niedługo po wyznaniu uczuć
Gdy wrócił do obozu, prowadzony przez Kolcolistne Kwiecie, chciał się zapaść pod ziemię. Tak, by nikt go nie widział, nikt go nie słyszał, nikt go nie zaczepiał. Miał nadzieję, że nie zostanie przez nikogo zmuszony do jakiejś rozmowy albo zapytany o samopoczucie – był pewny, że jeśli tylko spróbuje wypowiedzieć jakieś słowo, zacznie piszczeć i ryczeć na nowo. Już teraz z trudem udawało mu się powstrzymać łzy.
W drodze do legowiska medyka jego wzrok niesfornie uciekł na bok, w stronę legowiska wojowników. Dojrzał w półmroku szylkretowe futro – gdy tylko to się jednak poruszyło, czym prędzej odwrócił głowę, wbijając spojrzenie we własne łapy. Przez to też, gdy już znalazł się wprost przed lecznicą... Nie trafił w wejście. Myślami nieobecny uczeń boleśnie uderzył głową o skałę.
Spojrzenie Kolcolistnego Kwiecia mówiło samo za siebie. Zamiast jednak coś powiedzieć, wojownik zrezygnowanie westchnął, oszczędzając komentarza, który już cisnął mu się na język. Szałwik podziękował mu za to w duszy. Zagłębił się dalej w legowisko, tym razem wymierzając już we wnękę, która prowadziła do środka.
***
Gdy tylko Klan Nocy obiegła plotka o związku Czereśniowego Pocałunku i Czyhającej Mureny... Cóż. Niedopowiedzeniem by było stwierdzenie, że nie przyjął tego za dobrze. Bliżej zaczęło mu być do wielkiego kociaka, aniżeli prawdziwego wojownika. Zaczął unikać kotek jak ognia – starał się nawet nie być na tych samych patrolach, co one. Jeśli już na nie patrzył, to rzucał im nieprzychylne spojrzenia, w szczególności Murenie. Och, Murena... Z chwilą zasłyszenia tej pogłoski z ust największego nocniaczego plotkary, Siwej Czapli, poczuł się jak przeżute i wyplute z powrotem ścierwo. Bo jak inaczej się miał poczuć, gdy jego własna, rodzona, kochająca siostra ze wszystkich kocurów i kocic w klanie wybrała sobie akurat... Ją. JĄ. Na Klan Gwiazdy, zupełnie tak, jakby mu to zrobiła specjalnie. Czy naprawdę tak było? Czy po tych wszystkich księżycach Murena postanowiła wbić mu bolesną szpilę? Nie zamierzał jej wybaczyć. Nie zamierzał z nią rozmawiać. Nic. Jedyne co im zostało, to rzucane przez Szałwiowe Serce spojrzenia – pełne bólu, goryczy i... Zawstydzającej, chowanej głęboko w sobie zazdrości.
***
Borówkowa Łapa nie przestawała go męczyć o ten wspólny trening z Rozpromienioną Łapą... No i nie miał jej tego za złe. Albo inaczej, wiedział, że nie powinien mieć jej tego za złe. Po prostu chciała poćwiczyć ruchy ze swoim bratem, zacieśnić więzy, cokolwiek... Lecz skutecznie doprowadzało to kocura do białej gorączki. Każde kolejne pytanie, czy porozmawia z Czereśniowym Pocałunkiem zbywał, zdradzając po sobie wszystko, co tylko mógł – zaczynał drżeć, stroszyć futro, kłaść po sobie uszy, machać ogonem, uciekać wzrokiem... W tej chwili nawet już nie starał się tego przed nią ukryć. Była młoda, ale nie głupia, a co za tym szło, musiała się już teraz czegoś domyślać. Nie wierzył, że pozostawała nieświadoma i wciąż wierzyła jego wymówkom.
W końcu jednak musiał spełnić jej prośbę. Głupio mu było tak uciekać w nieskończoność, szczególnie gdy widział tę radość w jej oczach, kiedy mówił jej, że już niedługo to ogarnie. Patrzył z drugiego końca obozu na Czereśniowy Pocałunek, siedzącą w samotności. Nie potrafił się zebrać do wstania i podejścia do kotki... Więc tak, po prostu patrzył, jak jakiś dziwak.
Brakowało mu jej. W jakiś dziwny sposób przez tę niechęć i skrępowanie przebijała się wątła, dogorywająca tęsknota. Przypominał sobie o ich zawodach w kopaniu kulek mchu, gorliwym czekaniu na nią cały dzień, kiedy tylko została uczennicą, wspólnych patrolach, polowaniach, walkach, korepetycjach, których mu udzielała; rozmowach, nieraz głębokich, których nie byłby w stanie przeprowadzić z żadnym innym kotem. One zawsze dawały mu ukojenie.
Zacisnął zęby. Nienawidził jej kochać. Gdyby tylko mógł, natychmiast by przestał i skończył robić sobie papkę z mózgu. Nienawidził niekomfortowego kłucia w brzuchu, dziwnego mrowienia rozchodzącego się po ciele, kiedy ta przypadkiem musnęła go futrem i tych myśli, które napływały mu do głowy, gdy tylko na nią patrzył. Minęło tyle księżyców, od kiedy minęły się ich drogi. Od tego żałosnego wyznania i odrzucenia. Dlaczego jego serce nadal tak uporczywie trzymało się rzeczy, o której tak bardzo chciał zapomnieć? Dlaczego był aż takim rybim móżdżkiem?!
Wojownik zamknął na chwilę oczy i wziął głęboki wdech. Po kilku uderzeniach serca wypuścił go z głośnym westchnięciem. Weź się w garść — pomyślał, karcąc siebie w duszy. Musi jak najszybciej mieć to z głowy tak, by wszyscy wyszli z tego szczęśliwi. "Szczęśliwi".
— Cześć. — Podszedł do kocicy, witając się z nią beznamiętnym głosem. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz z nią rozmawiał. Dawno. Czereśniowy Pocałunek uniosła głowę znad posiłku, który do tej pory ją pochłaniał. Spojrzała na niego z zaskoczeniem. — Słuchaj, jest taka sprawa. Borówkowa Łapa bardzo by chciała pójść na wspólne szkolenie z Rozpromienioną Łapą, mówiła mi już o tym parę razy. Miałabyś niedługo na to trochę czasu?
<Czereśniowy Pocałunku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz