Widocznie się speszył.
— Tja... Pomogły. Dalszych oznak szaleństwa nie widzę — odpowiedział, machając ogonem i szukając czegoś, na co można by było zmienić temat tej rozmowy. — A co ty tutaj robisz z tymi liśćmi?
Gąbczasta Łapa przewróciła oczami, zupełnie tak, jakby ta krótka gadka sprawiła, że zupełnie zapomniała o swoim wcześniejszym zadaniu. Westchnęła.
— Muszę posprzątać w ziołach, więc wywalam stare. Niektóre to jeszcze chyba czasy Mglistej Gwiazdy pamiętają — parsknęła. — Nuda. Wątpię, że cię interesuje to, ile pomarszczonych jagód jałowca i zeschniętych żywokostów jest jeszcze do wyrzucenia — dodała po chwili, jakby jej samej nie chciało się o tym myśleć.
— Mogę ci w tym pomóc, jeśli masz dużo pracy — zaproponował od razu bez dłuższego namysłu, jak z automatu. Na pyszczku czarnej kotki natychmiast pojawił się uśmiech.
— Byłoby super! — miauknęła i zaprowadziła wojownika w stronę lecznicy. Wyglądała jak niezłe pobojowisko – na ziemi wszędzie leżały ukruszone zioła i niedbale ustawione kupki. Odłamki suchych listków niekomfortowo wbijały mu się między poduszki łap. Nic dziwnego, że tak entuzjastycznie zareagowała na jego chęć pomocy...
— Hej! — Usłyszał wrzask znajomej mu kocicy, gdy złapał w pysk wiązkę żółtych kwiatów. Czym prędzej ją wypuścił, gdy tylko ujrzał w ciemności wrogo lśniące, zielone oczy.
— Och... Witaj, Różana Woni? — miauknął niepewnie.
— Gąbka! Jak ci mówiłam, że masz to posprzątać, to oznaczało, że TY masz to posprzątać! A nie jakiś pomagier! — burknęła, wychodząc z ciemności. — A ty, Szałwiowe Serce, nie masz nic lepszego do roboty? Borówkowej Łapie znowu treningi odpuszczasz?
Nieznacznie położył po sobie uszy.
— Em. Nie? Wyszedłem z nią rano, ćwiczyliśmy bitewne ruchy. Siedziałem bezczynnie w obozie, Gąbczasta Łapa mnie zaczepiła i pomyślałem, że potrzebuje...
— Potrzebuje to to legowisko porządnego sprzątania! A ty się nie znasz. Poustawiasz wszystko tam, gdzie nie trzeba i tyle będzie z tej twojej "pomocy"... — fuknęła mu w pysk. — No, Gąbczasta Łapo. Ty lepiej kuzynów nie zagaduj, tylko do roboty! Nie mamy całego dnia!
— No weź! Tylko wyniesie te suche śmieci, nic ci nie popsuje! — Uczennica wciąż próbowała protestować, ale Róża zniknęła w głębi lecznicy, ostatecznie kończąc dyskusję. Spojrzeli po sobie. Po kilku dłuższych uderzeniach serca Szałwiowe Serce wzruszył ramionami.
— Cóż... Próbowałem — miauknął przepraszająco.
— Nie ma sprawy... Ech! Akurat dzisiaj musiało ją coś ugryźć...
— Obawiam się, że Różaną Woń całe życie coś gryzie — wyszeptał, śmiejąc się pod nosem. — No nic. To ja się zmywam... Powodzenia! — rzucił Gąbce na odchodne, po czym odwrócił się i zaczął kroczyć w stronę wyjścia z ogromną ostrożnością. Próbował nie nadepnąć na żadne zioło, ale jego niezdarność w końcu sprawiła, że tylną łapą rozwalił jedną kupkę... Gdy próbował ją naprawić, znów dojrzał w mroku oczy Róży. Och. — Przepraszam! — miauknął, czym prędzej zmywając się z legowiska. Miał nadzieję, że nie dosięgnie go gniew medyczki...
***
Jak na złość akurat zaraz przed zgromadzeniem zaczęło go coś brać. Może to przez ten trening z Borówką. Co go podkusiło, by na pływanie wybrać się w chłodny dzień... Kaszlał, kichał, a z nosa ciekł mu przeźroczysty śluz. Może to dlatego Spieniona Gwiazda nie wymieniła go w liście kotów na zgromadzenie. Tego żałował najbardziej. Dawno już nie widział Źródlanej Łapy – chciał z nią porozmawiać, dowiedzieć się, co tam u niej... Cóż. Cokolwiek to było, musiał się z tym uporać, zanim rozniesie to świństwo na wszystkie nocniaki. Z tego też powodu skierował się do lecznicy. Tym razem, w odróżnieniu od tych kilkunastu wschodów słońca temu, panował tu względny porządek. Już nie musiał patrzeć pod łapy, by się o coś nie potknąć, a i zapach unoszący się z legowiska był bardziej świeży. Na środku siedziała Gąbczasta Łapa, która jakby od niechcenia przesuwała ziółka z jednej strony na drugą. Gdy zobaczyła gościa, nieco się rozpromieniła.
— Cześć! Co tam?
— Cześć — odpowiedział, po czym tajemniczo zamilkł, robiąc dziwną minę. Widział, jak kotka patrzy się na niego dziwnie, aż w końcu nie kichnął, tłumacząc tym swoje zachowanie. Miał się wytłumaczyć, ale najwyraźniej już nie miał do tego potrzeby.
— A. Rozumiem — wymruczała Gąbka, od razu zmierzając w stronę identycznie wyglądających kupek ziół. — Katar?
— Katar, przeziębienie. Nie wiem. Złapało mnie... — zdołał powiedzieć, zanim nie kichnął po raz drugi.
<Gąbko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz