BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

20 marca 2024

Od Białozora

A więc udało się. Dopełniło się to, na co pracował przez tak wiele księżyców. Dopełniło się to, o czym zawsze tak bardzo marzył. Wreszcie pozbawił Jafara jego majątku, wszystkiego, na czym kiedykolwiek mu zależało. Wreszcie odzyskał to, co było jego. Wszystkie własności, jakie posiadał samozwańczy arystokrata, jego dziedzictwo, jego życie. Odbierał mu to kawałek po kawałeczku. A teraz… Teraz mógł napawać się widokiem jego wroga, który z utęsknieniem i całą falą sentymentalnych uczuć przypatruje się, jak cała jego potęga, całe filary władzy, burzą się na jego oczach. To był iście poetycki upadek, który cieszył jego oko.
Teraz już nikt nie mógł przeszkodzić mu w zapanowaniu nad miastem. Nawet i sam Entelodon! Ha! Już dawno powinien przejść na emeryturę, a jego synowie nie byli godni nawet marnej martwej myszy. Oczywiście był cierpliwy. Nie zamierzał poddać się żądzom ot tak… Krok po kroczku, musiał zdobywać coraz to większe wpływy, coraz to większe terytoria, aż cały Betonowy Świat padnie u jego łap. To było proste – wystarczyło dokładać cegiełkę po cegiełce, aż zbuduje się swoją własną potęgę. Już teraz planował, co powinien zrobić, by zyskać większe udziały w całym Betonowym Świecie.
Teraz przebywał w Kołowrocie. Tak nazwał swoją skromną spelunę. To była prawdziwa perełka wśród opuszczonych przez Wyprostowanych miejsc. Miała więcej przestrzeni od jego poprzedniego lokum na opuszczonym dziedzińcu, które było małe i często odwiedzane przez większe gangi. Teraz mógł cieszyć się dużym budynkiem, którego kondygnacje ciągnęły się od piwnicy po drugie piętro. Znajdował się w swoim prywatnym pokoju. Miejsce było dobrze zagospodarowane. Średniej wielkości pokój wyposażony był w stare, podniszczone pufy, niskie stoliki pozostawione przez Wyprostowanych, na których wciąż leżały jakieś papiery. Było tu również parę posłań przeznaczonych najpewniej dla zwierzęcia – być może Dwunożni, którzy tu mieszkali, mieli psa lub kota. Okna, których szyby były wpół przebite, dobrze przepuszczały światło. Mimo obecności starych, zaniedbanych mebli, pokój wciąż miał sporo wolnej przestrzeni. Kiedyś zajmowały ją pewnie jakieś ustrojstwa Wyprostowanych, ale teraz zostały z niego wyniesione. Ciemna sadza na ścianach była jednak dobrze widoczną pozostałością po nich.
Usiadł na miękkim, starym i brudnawym dywanie, który wciąż jednak spełniał swoją funkcję. Musiał przemyśleć swoje następne kroki. Gdy tak pełzał wśród najniższego miejskiego pospólstwa, jadł na równi ze szczurami, zapomniał, jak to jest być w posiadaniu solidnego dobytku. A to było… cóż… Nie chciał mówić, że było to stresujące, ale z pewnością wymagało przedsiębiorczości i rozumu. Musiał przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości, a to nie zawsze było takie proste. 
Przez wyłamane drzwi do pokoju weszła Modrowronka. Omal by jej nie zauważył. Zaszła go od ślepej strony. Nikomu na to nie pozwalał. Nikomu, z wyjątkiem jej. Uśmiechnął się kącikiem ust, zwracając się w jej stronę.
— Czy zrobiłaś to, o co cię prosiłem? — spytał, rzucając jej wymowne spojrzenie. Modrowronka pokiwała głową.
— Bastet wie, że chcesz się z nią spotkać. Ale tylko pod warunkiem, że będziesz sam.
Przewrócił jedynym pomarańczowym okiem. Oczywiście, że nie mógł pozbyć się problemu od razu. Przyjść z obstawą, pozbawić jej drogi ucieczki i uciszyć raz na zawsze. Bastet była może warta swojego głupiego, zadufanego w sobie arystokraty, ale nie była głupia. Wybadałaby sytuację i nie zbliżyła się do niego na krok, gdyby zobaczyła cały gang gotowy, by urwać jej łeb. A zobaczyłaby z pewnością – przeklęta kocica była cwana jak lis i widziała wszystko ze szczytów budynków, gdzie mało kto mógłby ją dosięgnąć. Białozór jednak musiał z nią porozmawiać, zanim ją zabije. Miała pod opieką potomstwo Jafara, a to mogłoby być cennym narzędziem. Byli jeszcze młodzi, podatni na manipulację. Wychowani w wartościach jego gangu mogliby być mu lojalnymi sprzymierzeńcami. A on chciał mieć blisko dziedziców majątku Księżniczki, na wypadek, gdyby postanowili odebrać coś, co im się należało. Nie wiedział, jak bardzo Jafar cenił sobie swoje dzieci – czy uważał je jedynie za zabezpieczenie majątku, czy żywił do nich większe uczucia. To i to mogłoby jednak pomóc Białozorowi doprowadzić go do jeszcze większej paniki i wzburzyć jego emocje. A on tego właśnie chciał. Chciał widzieć cierpienie swojego największego rywala. Cóż jest większym cierpieniem, niż widzenie, jak coś, co sam powołałeś na świat, zwraca się przeciwko tobie?
— Niech jej będzie. I tak nie pożyje długo — odparł w końcu. — Jeśli ma w swojej głowie dość rozumu, odda mi to, co mi się należy.
Szylkretowa kotka miała już się obrócić, ale Białozór nie zamierzał jej jeszcze odprawiać.
— Stój, Wrono. Jest jeszcze jedna sprawa.
Spojrzała na niego pytająco.
— Musimy coś zrobić z Jafarem. Nie zamierzam utrzymywać go za mój własny dorobek, nawet, jeśli miałbym karmić go najpospolitszymi myszami, które pętają się po kanałach i ulicach. Powinien sam zarobić na swoje podstawowe potrzeby.
Modrowronka zamyśliła się i minęła dłuższa chwila, nim mu odpowiedziała.
— Kreował się na możnego pana miasta, który każdemu, kto choćby krzywo na niego spojrzał, potrafił urwać głowę jednym zamachem. Niech samotnicy przekonają się, ile jest w tym prawdy.
Na jego pysku zawitał cień uśmiechu. Och, doprawdy, było to rozwiązanie, o którym sam nigdy by nie pomyślał. To był wprost idealny sposób, by upokorzyć Księżniczkę. Mógłby przeznaczyć wolne miejsce w piwnicy na walki. Ileż zysku musiałoby mu to przynieść? Pospólstwo obstawiałoby, kto wygra, podczas gdy on patrzyłby, jak uśmiech rzednie na twarzy Jafara. Nie przeżyłby oszpecenia swojej nietykalnej arystokratycznej buźki.
— Dobrze pracujesz na swoją podwyżkę — zażartował, a kotka parsknęła w odpowiedzi.
Nie spodziewałby się, że mógłby żywić do kogoś tak barwne uczucia. To, co działo się między nim i Wroną było… Skomplikowane. Nie był zainteresowany relacją romantyczną, ale już dawno temu zwykły sojusz zmienił się coś w rodzaju raczkującego podszycia przyjaźni. Żadne z nich jednak w ten sposób tego nie określało. Żadne nie chciało się przyznać, że łączy ich coś więcej, niż wspólny cel. Gdy Jafar go zdradził i odebrał mu Kasztelana – jego najcenniejsze mienie – wydawało mu się, że nigdy nie będzie w stanie nikomu zaufać. I w istocie tak też było, przynajmniej przez pierwsze kilka sezonów po tym, jak stali się wrogami. Spędzał wówczas czas na najbardziej prymitywnych i żałosnych zabawach, zajadając smutki kocimiętką, pałętając się po ulicach, przeganiany przez dużo liczniejsze grupy samotników, z którymi młody kocur nie miał żadnych szans. Był pozostawiony jedynie sam sobie, a i dla nikogo nie był na tyle wartościowy, by zachowanie jego życia było opłacalne. Wszak kto chciałby jednookiego, niedoświadczonego młodziaka w swoim gangu? Z pewnością nikt, kto racjonalnie dobiera swoich popleczników. W ten sposób odnaleźli się z Wroną. Zjadał resztki ze śmietnika i spał w przemokniętych kartonach, a pewnego razu, gdy przypadkowo wtargnął na teren obcego gangu i już miał zostać zabity, pewna młoda, śliczna, szylkretowa kotka odwróciła ich uwagę, gdy on miał czas na ucieczkę. To była najbardziej emocjonująca przygoda w jego życiu. Gdy uciekali przed bandą zapchlonych kocurów, śmiejąc się pod nosem. Była wtedy bardzo skryta. On również był nieufny. Mieli się rozstać, ale tego dnia zaszalała ostra burza, która zmusiła ich do pozostania w ukryciu. Zwykle nie wierzył w przypadki, ale tamtego razu zdawało mu się, że los sam uznał, że byli sobie przeznaczeni.
Tamtej nocy dużo sobie powiedzieli. Gdy opowiedział jej o tym, jak zranił go bliski przyjaciel, Modrowronka wyznała mu, jak sama wylądowała w miejscu, w którym wówczas się znajdowała. Białozór czasem czuł, że dawno nie odkryli przed sobą tylu kart, ile odkryli tamtej nocy.
Wspomnienia musiały jednak odejść na bok. Miał do wykonania ważne zadanie i nie zamierzał się niczym rozpraszać. Gdy opuścili pokój stanowiący jego prywatną przestrzeń, rozdzielili się. Wrona została w jednym z górnych pokoi, on zaś zszedł na dół, gdzie w klatce tkwił nieustannie arystokrata. Pilnowali go jego właśni gangsterzy, których sobie zjednał, a to było prawie jak cios prosto w godność Księżniczki. Van nie wybierał dozorców spośród byle jakich kotów. Jego posiadłość była dobrze chroniona i nawet gdyby Jafarowi udało się uciec z klatki, pozostałyby mu jeszcze zastępy czekające na zewnątrz. On i Modrowronka nigdy nie opuszczali Kołowrotu jednocześnie. Ktoś musiał zostać i pilnować porządku. Tylko wówczas mógł być spokojny, że sytuacja jest pod kontrolą.
— Mam nadzieję, że dobrze się spało — tymi słowami powitał jeńca, który wyglądał żałośnie, zamknięty w obwarowanej strażnikami klatce. I to ma być ten wielki Jafar, którego mieszanki ziołowe są znane w całym mieście? Ha, dobre. Był niczym więcej, niż śmieciem, któremu bogactwo wypaczyło rozum. — Idę po twoją ukochaną, Księżniczko. Jeszcze trochę i będą bić się o to, kto pierwszy przeleje jej krew. A jeśli egoizm i wpływy jeszcze nie uderzyły jej do głowy, to odda mi twoje dzieci. Będą patrzeć na swojego żałosnego ojca i wyrzekną się ciebie, wraz z całym majątkiem, który teraz należy do mnie. Znienawidzą cię.
Miał już wychodzić, ale obrócił się jeszcze przez ramię, gdy wybrzmiał jego drwiący głos:
— A, i jeszcze jedno. Gdy będzie po wszystkim, przyniosę ci jej głowę, żebyś wiedział, że sam sprowadziłeś na swoją rodzinę ten los.
Te słowa musiały trafić prosto w serce. Jafar wściekł się i rzucił się do krat, jakby marzył o tym, by zacisnąć łapy na szyi Białozora.
— Wiesz za co pokochałem Bastet? Za to, że nigdy, przenigdy nie dała się złapać. I ty także nigdy jej nie dorwiesz. Bardziej martwiłbym się na twoim miejscu o co innego. Zdobyć władzę jest łatwo, ale utrzymać się... Ha! Powodzenia. Jestem niezmiernie ciekaw jak będziesz tłumaczył się przed moimi sojusznikami, aby teraz cię poparli, gdy zniszczyłeś im biznes jaki ze mną mieli.
Białozór zacisnął zęby i poczuł, jak pazury wysuwają mu się spod puszystych powłok palców. Entelodon i jego synowie byli największą przeszkodą, która oddzielała go od sukcesu. Wiedział, że informacja o zmianie władzy nie spodoba się szczególnie Dumie. Jeśli jednak Białozorowi uda się przekonać pozostałych dwóch synów – Chwałę i Litość, miał szanse, by zawrzeć na nowo sojusz z władcą miasta – a jeśli nie sojusz, to politycznie neutralne stosunki. Wystarczyło, żeby użył odpowiednich umiejętności dyplomatycznych i zawarł nowe sojusze ze stacjonującymi w mieście silnymi gangami. Wówczas przekonanie Entelodona i jego dziedziców do współpracy będzie dużo łatwiejsze. Mógł posłużyć się jeszcze ich prywatnymi stosunkami, bazując na tym, co Jafar sam zdradził mu na ich małej randce. Litość z pewnością za nim nie przepada i możliwe, że opowiedziałby się po stronie vana. Chwała… Cóż, pewnie podszedłby do sprawy dużo bardziej racjonalnie i należało przekonać go, że dobre stosunki z Białozorem są bardziej opłacalne, niż stary sojusz z Jafarem. Poza tym, dobrą kartą przetargową był jego związek z Melasą. Ten drań od dawna podkopywał reputację Księżniczki, więc na pewno spodobałoby mu się, gdyby Białozór użyczył mu za darmo miejsca w swoim skromnym lokum. A wtedy… Cóż, wtedy pozostałoby mu liczyć na to, że relacja najstarszego syna Edka z miejskim plotkarzem wystarczyłaby, by przekonać go do zgody na jego warunki. Białozór nie miałby również problemu z drobnym przekupstwem, gdyby to miało sprawić, że Melasa załatwi mu zgodę Chwały.
— Nie może uciekać wiecznie — odparł chłodno po swoich rozmyślaniach. — A o Entelodona i jego synów nie musisz się martwić.
Jafar dobił do krat, ale nie był w stanie się wydostać. Białozór za to opuścił Kołowrót. Zostawił za sobą wroga i wszystko, co się z nim łączyło. Ruszył przed siebie, ulicami miasta w miejsce, gdzie miał spotkać się z arlekinką. To było niedaleko Kasztelana, który w obecnej sytuacji znów należał do niego. No, Białozór musiał przyznać, że stęsknił się za tym miejscem, odkąd je utracił.
Dostrzegł kotkę, która siedziała na balustradzie balkonu jakiegoś pobliskiego budynku. Och, mógł się po niej spodziewać, że nie zejdzie na ziemię. Piorunowała go wzrokiem. Brązowe oczy błyszczały groźnie, a płonął w nich zaskakujący gniew.
— Daj mi jeden powód, żebym cię teraz nie zamordowała.
— Nie jestem głupi, Czaszko. Jeśli nie wrócę z tego spotkania, moje koty zabiją twoją kochaną Księżniczkę.
Rozszerzyła oczy z błyskiem złości. Białozór uśmiechnął się szeroko.
— A więc możesz mnie teraz zabić, ale możesz również mnie wysłuchać.
— Czego chcesz? — spytała chłodno.
— Dam ci szansę, abyś przyłączyła się do mojego gangu i działała w mojej sprawie. Dobry szpieg zawsze mi się przyda. Zasłynęłaś w mieście ze swoich umiejętności… Ciężko znaleźć kota, który tak świetnie znika za szczytami największych budynków.
Kotka zaśmiała się cierpko. Gdy odpowiedziała, jej głos prawie charczał.
— Masz mnie za idiotkę? Chcesz, żebym przyjęła twoją propozycję i poszła z tobą do Jafara, żebyś mógł zabić mnie na jego oczach.
No, całkiem dobrze go przejrzała. Nie zamierzał trzymać jej przy życiu. To byłoby zbyt niebezpieczne. Miał nadzieję, że złapie haczyk, ale najwidoczniej przecenił swoje możliwości. Cóż, miał jeszcze jednego asa w rękawie.
— Dobrze wiedzieć, że nie postradałaś jeszcze rozumu jak twój kochaś. Jeśli nie pójdziesz ze mną, to przyprowadzisz mi swoje dzieci. To jedyne dobre wyjście. Sama dorastałaś na ulicy, Czaszko. Naprawdę chcesz, żeby twoje potomstwo jadło ze śmieci ze szczurami i spało w kartonach? Jeszcze nie wszystko stracone. Możesz zapewnić im godne życie. Jeśli przyłączą się do mnie, będą mieć ochronę gangu, wysokiej jakości pożywienie, stałą opiekę medyczną i dostęp do różnego rodzaju rozrywek, a przede wszystkim - bezpieczeństwo. Wybór należy do ciebie.
Kotka wysunęła podbródek do góry, jakby bardzo usilnie walczyła z tym, by przełknąć swoją godność. Obróciła się i wskoczyła na dach sąsiedniego budynku, znikając z pola jego widzenia. Gdy znowu pojawiła się na jego horyzoncie, tym razem już na ulicy, u jej boku kroczyła czwórka młodziaków. Byli sprawni, silni… Jeśli trzymanie ich u siebie będzie zbyt niebezpieczne, mógłby ich sprzedać. Za potomstwo Jafara wielu samotników dałoby fortunę. Przyjrzał się im, jakby chodziło tu co najmniej o dobicie targu o jakiś potencjalnie użyteczny przedmiot. Bastet nakazała swoim dzieciom ruszyć w jego stronę, a sama trzymała się na bezpieczną odległość. Gdy tylko dwie kotki stanęły u jego prawego boku, zaś dwójka kocurów u lewego, wyprostował się, spoglądając na nędzną samotniczkę.
— Podjęłaś mądrą decyzję.
— Entelodon cię zabije — arlekinka zadarła podbródek. — To kwestia czasu.
— Wspomnę to, gdy moi gangsterzy przyniosą mi twój łeb. Księżniczka na pewno będzie zachwycony, gdy zobaczy cię w tym stanie.
Pokazała mu szereg kłów, które rozbłysły wraz z dumnym spojrzeniem, ale nie przejął się tym, obracając się na piętach. Czwórka młodych gangsterów nie protestowała, ale gdyby któreś tylko podniosło głos, zabiłby je od razu. Na rozwidleniu ulic czekała już eskorta wywołana przez Modrowronkę prosto z Kołowrotu. Odesłał im synów i córki Jafara, wierząc, że doprowadzą ich tam, gdzie teraz mieli mieszkać. Oby nie sprawiali kłopotów. Kolejne problemy nie były mu potrzebne i nie zamierzał cackać się z krnąbrną młodzieżą.
Sam ruszył natomiast do Kasztelana. Odkąd przejął sterowanie nad tym miejscem, było mniej oblegane. Samotnicy wiedzieli, że nie mieli już co liczyć na mieszanki Jafara. W przyszłości będzie musiał wymyśleć jakiś dobry odpowiednik… W każdym razie, dla miejskich kotów nie było zabawy bez odpowiedniego zioła. To również był duży problem, który Białozór będzie musiał prędzej czy później rozwiązać. Miał w swoim asortymencie sporo kotów, które umiejętnie panowały nad ziołami, ale czy ich receptury zdołają przebić te wytworzone przez Księżniczkę? To mógł podać łatwo w wątpliwość.
Gdy ukazał się przed nim znajomy hol Kasztelana obstawiony gromadami jego kotów, poczuł znów to samo, gdy dawniej to miejsce należało do niego. Jak dobrze było znów być mile widzianym w swoim starym królestwie… Musiał się dużo namęczyć, aby przekonać członków gangu Jafara, że nie warto już z nim dłużej trzymać. Ale gdy wygrał pojedynek z paroma z nich, którzy się na niego rzucili, większość obecnych zdecydowała się dać mu szansę. Oznaczało to, że van miał już namiastkę swojego gangu, ale zanim będą oni gotowi przyjąć znamię Białowron, minie trochę czasu. Wciąż był tylko gościem i w każdej chwili mogli zwrócić się przeciw niemu.
Kasztelan, mimo nagłej i nieplanowanej zmiany władzy, wciąż był odwiedzany. Z tym, że teraz już nie przez sprzymierzeńców Jafara. Dlatego tutaj przyszedł - z odrobiną szczęścia mógł spotkać tu tego cwanego Melasę… czy jak on się zwał? Ciężko stwierdzić, używał niebywale dużo fałszywych imion i pseudonimów. W każdym razie, liczył na jego obecność.
Nie przeliczył się. Odnalazł we wnętrzu dawnej posiadłości Księżniczki długołapego, czarnego kocura o ciemnych oczach. Białozór widział go przechodzącego nieopodal Kołowrotu. Oczywiście, że ktoś, kto tak nienawidzi Jafara oddałby wszystko, by zobaczyć go leżącego we własnej krwi i wymiocinach.
— Porozmawiajmy o interesach — zagaił w swój specyficzny sposób, siadając obok czarnego kocura. Skinął od niechcenia łapą, by ktoś z przebywających tu gangsterów przyniósł im kocimiętkę.
— A kim ty jesteś? — Melasa przekrzywił głowę, wbijając w vana przenikliwe spojrzenie.
— O tym również chciałbym porozmawiać — uśmiechnął się lekko. — Otóż, choć nie kojarzysz mojego pyska, jestem tym, który odebrał Jafarowi cały jego dotychczasowy dobytek. Białozór, miło mi ciebie poznać. Otworzyłem w okolicy swój nowy interes… Mogłeś słyszeć żywe rozmowy o tym, jakoby to rzekomo Jafar został uwięziony w klatce i wystawiony jako miła atrakcja dla miejskich samotników.
Nie przerwał kontaktu wzrokowego z kocurem, gdy dwie rude kotki przyniosły im parę listków dobrego ziela.
— To wszystko to prawda. Myślę, że mógłbyś być zainteresowany darmowym wstępem do Kołowrotu. To ty rozsiewałeś w całym mieście plotki o moim wrogu, nieprawdaż? Chciałbyś widzieć go pokonanego. Wyobraź sobie, jak bardzo mógłbyś go upokorzyć.
Na pysku czarnego kocura wymalowało się coś na kształt uśmiechu. Białozór dobrze wiedział, jak do niego podejść.
— A na dokładkę powiem, że mógłbym załatwić ci w moich skromnych progach dobrą i stabilną pozycję. Myślałem nad… walkami w piwnicach mojego Kołowrotu. Nie chciałbyś nimi kierować, hm? Samotnicy mogliby przetestować umiejętności walki z Jafarem, a ty każdego dnia widziałbyś, jak pierwszy lepszy przybłęda powala go z łap. Podzieliłbym się z tobą zyskami — mówił dalej, ale zdawało się, że Melasa zaakceptował jego układ, nie znając pełni warunków, gdy tylko usłyszał o możliwości podkopania zniewieściałego kocura jeszcze bardziej.
— Ha! Kierować biznesem opartym na krzywdzeniu Księżniczki? Wchodzę w to. Co chcesz w zamian?
— Och, to proste. Dlatego to propozycja nie do odrzucenia — miauknął Białozór. — Jak wiesz, Jafar załatwił sobie bardzo stabilny układ z Entelodonem. Żeby utrzymać się na arenie miasta, potrzebuję jego aprobaty. A to może mi się udać, jeśli przekonam jego i większość jego synów do poparcia mnie. Nie obraziłbym się, gdybyś szepnął Chwale słówko lub dwa na temat zawarcia ze mną sojuszu lub pokoju. Co ty na to?
Kocur zaszczebiotał głośno, połykając ze smakiem listek kocimiętki.
— Zgodę chwały masz jak w banku.
— Robienie z tobą interesów to czysta przyjemność — zamruczał van i podniósł się z miejsca. Sytuacja była stabilna, a on miał dość czasu, żeby przygotować się na każdy możliwy scenariusz i zabezpieczyć swoją pozycję. W przeciwieństwie do Jafara, on zdawał sobie sprawę z tego, jak władzę łatwo było można stracić. — Byłbyś świetnym prowadzącym i komentatorem walk, Melaso. Ach, i dla twojej świadomości. To ja zapoczątkowałem przezwisko naszej kochanej Księżniczki. Niezłe, co?
Pozostawiając kocura z tym przemiłym komplementem, który był jednak tylko kolejną zagrywką Białozora, opuścił Kasztelana. Nie mógł powiedzieć, że czuł się tutaj szczególnie bezpiecznie. Z tyłu głowy zawsze miał myśl, że tak gwałtowna zmiana władzy mimowolnie wymusiła na samotnikach szybką decyzję, po jakiej stronie konfliktu chcą się znaleźć. Ci najbardziej materialistyczni zdecydowali się dołączyć do Białozora lub Entelodona - czyli obecnie górujących gangów. Niektórzy, bardziej wierni Jafarowi, uciekli i ślad po nich zaginął. Nie wiedział, gdzie przebywali, ale z całą pewnością wiedział jedno – nie mógł dopuścić, by Jago i Bastet się z nimi spotkały. Należało pozbawić ich wszystkich liderów, by sami się podzielili i rozeszli w swoje strony. Jeśli któraś z kotek zdoła ich znów zjednać i pogrążyć gangsterów w spisku przeciw Białozorowi, mogło to być niebezpieczne dla jego biznesu. Musiał stłamsić potencjalnych rebeliantów, którzy zechcieliby zwrócić się przeciw niemu. A przede wszystkim – musiał być pewien, że jego gangsterzy nie zdradzą go w kryzysowej sytuacji. Nie było czasu na budowanie wierności, która to wymagała całych ciężkich księżyców poświęceń. A jeśli tego nie mógł osiągnąć w tak krótkim czasie, pozostawało jedno. Strach.
Powrót do Kołowrota był nieoczekiwanie spokojny. Odkąd sytuacja w Betonowym Świecie stała się niepewna, a dotąd niezmienna równowaga zdawała się powoli zachwiewać, przygotowywał się na zwiększoną liczbę ataków na ulicach. Ataków zdesperowanych samotników, którzy nie wyobrażają sobie życia bez mieszanek ziołowych, które teraz, po zniewoleniu Księżniczki, będą dużo mniej dostępne. Zaślepieni gniewem i żądzą swojego własnego uzależnienia czyhali na jego życie. A więc… tak, można stwierdzić, że Białozór stał się jednocześnie wrogiem publicznym i podziwianym przedsiębiorcą. Co za połączenie!
Gdy wparował do środka, wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. Prawie nie zwrócił na to uwagi, zbyt zajęty wpatrywaniem się w Jafara wciśniętego w kąt klatki. Obraził się? To by było w jego stylu. Infantylne, durne, a przy tym wyjątkowo typowe jak na arystokratę, który zapomniał, jak to jest żreć martwe myszy i spać w smrodzie brudnych ulic.
— Trzymajcie się mocno, bo nadchodzi całkiem nowa era! — zawołał donośnie, gdy ruch w Kołowrocie zamarł pod jego głosem. — Czeka nas świetlana przyszłość. Aprobatę Entelodona mamy w garści! Słyszysz to, Księżniczko?
Do salonu przybyła również i czwórka tych młodziaków, które zgarnął od Bastet, zaalarmowana hałasem. Przyszli idealnie w porę, gdy Jafar uświadomi sobie, że przegrał. To dopiero widowisko! „Witamy gorąco wszystkich miejskich samotników, popatrzcie tylko, jak wasz wspaniały handlarz kocimiętki dowiaduje się o swoim rychłym i hańbiącym końcu!”. Przyszłość nie była jeszcze pewna, a rozmowa z Entelodonem miała zadecydować o wszystkim, ale Białozór palił się, by już teraz wygarnąć wrogowi wstyd i klęskę, jaką na siebie sprowadził. Nie mógł czekać ani chwili dłużej, by zobaczyć jego cierpiącą minę.
Jafar nic nie odpowiedział. Zastygł w bezruchu i całkowitym szoku zaraz po tym, jak podszedł do krat. Nigdy nie widział go tak pozbawionego tej swojej arystokratycznej aury. Była obecna nawet wtedy, gdy dowiedział się o swoim porwaniu. Nawet wówczas grał swoją rolę. Teraz, w obliczu spojrzeń wszystkich spędzających tu czas samotników, zdawał się wręcz bezbronny. Położył swoje uszy, a Białozór dostrzegł, że kątem oka spogląda na swoje dzieci. Co sobie myślał? Być może zależało mu na nich bardziej, niż van początkowo podejrzewał. Czarno-biały więzień usiadł powoli, a postawione wysoko uszy sugerowały, że przysłuchiwał się temu, co się działo. Dobrze. Niechże słucha.
— Tak, tak, dobrze słyszysz — miauknął Białozór, nachylając się do klatki tak, że jego oko znajdowało się na wysokości oczu uwięzionego arystokraty. — Twój sojusznik raczej ci nie pomoże. Za to zdradzę ci coś, co być może cię rozweseli - twój stary druh, jak wy go tam nazywacie… Melasa? Jest od dziś moim nowym pracownikiem. I, wiesz, nie chcę chwalić dnia przed zachodem słońca, ale zdaje się, że bardzo ładnie o mnie opowie Chwale. A może syn Entelodona użyczy mi tego zaszczytu przybycia na miejsce, by obejrzeć, jak radzi sobie jego konkubin w nowej roli, którą mu zagwarantowałem?
Na dźwięk imienia Melasy Jafar gwałtownie rąbnął z wściekłością łapą o metalowe pręty klatki. Imię miastowego plotkarza zadziałało na jaśnie pana prawie jak przełącznik jakiegoś ustrojstwa stworzonego przez Wyprostowanych. W pomarańczowych oczach pieszczocha jarzyła się nienawiść, a w następstwie kocur syknął:
— Obyście się wszyscy udławili!
— A to dopiero początek, Księżniczko — wyszeptał, aby ta wiadomość pozostała między nimi. Następnie szarpnął się do tyłu i obracając się raptownie do całej reszty zgromadzonych w Kołowrocie, powiedział już dużo głośniej. — Tak, moi drodzy, nie przesłyszeliście się. Niedługo przybędzie do nas Melasa, a wraz z nim wspaniała nowa atrakcja! Dbam o swoich gości i o członków mojego gangu. Czy komuś to przeszkadza?
Odpowiedziała mu cisza, więc powtórzył głośniej:
— Czy komuś się to nie podoba?
Nikt mu nie odpowiedział. Uśmiechnął się z chorą satysfakcją. Zobaczą, do czego był zdolny, a wówczas zaakceptują go jako swojego nowego dowódcę. Lepszego od Jafara i mu podobnych.
Gdy wyszedł z salonu i na nowo mógł zaczerpnąć świeżego oddechu samotności, podszedł do swojej wspólniczki w zbrodni i biznesie.
— Wronka, pójdziesz do gangsterów Entelodona i poprosisz ich o możliwość spotkania się z ich panem. Jeśli nie wyrazi takiej chęci, nie sprzeciwiaj się. Wykonuj ich polecenia i rób wszystko, co mówią. Chcemy zrobić na nich dobre wrażenie. Powiesz, bezpośrednio lub przez posłańców, że chciałbym spotkać się z nim i jego synami na neutralnym gruncie. Jeśli będą chcieli podyktować warunki spotkania, niech tak będzie. Zgodzę się na wszystko.
— Tak jest.
Odwróciła się i opuściła pokój, kierując się na dół. On w tym czasie mógł pozostać na moment sam ze swoimi myślami. Atmosfera w Betonowym Świecie była napięta i mógłby przyrzec, że nie myślał ostatnio o niczym innym. Rozmowa z Entelodonem mogła zaważyć na jego „być albo nie być” w mieście. Musiała być przeprowadzona idealnie od początku do końca. Musiała być perfekcyjna. Nie było mowy o żadnych potknięciach i przejęzyczeniach. To być może była najważniejsza chwila w jego życiu i nie wybaczyłby sobie, gdyby zniweczył kawał tak dobrej szansy.
Wolał mieć już odhaczone zaplanowanie przyszłego spotkania z panem miasta i jego synami. A w czasie tych kilku świtów, które najpewniej będą go od niego dzieliły, chciał porozmawiać na osobności z Chwałą i Litością, aby wcześniej wybadać, w jakiej stoi sytuacji i jakie są szanse na to, że poprą jego stronę na oficjalnej rozmowie. Nie brał Dumy pod uwagę. Nie spieszyło mu się do spotkania z niebieskim, bo coś czuł, że nie wróciłby z niego żywy. Albo wróciłby wykastrowany. To i to nie było zachęcające.
Udał się do sąsiedniego pokoju – również umieszczonego na drugim piętrze – które przeznaczył dla dzieciaków Księżniczki. Powinni być mu srodze wdzięczni, że oszczędził im życia i jeszcze załatwił prywatny pokój. Nie mógł jednak ich zabić. Rodzice przekazali im swoją wiedzę, a oni sami odziedziczyli sporo talentów. Ta dwójka… Ten młody kocurek, jak on się nazywał? Chwast? Brzoza? Bluszcz? I młoda liliowa kotka. Zajmowali się ziołami, to zdążył się dowiedzieć. Możliwe, że znali receptury ojca, a to byłby dobry argument w rozmowie z Entelodonem. Mieszanki Jafara przynosiły mu zysk. Były znane w całym mieście. Musiał je odtworzyć, a to mógł zrobić tylko wtedy, gdy wyciągnie od tej dwójki pewne informacje. To nie powinno być kłopotem. Jego syn zdawał się być miękki i zmusi go do gadania jeśli nie po litości, to po przemocy. No i pozostawała jeszcze ta czarna vanka. Ona za to byłaby doskonałym szpiegiem. Matka zrobiła z niej dobrą akrobatkę, a potrzebował kogoś, kto mógłby bezszelestnie zakradać się do siedziby wroga i podsyłać mu wszystkie niezbędne informacje. Dotąd tą funkcję pełniła Modrowronka, ale poziom jej wiedzy i doświadczenia nigdy nie dorównałby Bastet. Jej używał bardziej jako… Aktorki, która przybierała jakąkolwiek rolę tylko by sobie wymarzył. Wyciągała informacje, udając raz to damę w opałach, a raz silną gangsterkę, w zależności od potrzeby. Czasem jednak przywódcy gangów byli mądrzejsi i nie wpuszczali do swoich bram byle kogo. Właśnie do tego potrzebował odpowiedniego kota – by włamać się w każdy najmniejszy zakamarek, wcisnąć w każde miejsce, dostać się tam, gdzie nikt inny nie mógłby wleźć. Był też ten czekoladowy. Kolejny kocur przydałby mu się do szeregów gangsterów. Nie mógł się zdecydować, na ile mógł się przydać, ale jeśli okazałby się nie dość dobry w wojaczce, mógł użyć go jako kolejnej marionetki do kontrolowania emocji Księżniczki. Ból dziecka z pewnością nie przypadłby mu do gustu.
Gdy wszedł do pokoju, zastała go przyjemna cisza. Pyłki kurzu unosiły się w powietrzu, dobrze widoczne i podświetlane przez słabe światło wpadające z okien. Wybrał dobry moment na rozmowę z Bluszczem, gdy ten był sam. Nie zamierzał ojcować wstrętnej młodzieży, a już zwłaszcza, jeśli była to młodzież księżniczki. Nie będzie chciał gadać? Jego wybór. Załatwi to siłą.
Niebieski arlekin momentalnie skierował wzrok w jego stronę. Białozór wysunął podbródek i stanął między wyłamanymi dawno temu drzwiami – zachował duży dystans między młodziakiem, ale był gotowy skrócić go w każdej chwili.
— Rzekomo pobierałeś od swojego ojca nauki tworzenia mieszanek ziołowych. Imponujące — mruknął, podchodząc do okna, którego szyba była częściowo wybita. — Widzisz, z rodzicami tak to już jest, że mają skłonności do rozczarowywania swoich dzieci. Przyjaciele również — wysunął pazury i nieciężko domyśleć się, że uczucia, którymi darzył Jafara były dużo bardziej personalne. Nie była to kwestia ani interesów, ani biznesu, a dawnej relacji, która łączyła dwójkę kocurów. — Więc przydaj mi się na coś i powiedz, czy rzeczywiście znasz receptury ojca?
Syn Jafara uważnie mu się przyglądał, a w jego oczach olśniewało coś, co możnaby nazwać połączeniem strachu i zaciekawienia.
— Ta... — zaczął, aż po chwili przerwał. — Nie mogę powiedzieć — oznajmił szybko.
Nie mógł powiedzieć? Co to miało znaczyć? Jeśli nie zamierzał wygadać mu się po dobroci, nic nie stało na przeszkodzie, by użyć ku temu siły. Dał tym bachorom schronienie i osobny pokój, zamiast ich zabić, a te krnąbrne istoty nie były w stanie okazać nawet grama wdzięczności.
— Och, to nie problem — odpowiedź kocura wybrzmiała spokojnie i nie zwiastowała żadnych kłopotów. Przynajmniej, dopóki van nie zbliżył się do Bluszcza i nie złapał młodziaka za kark z przeraźliwą łatwością. Cisnął nim w ścianę pokoju, prawie jakby był kawałkiem jakiegoś zniszczonego przedmiotu, którego należało się pozbyć. Kurz wzbił się fałdami w powietrze, szczypiąc w nozdrza. — Może to cię przekona do gadania?
Nieprzyjemny trzask, który rozległ się, gdy Bluszcz uderzył plecami o zimną, starą ścianę, prawie w ogóle nie poruszył Białozora. Oczy arlekina otworzyły się szerzej z przerażenia, natychmiast ulatniając strumyki łez, które gwałtownie ściekały mu po policzkach. Białozór słyszał, że oddech kocurka znacząco przyspieszył, ruch jego klatki piersiowej był płytszy, aż ustąpił kaszlowi. To miał być syn Księżniczki? Że też Jafarowi nie było wstyd puszczać w świat kogoś tak słabego. Nawet po zniewieściałemu kocurowi nie spodziewałby się takiej delikatności.
Minęła chwila, nim Bluszcz opanował się na tyle, by odpowiedzieć:
— Naprawdę nie mogę powiedzieć — mruknął cicho, stawiając na swoim, choć głos zdradzał jego obawy.
— Zaczynam się niecierpliwić — ton głosu jednookiego samotnika znacznie się obniżył, przybierając postać gardłowego pomruku. Każdy kolejny krok, który dzielił go od syna Jafara, był jeszcze pewniejszy i jeszcze twardszy, aż w końcu zbliżył się do niebieskiego tak, że mógł niemal wyczuć jego oddech. Wysunął pazury i wystarczył tylko jeden zamach - wyrżnął z całej siły, która drzemała w ćwiczonych przez lata łapach prosto w policzek młodziaka. — Każde uderzenie serca zmarnowane na twoje milczenie będzie uderzeniem serca wykorzystanym na tortury twojego ojca. A jeśli wciąż nie będziesz odpowiadać, pozabijam całe twoje rodzeństwo, aż nie zostanie z niego nic, tylko pył. Jafar będzie przeszczęśliwy, gdy dowie się, że jego własny syn sprowadził na niego jeszcze większe cierpienie. Powtarzam pytanie: znasz te receptury, czy mam uciszyć cię raz na zawsze? — wysyczał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Mięśnie jego łap były napięte, jakby gotował się do ataku.
Młodziak wyglądał, jakby poważnie rozważał wszystkie swoje życiowe wybory. Białozór mógłby przyrzec, że zaczął nabierać podejrzeń, ale wreszcie Bluszcz odpuścił:
— Znam — powiedział w końcu, choć sposób, w jaki to powiedział, wyraźnie świadczył, że mówił to z bólem. — Tylko p-proszę, nie rób nic mojej rodzinie...
Ha! Co za naiwne dziecko. Czy to Bastet była tak tragiczna w wychowaniu, czy słabe geny Księżniczki wzięły górę? Białozór sądził, że poprzeczka jest dużo wyższa, ale jak się okazuje, wystarczyło zagrać kartą rodziny, aby zmanipulować młodego do gadania. Miał szczęście, że wciąż żył, ale jego wiedza była zbyt cenna, by Białozór mógł pozwolić sobie na zabicie go. Prawie wydarł się z jego pyska maniakalny śmiech, ale w odpowiednią porę się powstrzymał.
— A więc wypadałoby sprawdzić, czy nie kłamiesz mi prosto w oczy. Lepiej dla ciebie i twojej rodziny, aby tak nie było — odsunął się od kocura i wskazał głową na leżące nieopodal zioła, które przytaszczyły tu jego pachoły, tworząc coś na wzór pracowni medycznej. — Do dzieła. Zrób z tego dobrą mieszankę, a twój ojciec nie zostanie dzisiaj zbity jak nędzny pies.
Bluszcz podniósł się i chwiejnym krokiem podszedł do gromadki ułożonych ładnie i przejrzyście ziół. Dokładnie je przejrzał.
— Tylko nie uczyłem się tak długo i nie jestem pewien, czy na pewno wybiorę dobre proporcje... Jak przesadzę, ten kto je weźmie m-może umrzeć — miauknął cicho. — Mam z tym jeszcze problem…
Białozór przewrócił jedynym okiem. Młody próbował kupić sobie czas? A może liczył na łagodniejsze potraktowanie w przypadku, gdyby jego mieszanki nie zadziałały?
— Nie gadaj tyle, tylko bierz się do roboty — ponaglił go samotnik. — I módl się, żeby nikomu z twoich bliskich nie przypadło spróbowanie twoich mieszanek, jeśli nie jesteś pewien swoich umiejętności.
Bluszcz zamilknął. Wziął kilka liści i położył je przed sobą. Białozór oglądał to wszystko bacznie. Zauważył, że każdy kolejny ruch młodego był przepełniony strachem i ostrożnością. Łapy mu drżały, utrudniając pracę, a on sam był wyraźnie rozkojarzony myślami. W pewnym momencie przeszedł go nieprzyjemny dreszcz, który zaintrygował Białozora.
Jednooki samotnik dokładnie przyglądał się działaniom Bluszcza - jak ten raz po raz brał ze sterty różnorodne zioła, mieszał ze sobą ich liście i tworzył coś, co było tak uwielbiane i zachwalane w całym Betonowym Świecie. Uwadze Białozora nie umknął fakt, że arlekin spiął się, gdy na moment zetknął w jego stronę, jakby myśl o tym, że Białozór mógł poznać recepturę napawała go niepewnością.
— Już za późno — wymamrotał do siebie, choć uszy Białozora nie wychwyciły tych słów, skupione wyłącznie na pracujących przy ziołach łapach.
Niebieski arlekin rozejrzał się po ziołach, by upewnić się, że o niczym nie zapomniał. Jego oczy zawisły na jakimś punkcie i choć zainteresowany Białozór podążył za nim wzrokiem, nie znalazł pośród ziół nic, co przykułoby jego uwagę.
Bluszcz dokończył swoją pracę wzorowo i wkrótce odsunął się od gotowej już mieszanki.
— Powinno d-działać — mruknął, dalej nieco się jąkając.
Białozór odwrócił się w ciszy i po chwili wrócił z jednym samotnikiem u boku. To był jeden z gangsterów, kiedyś należących do Jafara. Oczywiście z początku protestował przeciwko wzięciu mieszanki, ale końcowo strach wziął górę. Samotnicy wiedzieli, do czego Białozór był zdolny. Nie chcieli stać się kolejną atrakcją.
Czekoladowy kocur połknął niepewnie mieszankę ziołową, a Białozór przyglądał się temu w bezruchu. I czekali. Czekali, aż substancja zacznie działać, co stało się w ciągu kilkunastu minut. Już po upłynięciu tego czasu nic podejrzanego nie działo się z ciałem kocura - żadnych wymiotów, wzdęć, drgawek. Efekty przypominały zwykle zażycie kocimiętki, z tym, że bardziej pobudzające i rozweselające. Kocur zaczął zachowywać się tak, jak zachowywali się samotnicy pod wpływem - kiwał się na boki, świadomość znacznie się zamgliła, ale jak to zwykły robić zioła, poprawiło się jego samopoczucie. Odprawił go z pokoju, a gdy na nowo został sam z synem Jafara, jeszcze raz mu zagroził:
— Masz szczęście, że tym razem zadziałało, młody — warknął cicho. — Jeśli będziesz próbować jakichś przekrętów, cała twoja rodzina zginie, a ty wraz z nimi.
I zostawiając arlekina sam na sam z tą nieprzyjemną informacją, odwrócił się i wyszedł.

* * *

Znajdował się na prywatnych terenach Chwały. Miasto tutaj było cichsze, nie pętało się tu tak dużo kotów, jak w pozostałych jego częściach. Zniknął też i uporczywy smród spalin i Wyprostowanych, który dotąd drażnił jego nos.
— Witaj, panie — w ten sposób rozpoczął rozmowę z najstarszym potomkiem Entelodona. Sporo kotów by się z nim nie zgodziło, ale to dyskusja z czarnym najmniej go przerażała. Miał stabilny grunt pod łapami i wsparcie ze strony Melasy. Szanse, że coś mogło pójść nie tak, zasadniczo malały.
— Do rzeczy — głos Chwały był głęboki i spokojny, ale czuć w nim było, że szanował wartość swojego czasu i nie przybył na to spotkanie bez powodu. Sam Białozór czuł się tu odkryty i nie zdziwiłby się, gdyby gdzieś między budynkami ukryci byli gangsterzy Edka, gotowi go rozszarpać, gdyby nadarzyła się taka okazja.
— Twoje wsparcie jest mi na wagę złota — zaczął, czując na sobie wzrok kocura, który wwiercał się w niego tak przenikliwie, że Białozór omal nie straciłby swojej pewności siebie. Nie pozwolił jednak na to, by emocje wzięły nad nim górę. Kontynuował pewnie. — Entelodon przyjął moją propozycję spotkania, jednak zanim to się wydarzy, chciałem określić, czy mogę liczyć na aprobatę większości z was. To dobry moment, Chwało, żeby porozmawiać o tym wprost i przegadać wszystkie „za” i „przeciw”.
Kocur odsunął nieco swój pysk, unosząc jedną brew.
— Argumenty.
Cóż, był bezpośredni i konkretny. Białozór nie spodziewałby się po synie Entelodona, że będzie strzępić język bez powodu. Poczuł, że robi mu się sucho w ustach. Potrzebował tej zgody, by wyrównać swoje szanse.
— Przede wszystkim, nie stracicie korzyści ze swojego starego sojuszu. Mam dzieci Jafara, a te znają jego receptury. Przy dobrych lotach jesteśmy w stanie je odtworzyć. Twój ojciec wciąż będzie mógł je skupować i nikt na tym nie straci.
Pysk Chwały pozostawał kamienny i nieodgadniony. Wyglądał, jakby dużo myślał, ale niewiele z tego dało się faktycznie zobaczyć na jego twarzy lub usłyszeć w jego głosie.
— To za mało, by mnie przekonać. Jeśli oferujesz to samo, co Jafar, czemu mielibyśmy trzymać z tobą, a nie z nim? Jego już znamy, podobnie jak znamy efekty jego pracy, ale ty pojawiłeś się w mieście znikąd i zrobiłeś taki ambaras, że słuchy o twoich poczynaniach doszły nawet do obrzeży Betonowego Świata. Nie wiemy, kim jesteś ani czy mieszanki odtworzone przez twoje koty będą dorównywały tym poprzednim.
Choć Białozór w głębi duszy był wyraźnie spięty, z zewnątrz sprawiał wrażenie spokojnego dyplomaty, który do tego typu rozmów został stworzony. Nie uśmiechnął się, choć w każdej innej sytuacji pewnie by to zrobił – uznał, że w rozmowie z kimś tak ważnym powinien zachować powagę.
— Nie ukrywam, że nie jestem personą równie zaufaną, co Jafar, ale liczę, że korzyści płynące z sojuszu to nadrobią. Jafar opłynął w mieście legendą, jak dobrze wiesz, a teraz tkwi u mnie. Budzi ogromne zainteresowanie. Każdego dnia odwiedzają nas tłumy, by przekonać się, czy rzeczywiście wszystkie te pogłoski o uwięzionym panu są prawdą. Wraz z drobną pomocą Melasy planuję założyć w piwnicach Kołowrotu arenę przeznaczoną na walki z nikim innym, jak samym Jafarem. Mogę zapewnić, że to przyniesie ogromne zyski, którymi chętnie się z wami podzielę.
Jakby na zawołanie, z rogu jednej z ulic wyłonił się chudy, czarny kocur, którego uprzednio Białozór spotkał w Kasztelanie. Któż by się spodziewał, że Melasa przyjdzie mu na ratunek? Podsłuchiwał całą tą rozmowę? A może przyszedł tu z Chwałą?
— Chwało, nie daj się prosić! — zawołał Melasa, gdy podszedł do czarnego, ocierając się o jego szyję. — Dajmy mu szansę. Gdyby nie ty, Jafar już dawno rzuciłby się na mnie z tymi swoimi łapskami. Skoro Białozór był na tyle silny, by zrzucić Jafara ze swojej pozycji, to musi o czymś świadczyć.
Białozór z trudem powstrzymał uśmiech. Słowa Melasy okazały się być bardzo pomocne. Chwała westchnął, jakby próbował pogodzić chłodnego, neutralnego dyplomatę z wewnętrznym kochankiem, którego Melasa pobudził swoimi czułościami. Nie wyszedł jednak z roli.
— Dobrze. Powiedzmy, że zbiorę te twoje dochody z walk. Co jeszcze masz do zaoferowania?
— Udziały w Kasztelanie i Kołowrocie. Trochę dodatkowego miejsca wam się przyda, hm? Mam też liczny gang, z którego zasobów moglibyście korzystać.
Wreszcie Chwała wyprostował się, rzucając samotnikowi długie spojrzenie.
— Przemyślę to.
Nie było to zapewnienie, o jakim Białozór marzył, ale starczyło. Liczył na ostateczną decyzję, czy mógł spodziewać się głosu Chwały po jego stronie, ale nawet i bez tego jakoś sobie poradzi. Zaszedł już tak daleko, nie mogło mu się po prostu nie udać.
— A, i jeszcze jedno, Chwało – gdybyś rozważył poparcie mnie na rozmowie, jesteś mile widziany w Kołowrocie. Melasa z pewnością byłby zadowolony z twojego przybycia. Nie oczekuję w zamian żadnej zapłaty.
I odwrócił się, ruszając z powrotem na swe strony. Miał nadzieję, że Chwała dokładnie rozważy jego słowa i wybierze jego stronę, gdy przyjdzie co do czego. Już i z poparciem synów przekonanie Entelodona do swoich racji będzie ciężkie, a co dopiero bez niego?

* * *

Spotkanie z Chwałą poszło gładko i bezpiecznie, ale pozostał jeszcze drugi z synów. Niezrównoważony psychicznie Litość. Białozór obawiał się nieco, że biały mógłby zdecydować się zabić go na spotkaniu, ale liczył, że się to nie stanie. Przemierzał dzielnicę należącą do kotów Entelodona. Nie dziwiło go, że dotychczas każdy z synów podyktował mu warunki spotkania, ale wprawiało go to w niepewność. Musiał zgodzić się na nie niechętnie, bo w innym przypadku nie przyszliby do niego. Zachował bezpieczny dystans między nim, a białym kocurem, nie chcąc prowokować żadnej… niepożądanej sprzeczki. Litość nie powinien być wyzwaniem, o ile Białozór zachowa spokój i uszanuje jego przestrzeń bardziej, niż kiedykolwiek uszanowałby ją Jafar.
— Obyś miał dobry powód, żeby błagać mnie o pofatygowanie się tutaj — prychnął Litość, marszcząc ten swój biały pysk. — Ciesz się, że w ogóle rozpatrzyłem twoją prośbę. Czego chcesz?
— Zaiste, jestem zaszczycony, że mimo wszystko zgodziłeś się ze mną spotkać — starał się podejść do rozmowy uprzejmie i z wyrazami najczystszego szacunku do rozmówcy. — Nie marnujesz tu swego cennego czasu, Litości. Otóż obecna sytuacja przybrała bardzo nieciekawy obrót, a zbliżająca się rozmowa z Entelodonem zaważy na przyszłości miasta. Czy będę mógł liczyć na twoje poparcie?
Spojrzał na białego wyczekująco, zastanawiając się, czy ten nie rozważa przypadkiem nasłania na niego swoich poddanych. Uznał jednak, że na ten temat lepiej będzie milczeć, by nie prowokować miastowego księcia do dokonania morderstwa w biały dzień.
— Phf, myślisz, że możesz tak po prostu wparować do miasta, robić zamęt i jeszcze liczyć na to, że będziemy się na to godzić?
Tak, dokładnie na to liczył. W ustach kocura brzmiało to jednak dużo gorzej.
— A Jafar nie robił zamętu? Nie szanował twoich granic, specjalnie cię prowokował… ja tego sobie nie wymyśliłem, nie jestem kanalią, która wygrzebuje sekrety spod posiadłości innych kotów. Sam mi to powiedział.
Litość rozszerzył pomarańczowe ślepia, a zmarszczony pysk ukazał szereg ostrych zębów wysuwających się spod warg.
— Powiedział to tobie?
— W nocy, tej, której go porwałem.
— Porywanie czyichś sojuszników to niezbyt dobry sposób na rozpoczynanie kariery w mieście — burknął Litość. Co bardzo Białozora zainteresowało, najmłodszy z synów nie starał się nawet zgrywać pozorów dyplomaty i zdecydowanie szybciej się niecierpliwił.
— Spytaj więc, w jaki sposób go porwałem — odparł chłodno Białozór, uśmiechając się od ucha do ucha.
— Hm? — biały postawił uszy, lustrując go przenikliwym spojrzeniem.
— Randka — to słowo wystarczyło, by Litość uniósł się, mrużąc oczy gniewnie. — Przynajmniej tak to wyglądało ze strony Jafara. Jedyny powód, dla którego tkwi teraz w klatce, to to, że zapragnęło mu się gejowskiego romansu. Wpadł przez własną głupotę, a ja to tylko wykorzystałem. Naprawdę chce ci się walczyć o sojusznika, który był wobec ciebie nonszalacki i śmiał próbować cię uwieść? To nonsens. Nie miał do ciebie za grosz szacunku, a to ty piastujesz przecież tak zaszczytne miejsce w mieście.
Litość wyprostował się i parsknął pod nosem, jakby był wyraźnie zirytowany. Białozór mógł się tylko domyślać, czym. Kontynuował:
— Nie dziwota, że na mieście powiadano, że się puszcza, skoro usiłuje podrywać każdego kocura, jakiego tylko spotka. Jeśli mnie poprzesz, Litości, zyskasz sojusznika, który będzie szanować twoją przestrzeń i nie grać ci na nerwach tak, jak robił to mój poprzednik.
— Jeśli to miałoby poskutkować tym, że żaden parszywy gej nie będzie mi się szlajać po mojej dzielnicy, jestem w stanie stanąć po twojej stronie. Duma być może pójdzie po rozum do głowy i przestanie się łajdaczyć z tym…
Nie dokończył, ale Białozór podejrzewał, że kolejne słowo nie byłoby przychylne Księżniczce.
— Też padłem ofiarą jego zalotów i też mi się to nie podoba — burknął Białozór, by zmniejszyć między nimi dystans. — Liczę na to, że podejmiesz właściwą decyzję.
— Nie bądź taki pewny siebie. Nie powiedziałem jeszcze, że się zgadzam — kocur zmarszczył brwi, rzucając mu spojrzenie spod byka. — Masz szczęście, że się wybroniłeś, bo w innym przypadku leżałbyś tu martwy.
Białozór skłonił głowę, uśmiechając się chytrze.
— Och, nie śmiem w to wątpić — miauknął, nim odwrócił się, by jak najszybciej opuścić to miejsce. Było nieprzyjemne. Czuł się tu odkryty i słaby, wiedząc, że jest to teren zajmowany przez siły dotychczas trzymające stronę Jafara. To musiało się zmienić, i to jak najprędzej.

* * *

Wczesnym rankiem jego pokój wyglądał przytulniej. Umościł się na porzuconym dawno temu kocu, który był tak brudny, że łatwo można go było pomylić z podłogą zasypaną gruzami rozkładających się ścian. Zaczął dokładnie wylizywać najpierw swoje łapy, a później resztę ciała. Zaledwie parę świtów temu zawarł wstępny sojusz z Poligonem. Teraz dysponował w jedną z ich maszynek do zabijania. Czuł, że dobre stosunki ze Śmieciarzami mogłyby pomóc mu w rozmowie z Entelodonem i przekonać pana miasta do zawarcia z nim pokoju. W końcu ich działalność, masowa produkcja silnych gangsterów mogła prowadzić do naprawdę zadziwiających zysków. Załatwił sobie plecy, ustabilizował swoją pozycję w mieście, ale decydujący głos wciąż miał Entelodon. Na samą myśl pękała mu żyłka. Osiągnął sukces własnymi łapami, krok po kroku, cierpliwie znosząc wszystkie trudności, ale koniec końców to nie on zadecyduje o swoim własnym losie, a jakiś stary dziad, któremu akurat miasto wpadło w łapy! Niedorzeczność. Zaczynał rozumieć ambicje Jafara. Skoro Białozór osiągnął już tyle, czemu nie zrobić więcej? Czemu nie sięgnąć jeszcze dalej? Czemu nie poddać się żądzy, która doprowadzi go do szczytów?
Modrowronka zawiadomiła go, że czas już ruszać. Zostawił ją w Kołowrocie, wierząc, że sobie poradzi, a sam w tym czasie wyszedł na ulice miasta. Powietrze było chłodne i nieprzyjemne, a atmosfera zdecydowanie ponura. Miła ulga wypełniła jego ciało, gdy opuścił Kołowrót i cały zgiełk, który trwał w nim odkąd tylko miasto dowiedziało się o porwaniu Jafara. Westchnął głęboko, zmierzając przez dobrze znane mu ulice, które nagle stały się dziwnie przytłaczające.
Jednak prawdziwe wyzwanie zaczęło się wówczas, gdy znajome ulice rozproszyły się, ustępując miejsca dzielnicy, w której to mieszkał Entelodon. Czuł na sobie miliony spojrzeń i rzeczywiście, gdzie tylko nie spojrzał, stały gromady kotów gotowe, by go zabić. Każdy z nich miał go na celowniku, nie spuszczając go z oczu. Dało się wyczuć, że Entelodon musiał być naprawdę wpływowy, jeśli mógł pozwolić sobie na takie zasoby i taką pokaźną liczebnie obstawę.
Z niechęcią odkrył, że jakaś grupa kotów wysunęła się z rzędów i stanęła po obu jego bokach. Miał ochotę warknąć, ale zamiast tego zniżył głowę, idąc w milczeniu. Na nic zdadzą się jego plany, jeśli będzie martwy. Musiał stłamsić swoją dumę we wnętrzu i postępować rozsądnie, nawet, jeśli miałoby to być jak policzek wycelowany w jego godność. Pozwolił eskorcie doprowadzić się do jakiegoś zadbanego podwórza i wkrótce ujrzał kolejny zastęp kotów, które wprowadziły go do jakiegoś budynku, a następnie do ciemnego pomieszczenia. Było ciepłe i wręcz duszne, a ograniczone źródła dopływu powietrza z zewnątrz spowodowało, że natychmiast zrobiło mu się gorąco. Zobaczył przed sobą cztery sylwetki, z czego jedna, największa, siedziała po środku. To miał być Entelodon? Białozór o nim słyszał, ale w życiu nie widział go na oczy ani nie poznał jego osobowości. Wyprostował się, pilnując odpowiedniego pierwszego wrażenia. Pierwszy raz w życiu poczuł, jak prawdziwie ogarnia go… strach, niepewność lub czymkolwiek było to dziwne uczucie.
Po prawym boku postawnego, czarnego kocura siedział jeden z jego synów. Duma. Białozór nie musiał patrzeć mu w oczy, by czuć, jak mordował go wzrokiem.
— Więc przyłazisz do miasta znikąd, porywasz mojego sojusznika i robisz z niego swoją atrakcję, a potem masz czelność dopraszać się o spotkanie ze mną w celu zawarcia z tobą sojuszu? — głos Entelodona rozbrzmiał jak turkot Potwora. Zaśmiał się, długo, wieśniacko i nietaktownie. — No, tego jeszcze nie było. Jak ty się tam zwiesz… Azor?
— Białozór — poprawił go van i skrył w swoim sercu irytację. Przeklęty stary grzyb z przerośniętym ego. — Proszę mi najmocniej wybaczyć ten bałagan, który zrobiłem w mieście. Było to z pewnych względów konieczne. Mogę zapewnić, że mam dobre powody, by opłacało się panu zachowanie mnie i moich popleczników przy życiu.
Chwała i Litość spojrzeli po sobie. Czy zamierzali go poprzeć? A może dali mu nadzieję tylko po to, żeby teraz wkopać go przed swoim ojcem? Nie byłby zadowolony z takiego obrotu spraw.
— Obyś miał, dziecko, obyś miał, bo rozkażę moim kotom rozszarpać cię na strzępy, a głowę osadzić w tym twoim nowym dobytku, by każdy mógł ją podziwiać.
Po tych słowach w pomieszczeniu zawitała przerażająca cisza, która całej tej wypowiedzi dodała ukrytej powagi. Entelodon nie blefował.
I nagle z pyska czarnego poniósł się głośny, grubiański śmiech, który jednocześnie poluzował atmosferę i napiął ją jeszcze mocniej. Kto by się spodziewał, że tak wysoki włodarz ma tak niską manierę?
— Powinniśmy byli zabić go od razu — powiedział Duma, a niski ton jego głosu sugerował, że nie marzył o niczym więcej, jak o rozszarpaniu gardła Białozora. Van nie odwrócił wzroku; wytrzymał, choć z trudem, spojrzenie średniego z synów.
— Ach, po cóż te nerwy? Dajmy się naszemu… gościowi… wypowiedzieć — zamruczał czarny, oblizując swój poraniony pysk.
Białozór tymczasem odetchnął, zbierając w głowie myśli. Nawet nie zauważył, jak język związał mu się w supeł, gdy tylko ustał przed czwórką kocurów. Nawet, gdyby próbował coś wcześniej powiedzieć, nie byłby zdolny wydusić choćby słowa. Otrząsnął się z transu i przeklął się w duchu, gdy zająkał się na początku swojej wypowiedzi.
— C-c-cóż… — zaczął. — Nie utraci pan korzyści, które płynęły z sojuszu z Jafarem. Jego dzieci, będące teraz pod moim dowództwem, znają jego receptury i są w stanie je odtworzyć, a ty, panie, będziesz mieć wciąż korzyści ze skupowania mieszanek.
— Haha! Skądże taka pewność, że mieszanki wykonane przez jego potomków będą równie dobrej jakości? Nie pójdę w ciemno w tak ważny interes, Azor.
Całą siłą woli starał się zignorować ponowne niepoprawne użycie jego imienia, które kojarzyło mu się tylko z Jafarem.
— Jeśli uznasz to za stosowne, panie, mogę zapewnić tobie nowe mieszanki, a ty sam uznałbyś, czy są warte tyle, co stare.
— Jeśli uprzednio dałby naszym kotom je przetestować, to mógłby być opłacalny interes — wtrącił się Chwała. Jego ton był neutralny i beznamiętny, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Białozór jednak zadowolił się samym faktem, że czarny stanął po jego stronie.
— Może i masz rację, Chwało — Edek zaśmiał się chrapliwie, a zaraz wycelował pazurem w stronę Białozora. — Ale ty nie licz na to, że tak łatwo pójdę z tobą w interesy. Mów dalej, bo czas tyka, a ja mam ochotę na kolację.
Białozór miał szczerą nadzieję, że to nie on był wspomnianą kolacją.
— Jafar generuje ogromne dochody. Cały Betonowy Świat o nim mówi. Przychodzą całe tłumy i płacą sowicie w zamian za zawalczenie z nim w pojedynku. Każdego dnia dostaję całą masę dobrej jakości jedzenia, ziół i innych towarów. Część z tego mogę przeznaczyć dla ciebie, panie.
Kocur parsknął śmiechem.
— Tak łatwo mnie nie przekupisz. Coś jeszcze, zanim moi gangsterzy pozbawią cię życia, druhu?
Oczy Białozora rozszerzyły się gwałtownie.
— Zaczekaj, panie! Mam też sojusz z Poligonem. O ich działalności ciężko jest nie słyszeć. We współpracy z nimi i twoim gangiem moglibyśmy wiele osiągnąć. Naprawdę wiele.
— Oferuje całkiem dobre zyski. To będzie nam na łapę — mruknął cicho Chwała. — Możemy zgarnąć od niego połowę dochodów…
— …Większość dochodów — przerwał Entelodon.
— Większość dochodów — zgodził się Białozór. — Dostaniecie większość dochodów z walk, będziecie mogli przetestować nowe mieszanki ziołowe i ocenić ich jakość, nim zdecydujecie się na skup, moi gangsterzy będą stawiać się na każde wasze zawołanie i będziecie mile widziani zarówno w Kasztelanie, jak i Kołowrocie. Jeśli to nie starczy, mogę użyczyć wam udziały w moich posesjach. Wasz gang mógłby tam stacjonować… Trochę dodatkowego miejsca może się wam przydać.
Entelodon spojrzał na swoich synów.
— Co myślicie?
Kluczowy moment.
— Dajmy mu szansę — podsunął Litość. — Jeśli zawiedzie, po prostu go zabijemy.
Chwała przytaknął.
— Jestem za.
Duma był jedynym z synów, który nie zgodził - i raczej nie miał zamiaru - zgadzać się w tej kwestii. Prychnął pod nosem, a jego pazury niebezpiecznie błysnęły w półmroku. Białozór musiał się srogo powstrzymywać przed cofnięciem się o krok.
— O czym my w ogóle jeszcze rozmawiamy? — zarzucił. — Ten tu potraktował nas bez szacunku, a my chcemy jeszcze pójść z nim na ugodę? To śmieszne. Powinniśmy odebrać Jafara i zabić każdego, kto będzie próbował nam w tym przeszkodzić. Jeśli teraz pozwolimy mu tak po prostu zagrażać naszym sojusznikom, to co będzie w przyszłości? Kto będzie traktował te sojusze poważnie? Kto wejdzie w niepewny interes? Stracą do nas szacunek, jeśli zobaczyliby, że tak łatwo ulegamy komuś, kto tak bezczelnie potraktował naszego największego sojusznika. Pozwalanie na to jest absurdalne. Miasto powinno wiedzieć, kto tu rządzi. A samotnicy powinni znać swoje miejsce.
Duma mówił bardzo ogólnikowo, ale Białozór czuł na sobie jego nienawistny wzrok, wypełniony czystą żądzą krwi. W tej odsłonie średni z synów Entelodona wyglądał prawie jak jakiś demon wypełniony wyłącznie pierwotną potrzebą zabijania, pozbawiony jakichkolwiek innych uczuć.
— Hm, Duma ma dużo racji — stwierdził Entelodon.
— Nie możemy pozwolić, żeby prywatne problemy Jafara miały na nas jakiś wpływ — mruknął Chwała. — Nie odpowiadamy za to, że narobił sobie wrogów. Białozór zachował w stosunku do nas szacunek. Traktuje cię jako pana, a nie równego sobie. Zna swoje miejsce i nie próbuje się ponad tobą wywyższyć.
— Jafarowi przydałaby się taka lekcja pokory — prychnął w odpowiedzi Litość.
— Sojusznik to sojusznik — upierał się Duma. — Mamy wierzyć w ślepe próby przekupstwa jak jakieś pospólstwo? Jak można nazywać pokornym kogoś, kto ma czelność atakować sprzymierzony nam gang, a potem jeszcze patrzeć bezwstydnie w oczy samemu panu miasta? Od kiedy pozwalamy się tak traktować?
Białozór wziął głęboki wdech i uniżył głowę przed czarnym i jego synami.
— Proszę wybaczyć mi za tę śmiałość, lecz chciałbym tylko rzec, że nie nigdy nie zaatakowałem waszego sojuszniczego gangu. Mój atak był skierowany wyłącznie w stronę Jafara, nikogo więcej. Członkowie jego gangu z własnej nieprzymuszonej woli wyrzekli się go i dołączyli do mnie. Miasto jest podzielone. Jeśli chcielibyście odbić Jafara, nie możecie już być pewni, że będziecie mieć tak duże sprzymierzone siły, jak wcześniej. Z jednego gangu stworzyło się wiele odłamów, spośród których jedni są po mojej stronie, inni po stronie Jafara, a jeszcze inni rozpierzchli się po całym mieście i diabli tylko wiedzą, jakie mają plany. Jafar świadomie sprowadził na siebie to niebezpieczeństwo. Robił sobie wrogów, był egocentryczny, niepotrzebnie mieszał się w konflikty i prowokował mnie i innych do ataku. Ktoś, kto postępuje tak nierozsądnie nie szanuje waszego zaangażowania w sojusz. Marnuje wasze zasoby na to, byście ratowali go z opałów, bo zachciało mu się zabawić, a gdy wydostanie się z niebezpieczeństwa, będzie robić to samo. Ja mam do was ogromny szacunek i będę mieć go również, gdy pomyślicie nad zawarciem ze mną sojuszu. Jestem poważnym inwestorem i szanuję tych, którzy poświęcają mi swój czas, a już zwłaszcza tych, którzy władają miastem. To była sprawiedliwa walka. Znacie prawa rządzące miastem. Jafar nie byłby w takim miejscu, gdyby zwyczajnie odmówił przyjścia na moje spotkanie. Ale nawet to było dla niego za dużo. Odsłonił przede mną wszystkie swoje słabe punkty, sprzedał cały swój dorobek za jedną nockę. Z kimś takim wasz majątek nie byłby bezpieczny. Jafar nigdy nie był odpowiedzialny, wierzcie mi, znam go od podszycia. Wychowywaliśmy się razem.
— To absurdalne i bezcelowe! — zawołał Duma. — Zabijmy go tu i teraz, jak on śmie łżeć nam w oczy i liczyć, że uwierzymy w jego przekręt?
— Ma rację. Jafar nigdy nas nie szanował — splunął Litość. — Nadużywał swojej władzy. Może od tego bogactwa odbiłoby mu i zechciałby sięgnąć wyżej, usiłować przewyższyć ciebie, ojcze. Z Białozorem przynajmniej wreszcie będzie spokój na ulicach.
— W taki sojusz opłacałoby się wejść — dodał krótko Chwała. — Jafar pozwalał sobie na zbyt dużo.
Wkrótce pokojowa rozmowa zmieniła się we wrzawę dyskutujących głosów, dopóki nie wybrzmiał donośny głos Edka, który przebił się przez wszystkie inne.
— Cisza — uciął czarny i jak na zawołanie wszyscy zamilkli, co musiało się mu spodobać, bo oblizał swój pysk w ten swój charakterystyczny sposób. — Dobrze, panie Azorze, Białozorze czy jak ty się tam zwiesz. Skoro twierdzisz, żeś taki warty uwagi starego Edka, to przekonamy się, ile w tym prawdy, co? Dam ci szansę. A jeśli nasze gangi będą sprawnie kooperować, to oszczędzę ci życie. Co ty na to?
Białozór podejrzewał, że w tej sprawie on nie miał nic do gadania. To Entelodon dyktował tu warunki, bez względu na to, czy mu się to podobało, czy nie. Skłonił się nisko.
— To będzie zaszczyt.
— Ha! — Entelodon pewnie zaklaskałby w dłonie, gdyby koty miały taką możliwość. — No, no, podoba mi się ten samotnik. Pokorny jak na zapchlonego mieszczucha. Więc umowa stoi…
Białozór już miał się cieszyć, gdy Entelodon dokończył:
— …Jeśli ze mną zawalczysz.
Co? Białozór nie miał czasu się zastanawiać. Synowie odsunęli się, dając im miejsce. Pojedynek? Co to miało znaczyć?
Entelodon bezceremonialnie rzucił się w jego stronę. Ogromna siła, która drzemała w łapach kocura zaskoczyła Białozora na tyle, że pozostał całkowicie odkryty, gdy potężne łapy samotnika przybiły go do ziemi. Przecież on go zabije! Zmiecie w pył!
Nie pozwolił sobie jednak na tchórzostwo. Zadrapał kocura tylnymi łapami i wydostał się spod jego łap, od razu odzyskując równowagę. Skoczył mu na bark, wbijając w niego kły i ciągnąc po kawałku skóry. Głośny ryk Entelodona przedarł powietrze. Czarny zamachnął się i zrzucił z siebie niebieskiego vana z taką łatwością, jakby był co najmniej kawałkiem suchej skóry. Białozór został ciśnięty w podłogę, ale zdołał zachować równowagę. Chwiejnym krokiem wymierzył kolejny cios w stronę czarnego, ale ten bez problemu zablokował jego łapę, nim zdążyła zbliżyć się do jego pyska. Wykręcił ją tak, że Białozór znów upadł na ziemię. Co jest? Białozór usiłował zaatakować Entelodona z różnych stron, używając całej swojej siły woli i ciała i choć niejednokrotnie udało mu się zrobić jakieś zadrapanie, zdawało się, że dla Edka było to ledwie draśnięcie.
*
Już po dłuższej walce nawet się nie zorientował, gdy został kopnięty w brzuch przez czarnego, a potem przybity do ziemi. Mięśnie jego ciała były tak obolałe i tak go piekły, że ledwo mógł już nimi ruszać. Entelodon ledwo co złapał zadyszkę. Jak?! Ten kocur musiał mieć za sobą całe księżyce szkolenia, by walczyć tak doskonale. Białozór już szykował się na śmierć.
— Przegrałem, panie — miauknął, jakby nie było to dość oczywiste.
— Oczywiście, że przegrałeś — zamruczał czarny. — Myślałeś, że tak łatwo pokonasz władcę tego miasta? Wielu tak myślało, a dziś gryzą piach. No, wstawajże, młokosie. Podoba mi się, jak żeś walczył.
Do “młokosa” Białozorowi było bardzo daleko, ale najwidoczniej Entelodon żył już tak długo, że nawet najwięksi starcy byli dla niego dziećmi. Podniósł się, ale głowę wciąż trzymał w dole, by Entelodon nie odebrał tego przypadkiem jako brak szacunku.
— Dobry z ciebie kawał mięsa — powiedział, przyglądając mu się tak, jakby nie był osobą, a co najwyżej jakąś ładną rzeczą w sklepie Wyprostowanych, którą można by było sobie przywłaszczyć. — Lepiej nas nie zawiedź, bo skończysz gorzej od tego, którego uprowadziłeś.
Białozór nie potrzebował żadnych zapewnień. Sam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, do czego Edek był zdolny. Został wyprowadzony z ciemnego pomieszczenia i wkrótce znów ujrzał światło dzienne. Zachłysnął się łykiem świeżego powietrza (jak na miasto, oczywiście, bo wciąż było zanieczyszczone wszystkimi spalinami i odorem śmierci). Zanim jednak zdążył zrobić choć krok wprzód ulicy, usłyszał za sobą głos Dumy.
— Mój ojciec może się na to godzić, ale ja nigdy. Uważaj, gdzie chodzisz, bo wypatroszę cię i pozwolę zjeść twoje zwłoki myszom, ty parszywa kanalio.
Ach, Duma oczywiście za wszelką cenę będzie bronić swojego kochanka. Białozór uśmiechnął się ciepło.
— Wybacz mi za naruszenie granic twoich cierpliwości, wasza wysokość — miauknął, ignorując kiełkujący w jego sercu strach. Niedługo później otoczyła go ta sama eskorta, która wyprowadziła go z dzielnicy.
Ten dzień był wyczerpujący, a on dziwił się, że wrócił z tego spotkania żywy i to bez żadnych ran. Dlatego gdy wrócił do Kołowrotu, radości na jego pysku nie było końca. Gangsterzy aż dziwili się, widząc szefa w tak dobrym humorze. Nawet Modrowronka wysunęła się zza grupki samotników, rzucając mu pytające spojrzenie.
— Mamy to — zamruczał. — To… okres wstępny, ale mamy poparcie Entelodona. Mamy sojusz!
Automatycznie spojrzał na klatkę, gdzie siedział Jafar. Jego pysk nie zdradzał niemal żadnych emocji oprócz czystego szoku, wahania, które teraz musiało wypełniać całe jego serce.
— Twój koniec szykuje się bardzo barwnie, Księżniczko.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz