I ona wcześniej narzekała na ciężkość swojego życia?
Teraz zaśmiałaby się sobie z przeszłości w pysk. To, co działo się teraz było dopiero powodem do płaczu. Oczywiście kiedy na łzy pozwalała sobie jeszcze w starym domu, teraz nie płakała już w ogóle, a z całą pewnością nie przy wrogach i zdrajcach, którzy otaczali ją z każdej strony.
Decyzja Matki ją zabolała.
Oddała ich w łapy tego mokrego szczura, Białozora. Dlaczego? Nie zdradziła zbyt wiele. W pamięci wyryło jej się tylko kilka słów, które usłyszała od niej na pożegnanie: "Spraw, by ci zaufał". Tylko jak?
Wprawdzie pierwszy raz w życiu poczuła w sercu ukłucie złości. Na Matkę, na siebie, a może po prostu na los, który zabawił się z nimi w kotka i myszkę. Kiedy wszystko zaczynało się układać, kiedy zdawało się, że nic nie może już pójść źle - właśnie wtedy siły wyższe przypominały o swoim istnieniu. Przypominały o bezsilności żywych, którzy mogli jedynie patrzeć jak wszystko, co kochali, rozpada się w proch.
Położyła się na prowizorycznym posłaniu zrobionym ze zrzuconych tu, poszarpanych poduszek, z których stale wypadały pióra. Cieszyła się z tego, że miała chociaż te poduszki, wiedząc, że tata cierpiał katusze w ciasnej klatce, w smrodzie własnej gnijącej krwi. Białozór i jego banda nie mieli nawet połowy luksusów, którymi szczycili się, gdy mieszkali u Wyprostowanej. Betelgeza za nią tęskniła. Nie lubiła, gdy wciskała w nią wszystkie te sweterki, ale stara babcia dbała o nich do perfekcji. Teraz nie czuła już tego ciepła rodzinnego domu. Atmosfera pokoju, który dał im Białozór była... nieprzyjemna. Ściany były szare, zimne i brudne, okna wybite, więc łatwo przedostawał się przez nie wiatr, który sprawiał, że dygotała z zimna każdej nocy. No a i sam pokój był praktycznie pusty i pozbawiony mebli oprócz paru krzeseł i starej szafy, a, na podłodze kłębił się kurz, warstwy pyłu i osuwającego się ze ścian gipsu.
Potrafiła poradzić sobie nawet w najgorszych warunkach, ale to nie zmieniało faktu, że przyzwyczajona do wygód rozczarowała się stanem tego miejsca. Po prostu... ciężko było zaakceptować tą nową rzeczywistość. Jeszcze gorsza była myśl, że jakaś banda zapchlonych gangsterów chciała zabić Matkę i ciocię Jago! To było niedorzeczne, niedorzeczne i smutne. Betelgeza przez pewien czas miała nadzieję, że przybędzie Entelodon z odsieczą, ale to się nie stało. Białozór pewnego dnia po prostu wrócił do Kołowrotu z informacją, że Edek odnowił z nim sojusz. Geza liczyła, że Duma nie pozostawi tego tak w spokoju. Wiedziała, że tata miał z nim romans. Nie porzuciłby ich w takiej chwili. Nie mógłby.
Teraz była sama. Jej rodzeństwo gdzieś zniknęło i mogłaby przyrzec, że nie miała bladego pojęcia, gdzie sobie poszli. Białozór uważnie ich pilnował. Jego koty wiedziały, kiedy wchodzili i wychodzili, co robili, gdy byli sami... Jego obstawa była wszędzie, łazili po ulicach, wokół Kołowrotu, przed każdymi drzwiami budynków należących do Białozora. To było straszne.
Nawet talent, który odziedziczyła po Matce nie wystarczał. Zniknięcie niezauważenie było niemożliwe. A nawet gdyby było możliwe, to nie zamierzała tego robić. Nie miała planu. Musiała zaufać Matce i zrobić to, co kazała. Ale czy Białozór zaufałby dzieciom Jafara? Był jego starym przyjacielem, chyba się pokłócili i stali się wrogami... Tak to jakoś szło. Niebieski coś o tym wspominał, ale Geza miała już wystarczająco zmartwień na głowie, by jeszcze się w to wsłuchiwać.
Westchnęła głęboko i zeszła z poduszek, wskakując na parapet i z utęsknieniem przyglądając się widokom zza okna. Nagle, ni stąd, ni zowąd, ukazała się przed nią zaskakująco znajoma postura.
Betelgeza odskoczyła gwałtownie do tyłu, omal nie spadając z okna i wrzasnęła z zaskoczenia, gdy zobaczyła Bastet, która zeskoczyła z dachu wprost na parapet wysunięty po drugiej stronie wybitej szyby okna. Matka położyła po sobie uszy i przez dziurę w oknie położyła jej swoją łapę na pysku.
— Siedź cicho, ty durna dziewucho — upomniała ją cicho, a zaraz odetchnęła i już spokojniej kontynuowała. — Nie po to ryzykowałam wkradnięcie się tutaj, żebyś mnie teraz wszystkim wydała. Nie po to uczyłam cię, jak być duchem, żebyś teraz z tego nie skorzystała. Musisz poznać plany Białozora. Musimy być o krok przed nim, a najlepiej - o dwa kroki i jeszcze więcej. Zakradnij się, dowiedz się tyle, ile trzeba i przekaż mi wszystko. Nie wiem, kiedy będę mogła się z tobą widzieć... To ryzykowne. Przede wszystkim, spraw, żeby tobie zaufał i zrób to najlepiej jak potrafisz. Więc jeśli będzie kazał ci zabić, choćby to była najbliższa tobie osoba, zabij. Tylko wtedy zdołamy uratować Jafara i odzyskać dawną pozycję w mieście. Szturmem nic nie wskóramy, rozumiesz? To musi być rozegrane pokojowo. Białozór ma...
Geza nie mogła się dowiedzieć, co takiego ma Białozór, bo z sąsiedniego korytarza rozeszły się kroki. Za to właśnie lubiła w pewnym sensie pustkę tego domu - było słychać, gdy ktoś się zbliża. Matka, która starała się przekazać jej wszystkie najważniejsze informacje w krótkim czasie (co poskutkowało tym, że mówiła tak szybko, jakby liczyło się każde uderzenie serca), nie zdołała już dokończyć swojej wypowiedzi.
— Muszę iść. Jeśli będę przebywać tu za długo...
Nie dokończyła, ale Geza z przygnębieniem odkryła, że doskonale wiedziała, jak brzmiałaby druga część zdania. Jeśli Matka pozostanie tu choć chwilę dłużej, zginie. Dużo ryzykowała, zakradając się tutaj.
I nagle w wyłamanych dawno temu drzwiach stanęła Modrowronka. Betelgeza popatrzyła się w okno z trudem kryjąc strach, ale ku jej zdziwieniu, Matki już tam dawno nie było. No tak. Nie zasłynęła w mieście z byle powodu.
Odwróciła się do szylkretki, która zmrużyła oczy, jakby starała się czegoś nasłuchiwać.
— Jestem pewna, że słyszałam rozmowę.
— Mówiłam sama do siebie — przekonała ją, wzruszając barkami i spoglądając w przestrzeń za oknem. — Chyba tego nie możecie mi zabronić?
Modrowronka odetchnęła głęboko.
— Jeśli z kimś rozmawiałaś, lepiej to powiedz.
— Już mówiłam, że z nikim nie rozmawiałam — powtórzyła i choć bardzo miała ochotę syknąć, utrzymała nerwy na wodzy. Niestety zachowywanie spokoju w takich sytuacjach nie było jej mocną stroną, ale miała nadzieję, że wystarczyły pozory. — Może to były jakieś rozmowy na dole, a może słyszałaś moje paplanie... To bez znaczenia.
Szylkretka pokręciła głową niedowierzająco, ale odwróciła się w kierunku wyjścia.
— Rozumiem, że jesteś zła, ale dla twojego dobra powinnaś zachować zimną krew.
"Od kiedy ci zależy na moim dobru?", spytała prześmiewczo w głowie, ale gdy odpowiedziała, jej ton był beznamiętny:
— Wiem.
Nie chciała, by kotka pomyślała sobie, że Betelgeza chowała do nich jakąkolwiek większą urazę. To było dość ciężkie, bo mało kto w takiej sytuacji by jej nie chował, ale liczyła, że na ten moment to wystarczy. Gdy Modrowronka wreszcie sobie poszła, Betelgeza również zeszła na dół. Nie lubiła tego miejsca - tego salonu, gdzie trzymany był jej ojciec. Nie podchodziła do taty, nie zaczepiała go, nie chciała, żeby ktokolwiek pomyślał, że wciąż jej na nim zależało. W głębi serca jego widok - w brudnej, ciemnej klatce, po której pełzały już robaki i muchy żywiące się całym tym paskudztwem - przyprawiał ją o łzy. Dlatego nie patrzyła. Zresztą, tata spał... Jak prawie zawsze. Był ciągle zmęczony, a jego mięśnie musiały już boleć od wiecznego nieruszania się. Rzadko kiedy widziała go nieśpiącego, a jak jeszcze miał dość energii, by rozmawiać, to dopiero był cud.
Tego dnia zobaczyła jednak w tym miejscu kogoś, kogo nie spodziewała się tu zobaczyć. Znajome, białe futro, znajome złote oczy, znajoma czarna chusta uwiązana na szyi. Agona. Była tutaj! I mogła jej pomóc. Betelgeza ruszyła w jej stronę z taką energią, jakby właśnie na nowo się urodziła. Na jej pysku rozkwitał nawet uśmiech, który nie był tak częstym widokiem w jej przypadku.
— Agona! — nie zwracała nawet uwagi na samotników, których było tu dużo - i tych z zewnątrz, i tych sprzymierzonych Białozorowi, którzy odwiedzali to miejsce tłumami każdego dnia. To miejsce emanowało jednocześnie życiem i śmiercią.
Biała kotka obróciła się, ale na jej pysku nie zobaczyła ani uśmiechu, ani nawet kawałka współczucia. Zmierzyła ją spojrzeniem od góry do dołu.
— Masz konkretny powód, dla którego zawracasz mi głowę?
Uśmiech momentalnie zniknął z jej pyska.
— Myślałam, że...
— To źle myślałaś — ucięła kotka.
— Nie rozumiem... Pracowałaś dla mojego taty...
— A teraz twój tata pracuje dla Białozora — dokończyła beznamiętnie. — Dziecko, co ja ci mówiłam na treningach?
W mieście nic nie jest wieczne.
Całe szczęście i nadzieja, która jeszcze przed chwilą na nowo rozpaliła się w sercu Betelgezy, teraz ulotniła się jak ta jedna jaskółka opuszczająca gniazdo.
— Trzeba było się tego posłuchać — mruknęła biała, jakby czytała jej w myślach. — Nie miałabyś takich rozterek.
Kotka prychnęła i strzepnęła ogonem, unosząc podbródek do góry.
— W porządku. Nie potrzebuję cię.
Żółte oczy Agony błysnęły. Czyżby Betelgezie się przewidziało, a może zobaczyła w nich dumę? Zmieszaną z rozbawieniem?
Nie myślała nad tym dłużej. Potrząsnęła gwałtownie głową. Obróciła się i odeszła na bok, gdzie nie kłębiło się tyle kotów. No jasne, czemu ona w ogóle łudziła się, że Agona cokolwiek zrobi? Przecież kotka od początku mówiła jej, że największym przekleństwem jest przywiązanie. Ale wszystkie te jej rady... Betelgezie oczy mimowolnie się załzawiły. Kotka przecież mówiła jej tyle pięknych rzeczy! Doradzała, i w życiu politycznym, i prywatnym, była jak miód na każdą ranę! Gdzie to wszystko się podziało?
Izyda wyglądała na równie niezadowoloną. Teraz, gdy Betelgeza zauważyła, że liliowa siedzi nieopodal niej, coś jeszcze mocniej ją zabolało. Może to myśl, że w tym bagnie być może ścieżki rodzeństwa się rozwiodą. Niektórzy pozostaną wierni ojcu, inni dołączą do Białozora... A inni będą żyć na własną łapę. Wszystko to przyprawiało ją o mdłości.
— To jakiś żart — wychrypiała.
— To prawda, gdzie są moje jedwabne poduszki i kąpiele przed snem? — odparła Izyda, ale gdy Betelgeza spiorunowała ją spojrzeniem, popatrzyła na nią z ukosa w geście obronnym. — No nie patrz tak na mnie, tylko żartuję.
— To nie jest dobra pora na żarty.
— Na ryczenie również nie.
Betelgeza zamknęła oczy. Siostra miała rację. Vanka długo zastanawiała się, czy nie powiedzieć siostrze o wizycie Matki. Wreszcie jednak zdecydowała się milczeć. Może były na uboczu i szeptały, więc szansa na to, że w tym całym zgiełku i hałasie ktoś by je usłyszał, była niska, ale mimo to Geza nie czuła się tu swobodnie i nie miała ochoty chociażby wymawiania imienia Matki, gdy nie było to konieczne. Nie chciała, by żadne wścibskie i niepowołane uszy przypadkiem to usłyszały.
— Nie obchodzi cię to, co się dzieje?
Izyda parsknęła i przez długi czas myślała, nie zaszczycając siostry nawet spojrzeniem.
— Po pewnym czasie takie zwroty akcji przestają zaskakiwać, wiesz? Gdybym miała się tym wszystkim udręczać, to już dawno byłabym siwa jak Azor.
Betelgeza parsknęła cicho śmiechem. No, jakby tak pomyśleć, niebieskiemu pewnie rosły już siwe włoski na ciele. Ile on już miał księżyców na karku?
— Niemartwienie się brzmi jak coś niemożliwego w takiej sytuacji.
— To nie jest tak, że się nie martwię, po prostu o tym nie myślę — mruknęła, uśmiechając się pod nosem. Przejechała pazurem po podłodze, zbierając kłębki kurzu, które się na niej znalazły. — Chyba lepiej jest robić sobie z tego żarty, niż ryczeć i płakać. To nic nie da, a już na pewno nie pomoże tacie.
Liliowa prawiła mądrze. Betelgeza o tym wiedziała. Matka nie chciałaby, żeby zamiast robić cokolwiek, ryczała po kątach i marnowała czas na bezcelowe przygnębienie.
— To prawda — odparła. — To prawda — powtórzyła i podniosła się z miejsca, kierując się na górę. Co mówiła Matka? Podsłuchać Białozora. Dowiedzieć się o jego planach. Dobra. Mogła to zrobić.
Nic prostszego, prawda?
Upewniając się, że nikogo nie ma na górze, weszła do pokoju bezszelestnie, wykorzystując taktykę, której nauczyła ją Matka. Nie tylko w powietrzu, ale i na ziemi stawała się akrobatką, a każdy krok był lekkim tańcem, podobnie jak tańczyły ptaki na wietrze. Opierała się jedynie na palcach - najpierw stawiała palce łap, potem pięty. Kroki były tutaj dobrze słyszalne, odbijały się od ścian i w większości pustych pomieszczeń. Musiała być ostrożna.
Wskoczyła na firankę wciąż zaczepioną do okna i pazury wysunęła jedynie delikatnie, by nie przerwać materiału, ale się go uczepić. Przypomniała sobie, jak robiła to za kociaka, w domu Wyprostowanej. Kto by się spodziewał, że teraz jej się to przyda?
Gdy zawisła w powietrzu, znów poczuła tą wolność i lekkość, o której zawsze mówiła Matka. Bez niej nici ze skakania po budynkach i wspinania się po każdej powierzchni.
Udało jej się wspiąć na tyle, by z górnej części firanki wskoczyć na zawieszone na ścianie, stare szafki. Były połamane i śmierdziały rozkładającym się drewnem, ale były stabilne. Zresztą, jej ciało było lekkie i atletyczne. Nie powinny się zawalić.
Ukryła się za dużą, pustą donicą, która stała na jednej z półek, a w której pajęczynę uwił sobie jakiś pająk. I obserwowała.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo i złapała się na tym, że straciła czujność. Gdy tylko usłyszała kroki i pierwsze dźwięki rozmowy, jej zmysły wyostrzyły się, a ona sama skryła się bardziej za donicą, czując, jak rytm serca zdaje się przyspieszać. Co ona wyprawiała? Z pewnością nic mądrego. Ale teraz nie było już odwrotu. Białozór wraz ze swoją... Uhm, kim była dla niego Modrowronka? Ciężko stwierdzić, ale przybyli razem do pokoju.
Nie zastanawiała się nad tym dłużej, wsłuchując się w rozmowę.
Białozór krążył po pokoju. Wydawał się wyraźnie zdenerwowany.
— Muszę zrobić coś, żeby moje koty przy mnie zostały.
Modrowronka podeszła do niego od tyłu.
— Udowodniłeś im już, że jesteś silniejszy od Jafara. Nie opłaca im się stawać przeciw tobie. Zwłaszcza, gdy zawarłeś na nowo sojusz z Entelodonem.
Niebieski van przymknął oczy i usiadł na miękkim dywanie, machając ogonem.
— Chciałbym, żeby było inaczej, ale to ten przeklęty starzec rozdaje tu karty — prychnął. — Jeśli do miasta wkroczy ktoś silniejszy... Stanie po mojej stronie? Nie mogę być już tego pewien. I jeszcze ten Duma... — wysunął pazury i przejechał nimi po krawędzi podłogi, tworząc kilka białych rysek. — Będzie nakręcać go przeciw mnie. Nie jest kotem, który odpuszcza, gdy ktoś porywa jego kochanka. Gang Jafara mocno się podzielił. Nie mogę ufać nikomu, kto wchodzi i wychodzi z Kołowrotu. To mogą być sprzymierzeńcy i wrogowie, którzy tylko udają, że są po mojej stronie. Wybrałbym nieodpowiednie koty na swoją straż i... Przypłaciłbym to życiem. Jafar mógł być pewien wierności swoich poddanych. Nie opłacałoby im się zmienić stron, nie miał konkurencji. Ale teraz...
Modrowronka pokiwała głową, jakby domyślała się końcowej części zdania.
— Wiesz, że za tym nie przepadam, ale konieczne będzie wywołanie w nich strachu. Miałeś dla nich już dość litości.
Białozór odetchnął głęboko.
— Powinni być wdzięczni, że nie stawiam im tylu zasad i ograniczeń. Jeśli wciąż będę tak uprzejmy, to zaczną to wykorzystywać.
— Nie zaczną, jeśli przyniesiesz im głowę któregoś ze zdrajców — podsunęła szylkretowa. — Wielu członków gangu Jafara uciekło z podkulonymi ogonem. Jeśli udałoby się nam zlokalizować ich kryjówkę... Nikt już nie pomyślałby o zdradzeniu ciebie. Poza tym, mówiłam ci już - nie opłaca im się trzymać strony Jafara. To byłoby zrozumiałe przed rozmową z Entelodonem, ale teraz... Wszyscy wiedzą, że dawna potęga Jafara zginęła. Martwiłabym się o coś innego. O tych niedobitków z gangu Jafara. Jeśli się zjednoczą i będą spiskować przeciw tobie, to może okazać się niebezpieczne. Trzeba się pozbyć ich liderów, wiesz o tym.
Betelgeza wsłuchiwała się w to wszystko, zapamiętując nawet te drobne szczegóły. Ta rozmowa niewiele jej mówiła. Ale wiedziała przynajmniej, że Białozór być może będzie miał w planach odkrycie miejsca, gdzie osiedli ci członkowie gangu wierni Jafarowi. Matka je znała. Musiała je znać, prawda? Na pewno dawny przyjaciel ojca bał się też Dumy. Może skontaktowanie się z kocurem nie byłoby najgorszą opcją? Ale czy chciałby działać wbrew woli swojego ojca? Wystąpić z szeregu, narazić swoją pozycję? Wątpiła w to.
Jeśli Białozór zacznie rządzić strachem... Patrząc na to, jaki wpływ miało to na ojca, ta wizja nie do końca jej się podobała. Dopiero zaczynała doceniać, że jak na kogoś, kto tak szczerze nienawidzi taty, traktował ich nader dobrze.
Białozór powiedział coś do Modrowronki, jednak na tyle cicho, że córka Jafara nie była zdolna tego usłyszeć. Następnie odwrócił się i opuścił pokój. Kotka nie wysunęła się zza donicy, nie chcąc zostać przypadkiem zauważona. Z góry całkiem dobrze widziała jednak Modrowronkę. Wystarczyło poczekać, aż sobie pójdzie, a potem...
— Ładnie to tak podsłuchiwać cudze rozmowy? — rzuciła w eter Modrowronka, a Betelgeza podskoczyła zaskoczenia, omal nie zrzucając z półki donicy. Wysunęła się zza niej.
— Jakim cudem mnie widziałaś? — wydusiła z siebie.
I w tym momencie szylkretka przewróciła oczami.
— Nie widziałam. Sama mi to zdradziłaś, odpowiadając na moje pytanie.
Betelgeza poczuła ukłucie wstydu, że dała się złapać na tak prostą pułapkę. Och, Matka byłaby zawiedziona!
— Ale...
— Wolę się upewnić, że żadne niepowołane uszy nie słyszą moich prywatnych rozmów. A po tobie bym się tego spodziewała, znając twoją matkę — zmrużyła oczy z politowaniem. — Masz szczęście, że Białozór cię nie słyszał, bo byłabyś już martwa.
Skuliła się, przełykając głośno ślinę. Zeskoczyła z półki z powrotem na starą firankę, a potem na ziemię, wciąż z dbałością o to, by nie wydać przy tym żadnego dźwięku. Spodziewała się, że dostanie co najmniej kuksańca w pysk, ale szylkretowa kotka westchnęła tylko.
— Ze względu na twój wiek mogę przymrużyć na to oko. Masz szczęście, że nie korci mnie do zabijania na równi z moim wspólnikiem — oświadczyła cicho.
— Nie miałam złych zamiarów — Betelgeza zebrała całą swoją siłę woli, by brzmieć przekonująco. — Chciałam przetestować swoje umiejętności.
— Dobrze kłamiesz — mruknęła Modrowronka, ale na jej pysku rozbłysło coś, co możnaby porównać do uśmiechu. — Dzieci są wścibskie i ciekawe... Dlatego upewniam się, że nikt nie nasłuchuje. Betelgezo, może nie wyglądam na kogoś, komu można zaufać, ale nie lubię niepotrzebnych rozlewów krwi. Ty nie powiesz niczego, co tu usłyszałaś, a ja nie powiem Białozorowi, że nas podsłuchiwałaś.
Geza pokiwała krótko głową, jakby na znak, że przyjmuje umowę. Nieco się uspokoiła, ale w dalszym ciągu nie podobał jej się obrót spraw.
— Wspaniale — miauknęła szylkretowa kotka. — Zastanów się, po czyjej chcesz być stronie. To tylko drobna rada. Twój ojciec ma nikłe szanse na to, by podnieść się po takim upadku. Trzymanie z nami będzie dla ciebie bezpieczniejsze. Nie chcę mordować dzieci, jeśli nie ma takiej konieczności. To dużo cięższe, niż mordowanie dorosłych.
Betelgeza czuła, że Wrona bardzo dobrze wychwytywała kłamstwa, ale mimo to pozwoliła sobie na jeszcze jedno:
— Wiem, że będziecie wobec mnie podejrzliwi pewnie do końca mojego istnienia, ale ja już dawno podjęłam decyzję. Nigdy nie kochałam swoich rodziców. Czemu miałabym kochać kogoś, kto sprzedałby mnie za marną mysz? Kto trzymał nas pod groźbą śmierci, jeśli zawiedziemy? Patrzenie na cierpienie własnego ojca jest... Przykre, ale nie zamierzam go ratować, skoro on nigdy nie uratowałby mnie — postarała się, by brzmiało to tak szczerze, jak tylko mogła. I mimo, że kochała swoich rodziców, że chciała ich uratować, chciała dla nich dobrze - czuła, że w tej wypowiedzi była garstka prawdy, która kryła się w jej podświadomości od najmłodszych księżyców. Wypowiadanie tych słów bolało.
"Zabiliby cię, gdybyś nie podołała ich oczekiwaniom".
Nie była na nich zła. Tak działało miasto, takie były prawa, takie były zasady, które rządziły tym miejscem. Jednak w głębi duszy tak chłodne, pozbawione rodzicielskiej miłości wykonanie zdążyło odcisnąć na niej piętno.
I właśnie dzięki tym ukrytym uczuciom Wrona zdawała się być przekonana.
— Mało kto ma tutaj szczęście wychowania się w zdrowej rodzinie — Modrowronka zaśmiała się cicho, z nutą smutku. — Dlatego lepiej jest polegać na sobie. No, wychodźmy już stąd. Ta rozmowa mnie przygnębia. I nie zakradaj się już do nas więcej. Będziesz miała dużo szans, by się wykazać.
Vanka nie śmiała w to wątpić. Wspominając słowa Matki o zdobyciu zaufania wrogów, nie mogła zapomnieć o tym, że musiała brać czynny udział w dużej ilości misji i zadań Białozora. Nie miała zamiaru polować na matkę, ciocię Jago ani tym bardziej torturować ojca, ale przed zabiciem któregoś z jego sprzymierzeńców miała dużo mniejsze opory.
Wyszła z Modrowronką z pokoju i rozdzieliły się, gdy ona zeszła na dół, zaś Betelgeza ruszyła do swojego pokoju. Teraz było tam już większość jej rodzeństwa - Klamerka, który, jak zawsze, nie kontaktował, oraz Bluszcz, który, sądząc po spojrzeniu, nie był w najlepszym nastroju, robiąc coś tymi swoimi łapami przy ziołach.
Betelgeza usiadła na posłaniu ze starych poduszek i dopiero wtedy miała faktycznie czas, by wszystko przemyśleć. Wreszcie zaczynała rozumieć, co Matka miała na myśli, gdy mówiła, że szturmem nie byli w stanie nic osiągnąć.
Białozór załatwił sobie plecy u Entelodona. Gdyby teraz go zaatakowali, mogliby być zmuszeni do walki również z najsilniejszym gangiem w mieście. To byłoby głupie. Władzę należało odbierać krok po kroku, jak pasożyt, który stopniowo wyżera od środka organizm. "Od środka", słowo klucz. Gang Białozora trzeba było rozbroić od środka.
Machnęła ogonem. Ufała Matce. Jeśli ta sądziła, że otwarty atak pogorszyłby ich sytuację, tak właśnie musiało być. Betelgeza musiała zdusić w sobie dumę i uczucia, jakie kierowała w stronę rodziców - teraz zależało jej wyłącznie na tym, żeby zyskać ich zaufanie, wspiąć się po hierarchii, a potem... Uderzyć. Jak pasożyt.
Miała nadzieję, że ta garstka dobroci, która została w zdeprawowanej gangsterce, nie przeszkodzi jej w osiągnięciu tego celu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz