Czereśniowy Pocałunek wpatrywała się w samotniczkę ze zdziwieniem i rosnącą nieufnością. Spodziewała się, że ta również okaże się równie wredna i fałszywa jak Wężyna. Nie potrafiła pojąć, jakim cudem klanowe koty tak łatwo zapomniały, kim Wężyna była – jakby cały jej mroczny rozdział przeminął bez echa. Nie tylko pozwolono jej swobodnie przechadzać się po obozie, ale niektórzy nawet zdawali się ją... lubić. Czereśnia nie ufała ani jej, ani jej kociętom. Czuła, że w powietrzu wisi coś złowieszczego. Mimo to, wewnętrzne napięcie nieco zelżało, gdy tylko zaczęła rozmawiać z czarną kotką o imieniu Zorza. Spodziewała się kogoś chłodnego i złośliwego, a tymczasem... prawda okazała się inna. Zorza wydawała się zadziwiająco pogodna, niemal dziecinna w swoim zachowaniu – bardziej przypominała ciekawskie kocię niż potencjalne zagrożenie. W przeciwieństwie do Wężyny, w tej kotce było coś rozbrajającego. Czereśnia, mimo wewnętrznych oporów, zaczęła dostrzegać tę różnicę. Spojrzała przez ramię na dwóch wojowników stojących przy wyjściu z wyspy, która – choć otoczona jedynie wodą i trawami – w ich oczach wciąż była więzieniem. Kocury z nastawionymi uszami wyraźnie podsłuchiwali rozmowę, choć próbowali udawać, że tak nie jest.
— Nazywasz się Zorza, z tego co pamiętam — mruknęła Czereśnia, cofając się nieznacznie o krok. Jej ogon swobodnie unosił się nad ziemią, a promienie słońca złociły jej ciemną, połyskującą sierść. Zorza wpatrywała się w nią z podziwem, a w jej oczach błyszczała dziecięca ciekawość.
— Tak! A ty jak się nazywasz? — zapytała znowu, przechylając głowę z zainteresowaniem. Jej futerko było czarne niczym nocne niebo, usiane białymi plamkami niczym gwiazdy – na grzbiecie i ogonie tworzyły istną konstelację.
Czereśnia zmierzyła ją uważnym spojrzeniem. Milczała przez chwilę, jakby ważąc, czy powinna zdradzać swoje imię. W końcu jednak odpowiedziała:
— Czereśniowy Pocałunek — rzekła krótko, spoglądając gdzieś ponad głową kotki, ku odległym trzcinom.
Zapadła cisza. Wojowniczka skinęła głową i odwróciła się, gotowa opuścić wyspę. Jednak Zorza nagle podskoczyła, zagradzając jej drogę. Strażnicy aż się wzdrygnęli, strosząc sierść, lecz nie zareagowali bardziej zdecydowanie – tylko wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Czereśnia uniosła brew, nie kryjąc zdumienia. Nadal nie mogła pojąć, dlaczego klan tak bardzo obawia się tej jednej kotki, a prawdziwe zło swobodnie krąży po obozie.
— Nie idź jeszcze! — zawołała Zorza z entuzjazmem, jakby podekscytowana samym faktem, że ktoś zechciał z nią rozmawiać. A może po prostu była... zahipnotyzowana obecnością Czereśni? — A więc... Czereśniowy Pocałunek... — miauknęła cicho, niemal szeptem. — Czereśniowy... Pocałunek — powtórzyła rozmarzonym tonem, przeciągając słowa z dziwną miękkością w głosie. — Śliczne imię! Ciekawi mnie, komu te pocałunki posyłasz? — zażartowała, rzucając kotce przelotne spojrzenie spod półprzymkniętych powiek.
Szylkretka zamrugała kilka razy, marszcząc lekko czoło. Zauważyła, że Laguna spogląda na nią spod przymrużonych powiek, jakby czegoś od niej oczekiwał. W tej jednej chwili zrozumiała. Kocur przyglądał się, chcąc się upewnić, czy pozostaje wierna jego siostrze.
— Czyhającej Murenie — odparła spokojnie, oblizując puchatą grzywę.
<Nie masz tu czego szukać, Zorzo.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz