Przeszłość, krótko po dołączeniu Szakłaka do Klanu Burzy
Młody kocurek z początku nie ufał kotu, który podawał się za jego ojca. Oczywiste było, że wielki kocur perfidnie usiłował wcisnąć mu kit. Nie miał ani czarnego futra, ani nawet zielonych oczu, jak on. Poza tym Szakłak nigdy wcześniej go nie widział. Jak więc ten ktoś miałby być jego ojcem? Mama zawsze powtarzała mu, żeby nie ufać nieznajomym, dlatego kocurek pozostawał czujny. Jednak im dalej toczyła się ich rozmowa, tym bardziej Szakłak skłonny był uwierzyć, że są ze sobą spokrewnieni. Barszczowa Łodyga - tak nazywał się ten wielki kot, który podawał się za jego ojca - był taki sympatyczny i wyrozumiały. Zaproponował nawet, żeby się w coś pobawili! Szkoda tylko, że nie zgodził się na wspólny spacer po terenach ich klanu... Cóż, obóz Klanu Burzy z pewnością też skrywał wiele tajemnic do odkrycia, więc nie powinni się nudzić.
Gdy tylko wyszli ze żłobka, Szakłak zrozumiał, dlaczego jego ojciec był tak niechętny, by zabrać go poza obóz. Kocurek nie mógł oprzeć się podekscytowaniu, gdy zobaczył, jak ogromne rozmiary wszystko osiągało tu, w obozie. Z rozwartym pyszczkiem rozglądał się na lewo i prawo, podziwiając każdy kamień, każdy krzew, chwytając każdy zapach. Wnętrze żłobka zdawało się być niezwykle ponure i nudne w porównaniu z tym, co czekało za jego ścianami. Szakłak nie odstępował swojego ojca ani na krok, o mało nie depcząc mu po łapach. Obawiał się, że jeśli nie będzie uważał, przegapi coś wielkiego, fantastycznego, niepowtarzalnego - a tego by nie chciał. Ekscytację kocurka przerwał dopiero nagły powiew chłodnego wiatru, który bez ostrzeżenia musnął jego futro.
— Ale zimno... — mruknął pod nosem, gdy po grzbiecie przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz. Barszczowa Łodyga najwyraźniej zdołał te słowa usłyszeć, gdyż po chwili polizał swojego syna po głowie.
— To biegniemy szybko do legowiska uczniów! — miauknął na zachętę kocur. — Dawaj Szakłak, biegniemy!
Barszczowa Łodyga nie musiał mówić dwa razy. Czarny kocurek wydał z siebie radosne mruknięcie i ruszył pędem w kierunku legowiska uczniów. Jego ojciec, widząc kociaka, który ucieka mu sprzed nosa, czym prędzej pobiegł za nim. Mimo dłuższych łap nie udało mu się dogonić podekscytowanego, zwinnego Szakłaka, który był gotów przebiec cały maraton, jeśli tylko wiązałoby się to z poznaniem nowych rzeczy.
— Hej, ale poczekaj! — miauknął Barszczowa Łodyga, gdy w końcu udało mu się dogonić malucha — Jesteś szybki jak zajączek!
Szakłak nie przejął się zbytnio uwagą swojego ojca. Był zbyt podekscytowany, by zwracać uwagę na takie rzeczy.
— To tutaj? — zapytał czarny kociak, zawadiacko wciskając głowę do nory ukrytej pod gałęziami krzewu. Jego oczom ukazało się niewielkie, tajemnicze "pomieszczenie". Przestrzeń oświetlało tutaj jedynie blade, przeciskające się przez chaszcze światło dnia. Na horyzoncie nie było ani śladu życia. — Czy to na pewno legowisko uczniów?
— Dokładnie! Uczniowie są teraz zapewne na treningu, ale może kogoś spotkamy? — odparł Barszczowa Łodyga, powoli wchodząc do środka. Szakłak westchnął, bo wiedział już, że z pewnością nikogo nie spotkają.
— Tato, nikogo tu nie ma! — mruknął rozpaczliwie, gdy wszedł do środka — Gdzie są wszyscy?
Wkrótce u boku kociaka pojawił się Barszczowa Łodyga, który odpowiedział na jego pytanie:
— Są na treningach — rzekł kocur — Kiedy podrośniesz i dostaniesz swojego mentora, też będziesz rankiem wychodził z obozu, by trenować. Fajnie, prawda?
Szakłak dwukrotnie zamrugał, próbując przetworzyć w swojej małej główce to, co właśnie usłyszał. Wstawanie wczesnym rankiem, i to codziennie, z jego perspektywy brzmiało jak koniec świata. Jak miał sumiennie wywiązywać się ze swoich obowiązków, skoro nie będzie nawet mógł się wyspać? To okropne!
— Ale to musi być męczące, żeby tak od samego rana... — jęknął kociak, czując, jak opuszcza go cały dotychczasowy entuzjazm.
— Co ty wygadujesz? - zapytał Barszczowa Łodyga — Wstawanie skoro świt to najlepsze, co może być! Uczucie porannego chłodu, od którego sierść się stroszy, cisza dookoła, śpiew ptaków... Niesamowite! Jeszcze Ci się spodoba, zobaczysz — dodał radosnym tonem.
Czarny kociak rzucił swojemu ojcu spojrzenie pełne rozczarowania. Jak on mógł tak myśleć? Chłód nie jest niczym przyjemnym, tak samo, jak cisza. A śpiew ptaków? Czy naprawdę był wart, by poświęcić dla niego godziny swojego słodkiego snu?
— Taa... — mruknął bez przekonania — Ale uczniowie nie pracują jakoś bardzo ciężko, prawda? — zapytał z nadzieją, że jego ojciec mu przytaknie.
— Uczniowie uczą się pilnie wszystkiego, co przyda im się, gdy zostaną wojownikami. Granic klanów, zapachów, zachowań w różnych sytuacjach oraz walki, tropienia, polowania... Muszą wiedzieć wszystko, żeby któregoś dnia to oni mogli szkolić swoich własnych uczniów! Super, prawda? — odparł Barszczowa Łodyga, nie zwracając uwagi na zrezygnowaną minę swojego syna. Szakłak z niedowierzaniem wysłuchiwał opowieści swojego taty. To wszystko, czego właśnie się dowiedział, zupełnie przeczyło temu, co do tej pory myślał o uczniach. Myślał bowiem, że bycie uczniem to tylko paradowanie z uniesionym ogonem, gdy kociaki się patrzą...
— Aha... — mruknął, po czym niechętnie skinął łebkiem na zadane mu pytanie — Bardzo super...
Gdy wracali do żłobka, Szakłak, mimo wcześniejszej frustracji, zaczął wyobrażać sobie siebie w roli ucznia. Czy sprosta tym wszystkim obowiązkom? Czy uda mu się zapamiętać wszystkie zapachy i granice na tyle, aby potem zostać wojownikiem? Miał tyle pytań, a tak mało odpowiedzi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz