*Pora Opadających Liści*
Poczuła na swym barku jego łapę, a już po chwili wojownik odbiegł, miaucząc, by go goniła.
Po początkowym zaskoczeniu na pysk tortie wstąpił radosny uśmiech, a kotka ruszyła za kremowym. Nie miała dużych szans na złapanie go. Był burzakiem, a ona nie była najszybsza w porównaniu z członkami tego klanu. Ale to szczęście wypełniające jej klatkę piersiową, ten śmiech Osta i jego słowa sprawiły, iż jej łapy jakby dostały skrzydeł, a jej futro rozwiane przez pęd tańczyło, gdy biegła wprost na wojownika. Pędząc przez wrzosowiska wzbijali w powietrze przekwitłe resztki kwiatów, pachnące wilgocią opadów, a zapach później pory roznosił się w powietrzu. Pasikoniki wygrywały swą melodię, a te, które znalazły się na ich drodze, błyskawicznie odskakiwały, gdy tylko kremowe lub czarne łapy poruszyły pobliskimi roślinami. Niebo zabarwiło się na nie jeden kolor, w tym róże, pomarańcze a nawet czerwienie i fiolety. Żmija nie czuła zmęczenia, nie czuła wysiłku, który jej łapy wkładały w nieustanny bieg i nagłe zwroty, bo jedyne co siedziało jej w głowie to rozbrzmiewający niczym echo śmiech towarzysza oraz jej własny głos. Została w tyle, Ostowy Pęd przebiegł po jednej stronie wzniesienia. Postanowiła więc obrać drugą. Rozpędziła się, a gdy wybiegła zza pagórka przed sobą miała dziko pręgowanego, który rozglądał się w około. Przyspieszyła, a kocur dopiero po chwili dostrzegł ją, tuż zanim ta ze śmiechem wpadła na niego z rozpędu.
Dwa koty poturlały się razem, wzbijając w powietrze fragmenty wrzosów, traw i ich pyłki, oraz pojedyncze liście.
— Mam cię! — miauknęła, czując, jak jej serce nieomal wyskakuje z piersi po wyczerpującym biegu. Ale i tak czuła się dobrze, mimo rodzaju wysiłku, którego nie raz unikała. Bo był z nią Ost. Czarna zaczęła śmiać się, śmiać leżąc tuż obok kocura. Czuła się szczęśliwa. Zmęczona, ale szczęśliwa. W pewnym momencie dostrzegła, iż syn Czajkowego Zaćmienia przygląda się jej, by odwrócić wzrok, gdy tylko wyłapał jej spojrzenie. Na chwilę nastała cisza, ale wtem starszy pacnął Żmiję łapą w głowę, na co ta zmrużyła oczy rozbawiona.
— Nie, bo ja ciebie — powiedział, znów zaczynając się nieco śmiać. Ona również roześmiała się, a następnie pacnęła kocura w nos.
— A teraz ja ciebie! — jej oczy lśniły, a wojownik znów się roześmiał. Przybliżył się nieco do dawnej samotniczki. Przytulił się do niej i zamknął na chwilę oczy. Młodsza wsłuchiwała się w grę koników polnych i oddech kocura, chcąc, by ta chwila trwała jak najdłużej. W brzuchu czuła to mrowienie szczęścia, gdy byli tak blisko siebie. Po chwili Ostowy Pęd otworzył swe zielone oczy.
— Żmijo... Mogę cię o coś spytać? — zaczął nieśmiało, unikając wzroku towarzyszki. Ta zdziwiła się tym pytaniem. Czyżby zrobiła coś źle?
— Coś... coś nie tak? — spytała niepewnie.
Burzak wziął głęboki oddech.
— Nie, nie o to chodzi! Ja... Wiesz... Znamy się już trochę i naprawdę nie wyobrażam już sobie dnia... Bez ciebie — mruknął cicho, a jej serce jakby podskoczyło — I ja, chciałem się zapytać... Czy... Zostałabyś moją partnerką! — powiedział w końcu, a jej oczy rozszerzyły się na te słowa. — Ja naprawdę cię kocham... — dodał po chwili, przerywając ciszę, jaka nastała.
Czy ona śniła?
Przypatrywała się mu dobrą chwilę, a potem przysunęła się jeszcze bliżej, tak, że ich pyski się nieomal stykały.
— Ja czuję to samo — miauknęła cicho. — Tak, chcę, Ostowy Pędzie — dała odpowiedź na pytanie o to, o czym myślała, marzyła tak wiele księżycy, po czym wtuliła się w jego sierść. Czuła się jak w niebie. Nie spodziewała się, że kocur czyje to samo, co ona, tym bardziej, że sam wyjdzie z taką propozycją. Jeśli śniła, to miała nadzieję, iż sen ten zleje się w jedno z jawą.
<Oście? :heart:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz