Bożodrzew zatrzymała się, ziewając głośno. Było zdecydowanie za wcześnie zarówno na interakcje między kotami, jak i sam fakt, że musiała iść na polowanie. Mroźny wiatr, tak charakterystyczny dla wczesnej Pory Nagich Liści zmierzwił jej futro. Zadrżała.
Zielone Wzgórze doskoczyła do jej boku, uśmiechając się przyjaźnie. Biała kotka przewróciła oczami w myślach. Skąd ten pomiot Mrocznego Lasu brał tyle energii?
– Pomyślałam, że możemy pójść razem – zamruczała. Bożo jęknęła w duchu. Czemu wszyscy członkowie Klanu Klifu nie mogli zginąć w jakimś pożarze? Przynajmniej nie musiałaby z nimi rozmawiać.
– Czemu nie – rzuciła bez przekonania. Niech Klan Gwiazd popatrzy, Bożodrzewny Kaprys z własnej woli rozmawia z innymi kotami! Liściasty Wir będzie dumna. Zielone Wzgórze, ponownie uśmiechnąwszy się przyjaźnie, pomknęła ku lasowi. Druga wojowniczka przystanęła na chwilę, mrugając z konsternacją. Zielone Wzgórze patrzyła się w jej oczy o kilka sekund zbyt długo.
Biała kotka dogoniła nową partnerkę polowań. W ciszy przemierzały spustoszony mrozem teren. Wojowniczka zastrzygła uszami z niepokojem. Czy pośród martwych liści i zamarzniętej ziemi została jeszcze jakakolwiek zwierzyna? Lodowata pogoda dawała się Klanowi Klifu we znaki. To była tylko kwestia czasu, aż któryś wojownik wróci do obozu z odmrożoną kończyną. Część klifiaków w ogóle nie wyściubiała nosa z legowisk. Bożo parsknęła w myślach. Judaszowiec, wiecznie lepszy od niej Judaszowiec, zbyt dumny, by przez księżyce udać się do medyka, skończył przymusowo uwięziony w swoim posłaniu, lecząc swoje osłabienie i futro, które zaczęło łysieć. Jeszcze nie wiedział, jak bardzo Bożodrzew będzie się z niego wyśmiewać…
Nagle Zielone Wzgórze przystanęła i zastrzygła uszami.
– Wiesz, trudno będzie ci cokolwiek złapać poprzez stanie w miejscu i modlenie się nad zwierzyną. – Bożodrzewny Kaprys rzuciła jej rozbawione spojrzenie. Ogon drugiej kotki zadrżał.
– Cicho – rozkazała, a wojowniczka, niespodziewająca się takiego tonu, również przystanęła. – Słyszysz? Coś się dzieje.
Rzeczywiście, coś było nie tak. Jakaś niewielka grupa ptaków poderwała się do lotu. Bożodrzew zmarszczyła brwi. Kto był na tyle głupi, by straszyć zwierzynę, której i tak było już tak mało?
– Myślę, że kaszląc tak głośno, niczego nie upoluje – mruknęła, a Zielone Wzgórze spojrzała na nią z niepokojem.
– Może potrzebować pomocy.
Przez chwilę Bożodrzew miała ochotę machnąć na to łapą i wrócić do swoich spraw. Było zbyt zimno na ratowanie świata. Niestety, bijące od czarnej kotki troska i niepokój obudziły w niej pewne poczucie odpowiedzialności. Westchnęła ostentacyjnie.
– No dobra. Możemy iść bawić się w bohaterki albo coś – parsknęła. Druga wojowniczka rozpromieniła się i natychmiast pobiegła w kierunku, z którego dobiegał dźwięk.
Bożodrzew prychnęła. Głupia Zielone Wzgórze.
Niestety, najgorsze przewidywania kotki dość szybko okazały się nie aż tak bezpodstawne. Im bardziej się zbliżały do źródła hałasu, tym głośniej słychać było rozdzierający płuca kaszel i niespokojną rozmowę.
– Proszę cię, jesteśmy już niedaleko, musisz dać radę – ktoś błagał płaczliwym tonem. Teraz i Bożodrzewny Kaprys ogarnęła obawa.
– Koperkowe Wzgórze? Co się dzieje? – zawołała, przyspieszając. Widok, który jej się ukazał, w żadnym stopniu nie napawał optymizmem. Mentor pochylał się nad swoim uczniem, próbując zmusić go do zrobienia kolejnego kroku w stronę bezpiecznego obozu. Gwałtowny kaszel wstrząsał ciałem Spopielonej Łapy. Spojrzenie ucznia było rozbiegane, nieostre. Trudno było w ogóle stwierdzić, czy zdaje sobie sprawę, gdzie jest – przypominał zwiędłego listka, który może zostać porwany i rozdarty przez najmniejszy podmuch wiatru.
– Ja… ja nie wiedziałem, że jest tak chory – zakwilił panicznie Koperkowe Wzgórze. – Powiedział mi, że jest w porządku i czuje się lepiej. Nie chciał zawieść Srokoszowej Gwiazdy. Spopielona Łapo, czemu mnie okłamałeś?!
– Nie bój się Koperkowe Wzgórze, Czereśniowa Gałązka na pewno mu pomoże – zapewniła Zielone Wzgórze, wpatrując się w wojownika ze współczuciem. Bożodrzewny Kaprys bez słowa zlustrowała ucznia spojrzeniem. Jak można było doprowadzić się do takiego stanu?! Myślała, że tylko Judaszowiec byłby na tyle głupi. Westchnęła cicho i podeszła do Spopielonej Łapy, podpierając go od boku.
– No już, idziemy – rozkazała. Uczeń chciał coś powiedzieć, ale jego łapy ugięły się pod wpływem nagłego ataku duszności.
– Ja naprawdę nigdy nie chciałem go skrzywdzić, gdybym tylko wiedział, nigdy bym go nie zmuszał do treningu... – Koperkowe Wzgórze szlochał żałośnie, trzęsąc się. Bożodrzewny Kaprys zagryzła zęby. Coś mówiło jej, że to wszystko nie mogło się skończyć dobrze.
***
Srokoszowa Gwiazda przez niemal cały dzień krążył przed legowiskiem medyka. Bożodrzewny Kaprys była świadkiem, jak Czereśniowa Gałązka zakazuje mu dla własnego bezpieczeństwa wchodzić do środka. Widziała również, jak kocur syczy, że jeśli jego syn umrze, będzie to jej wina.
– Myślisz, że z tego wyjdzie? – zapytała z niepokojem Zielone Wzgórze. Bożodrzew wzruszyła ramionami.
– Zobaczymy – mruknęła. Chciała jeszcze coś dodać, ale przerwał jej nagły atak kaszlu. Druga kotka popatrzyła na nią z nieukrywanym niepokojem. Bożodrzew potrząsnęła głową. – Nic mi nie będzie – mruknęła z lekceważeniem.
Ta nagła uwaga, którą zaczęła poświęcać jej kotka była dość… przyjemna. Nie była przyzwyczajona do tego, że inni dobrowolnie chcieli spędzać z nią czas. Westchnęła. Zielone Wzgórze była dziwna.
W Klanie Klifu zapanował powszechny niepokój. Trudno było stwierdzić, w którym dokładnie momencie panować zaczęła niemówiona zgoda, by w żaden sposób nie rozjuszać Srokoszowej Gwiazdy. Wszyscy wydawali się omijać przywódcę szerokim łukiem, przerażeni, że wściekłość i ból, jakie wypełniały go przez chorobę syna, zostaną przelane na nich. Jeden Koperkowe Wzgórze siedział niedaleko lidera, wciąż łkając cicho i trzęsąc się. Dobrze wiedział, że to na niego padnie odpowiedzialność za niedopilnowanie ucznia.
W legowisku medyka po raz kolejny rozległ się głośny, charczący kaszel. Bożodrzewny Kaprys skrzywiła się. Spopielona Łapa cierpiał. Każdy jego oddech, każdy ruch wydawał się przynosić ból. Klanie Gwiazdy, naprawdę chciała wierzyć, że jego młody organizm z tego wyjdzie, ale… sama prowadziła go do obozu. Widziała, co choroba z nim zrobiła.
Właśnie dlatego nie była zaskoczona, gdy w obozie nagle zaległa cisza.
Czereśniowa Gałązka powolnym krokiem wyłoniła się z legowiska medyka. Przez chwilę wpatrywała się w Srokoszową Gwiazdę, po czym schyliła głowę.
– Tak mi przykro – wymamrotała tylko.
W tamtej chwili Bożodrzewny Kaprys zakasłała.
***
Jej ciałem wstrząsnął spazmatyczny kaszel. Brała zachrypłe, urywane oddechy. Miała niejasne poczucie, że ktoś podsuwa jej pod pysk namoczony mech i nieudolnie próbuje wdusić w nią chociaż kilka kropel wody. Nie potrafiła się ruszyć. Jej głowa była zbyt ciężka. Oddychanie paliło.
Wszystko stało się tak szybko. Najpierw zachorował Koperkowe Wzgórze. Później dołączyła się do niego sama Bożodrzew. Dalej… dalej już nie pamiętała. Kakofonia kaszlu, to straszne, agonalne wycie rozbrzmiało w obozie Klanu Klifu. Srokoszowa Gwiazda wydał jakieś rozkazy, jednak jego słowa zostały rozmyte w błagającym o ciszę umyśle wojowniczki. Wszystko było zbyt głośne, zbyt jasne. Nie pamiętała, kiedy zaprowadzono ją i innych chorych do najgłębszych czeluści legowiska medyka. Gniła, dusiła się w tej nieprzeniknionej ciemności. Czasami miała wrażenie, że masa skalna nad jej głową już dawno zapadła się, przygniatając jej pierś. Czy wciąż jeszcze żyła? Czy ta jaskinia, w której unosił się mdlący odór choroby, miała być jej grobem?
Do legowiska medyka weszły dwa koty. Dwa? Nie, był też trzeci. Wojownicy ciągnęli za sobą półprzytomnego kocura, którego klatka piersiowa unosiła się nierówno, a ciężkie oddechy przerywane były duszącym kaszlem. Bożodrzewny Kaprys miała niejasne poczucie, że zna tego kota, jednak jej przejęty gorączką umysł nie potrafił połączyć obcego pyska z imieniem. Wzrok wojowniczki rozmazał się, a głowa opadła na posłanie.
Załkała cicho, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz przerażenia. Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje, jednak wiedziała, że prawdopodobnie nie ma już nic w żołądku.
Tak bardzo nie chciała umierać.
Klanie Gwiazdy, czym oni zawinili?
Wyleczeni: Judaszowcowa Łapa (x2)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz