[Przeszłość]
Słońce powoli wspinało się ponad horyzont, oświetlając skraj zagajnika należącego do Owocowego Lasu. Złote promienie przebijały się przez gęstwinę liści, rozlewając ciepłe światło na gałęzie, gdzie spała zwinięta w kłębek Kruszynka. Jej drobne futerko połyskiwało w słońcu, a miękki mech, którym była częściowo przykryta, poruszał się delikatnie przy każdym powiewie wiatru. Noc, którą właśnie przetrwała, była jedną z wielu – kolejna bez matki u boku. Mimo że coraz lepiej radziła sobie sama, w głębi duszy nadal pragnęła ich obecności – jej i ojca. Czuła się samotna. Obojętność i chłód innych uczniów przytłaczały ją bardziej, niż chciałaby przyznać. Byli dla niej niemili – zbyt często. Oskarżali, wyśmiewali, szeptali za plecami. Nawet jej własna siostra nie stawała w obronie – przeciwnie, nierzadko sama dokładała swoją łapę do raniących słów. Kruszynka udawała, że nic ją to nie obchodzi. Ale łzy, które zbierały się w jej oczach, i nastroszone futro zdradzały prawdziwe uczucia. Dlatego większość czasu spędzała albo u boku Orzeszka, swojego mentora, podczas szkoleń, albo głęboko wśród liści starego kasztanowca. To właśnie na tym drzewie mieściło się legowisko uczniów – gęstwina gałęzi i liści dawała im schronienie. Kruszynka, nieporadna jeszcze w sztuce wspinaczki, ulokowała swoje posłanie najniżej, na grubej, nisko rosnącej gałęzi. Nie chciała ryzykować upadku – ani spotkania z innymi. Zawsze wychodziła wcześniej lub znacznie później niż pozostali. Robiła wszystko, by nie natknąć się na nikogo. I tym razem było podobnie.
— Kruszynko! — rozległ się z dołu znajomy głos. — Czas na trening!
Kotka natychmiast zerwała się na łapy, chociaż nie spała dobrze. Nocne dźwięki – hukanie sów, szelest liści, niespodziewane trzaski – nie pozwalały jej zaznać spokojnego snu. Często budziła się z przyspieszonym oddechem, nasłuchując zagrożenia, które nigdy się nie pojawiało. Przeciągnęła się sennie na posłaniu, po czym niezgrabnie zeskoczyła na ziemię. Ku własnemu zdumieniu – pierwszy raz nie wylądowała na pysku! To już jakiś sukces.
— Witaj, Kruszynko. Jak nastrój na dzisiejszy trening? — przywitał się radośnie Orzeszek, wesoło poruszając wąsami. Za jego uchem powiewał delikatny kwiatuszek – ozdoba, którą Kruszynka uważała za wyjątkowo urokliwą. Sama również próbowała przyozdobić swoje futerko, ale jak na razie kończyło się to liśćmi i gałązkami przypadkowo zaplątanymi w jej puchaty ogon.
— W-witaj. C-chyba dobrze — wymiauknęła niepewnie, starając się brzmieć pewnie. Niestety, kolejny szelest gdzieś za jej plecami sprawił, że lekko się wzdrygnęła.
— To dobrze. Dziś nauczę cię wspinać się na drzewa i tworzyć legowiska — odparł, ruszając powoli w stronę wyjścia z zagajnika. Jego ogon musnął suche liście, które zaszeleściły cicho. Kruszynka ominęła je ostrożnie i dogoniła mentora. W brzuchu jej zaburczało, ale nie odezwała się ani słowem – nie chciała okazać braku szacunku ani sprawiać wrażenia, że narzeka.
Z każdym dniem zapuszczali się coraz dalej w tereny należące do ich społeczności. Kruszynka obserwowała uważnie otoczenie, zapamiętując najmniejsze detale. Zauważała, gdy jakaś szyszka zniknęła, gdy gałązka została złamana, gdy coś było nie na swoim miejscu. Każda taka zmiana wywoływała w niej niepokój, ale u boku Orzeszka czuła się bezpieczniej – może dlatego, że nie miała wyboru, a może po prostu zaczęła go lubić. Nie mówił wiele. Często wydawał się zatopiony we własnych myślach, jakby błądził wśród chmur. Ale był łagodny i wyrozumiały. Nigdy jej nie poganiał, nie krzyczał. Dawał jej przestrzeń. Kruszynka poznała już dobrze owocowy lasek i Upadłą Gwiazdę. Szopę Strachu widziała jedynie z daleka – i to w zupełności jej wystarczało. Miała wrażenie, że bije od niej jakaś dziwna, mroczna energia. Krążyło wokół niej wiele teorii – pełnych niepokoju, a nawet grozy. Dziś jednak poszli wyjątkowo daleko – aż do Śliwkowego Gaju. To miejsce znajdowało się naprawdę daleko od obozu, a z każdym krokiem Kruszynka coraz mocniej stroszyła sierść. Obawiała się, że zabłądzi i nie znajdzie drogi powrotnej. Chciała zapytać Orzeszka, czy nie mogą wrócić bliżej, ale kocur znów wydawał się pogrążony w myślach. Przemierzali właśnie przestrzeń pozbawioną drzew – tylko wysokie trawy i gdzieniegdzie gęste krzewy. W tej chwili Orzeszek nagle uniósł uszy i napiął mięśnie. Coś zaszeleściło w zaroślach obok. Kruszynka natychmiast przykleiła się do ziemi niczym młoda sarna i zamarła, nie ruszając nawet wąsami. Serce biło jej jak oszalałe. Na szczęście po chwili znajome miauknięcie przerwało napięcie. Z trawy wyłonił się kremowy kocur. Uniósł brew, spoglądając na parę strażników.
— Nie martwcie się, patrolujemy tę okolicę — oznajmił krótko i wymienił spojrzenie z Orzeszkiem, jakby obawiając się o stan Kruszynki, która nadal leżała przy ziemi.
Po chwili jednak odwrócił się i odszedł, zapewne dołączając do reszty patrolujących. Dopiero gdy zniknął wśród traw, szylkretka powoli podniosła się, mocno wciągając powietrze. Wpatrywała się jeszcze przez moment w miejsce, gdzie zniknął, jakby coś w niej się rwało, by za nim podążyć. Szybko jednak zorientowała się, że Orzeszek już zaczął się oddalać. Bez słowa wskoczyła za nim w gęste trawy, a ich łodygi zaszeleściły cicho pod jej łapami. Po jakimś czasie znów znaleźli się wśród drzew. Jasne promienie słońca sączyły się przez liście, rzucając migotliwe cienie na miękki mech. Przy jednym z drzew Orzeszek usiadł i spojrzał wyczekująco na uczennicę. Kotka przysiadła przed nim, rozglądając się z zachwytem po okolicy. Drzewa wyglądały tu inaczej — ich korony były bardziej rozłożyste, a zapach w powietrzu był słodki i ciężki od dojrzałych owoców. Gdzieś w oddali dało się słyszeć cichy świergot ptaków i szelest poruszanych wiatrem gałęzi. Na moment przeszło jej przez myśl, czy zjedzenie jednego z owoców nie zaszkodziłoby jej.
— Dobrze, Kruszynko. Nie musisz od razu wspinać się jak zawodowiec — powiedział Orzeszek, kiwając głową. — Ale podstawowe umiejętności bardzo ci się przydadzą. A więc: wysuwasz pazury i wskakujesz na pień. Potem, rytmicznymi ruchami, wspinasz się ku górze. Opierasz lekko ciężar na tylnych łapach, chowasz pazury i jednocześnie wybijasz się wyżej. Gdy chcesz zejść, możesz po prostu zeskoczyć lub zejść tyłem, puszczając się pazurami i chwytając na zmianę.
Po tych słowach kocur podszedł do drzewa i z gracją wskoczył na najniższą z gałęzi. Usadowił się wygodnie i machnął ogonem, dając znak, by Kruszynka do niego dołączyła. Kotka przełknęła ślinę. Nagle świat zaczął jej wirować przed oczami, a w głowie rozbrzmiały dziesiątki obaw.
Co jeśli złamie pazur? A jeśli spadnie? Albo... co jeśli drzewo ożyje i ją zje?! Przecież to możliwe. Na pewno możliwe!
Stała tak przez chwilę, wpatrując się w pień, jakby miał zaraz przemówić. W końcu ostrożnie podeszła i dotknęła kory łapą. Przecież już wcześniej wspinała się na drzewa! Ale tamte były inne — rosły w obozie, były znane, przyjazne. A to? To było dzikie. Nieznane. Potencjalnie niebezpieczne. Wzięła głęboki oddech i skoczyła. Zapomniała jednak wysunąć pazury. Zderzenie z pniem było bolesne i niespodziewane. Kruszynka spadła na plecy, wzbijając w powietrze tuman liści. Szybko się podniosła, wiedząc, że pokazywanie brzucha może być niebezpieczne. Tym razem skoczyła z wysuniętymi pazurami. Chwyciła się kory i zawisła, dysząc ciężko. Próbowała przełożyć ciężar na tylne łapy, ale jej ciało zaczęło się rozciągać, a pazury powoli traciły przyczepność. W końcu puściła i spróbowała odbić się od drzewa. Niestety, nie zdołała ponownie chwycić się kory. Zaszorowała brzuchem po pniu i runęła z powrotem na ziemię. Westchnęła ciężko i spojrzała w górę. Orzeszek wpatrywał się w nią nieprzerwanie. Nie mówił nic, ale jego wzrok był spokojny, cierpliwy. Dawał jej czas. Pozwalał, by sama znalazła sposób. I Kruszynka próbowała. Raz za razem. Pazury ślizgały się po korze, mięśnie bolały, futro się potargało, a serce waliło jak oszalałe. W końcu — po długim czasie i wielu nieudanych próbach — z trudem wciągnęła się na gałąź obok Orzeszka. Zadychała, łapiąc powietrze, ale mimo zmęczenia na jej pyszczku zagościł uśmiech. Wypięła dumnie pierś, czując dumę i satysfakcję. Przez chwilę poczuła się zwycięska. A potem… znów się skuliła. Bo przecież nie wypada się za bardzo cieszyć, prawda?
— Dobrze ci poszło! Widzisz? Jak chcesz, to potrafisz — wymruczał Orzeszek z zadowoleniem i zgrabnie zeskoczył z drzewa.
Kruszynka poczuła lekki zawód. Tyle się namęczyła, wspinając się na tę gałąź, a teraz miała od razu schodzić? Najchętniej by zaprotestowała, ale nie chciała sprzeciwiać się mentorowi. Machnęła ogonem i również zeskoczyła. Na szczęście znów wylądowała na równe łapy — ciągłe spadanie na pysk w końcu czegoś ją nauczyło.
— Wracajmy już. Po drodze opowiem ci, jak buduje się legowiska, a w obozie pokażę ci, jak to zrobić — wyjaśnił, ruszając przodem.
Dochodziło południe, a brzuszek Kruszynki głośno domagał się posiłku. W dodatku strasznie zaschło jej w gardle — mogłaby wypić całą rzekę! Na szczęście Orzeszek wpadł na pomysł, by podejść do wody. Schylił się i zaczął pić, łapczywie chłeptając chłodną ciecz. Kruszynka ostrożnie sprawdziła, czy w wodzie na pewno nic się nie czai, po czym również zaczęła się nawadniać. Wkrótce ruszyli dalej, tym razem żwawym kłusem.
— A więc — zaczął Orzeszek — posłania budujemy z mchu, gałązek i piór. Powinny przypominać ptasie gniazda. Na początku najlepiej uczyć się tego na ziemi, a dopiero potem przenosić się na gałęzie. Często trzeba poprawiać legowiska już zawieszone na drzewach, więc dobrze znać technikę. Można użyć żywicy do lepszego przymocowania. Gałąź, na której ma leżeć posłanie, musi być mocna – najlepiej, jeśli kilka znajduje się blisko siebie. Kładzenie legowiska na samym skraju to proszenie się o kłopoty. Może się złamać i…
Urwał, widząc, że Kruszynka rzuca mu spojrzenia pełne dezorientacji. Było jasne, że niewiele zrozumiała z jego wykładu.
— Nauczysz się w praktyce — mruknął z lekkim uśmiechem.
W końcu dotarli do obozu. Kruszynka niemal od razu rzuciła się na stos z jedzeniem i porwała dwie myszy. Pochłonęła je dość łapczywie, a potem zaczęła wylizywać swoje futerko, próbując je doprowadzić do ładu. Czekała, aż Orzeszek również skończy przerwę. Nie lubiła siedzieć sama — zbyt łatwo wtedy padało się ofiarą docinków rówieśników. Na szczęście większość z nich była akurat zajęta treningami albo dopiero wychodziła z obozu. Po około godzinie Orzeszek wreszcie się zjawił i zabrał Kruszynkę do innych stróży.
— Okej, a więc. Układasz gałązki w ten sposób, potem nadbudowujesz posłanie, dodajesz trochę mchu i piórek — tłumaczył spokojnie.
Kruszynka jedynie mrużyła oczy, kiwając lekko głową. Choć próbowała słuchać, jej uwagę co chwilę odciągało coś innego: szum liści, przelatująca ćma, własne zmęczenie… Trening trwał dłużej, niż się spodziewała. Orzeszek zdołał upleść jedno ładne, porządne legowisko — wyglądało na gotowe, by którykolwiek z kotów mógł się w nim od razu ułożyć i zasnąć. Kruszynce poszło... znacznie gorzej. Miała trudność w utrzymaniu gałązek łapami, a trzymanie ich w pysku też nie ułatwiało sprawy. Ostatecznie udawało jej się stworzyć dość stabilne podstawy, ale klejąca się do futra żywica i pajęczyny były istną udręką. Kiedy tylko próbowała powiększyć posłanie, dodać więcej mchu albo unieść ścianki — wszystko się rozsypywało. Co najwyżej powstawało coś na kształt ptasiego gniazda… ale niestety zbyt małego, by zmieścił się w nim jakikolwiek kot. Orzeszek zapewnił ją, że jak na pierwszy trening to zupełnie normalne, że nie poszło idealnie. Ale Kruszynka i tak wróciła do legowiska ze smutnym pyszczkiem. Ułożyła się na swoim posłaniu i przykryła nos ogonem. Bardzo chciała zasnąć i zanurzyć się w swoich snach — tych, w których była kimś ważnym, kimś, kto naprawdę potrafi i zasługuje na uznanie.
[1755 słów do wojownika; wspinaczka na drzewa]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz