Kotka szła lisią długość od liliowego kocura. Prowadził ją w nieznanym jej kierunku. Wszystko poza znanym jej małym światem zdawało się takie tajemnicze i obce, zbyt jasne, wietrzne i niespodziewane w porównaniu do warunków panujących w obozowisku. Pogrążona w półmroku jaskinia, zawsze chłodna i wilgotna. Stabilna. Była kompletnie inna niż mocna morska bryza targająca jej futro. Powietrze na szczycie było natomiast suche, a słońce grzało ich grzbiety przyjemnie. Ziemia mokra, niefajnie klejąca się do poduszek łap. Jakby próbowała zatrzymać ją w miejscu. Musiała zmrużyć ślepia, nieprzyzwyczajona do jasnego światła.
— Gołębia Łapio, to co tu widzisz... — wskazał łapą na połacie zieleni ciągnące się przed nimi. — To tereny naszego klanu. Polujemy na nich. Patrolujemy je. Chyba proste, nie?
Kiwnęła grzecznie łbem, nie czując się na tyle pewnie by odpowiedzieć. Obcy niemal jej kot miał od teraz dzielić z nią każdy dzień. Będą spędzać więcej czasu razem niż Gołąbek ze swoimi siostrami. Niezbyt radowała ją ta wizja. Nie chciała opuszczać znajomych kątów kociarni. Być rzuconą w ten wir niepewności. Liliowy spoglądał na nią co jakiś czas. Obserwował jej zachowanie. A ona czując na sobie jego wzrok zdawała się potykać o własne łapy. Strasznie nie chciała wygłupić się przed kocurem. Tym bardziej, że rzekomo ten był jej wujem. Nie potrafiła ogarnąć rozumem rodzinnych powiązań łączących ją z poszczególnymi kotami. Jednak frajersko byłoby wyjść na kompletnego mysiego móżdżka w oczach jedynego wujka. Mógłby naskarżyć mamie. Albo pośmiać się z niej wraz z jej siostrami. Zażenowana spuściła uszka.
— Wydajesz się strasznie napięta. — stwierdził liliowy, marszcząc brwi.
Nie czekając na reakcję uczennicy, uniósł ogon.
— Wiesz chyba, że nie jesteśmy jedynym klanem na tych terenach?
Gołąbek pokręciła niepewnie łebkiem. Powinna o tym wiedzieć? Może kiedyś coś jej wpadło do ucha, ale szybko wyleciało drugim... Teraz było jej głupio. Nie sądziła, że już wcześniej powinna się przygotowywać do przyszłego treningu. Pamięć o jej dzieciństwie była strasznie zagmatwana.
— Eh. No trudno. Co powiesz na wierszyk? Może dzięki temu zapamiętasz? — zaproponował, choć z jakiegoś powodu jego głos nie brzmiał za miło.
Pokiwała lekko łebkiem. Kocur zmrużył oczy, kładąc także uszy.
— Przepiórcza Łapa odgryzła ci język? — parsknął, zatrzymując się by spojrzeć na koteczkę.
— Nie...? — miauknęła zaniepokojona tym pytaniem.
Czyli powinna się jednak częściej odzywać? W środku załamywała łapki. Nie wiedziała jak powinna się zachowywać przy wujku, który był jej bardziej obcy niż mech w legowisku starszyzny. Zatrzymała się, widząc jak kocur przysiada na kamieniu. Uniosła łeb, wpatrując się niepewnie w mentora.
— Eh, nieważne. Słuchaj. Wilczaki to śmiecie... — wycedził przez zęby i uniósł łapę wskazując na nią. — Jeden zły ruch i nie żyjecie. Burzaki to słabiaki, mają w zadach robaki, Nocniaki śmierdzą glonem, no i ciągle miętolą jęzorem, a ta sekta od owoców, to banda debili obrońców...
Nie wiedziała za bardzo o co chodzi i co się dzieje, więc jedynie wpatrywała się pustym spojrzeniem w mentora.
— No i czemu się nie śmiejesz? — prychnął kocur, uderzając ogonem w powietrzu.
Zaśmiała się nerwowo. Chyba brzmiało zbyt sztucznie, bo mima liliowego nie była zadowolona. Cały czas wpatrywał się w nią ze zmarszczonymi brwiami.
— Eh, nieważne. Idziemy dalej. — burknął i nie patrząc na nią ruszył do przodu.
— Eh. No trudno. Co powiesz na wierszyk? Może dzięki temu zapamiętasz? — zaproponował, choć z jakiegoś powodu jego głos nie brzmiał za miło.
Pokiwała lekko łebkiem. Kocur zmrużył oczy, kładąc także uszy.
— Przepiórcza Łapa odgryzła ci język? — parsknął, zatrzymując się by spojrzeć na koteczkę.
— Nie...? — miauknęła zaniepokojona tym pytaniem.
Czyli powinna się jednak częściej odzywać? W środku załamywała łapki. Nie wiedziała jak powinna się zachowywać przy wujku, który był jej bardziej obcy niż mech w legowisku starszyzny. Zatrzymała się, widząc jak kocur przysiada na kamieniu. Uniosła łeb, wpatrując się niepewnie w mentora.
— Eh, nieważne. Słuchaj. Wilczaki to śmiecie... — wycedził przez zęby i uniósł łapę wskazując na nią. — Jeden zły ruch i nie żyjecie. Burzaki to słabiaki, mają w zadach robaki, Nocniaki śmierdzą glonem, no i ciągle miętolą jęzorem, a ta sekta od owoców, to banda debili obrońców...
Nie wiedziała za bardzo o co chodzi i co się dzieje, więc jedynie wpatrywała się pustym spojrzeniem w mentora.
— No i czemu się nie śmiejesz? — prychnął kocur, uderzając ogonem w powietrzu.
Zaśmiała się nerwowo. Chyba brzmiało zbyt sztucznie, bo mima liliowego nie była zadowolona. Cały czas wpatrywał się w nią ze zmarszczonymi brwiami.
— Eh, nieważne. Idziemy dalej. — burknął i nie patrząc na nią ruszył do przodu.
[trening słów 510]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz