Został wyprowadzony z klatki, z której po ostatnich dniach nie chciał się za nic w świecie ruszyć. Stanowiła może i jego więzienie, ale też dzięki niej czuł się bezpieczniej, gdy pojawiały się świry, którzy grozili mu odgryzieniem kończyn. A patrząc po tym jak został ostatnio skopany, w jego głowie opuszczenie zakratowanego pomieszczenia oznaczało tylko kolejne problemy. Jednakże na nic zdał się jego upór. W większej ilości samotnicy stanowili mur nie do przeskoczenia i z łatwością sobie z nim radzili. Nawet jeśli próbował gryźć i drapać, tak gwałtowne szarpnięcie odbierające mu dech i kilka kępek sierści, przywracało go do porządku.
Szli nieco dłużej niż się spodziewał, bowiem opuścili główny salon i zaczęli schodzić po schodach. Czuł, że zmierzali do piwnicy. Wilgoć w powietrzu, drgające światło zapajęczynionej żarówki, która oświetlała ze znikomym skutkiem masę skrzyń, sygnalizowała, że znajdowali się coraz bliżej celu.
Ale nie to go przerażało. To głosy. Gwar rozmów, przekrzykiwań i rozgardiaszu. I już wiedział co się stanie. To co przekazał mu nie tak dawno jeszcze Białozór, właśnie miało stać się prawdą. To koniec. Po nim. Dziś zakończy się jego era.
Strażnicy się zatrzymali, a on wraz z nimi. Rozejrzał się po otoczeniu, czując jak nerwy powoli dają mu się we znaki i wtedy go ujrzał. Melasa. Jego odwieczny wróg, którego nienawidził całym sercem, nawet bardziej od Azorka, liczył piszczki. Był to dość sporawy stos i go aż zemdliło na myśl, że to wszystko to była zapłata za ujrzenie jego śmierci. Ale nie potrafił myśleć teraz o swym końcu, bo znów obudziła się w nim ta złość, gdy tylko samotnik kręcił się w pobliżu. Budził w nim odrazę i przypominał o wszystkim co najgorsze.
Czarny słysząc wrogie pomruki, które wyszły mimowolnie z jego gardła, uniósł wzrok, a jego pysk rozjaśnił się od razu w uśmiechu.
— Księżniczko! Jak wspaniale cię widzieć. Nie spodziewałem się, że zejdziesz tu tak szybko. Myślałem, że będą problemy, ale proszę, proszę. Zaraz cię zapowiem — miauczał, przerzucając pokarm. — Spójrz! Widzisz ten stos? To wszystko twoja zasługa. Jesteś jak kura znosząca pozłacane jajka. Każdy chce ujrzeć twój haniebny koniec. Twój szef zbije na tobie fortunę!
— To nie jest mój szef! — wydarł się, nie mogąc znieść tego jego zadowolonego tonu.
— Och — zachichotał, klepiąc się łapką po miejscu, w którym Jafar miał u siebie bliznę. — Ten znak mówi co innego. No, ale już, już, nie denerwujmy się tak. Zachowaj siły na walkę. Nie możesz nas zawieść. Nikt na ciebie nie postawił, a szkoda byłoby przeżyć rozczarowanie twoim zwycięstwem. Postaraj się jednak przetrwać jak najdłużej, aby nieco rozkręcić show. — I odszedł tanecznym krokiem, wskakując sprawnie na beczki.
Co za zafajdane, małe, pokraczne, lisie łajno! Gdyby nie to, że jego straż ściskała go z obu stron swoimi ciałami niczym imadło, ruszyłby za nim szybko i zabił niczym psa. Samo jego brzmienie głosu doprowadzało go do wściekłości. Wzrokiem prześledził stos, który stanowił dochód Białozora z tego przedsięwzięcia i się skrzywił. Naprawdę? Jak można lubić jakieś walki? To nie była rozrywka na poziomie, a zwykłe dno. Nie wierzył, że miał wystąpić w tam w charakterze worka do bicia.
— Panie i Panowie! Dziękujemy za tak liczne przybycie — rozległ się głos Melasy, a szmery rozmów od razu ucichły. Nie widział go, ale na pewno szczerzył się głupio do widzów, niczym tandetny komediant. — Nadeszła ta chwila! Usiądźcie wygodnie, bowiem za moment doznacie niesamowitych wrażeń! Oto ten, który wzbudzał niegdyś w Betonowym Świecie strach, teraz jedynie zasługujący na śmiech. Morderca, bez krzty litości dla swych wrogów, obcinacz języków i zmora topielców! Tak o nim mówiono. Stek bzdur i kłamstw, którymi was karmił. Oto nasz ukochany pieszczoszek! Niewiasta w opałach, pragnąca jedynie kocimiętki i dobrej zabawy! Księęężniiiczkaaaa!
Gdy rozbrzmiały te słowa, został wepchnięty na środek pomieszczenia. W końcu zobaczył widzów zasiadających na skrzyniach, skandujących jego przezwisko. Białozór leżał w najwyższym punkcie niczym pan i władca, przyglądając się temu wszystkiemu z uśmiechem.
A on... go paliło do ubicia Melasy tu i teraz za te bzdury, które wygadywał!
— Zabiję cię przeklęty kłaku! — Ruszył w jego stronę, lecz czarny sprawnie umknął wyżej z dala jego łap, a bliżej Azora.
— Ohoho, już rwie się do bitki. Brawa dla Księżniczki — i rzeczywiście, rozległy się gwizdy i wiwaty, że aż go skręciło. — Jego przeciwnikiem będzie ktoś kto nieźle zapłacił, aby zostać pierwszym kotem, zdobywającym tytuł "Pogromcy Księżniczek". A chętnych było sporo, naprawdę. Gdy to ujrzałem zacząłem współczuć naszej gwieździe, ale tylko odrobinkę — zarzucił żartem. — Nie obawiajcie się jednak, każdy będzie miał swoją szansę. Powitajmy naszego zwycięzcę - Betoooonaaaa!
— Beton! Beton! — zaczęły się skandowania, gdy na arenie wkroczył postawny, dość wysoki, niebieski kocur.
— Z doświadczenia wiem, że zderzenie z betonem boli, ale takim na czterech łapach? To dopiero będzie masakra moi mili — komentował Melasa, w końcu ogłaszając. — Zaczynajmy nasze show!
Ktoś walnął w metalową pokrywę kosza na śmieci, a przeciwnik ruszył w kierunku Jafara z zawrotną prędkością. Pieszczoch ledwo to uniknął, potykając się o swoje łapy ku radości oglądających.
— Nie wiesz jak długo czekałem na tą chwilę! — sapnęła góra mięsa, trafiając go pazurami w bok, nadpruwając mu sweterek. — Zabiłeś mego brata, a teraz ja przerobię cię na krwawą miazgę!
Nie miał pojęcia o kim samotnik mówił. Owszem, nie był czysty, miał za swoimi uszami grzeszki. Wierzył jednak w to co wypowiadał. Mógł rzeczywiście odebrać komuś brata. Wszak pozbawił życia wielu, których wspomnienia już dawno się zatarły. Jednak świat nie zapominał. Uświadamiał mu to boleśnie, gdy raz po raz, upadał na ziemię, pod ciosami silniejszego.
Zaczęli się szarpać, przez kilka chwil krocząc na tylnych łapach. Bronił się swymi kłami i pazurami, lecz przeciwnik wcale nie słabł wraz z lejącą się krwią. Coraz bardziej się rozjuszał, a krzyki tłumu tylko napędzały go do działania. A Jafar? Słabł z każdym uderzeniem, z każdą raną, która piekła go od kolejnych trafień. Sweter dawał mu jakąś ochronę, bowiem nie był byle jaki. Jednakże i on pruł się coraz bardziej, gdy pazury o niego zahaczały.
Melasa komentował wszystko co się działo niczym podekscytowane kocię. To nie pozwalało mu się skupić, wytrącało z równowagi. Był niczym mucha brzęcząca koło ucha, której nie dało się odgonić.
— Co za cios! Księżniczka leży! A co to? Proszę państwa mamy to! Pierwsza krew z pyska! — miauczał na widok spluwającego krwistą posoką pieszczocha.
Beton nie zatrzymywał się jednak, wciąż wirując z nim w tańcu. Widać było, że był wyszkolony. Wiedział jak walczyć i w co uderzać. Jafar nie miał tu przewagi. Raz po raz, dostawał cęgi, a przeciwnik wykorzystywał jego coraz bardziej urwany oddech i wypełniający go strach.
— Cios prosto w gardło! Ależ musiał teraz zachłysnąć się śliną!
Jafar zakaszlał, ledwo co stojąc na łapach. Starając się ignorować komentarze i nawoływania tłumu.
— Dobij go! Dobij! — wrzeszczeli.
W końcu Beton chwycił go za kark i rzucił nim w skrzynie, na której pozostał krwawy ślad. Wydał bojowy okrzyk, a widzowie oszaleli.
Jafara to uderzenie zamroczyło, jednak powoli pozbierał się na łapy. Nie zdążył jednak zareagować w porę, gdy potężna łapa uderzyła go w pysk, a on stracił dech. Upadł jak długi, a świat zalała ciemność.
Czyżby oślepł? Nie wiedział. Wszystko zdawało się takie odległe. Głosy stały się przytłumione, jak gdyby znalazł się pod wodą. Ale chyba miał otwarte oczy? Co się działo?
Czuł, że świadomość zaczęła do niego docierać dopiero wtedy, gdy ktoś go ciągnął po ziemi. Zaraz jednak to ustąpiło, bo został wrzucony komuś na grzbiet. Chyba szli po schodach? Tak... chyba tak, bo na szczycie rzucili nim niczym worem kartofli, ponawiając ciągnięcie. Wzrok powoli mu się wyostrzał. Widział ciągnącą się za nim krwawą smugę, ale wciąż nie słyszał wyraźnie.
Oddech mu wyraźnie przyśpieszył, gdy tylko zamknęli go z powrotem w klatce. Cały drżał, ledwo mogąc nabrać powietrze. I chociaż nadal nie słyszał, tak z jego pyska wydobywały się urwane dźwięki - ni to piski, ni skomlnięcia. Dla jednak postronnego obserwatora widać było, że cierpiał. I to potwornie.
— I jak pierwsza walka? — odezwał się dziarski, niski głos, należący do Białozora. Sądząc po jego tonie, był zadowolony. — A wiesz, co w tym wszystkim najzabawniejsze, Księżniczko? Koty nie przychodzą tu po tanią rozrywkę, przychodzą po zemstę. Nienawidzą cię, choć dotąd nie mieli jak cię dopaść. Miałbyś dwukrotnie mniej problemów, dwukrotnie mniej klientów, gdybyś nie był takim zadufanym w sobie, rozpieszczonym pieszczoszkiem. A co mówił Beton? Pamiętasz w ogóle imiona tych, których zabiłeś lub oszukałeś? — i nie dając mu czasu na odpowiedź, dokończył. — Och, oczywiście, że nie. Kanalie takie jak ty zasługują na potępienie. Wyleczcie go — rozkazał pobliskim uzdrowicielom, wskazując na kocura łapą od niechcenia. — Znaj moją litość, szczurza wywłoko.
Zaraz po tym usłyszał kroki i poczuł jak ktoś zajmuje się jego ranami. Sam dotyk bolał. Z pyska wyrywały mu się raz po raz, pełne boleści okrzyki, gdy wcierano mu w sierść jakieś ziołowe maści, zalepiane sprawnie pajęczyną. Czuł się okropnie. Tak jakby był chory. Nie miał sił, by się podnieść czy też, aby myśleć o słowach vana. Wiedział jednak, że go obserwował. Obserwował i czerpał satysfakcje z tego, że w końcu doprowadził go do takiego stanu.
A gdy uzdrowiciele skończyli robotę, nie czuł się wcale lepiej. Ból pozostał, chociaż już nie krwawił. Nie dali mu nic, aby mu ulżyć w cierpieniu. Na dodatek chłód jaki panował w pomieszczeniu, przyprawiał go o dreszcze, nasilając to nieprzyjemne uczucie.
Zasnął z trudem, chociaż ten moment był dla niego niczym zbawienie, bo gdy tylko odpłynął do krainy snów, wszystko zniknęło. Cała boleść, całe zimno i wszystkie zmartwienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz