— Nie wiem, czy zasługuję — mruknęła nieprzekonana. — W końcu jestem tylko pasożytem z zewnątrz. Nie cierpicie teraz na głód? Głupio was okradać — stwierdziła, co dla niej samej zabrzmiało jak dosyć przekonujący argument i zaczęła rozważać, czy rzeczywiście nie było tak, jak mówiła.
Kocur wymownie spojrzał w jej stronę. Przekrzywiła łeb, nie rozumiejąc, co ma dokładnie znaczyć ten wyraz goszczący na jego pysku.
— Czy wyglądamy na niedożywionych? — spytał, unosząc czoło. — Z resztą, jesteś na kuracji. Nie możemy zaniedbywać drogich pacjentów — rzekł, popychając lekko Grację w stronę legowiska dla medyków, do którego swoją drogą zdążyła się już przyzwyczaić.
Z jednej strony jej nikła ciekawość miała ochotę zwiedzić obóz wzdłuż i wszerz, ale z drugiej miała na uwadze, że jako "obce źródło chorób", którym była, nie powinna szlajać się pośród nieświadomych jej kłamstw burzaków.
— No ty z tymi łapami aż do nieba wyglądasz na nadżywionego — rzuciła, umykając do środka, gdzie w towarzystwie Margaretki nie mógłby powiedzieć jej niczego głupiego. Ani tym bardziej zrobić.
— Okaz zdrowia — stwierdził jedynie zadowolony, podążając za nią. — To czego sobie pani życzy? Wiewiórka, nornica klasyczny królik?
W rzeczywistości było jej wszystko jedno, co zje. Głupota jednak podsunęła jej inną odpowiedź do głowy. Tylko chwilę zajęła jej walka, by powstrzymać się od palnięcia tych dwóch słów, jednak przegarła ją.
— Twój ogon.
Niemalże widziała, jak na jego pysk wkrada się delikatnie poirytowanie, zmieszane z niewielką dawką zdziwienia.
— Mój ogon NIE zalicza się do listy posiłków — rzekł dosadnie, jednocześnie nerwowo drgając wspomnianym elementem ciała. — Więc muszę cię rozczarować, dostępne są tylko króliki.
— Jesteś pewny? — spytała. — Jest puszysty jak króliczek, może twój ogon stanowi osobny byt i jest zjadliwy... — drążyła. Czasem miała wrażenie, że jako kocię miała więcej mózgu w głowie niż miała teraz.
— Doceniam twoje komplementy skierowane w stronę mojego ogona — zaczął. — Jednak ciągle zapominamy o twoim, który również świetnie się nadaje. Może spróbujemy?
Przycupnęła w kącie medycznego zakątu, zerkając na niego niewinnie.
— Nieee. — Pokręciła głową. — Ja i tak jestem kurduplem, a ty jako przerośnięte drzewo masz i tak dużo ciała, lepiej od ciebie kraść — wyjaśniła, choć już powoli czuła, że ta rozmowa nie jest dla niej i zaraz skończą jej się "sensowne" odpowiedzi.
— Jestem wysoki — poprawił ją. — Ale czy dużo ciała.... — zamyślił się, zerkając z góry na kotkę, co jak zwykle ją znienacka przytłoczyło. — Ja myślę, że może jednak spróbujemy ci coś odgryźć jakiś kawałek ciała i zobaczyć co zostanie.
Spięła się, spoglądając na pochłoniętą w pracy szylkretkę, która kręcąc się przy ziołach, zdawała się nie słyszeć jego słów. Albo chociażby udawać, że ich dziwne rozmowy wcale jej nie przeszkadzają.
— Jeśli wszyscy w tym klanie mówią z takim spokojem o odgryzieniu komuś kawałka ciała, to zaczynam się martwić o to, gdzie trafiłam — mruknęła. Wizje w jej głowie były dosyć drastyczne i uznała, że nie będzie mogła spać przez klika dobrych nocy.
— Kiedy to nasz drogi gość zaczął z tymi czynami, my się możemy tylko bronić przed zjadaczem ogonów — odparł lekko, po czym się rozejrzał, a gdy dostrzegł Margaretkę, machnął jej ogonem. — A jako iż nasz gość jest wybredny, to dostanie pierwszą lepszą rzecz ze stosu, jaką wylosuję — ostrzegł.
Zmrużyła oczy. Za kogo on ją miał? Czy zachowywała się jak rozkapryszona, że w ogóle sugerował jej taką kapryśność? Wbiła pazury w ziemię, powstrzymując się od dziecięcego aktu złości, jakim byłoby tupnięcię łapą.
— Nie jestem wybredna. Po prostu nie chcę się narzucać. Jedzenie jak zniknie to ktoś może zauważyć, ale brak twojego ogona? — zagadnęła.— Nikt na tym nie ucierpi — wyszeptała.
— O nie, nikt, rzeczywiście — mruknął. — Oprócz pewnej przepióreczki, gdy już wymyślę jaką zemstę wykreować...
Niemalże zachłysnęła się na jego słowa.
— Przepiórki to niegroźne ptaszki, więc nie ma co się na nich mścić. Skąd w tobie taka zawiść, Szepcząca Pustko? Co te ptaszyny ci złego zrobiły?
— Pewne uporczywe osobniki gryzą mi ogon — odparł. — Bardzo mnie kusi, by się odwdzięczyć
Mimowolnie podkuliła swoją kitę pod siebie, przygniatając ją delikatnie łapą.
— Ptaki nie mają takich puszystych ogonków, lepiej ich nie maltretować — zauważyła. Czy on pastawił się na polowaniach nad swoimi ofiarami? Jego pomysły za każdym razem przerażały ją coraz bardziej.
— Tak? Bo ja widzę świetny okaz przed sobą, z niezwykle bujną kitą.
— Źle widzisz! — burknęła niemalże natychmiastowo. — Martwisz się o mój wzrok, a to z twoim są problemy. Zresztą, mieliśmy coś zjeść, a nie ciągnąć twoje zabawy... — wymamrotała.
Westchnął, odstępując i patrząc na kotkę z jakimś teatralnym żalem.
— Brak nadziei na pacjentki~ — zamajaczył śpiewnie, odwracając się w stronę wyjścia.
Siedziała w bezruchu, nie wiedząc, co począć. To było pożegnanie? Nie miała czegoś zjeść? Ta głodówka powoli ją wycieńczała, ale sama z siebie nie zamierzała zbliżać się do stosu ze zwierzyną
Ku jej uldze Szept wrócił, podrzucając jej pod nos drobnego królika. Mimo ich nietypowej rozmowy uśmiechnęła się do niego wdzięcznie i wgryzła się w kawał mięsa. Smakowało na świeżo upolowane. Zajęta posiłkiem nie zwróciła nawet uwagi, gdy wymknął się, tym razem jednak pozostawiając ją samotną na znacznie dłuższy czas.
***
przed zgromadzeniem i przyjęciem Gracji w Klanie Burzy
przed zgromadzeniem i przyjęciem Gracji w Klanie Burzy
Minęło kilka dni. Mimo wszystko miała już jakieś znajomości w tym klanie, jedne mniejsze, inne plasowały się odrobinę lepiej. Z pewnością większość wiedziała już o jej obecności tutaj, co nie zmieniało faktu, że nie mogła tyle udawać chorej i miała wrażenie, że czas coraz bardziej grał na jej niekorzyść.
Gdy tylko Szept, jak to miał w zwyczaju, zawitał w progu legowiska medyków, wręcz przywarła do niego, zadzierając pysk w górę, by lepiej go widzieć.
— Jak myślisz, ile twoja mama może dać mi jeszcze czasu na mojej kuracji? — spytała cicho, bo choć Margaretkowa Łapa wyszła wcześniej pozbierać zioła w towarzystwie jakiś wojowników, to Gracja wolała, by ta nie usłyszała czegoś nieodpowiedniego, jakby postanowiła szybciej wrócić.
— Cóż, nie wyglądasz już na umierającą — stwierdził po chwili, unosząc brew w górę.
— Margaretka powiedziała mi rano dosłownie to samo — wyszeptała. — Dlatego się zestresowałam. Wkręciłam się w poznawanie innych, rozluźniłam się i zapomniałam, że powinnam konać — przyznała niepewnie.
— Zdziwiłbym się, gdybyś po tym czasie nadal wyglądała, chociaż z tym futrem to o wygląd poszkodowanego u ciebie trudno. — Usiadł sobie płynnym ruchem na boku, nie chcąc najpewniej tarasować przejścia. — Pamiętasz z kim rozmawiałaś? — spytał, przybierając bardziej poważny wyraz pyska.
Zmrużyła oczy, myśląc nad tym. Było ich wielu.
— Ojeju, mam ci wymieniać wszystkich? — mruknęła. — Byli to twoi kuzyni, o których mówiłeś, Ostowa Łąka i Koniczynowy Pęd... — zawahała się. Nie, na pewno nic nie pomieszała. W końcu pamięć miała zazwyczaj dobrą, chociaż nadmiar stresu ostatnimi czasy źle na nią wpływał. — I była taka kotka, Obserwująca Żmija! A potem jeszcze jej syna spotkałam, Obsmarkany Kamień? Bardzo dziwne imię. No i często zagadywałam koty które tu przychodziły, ale ich imion nie pamiętam, za dużo z nimi nie rozmawiałam, ale zawsze jakaś wymiana zdań była.
Nie zamierzała wspominać o Lwiej Paszczy. W końcu nie lubiła się z Szepczącą Pustką, a nie było potrzeby kocura stresować.
— Mhm, mhm... — Kiwnął ze dwa razy głową, słuchając jej wypowiedzi. Jego mina sprawiała, że zaczęła rozważać, czy to jednak nie była Koniczynowa Łąka i Ostowy Pęd. Brzmiało to nawet lepiej. — Nie obsmarkał cię? — zadał, zdawało się, że całkiem nietypowe pytanie.
— Nie? W sensie, to nie była długa rozmowa, ale jeśli miałoby się zdarzyć to, o czym mówisz, to chyba będę go unikać....
Pamiętała, że kocur dziwnie pociągał nosem. Założyła jednak, że był po czymś smutny, więc chwilę wcześniej płakał i nie pozbierał się przed rozmową z nią. No i jąkał się. Całkiem dużo się jąkał.
— Zawsze możesz jeszcze być odważną przepiórką i przekonać się o prawdzie mych słów na własnym futrze — stwierdził, lustrując ją wzrokiem. Zerknęła na swój bok. Nie była brudna, a gdy podniosła głowę, ujrzała uśmiech na jego pysku. — Jestem ciekaw, jak byś to zmyła~
Westchnęła niezadowolona z owej wizji.
— O odwadze przepiórki przekonać może się pewien przerośnięty indyczek, jak mu się znowu pogryzie ogonek — wtrąciła bezmyślnie.
— I jest ona całkowicie pewna, że chce wiedzieć, co się wtedy stanie — wywnioskował, opierając brodę na łapie.
Wstrzymała na chwilę oddech, prosząc w myślach nadziemne byty o wytrwałość, a przede wszystkim pomysłowość, w rozmowie z kocurem.
— Nie chce wiedzieć. Ale indyk raczej nie chce zasmakować bólu swojej puszystej kity, bo jak się będzie za bardzo miotał, to ktoś mu przypadkiem tę kitę może wyrwać — stwierdziła, starając się brzmieć spokojnie.
— Ból będzie chwilowy — mruknął, nachylając się z lekka — Konsekwencje tego czynu natomiast będą trwałe — zauważył z pomrukiem.
Zastygła w bezruchu niczym kamień.
— Ty — wykrztusiła, pusząc się. — Szepcząca Pustko, już chyba rozmawialiśmy na temat naruszania granic przestrzeni osobistej... Tak... Tak nie wypada... — Język jej się plątał, gdy jasna zieleń jego ślepi przenikała ją na wylot.
— Czemu? Lubię twoją przestrzeń osobistą — odparł z szerokim uśmiechem, który ani trochę jej nie uspokajał. Musiała jednak chociaż raz nie dać się zapędzić w kąt. Musiała knuć. Intensywnie knuć.
— Ja też ją lubię — odpowiedziała, gdy w jej umyśle zakwitł nowy plan. — A ty swoją lubisz? — zagadnęła nagle.
Przekrzywił głowę, wydając się nie rozumieć, do czego dąży. Ona sama nie wierzyła w to, co właśnie planowała. Jego nagła niepewność napawała ją jednak determinacją.
— Hmmmm...yeah, tak, mhm, wydaje mi się, że tak. Czemu pytasz? — zakręcił się w słowach.
Zaczerpnęła głęboko powietrza. To będzie ją sporo kosztować.
Margaretkowej Łapy dalej nie było, więc nikt nie będzie świadkiem tego, jak Gracja traciła godność.
Stanęła tak, by ich futra na piersi stykały się i przystawiła swój nos do jego, czując chłód jego powierzchni. Wbiła puste spojrzenie w jego oczy.
— Czyli ty tak lubisz? — zapytała ze śmiertelną powagą w głosie, czując, jak serce kołota jej się z nerwów. Jeszcze chwila w tej bliskości, a wyskoczy jej z piersi i biedna szylkretka padnie tu trupem.
<Szepciątko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz