— Czy mak pomaga także na przesłyszenia? — miauknął cicho, przegryzając ostatnie z ziaren. — Ostatnio też mam ich sporo…
Uczennica postawiła uszy na sztorc, a potem uniosła jedną z brwi, ponownie zwracając się do kocura.
— Co? Przesłyszenia? — powtórzyła, próbując zrozumieć, czy Szałwiowe Serce mówił na poważnie. Aż tak źle z nim było przez ten brak snu? — W sensie słyszysz coś, czego nie ma? — zachichotała pod nosem, a potem podeszła bliżej do wojownika. — Dziwisz się jeszcze? Trzeba było sypiać wystarczająco albo prędko zwrócić się po pomoc medyczną! — przewróciła oczami, a potem na jej pyszczek wkradł się typowy dla niej uśmiech. — Idź już i zaznaj no trochę odpoczynku, bo inaczej marnie to widzę. Jeszcze kiedyś kamień pomyli ci się z wiewiórką i co wtedy będzie? Albo kto wie, może zaczniesz odbierać jakieś sygnały od Klanu Gwiazdy? — poklepała go po barku kilka razy, tym samym wyganiając go z lecznicy. Gdy koniuszek jego ogona zniknął w wyjściu, Gąbka westchnęła i spuściła wzrok. Ból głowy nie minął.
***
Gąbczasta Łapa od kilku dni nie czuła się najlepiej, właściwie wręcz przeciwnie – czuła się okropnie. Jakby każdy najmniejszy ruch kosztował ją więcej, niż miała sił. Jakby coś w środku powoli ją wyniszczało, pożerało, ale wcale nie szybko i gwałtownie, tylko powoli i boleśnie. Codzienne bóle głowy i gardła towarzyszyły jej już od dłuższego czasu. Całymi dniami leżała zwinięta w swoim legowisku. Czasem niespokojnie spała, a czasem patrzyła w ściany legowiska mętnym wzrokiem, a czasem tylko udawała, że śpi, aby nikt jej nie zaczepiał. Różana Woń – jej mentorka, starsza, doświadczona medyczka, zaglądała do niej co jakiś czas. Mimo obowiązków znajdowała chwilę, by podejść, spojrzeć, zapytać, ale Gąbka nigdy nie umiała jednoznacznie stwierdzić, co jej dolega. Jak miała to wszystko wyjaśnić, skoro nie miała pojęcia, co tak naprawdę się z nią dzieje? Nic nie bolało jej tak, jak bolała rana po rozcięciu. Nie kulała ani nie zwijała się z bólu przez kaszel. To wszystko sprawiało, że ostatnio czuła się przygnębiona. Miała wrażenie, że zawiodła, bo przecież to ona miała pomagać Różanej Woni – a zamiast tego leżała bezsilna, podczas gdy inne chore koty czekały na opiekę. To dziwne, bo zawsze była tą radosną i zadowoloną, która wciskała nos w sprawy, które jej nie dotyczyły.
Tego ranka Różana Woń znów do niej podeszła. Wyglądała na trochę zmęczoną, trochę poddenerwowaną, ale wciąz opanowaną.
— I jak? Chyba wiesz już, co ci dolega? — zapytała cicho, siadając obok. Ton jej głosu brzmiał nieco ostro z początku, ale potem ostygł. — Boli cię głowa? Jest ci niedobrze?
Gąbczasta Łapa uniosła łebek, ale zaraz tego pożałowała. Fala bólu przeszła po jej czaszce, jakby chciała ją rozsadzić od środka. Dymna zamrugała szybko, a potem ścisnęła zmęczone powieki.
— Boli mnie głowa… czuję się strasznie słaba… i chyba… odwodniona? — wymamrotała w końcu pod nosem, ledwo słyszalnie. Różana Woń skinęła głową, jakby właśnie potwierdziły się jej obawy. Zaraz potem odwróciła się i zniknęła na moment wśród ziół, aby za chwilę wrócić z kilkoma liśćmi w pysku.
— To ogórecznik. Doszłam do wniosku, że masz gorączkę, a on pomoże ci ją zbić. Musisz dużo odpoczywać, a także przyjmować sporo płynów. Bardzo dużo płynów, Gąbczasta Łapo. Bez tego nie będzie lepiej. Tylko zapamiętaj moje słowa! Koty potrzebują sprawnej medyczki — mruknęła twardo. Mimo wszystko w głosie medyczki dało się wyczuć troskę. Nie była zła, tylko trochę zmartwiona. Uczennica spojrzała na liście. Nachyliła się i zaczęła przeżuwać, czując, jak ich gorzki smak rozchodzi się po jej podniebieniu. Nie zdążyła jeszcze przełknąć ostatniego kęsa, gdy do legowiska wszedł Krzycząca Makrela. Starszy wyglądał mizernie – jego krok był ciężki, grzbiet wygięty, a futro sterczące na wszystkie możliwe strony. Dymna uniosła pysk do góry, czując ukłucie winy w piersi. Przecież to ona sama powinna pójść do legowiska starszyzny, zapytać i zobaczyć, czy wszystko w porządku, ale tego nie zrobiła. Nie zrobiła, bo leżała, jak kamień.
Z trudem uniosła się na łapy. Ziemia zawirowała jej przed oczami, ale wytrwała. Nie mogła tak po prostu leżeć, nawet jeśli była chora. To była jej wina, że Makrela musiał tutaj przyjść w takim stanie.
— Gąbczasta Łapo, siadajże! Ja się nim zajmę — Różana Woń powiedziała cicho, ale stanowczo. Dymna kotka znów osunęła się na mech, obserwując, jak starszy kocur siada powoli. Kaszlał. Ciężko. Mówił też przez nos, o katarze i o towarzyszących mu dreszczach. Medyczka zaczęła go badać. Dotknęła jego łba nosem, sprawdziła jego oddech. Porozmawiali spokojnie, a potem przyszedł czas na diagnozę. — Zielony kaszel — powiedziała w końcu. — Dzięki Klanowi Gwiazd, że to jeszcze nie czarny kaszel… — westchnęła. — Dostaniesz zioła, które złagodzą objawy, ale musisz odpoczywać i najlepiej ograniczyć wychodzenie z legowiska, dla własnego bezpieczeństwa, jak i bezpieczeństwa innych. Obiecaj mi to.
Makrela pokiwał łbem. Gąbczasta Łapa odetchnęła z ulgą, widząc, jak Róża podaje mu odpowiednie zioła – coś na kaszel, coś na wzmocnienie. Wszystko było pod kontrolą, nie musieli się już martwić o to, że za niedługo mogliby usłyszeć wieści o nadchodzącym pochówku. Dzień jednak wciąż się nie skończył. Zaledwie kilkanaście minut później do lecznicy weszła kolejna kotka. Krabowe Paluszki. Szła krzywo, pod nosem sycząc coś z bólu.
— Różana Woni! Ja już nie mogę, ząb mi się chyba zaraz rozpadnie! — jęknęła, siadając ciężko na środku legowiska. Medyczka westchnęła, po czym ostrożnie zajrzała kotce do pyska.
— Nie wygląda to najlepiej. Zepsuł ci się ząb — mruknęła spokojnie, a potem wyciągnęła ze składzika korę olchy.
***
Promienie słoneczne przeciskały się przez niewielkie przestrzenie w konstrukcji zrobionej z tataraków i gałęzi sumaka. Gąbczasta Łapa porządkowała zioła w składziku, kręcąc nosem. Teraz czuła się już o wiele lepiej niż wcześniej. Chyba już wyzdrowiała.
— Te liście wyglądają, jakby leżały tu od kilku sezonów… nie dam tego czegoś któremuś z kotów z pełnym sumieniem — mruknęła pod nosem, po czym złapała pęk zwiędłych ziół i z teatralnym westchnieniem, wyrzuciła go gdzieś na bok. Gdy tylko te z cichym chrupnięciem uderzyły o podłoże, w legowisku rozległ się znajomy głos.
— Gąbko! Na Klan Gwiazdy, co ty wyprawiasz! Masz sprzątać w tym składziku, a nie jeszcze bardziej tu brudzić! — fuknęła Różana Woń, na co dymna się wzdrygnęła, a potem mruknęła coś pod nosem.
— No dobrze! Już to biorę… — stwierdziła, chwytając w zęby pokruszone liście, które następnie niechętnie wyniosła poza obóz. Gdy miała już wracać, przed oczami mignęła jej znajoma sylwetka. — Szałwiowe Serce! — zawołała, uśmiechając się szeroko. Zrobiła kilka sporych susów, doganiając kocura. — No i jak z tymi przesłyszeniami? Już wszystko jest dobrze, czy może kompletnie oszalałeś? — zachichotała, wciąż dotrzymując mu kroku.
<Szałwiowe Serce?>
[1086 słów]
Wyleczeni: Gąbczasta Łapa, Krabowe Paluszki, Krzycząca Makrela
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz