- O tak? – zapytał w końcu i pokazał ojcu gotową mieszankę.
***
To wszystko było kłamstwem. Tak być nie mogło. Jego ojciec wcale nie był zamknięty, on nie zdradził jego receptur i dalej są w domu, wszyscy razem. Bluszcz powtarzał to sobie każdego dnia. Nie rozumiał, co się tu dzieje, dlaczego jego ojciec trafił do niewoli. Matka kazała im tu przyjść, a ten samotnik już wyciągnął od niego receptury. Jednak co mógł zrobić? Nie chciał, by znęcali się jeszcze bardziej nad jego ojcem, czy rodzeństwem. Pierwszy raz się tak bał, gdy stał pysk w pysk z jednookim samotnikiem. Wcześniej myślał, że świat jest kolorowy, widział go przez różowe okulary, jednak teraz pierwszy raz zderzył się z rzeczywistością i choć jemu na tę chwilę nic tu nie groziło, bał się o swojego tatę. Musiał go jakoś wyciągnąć z tego strasznego miejsca, ale czy da radę spojrzeć mu w oczy? Czuł się strasznie z myślą, że zdradził własnego ojca, wyjawił jego przepisy, jednak nie powiedział wszystkiego. Świadomość, że zachował jego sekrety składnik dla siebie, była dla niego niczym jakieś wybawienie. Nie powiedział nic o proszku od Wyprostowanej, dzięki temu nie zdradził wszystkiego i jak wszystko wróci do normy, jego tata dalej będzie najlepiej robił te swoje mieszanki. Wiedział, że to było ryzykowne, ale musiał ryzykować.
- Dla rodziny – mruknął cicho, siedząc przy zbitym oknie. Choć było mu zimno, chciał choć przez chwilę obserwować świat na zewnątrz. Nie dlatego, że nie mógł wychodzić, bo przecież mógł, ale wiedział, że przy takiej pogodzie nie będzie to dobre, tylko by znaleźć dobrą drogę w razie ucieczki i poszukać roślinek wzrokiem. Wiedział, że raczej ich nie znajdzie, lecz dalej miał tę swoją nadzieję. Nagle zawiał mocniejszy wiatr i znów zaczął sypać śnieg. Arlekin szybko odsunął się od okna i wylądował na ziemi.
- Klamerko, jak twoje ucho? – zapytał brata. Kilka dni temu próbował je wyleczyć i miał nadzieję, że udało mu się to, w końcu przy takiej pogodzie, znalezienie jakiejkolwiek rośliny było chyba niemożliwe! A on stracił swoje zapasy ze skrytki w domu.
- Ciekawe szkło tu mają – powiedział za to czekoladowy, co, według Bluszczu, oznaczało, że wszystko z nim dobrze. Klamerka dalej był sobą.
- Chcesz pójść się ze mną przejść? – zapytał brata. Musiał wykorzystać to, że mogli przemieszczać się bez problemu po całej posiadłości. A przynajmniej od ich pokoju, do wyjścia i miejsca, gdzie przebywał Jafar. Tyle na tę chwilę wiedział arlekin.
- To Klamerko? – czekoladowy jednak nic nie odpowiadał, więc niebieski postanowił iść sam. Wyszedł niepewnie z pokoju, ponieważ pierwszy raz wychodził całkiem sam. Powoli przemieszczał się do przodu, rozglądając się na boki. Już któryś raz widział ten korytarz, więc w jakimś stopniu wiedział, gdzie idzie. Przynajmniej miał nadzieję. Nie chciał przyzwyczajać się do tego miejsca, bo dalej był pewny, że niedługo uda się uwolnić Jafara. Jak nie mama i inne koty, czasem widywane w ich domu, albo w okolicy, to on postara się coś zrobić. Chyba pierwszy raz był do czegoś aż tak zdeterminowany. Chodził po korytarzu bez celu, zastanawiając się, co robić. Nie chciał iść do Jafara, nie chciał wracać do rodzeństwa. Jedyne co mu zostało to chodzenie w tę i z powrotem po korytarzu. Robił kolejne kółko i wtedy wpadł mu do głowy pewien pomysł. Ostatnio nie miał treningów, przez jego obecność w tym miejscu i nie miał pewności, czy będzie je miał w najbliższym czasie, a przecież musiał ćwiczyć! Set by mu chyba nie darował, gdyby dowiedział się, że nic nie robił. Dlaczego postanowił jakoś poćwiczyć walkę, oczywiście bez przeciwnika, tylko z wytworem swojej wyobraźni.
***
Po jakimś czasie i tak wylądował na niższym piętrze, tam, gdzie znajdował się Jafar. Rozejrzał się. Tym razem było tu trochę mniej kotów. W końcu jego wzrok wylądował na klatce. Dlaczego musieli trzymać tam członka jego rodziny?
- Może podejdę do niego? – zaczął rozmawiać cicho sam ze sobą – To nie jest zły pomysł. Tylko nie wyglądać podejrzanie. Inaczej znowu wyląduje na ścianie! – mruknął i powoli podszedł w stronę klatki. Nikt go nie zatrzymywał, co raczej znaczyło, że może podejść. Gdyby było inaczej, już któryś z kotów by go wysłał z powrotem, lecz dziś było ich mniej, więc mógł porozmawiać z tatą. Gdy wreszcie stał przed samą klatką, zauważył Jafara siedzącego przy tylnej ścianie. Był bardzo skulony, a ogon zakrywał mu pysk. Bluszcz przez chwilę wahał się, przecież czarno-biały może chcieć być sam, lecz tylko przez chwilę. Usiadł na ziemi i przyglądał się tacie. Nie wyglądał za dobrze, przez co właśnie wtedy żałował, że nie miał przy sobie ziół. Tak bardzo chciałby mu pomóc! Tylko jak... Nie wiedział, jak go wyciągnąć, jednak starał się coś wymyślić.
- H-Hej tato – zaczął cicho i zauważył, że uszy kocura się postawiły, co znaczyło, że go słucha, albo przynajmniej słyszy – Jak się czujesz? Dasz radę t-to wytrzymać? – zapytał, domyślając się tylko, co mogli mu zrobić. W końcu co jakiś czas słyszał jakieś krzyki – Chciałbym ci pomóc, ale nie wiem jak... Już i tak za dużo zrobiłem – powiedział, mając na myśli wyjawienie większości receptury – Ja... Przepraszam... – mruknął, wlepiając wzrok w ziemię. Siedział tak w ciszy, a łzy powoli napływały mu do oczu. Sumienie znów mu dokuczało, a emocje wzięły górę. Po jego policzkach zaczęły spływać gorzkie łzy.
[Trening wojownika, 862 słów]
17%
<Tato? Ja bardzo żałuję>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz