[Przeszłość, pierwszy dzień po ceremonii]
Mała kulka jasnego futra leżała wtulona w matkę. Jedynie ogon, łapki, uszy i pyszczek miała ciemniejsze. Z jej morskich oczu cicho sączyły się łzy. Pod jednym z gęstych, kwitnących krzewów siedziały dwie kotki. Starsza z nich, o łagodnym spojrzeniu i delikatnych ruchach, przesuwała językiem po głowie swojej córki, próbując ułożyć niesforne kosmyki futra, które sterczały jak gałązki leszczyny po burzy. Wiatr szumiał nad ich głowami, poruszając korony drzew. Dookoła roiło się od kotów. Cały obóz tętnił życiem. Wojownicy wracali z patrolu, niosąc świeże łupy w pyszczkach – wonie myszy i ptaków mieszały się w powietrzu. Inni właśnie ruszali na kolejne warty. Zwiadowcy rozmawiali po cichu, dzieląc się zdobytymi informacjami i planując, gdzie udadzą się po krótkim odpoczynku. Większość ignorowała zachowanie dopiero co mianowanej uczennicy, a młodsi towarzysze podśmiechiwali się z jej niezgrabnych ruchów, ruszając na pierwsze treningi. Kruszynce jednak do śmiechu nie było. Drżała z niepokoju, tuląc się do boku matki. Serce tłukło się w jej piersi niczym uwięziony wróbel, a każda myśl o rozstaniu wywoływała w niej niemal panikę. Chciała zostać przy mamie jeszcze przez kilka księżyców. Nie czuła się gotowa na dorosłość, a nowa rola, jaką jej przydzielono, tylko potęgowała ten strach. Młoda szylkretka została mianowana stróżem. Najniższą rangą. Według wszystkich była bezużyteczna – nie nadawała się ani do walki, ani do polowania. Była, jak to mówiono złośliwie, równie przydatna jak martwy konar leżący na ścieżce… a nawet i on czasem potrafił zatrzymać wroga.
— Kruszynko, musisz iść na trening. Orzeszek obiecał ci dziś pokazać tereny, zaraz tu przyjdzie — powiedziała łagodnym, matczynym głosem Migotka.
— N-nie mogę! — pisnęła Kruszynka, wtulając się mocniej w bok matki. — Jestem za mała! Na pewno porwie mnie jakiś ptak… albo zaczepię się o krzaki i tam umrę!
— Witajcie — rozległ się nagle przyjazny głos.
Kruszynka zamarła w bezruchu, niemal wstrzymując oddech. Migotka uniosła wzrok, kierując go na nowo przybyłego kocura.
— Orzeszku, już jesteś. — Miauknęła bez większego przekonania, zerkając na córkę. — Kruszynka nie może się wręcz doczekać.
W końcu wstała i delikatnie popchnęła córkę nosem w stronę nauczyciela. Kruszynka, zawstydzona, przez chwilę zakrywała pyszczek łapkami, lecz w końcu uniosła swoje morskie oczy. Spojrzała na Orzeszka – wyglądał przyjaźnie, a kwiatek za jego uchem fascynował ją niemal hipnotycznie. W jego spojrzeniu nie było złości ani zniecierpliwienia – tylko łagodność i ciepło. Nim zdołała zareagować, matka zniknęła już między gałęziami jednego z drzew. Kruszynka spojrzała za nią błagalnie, ale gdy tylko dostrzegła poruszenie w pobliżu, natychmiast zbliżyła się do mentora, szukając u niego schronienia.
— Nie bój się — miauknął zachęcająco Orzeszek. — Pokażę ci nasze tereny… Em, przynajmniej część.
Ruszył ścieżką prowadzącą przez Owocowy Lasek. Kruszynka niemal przykleiła się do jego łap, trzymając się blisko, jakby w każdej chwili mogła zniknąć. Szli powoli, niespiesznie. Nad głowami tańczyły liście w lekkim wietrze, a gdzieś w oddali słychać było ćwierkanie ptaków. Orzeszek patrzył przed siebie, zamyślony. Od czasu do czasu otwierał pysk, jakby chciał coś powiedzieć, lecz nie wydobywał się z niego żaden dźwięk. Jakby jego myśli znajdowały się daleko stąd, w zupełnie innym świecie. Kruszynka szła z podkulonym ogonem i przyciśniętymi do głowy uszami. Co chwilę ocierała się o białe łapy mentora, odbijając się od nich jak kulka futra rzucana przez wiatr. Po kilku chwilach jej ciekawość zaczęła nieśmiało wygrywać ze strachem – nastawiała uszy, węszyła powietrze, analizowała zapachy i dźwięki. Mimo to otaczający ją las nadal wydawał się złowrogi.
Ciemne pnie drzew, cieniste zagajniki, zarośla pełne dziwnych szelestów… Wszystko to wyglądało jak fragment koszmaru. Każdy trzask gałązki, każdy szelest liści pod łapami budził w niej panikę. Futro jeżyło się przy najmniejszym dźwięku – nie miało znaczenia, czy był to spadający liść, tupot mysich łapek czy wiatr szeleszczący w koronach. Wszystko wydawało się groźne. Prawdziwie straszne były dla niej jednak ptaki. Gdy ich cienie przelatywały nad nią, kotka momentalnie kryła się pod Orzeszkiem, kuląc się ze strachu. W jej wyobraźni ogromne pazury już wyciągały się ku niej z nieba. Z każdym drgnięciem, z każdym podskokiem coraz lepiej rozumiała, dlaczego została stróżem. Jak miałaby polować czy walczyć, skoro drżała na każdy, nawet najcichszy dźwięk? Może i miała dobry węch, może słuch też był wyjątkowy, ale mikra postura i ciągły lęk czyniły ją bezbronną. Tak naprawdę nawet mysz mogłaby ją zaatakować! Nagle zamarła. Poczuła coś na grzbiecie. Coś niespodziewanego. Jej ciało zadrżało, ogon się napuszył, a serce przyspieszyło. To „coś” poruszyło się.
— Aaaa! — krzyknęła z przestrachem i pognała przed siebie, niczym strzała wypuszczona z łuku.
Orzeszek wyrwał się z zamyślenia, jakby właśnie wrócił z innego świata. Błyskawicznie pobiegł za uczennicą i zdołał stanąć przed nią, blokując drogę.
— Kruszynko, nie powinnaś tak odbiegać — pouczył ją łagodnie Orzeszek, spoglądając na nią z troską.
— Ale... coś na mnie było! — pisnęła, otrzepując się nerwowo. Mimo to, uczucie obcego dotyku wciąż nie znikało z jej futerka.
Kocur zmrużył oczy i zbliżył pysk do jej kremowego grzbietu. Dmuchnął lekko, a wtedy z sierści opadł na ziemię mały, zasuszony liść.
— To tylko liść — wyjaśnił spokojnie.
— Może trujący! — oburzyła się, patrząc na opadły fragment rośliny z widocznym obrzydzeniem, jakby był czymś nieczystym i niegodnym kontaktu.
— Na pewno nie — zaśmiał się cicho Orzeszek i ruszył dalej ścieżką wśród traw i mchów.
Kruszynka rzuciła ostatnie podejrzliwe spojrzenie na liść, po czym szybko dogoniła mentora, choć łapki wciąż lekko jej drżały.
— Możemy już wracać? — zapytała błagalnym tonem, niemal skamlącym. Jej ogon ciągnął się za nią przyciśnięty do ziemi.
— Nie jesteśmy nawet w połowie drogi — odparł kocur, jakby nieobecny, znów tonąc w swoich myślach.
Choć milczał, sama jego obecność dawała Kruszynce namiastkę bezpieczeństwa – jak światło księżyca wśród ciemności. Niestety, nawet przez chwilę nie zdołała się zrelaksować. Cała droga, choć spokojna i pozornie cicha, wydawała się jej bardziej wyczerpująca niż jakakolwiek walka. W końcu dotarli do owocowego lasku, gdzie powietrze było ciężkie od zapachu dzikich jabłek i dojrzałych malin. Promienie słońca przedzierały się przez liście, tworząc świetliste plamy na mchu. W tej sennej ciszy panował względny spokój... przynajmniej na pierwszy rzut oka. Obok ścieżki leżał olbrzymi, metalowy wrak. Połówka starego samolotu – powyginana, zardzewiała, pochłonięta częściowo przez ziemię i korzenie. Kruszynka zamarła. Wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w to dziwne, obce "stworzenie", jakby z innego świata.
— To Upadła Gwiazda. Nie jest żywa — odrzekł spokojnie Orzeszek, siadając na trawie. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w maszynę dwunożnych, jego ogon drgał niespokojnie.
— C-co ona tu robi? Kiedy wróci na niebo? — zapytała cicho Kruszynka, nie odrywając wzroku od ogromnego kształtu. Przypomniała sobie, że przecież gwiazdy mieszkają na niebie…
— Podobno — zaczął Orzeszek, przybierając nieco teatralny ton — wiele księżyców temu była najpiękniejszą kocicą w całym Owocowym Lesie…
Kruszynka spojrzała na niego, zaintrygowana. Kocur mówił z ciepłym uśmiechem, którego nie było jeszcze chwilę wcześniej.
— Była mądra, dobra, a jej futerko srebrne i lśniące niczym gwiazda. Wszyscy ją uwielbiali. Ale pewnego dnia... sama Wszechmatka postanowiła ją zabrać. Przyleciała pod postacią wielkiego, jasnego ptaka. Zabrała ją wysoko, wysoko... aż poza chmury. Kotka jednak nie chciała opuszczać swojego domu. Chwyciła się księżyca, ale... spadła. Nie mogła się utrzymać. Zawisła na niebie i została jedną z najjaśniejszych gwiazd. Nawet księżyc jej pozazdrościł! Gdy Owocowy Las przeżywał ciężki czas, ta kotka zapragnęła zejść z nieba i pomóc. Chciała uratować swój dom. Wyrwała się więc ze szponów gwiazd, spadła z wysokości... ale upadła z taką siłą, że roztrzaskała się o ziemię. I tak tu leży — zakończył Orzeszek, wskazując łapą na połowę samolotu. Spojrzał przy tym ukradkiem na swoją uczennicę.
Kruszynka stała wciąż bez ruchu. Jej źrenice były rozszerzone, a oddech płytki i szybki. Patrzyła przed siebie jak zahipnotyzowana.
— Czyli... możemy zostać porwani? Przez Wszechmatkę? Wzlecieć aż do księżyca... spaść i... umrzeć? — wyszeptała, jakby mówiła do samej siebie.
Położyła drżącą łapkę na piersi, czując pod nią szybkie, niespokojne bicie serca.
— Spokojnie. Wszechmatka wybiera tylko wybranych – tych o srebrnym futrze bez skazy — dodał szybko Orzeszek, chcąc uspokoić kotkę.
Kruszynka skinęła głową. Jej spojrzenie oderwało się od metalowego cielska Upadłej Gwiazdy. Czuła, jak napięcie w jej ciele powoli ustępuje miejsca zmęczeniu. Cały dzień był jak niekończący się koszmar – pełen nieznanych zapachów, niepokojących dźwięków i lęku, który nie opuszczał jej ani na moment. Chciała wrócić do domu. Natychmiast. Może i nie minęło jeszcze wiele czasu, a jej rodzeństwo pewnie zostanie poza obozem aż do zmierzchu, ale ona... ona miała dość.
— Dobrze. Możemy wracać — odparł spokojnie Orzeszek, dostrzegając jej wyczerpanie. Wiedział, że dalej dzisiaj nie zajdą – i nie musieli.
Szli powoli tą samą ścieżką, którą wcześniej przemierzali z niepokojem. Całą drogę powrotną Kruszynka milczała. Jej myśli krążyły wokół opowieści, którą usłyszała. Obraz srebrnej kotki, porwanej przez jasnego ptaka i spadającej z księżyca, nie chciał zniknąć z jej głowy. Drżała, ilekroć wyobrażała sobie, co by zrobiła, gdyby to ją wybrała Wszechmatka. Czy próbowałaby się wyrwać? Czy złapałaby się księżyca, jak tamta? A może dałaby się porwać... jeszcze wyżej? Poza gwiazdy. Poza niebo. Do ciemności... albo może do światła? Nie chciała znać odpowiedzi. Nie chciała się przekonywać. W głębi serca nie wierzyła, że sama Wszechmatka wybrałaby właśnie ją. Przecież były inne koty – silniejsze, odważniejsze, bardziej zasłużone. Ale mimo to... niepokój nie opuszczał jej ani na chwilę. Co jeśli Wszechmatka wybierze kogoś innego, kogo Kruszynka kocha? Co jeśli zabierze jej mamę? Albo tatę? Nie, nie! Kruszynka nie odda swoich rodziców. Nigdy!
Kruszynka, ledwie przekroczywszy granicę polany, natychmiast rzuciła wzrokiem wokół. Zobaczyła ich. Jej serce zabiło szybciej. Migotka i Miodek stali obok siebie, rozmawiając cicho z innym wojownikiem. Kruszynka nawet nie spojrzała już na Orzeszka – jedynie skinęła mu z szacunkiem głową i pobiegła ile sił w łapach. Wpadła w objęcia swoich rodziców, tuląc się do ich miękkiego futra z całą siłą, jaką miała w drobnym ciele. Z jej oczu wypłynęły łzy. Zaczęła mówić przez szloch, niemal bez tchu, przerywając co chwilę, by złapać powietrze. Opowiedziała im wszystko. O tym, jak las był przerażający, jak cienie ptaków zdawały się nad nią krążyć, gotowe do ataku. O tym, jak się bała, jak bardzo nie chciała być stróżem, i o tym, jak historia o Upadłej Gwieździe zagnieździła się w jej myślach.
— Ja... ja nie chcę być porwana przez Wszechmatkę... — wyszeptała w końcu. — I nie chcę skończyć jak tamta kotka. I nie chcę, żebyście wy zniknęli... bo... bo ja was nie oddam. Nikomu!
Migotka spojrzała na Miodka. W ich oczach pojawił się smutek, ale i czułość. Usiadła, obejmując córkę ogonem, a Miodek przytulił się do niej z drugiej strony.
— Już dobrze, kochanie — powiedziała Migotka cicho. — Jesteśmy tu. Jesteśmy z tobą.
— I nigdzie się nie wybieramy — dodał Miodek.
Kruszynka zwinęła się między nimi w kłębek. Czuła się znów mała. Bezpieczna. W ich cieple i zapachu znajdowała spokój. W końcu jej oddech zwolnił. Oczy się zamknęły. Zasnęła wtulona w nich, a na jej pyszczku pozostał cień zmartwienia. Ten dzień był naprawdę straszny.
[1733 słów; procenty do wojownika]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz