Leżał bezwładnie na mszystym posłaniu. Przypominał bardziej trupa – szczególnie, gdy zamykał oczy i opadał bez sił, układając swoje ciało w najbardziej niewygodne pozycje. Można by pomyśleć, że naprawdę nie żył... Jeśli zatkało się uszy. Prawie nieruchoma klatka piersiowa wydawała charcząco-świszczący odgłos, który uciekał przez pysk wojownika. Tylko ona wskazywała doglądającej go Jarzębinowemu Żarowi, że w rzeczywistości kocur jedynie spał i nie trzeba było się martwić. Zresztą, miała wystarczająco dużo na głowie, podobnie jak jej współpracownicy. Zajmowała się resztą chorych, pozwalając, by Syczkowy Szept odpoczywał we względnym spokoju.
Nie był w stanie go jednak zaznać. Zasypiał i na powrót budził się tak wiele razy, że zapominał, który świat był który. Właściwie, im więcej śnił, tym bardziej zacierał tę granicę. Nie był w stanie rozróżnić, co działo się naprawdę, a co miało miejsce jedynie w jego głowie...
Przewijał się w tych snach przez różne światy. Często były to miejsca dobrze przez niego znane. Ba! Znajdował się w swoich wspomnieniach, nieustannie przeskakując z dorosłości do kocięctwa. Nawet w takim stanie mógł zauważyć jednak, że coś było z nimi nie tak.
Pamiętał to wszystko za dobrze, by nie spostrzec, że wydarzenia się nie zgadzały. Wszystkie były takie szybkie, za szybkie, by mógł dokładnie powiedzieć, co było źle. Czy inaczej – kiedy trwały, przeciągały się, jakby trwały godzinami. Dopiero gdy nadchodził ich koniec zapominał, co przez te "godziny" miało miejsce. Miał tylko... Skrawki. Strzępki snów. A i one przeplatały się z harmiderem panującym w lecznicy, który z każdym wybudzeniem zatruwał jego uszy, mieszając wszystko w trudną do zrozumienia papkę.
W wielu była Alga. Była Iskierka. Była Mroczna Wizja. Pojawiała się nawet Zaranna Zjawa i jego siostry, choć Polna Łapa... Nie pamiętał jej za dobrze. Rozmywała się. Niknęła, jak dogorywająca gwiazda.
Byli kociętami, przerzucającymi się mchem. Z ostrożnością oczywiście, w końcu dorastanie w legowisku medyka do czegoś zobowiązywało... Aż w końcu złocista kotka zatrzymała się. Złapała zabawkę i odrzuciła ją na bok. Spojrzał się prosto w jej zielone oczy, aż wszystko wokół zniknęło. Pozostały tylko one.
Zmieniały się. Wzrok siostry zmienił się w czułe spojrzenie Zarannej Zjawy, Mrocznej Wizji i Stokrotkowej Polany. Zieleń zmieniała barwę w brąz. Zsurowiał, przypominając Zalotną Krasopani i Algową Strugę. Przeszedł nawet przez lodowaty błękit Nikłej Gwiazdy i roześmiane złoto Iskrzącej Nadziei. A potem... Znów wrócił do tej dobrze mu znanej zieleni. Znów patrzył w oczy Polnej Łapy.
Ukazał mu się jej pysk. Beznamiętny wyraz twarzy i źrenice utkwione prosto w nim. Ruszała ustami, jakby chciała coś powiedzieć, lecz w uszach Syczka był tylko głuchy pisk. Drżały mu nogi. Zrobił pierwszy krok, czując bolesne zdrętwienie swoich łap. Dawno ich nie rozprostowywał. Były jak niezdolne do zgięcia patyki. Podchodził bliżej. I bliżej. I bliżej...
Wyrwano go ze snu. Nachylił się nad ziemią i uporczywie zakaszlał brzmiąc tak, jakby właśnie próbował pozbyć się własnej krtani.
Dawno nie był chory. Dawno nie był TAK chory. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem leżał w legowisku medyka w osłabieniu, które uniemożliwiało mu cokolwiek poza marną wegetacją. Nie mógł nawet nazwać tego odpoczynkiem – pomimo ciągłego leżenia, marniał z każdym dniem. Dręczyły go te wszystkie dziwne sny, ciężki kaszel i pieczenie oczu, które nabierało na sile, gdy tylko otwierał oczy. Nie wiedział, kiedy się to skończy. A jak? O tym wcale nie chciał myśleć...
A mimo wszystko, w tym wszystkim był w stanie odnaleźć dziwny komfort. Od dawna opadał z sił. Był wiecznie wyczerpany, bez względu na to ile by nie spał i ile by nie odpoczywał. Klanowa rutyna nigdy nie pozwalała mu zaznać spokoju – wprawdzie nie musiał się już zajmować szkoleniem swojej uczennicy, lecz mijały ich ciężkie sezony. Musiał polować, musiał patrolować granice, musiał trenować sztukę bitewną z innymi wojownikami. Nie mógł po prostu powiedzieć "nie". Byłby uznany za skończonego lenia, który wykorzystuje swoich współklanowców. Teraz gdy był chory, przynajmniej nikt nie wydawał mu rozkazów. Nie kazał mu pracować, wypuszczając siódme i ósme poty. W końcu mógł być po prostu... Bezużyteczny.
— Syczkowy Szepcie? — Usłyszał głos Jarzębinowego Żaru, który sprawił, że uchylił powieki. Natychmiast poczuł, jak dostaje się do nich szczypiące, podrażniające powietrze. Wzdrygnął się. — Twoja porcja ziół — miauknęła, podsuwając mu praktycznie pod nos dobrze znane mu listki wrotyczy.
— Dziękuję — wychrypiał, zjadając swoją porcję. Natychmiast po tym wrócił na legowisko.
— Nie chciałbyś zwierzyny ze stosu? Widzę, że myśliwi właśnie przyszli ze świeżymi zdobyczami — zaproponowała. Syczek czuł w brzuchu pustkę, ale nie mógł myśleć o jedzeniu. To wszystko odebrało mu apetyt. Przymknął oczy, czując napływające do nich łzy.
Medyczka przytaknęła głową i odeszła zająć się innymi zarażonymi. Słysząc nacierające z zewnątrz odgłosy, wsadził pyszczek między łapki. Niedługo później na powrót zasnął, pogrążając się w dziwnych, niezrozumiałych snach.
Wyleczony w epidemii KW: Syczkowy Szept
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz