzenia serca dłużej, czy te słowa były wszystkiego warte.
Ile by dała za tylko jedną szansę.
Wyspa byłych przyjaciół wyruszyła w kolejną podróż. Kunia Norka oglądała mijające ją pyski, ponownie rozbrzmiewające, ponownie zanoszące się śmiechem, uśmiechające, mruczące cicho. Musiała się z tym pogodzić. Było tyle rzeczy, ile odpływającym chciała powiedzieć, zanim utraci ich z oczu już na zawsze, ale nie potrafiła się na to zebrać. Może to nawet wyrzuty sumienia nie pozwalały kotce na przepchnięcie słów przez gardło. Przecież to wszystko to była jej wina. Mogła nie stawać się tym potwornym zdrajcą.
Nie było wśród nich Nocnego Kwiatu, pomyślała, czując lekką ulgę. Ścisnęło ją coś nieprzyjemnie w żołądku, kiedy jednak wśród kotów nie spotkała pląsającej z gracją Modliszki. Ani najważniejszej dla jej serca szylkretki.
Gdzie byłaś, Goryczko?
***
Leżała twarzą do ziemi, z nosem zagrzebanym w bagnistej ziemi. Zacisnęła mocno powieki, wzdychając i próbując podnieść się na słabych łapach. Nie bolały jej już aż tak bardzo. Musiała po osłabnięciu odzyskać trochę siły. Zanim jeszcze otworzyła ślepia, usiadła, odchylając głowę do góry, oddychając głęboko drapiącym w nozdrza powietrzem. Była pogrążona w głębokim zamyśleniu. Ta przyjemna lekkość głowy, jakiej miała przyjemności zaznać ustąpiła miejsca sprawiającemu ból nieustannemu pulsowi i natłokowi ciemnych myśli. Pełny żołądek opróżnił się wraz z chwilą wybudzenia. Trawa przestała być miła w dotyku i zroszona, a sucha i ostra na brzegach, kłująca i wbijająca się między palce.
Z momentem otworzenia oczu nie podskoczyła w panice. Zauważyła stojące przed nią grube, wykręcone nienaturalnie konary i ciemne, rzadko szkarłatne unoszące się opary. Czyli jednak była martwa. I, tym razem, w odpowiednim miejscu.
Chciała oprzeć się o pień za nią, niepewna, co dalej. Dokonała żywota. Pożegnała się już ze światem. A teraz? W jaką stronę powinna pójść? Czego poszukiwać? Na co przeznaczyć wieczność spędzoną w Ciemnym Lesie?
Odpowiedź miała się prędko odnaleźć. Zaalarmowana medyczka napuszyła ogon, kiedy szmer suchych liści uświadomił ją, że nie była w tym miejscu samotna. Ktokolwiek obrał ją sobie za cel, musiała mu pogratulować, dobrał najlepszą i najsłabszą ofiarę ze wszystkich. Kunia Norka nie chciała się nawet bronić. Tak dawno nie korzystała ze swoich pazurów. Być może chciałaby, aby było już tak naprawdę po wszystkim. Wizja tego, że mogłaby nie istnieć była straszna... Ale drugim wyborem było istnienie jako zabłąkana dusza w Miejscu, gdzie brak gwiazd.
Czymkolwiek ten kot był, stracił połączenie z żywymi już dawno. Przypominał skołtunioną, zbitą masę nastroszonego, postawionego wręcz na sztorc futra. Ale jej twarz wydała się dziwnie znajoma. Ale ten krok, niezdarny, lecz rozbrykany, przywoływał w burej pewne wspomnienia, lecz nie była w stanie połączyć kropek. Ta zieleń oczu, wykręcone do środka uszy jak rogi nieznanego zwierzęcia, chaotycznie porozstawiane na złotawej sierści łaty, jak gdyby ktoś pochlastał ją wodą.
— Poszukiwałam cię tak długo — Goryczka krzyknęłaby, jednak była na to zbyt zdyszana. Mówiła jednak z czystym szczęściem. Jej głosu, barwy i słodkiej w brzmieniu nuty Kunia Norka nigdy by nie zapomniała. Nigdy w życiu tak szybko do nikogo nie podbiegła. Pod powiekami obu kocic formował się potok słonych łez. — Myślałam, że mogłaś być w Klanie Gwiazdy. Ja... — Szylkretowa kotka rzewnie płakała, przyjmując Kunę w swoje objęcia i tak czule, jak nigdy nie miała okazji przedtem, lizała ciernistym językiem jej czoło, grzbiet nosa i uszy. Kunia Norka siąkała, z twarzą wtuloną w pierś swej ukochanej.
Jej zjeżona sierść była ostra jak szereg jeżowych kolców, jednak Kunia Norka zatapiała się w nią tylko głębiej i głębiej, jak gdyby chciała duszą przylec do Goryczkowego Korzenia, wniknąć przez jej skórę, zamienić się w jedność. Tak, aby nikt nie mógł ich już rozłączyć.
— Mogło cię tu nie być. Wiesz, że gdybyś nie wyznawała tego, czego oczekiwała od ciebie matka byłabyś w Klanie Gwiazdy. Dlaczego to sobie zrobiłaś? — pytała, bo nigdy nie rozumiała. Próbowała pojąć dlaczego Goryczkowy Korzeń podążyła ścieżką przeznaczoną potworom. Nie była potworem. Nie była Kunią Norką, co dopiero swoją siostrą, czy rodzicami. Nie musiała być skazana na wiecznie cierpienie.
— W Klanie Gwiazdy byłabym samotna — odparła cicho, nie przestając ściskać burej, jakby nie miała jej już nigdy wypuścić z objęć.
— A tu nie jesteś? — Co jej było po rozczarowanej Irdze i Omenowi, który z litości za życia trzymał ją w Klanie Wilka. Mogła zostać w mgnieniu oka wygnana, włóczyć się jak pies, gdyby kocur tylko tak nie cenił sobie zdania Irgowego Nektaru.
— Nie... — miauknęła Goryczka, wpatrując się w żółte oczy Kuny, w pewnej chwili nagle uspokajając rozszalałe serce i przygładzając ostrą szczecinę. — Już nie.
***
tw - opis zjadania ciała przez ptaki
Ciekawskie krucze oko bacznie obserwowało sylwetkę burej kocicy. Szukało ruchu, innego niż zmierzwiana, ciągana przez wiatr sierść. Była jednak nieruchoma, zupełnie jak głaz. Zwierzę dwoma zamachami czarnych skrzydeł znalazło się na niej, przechylając łeb. Poczęło kąsać szczątki padłego kota. Wyciągało spomiędzy wypustek białych kości pozostałe na nich mięso.
Do ptaszyska dołączyły się wkrótce wrony i niepewne kawki, które nigdy nie zatopiły głów w padlinie, a jednak popchnięte pustką w żołądkach przepychały się, aby wydrzeć dla siebie choćby głodową porcję pożywienia. Ich dzioby rozdzierały cienką skórę, zatapiały się w krwi, szukając wystarczającej ilości mięsa, by starczyła na wydarcie z niej chociaż jednego strzępu. Krakanie walczących ptaków roznosiło się po leśnym poszyciu, w co wsłuchiwały się kuny i schowane na dnach swych nór nornice. Dalej, wyżej, te odgłosy znikały, wtopione w mrok i pohukiwanie sów.
Wyleczeni: Ostra Kostrzewa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz