— Dziękuję — szepnęła, mrugnąwszy parę razy. Oblizała wargi różowym języczkiem.
***
Nie rozumiała, czemu po takich długich księżycach musiały gdzieś iść. Jednak zapewne nie było tam wiele do zrozumienia - może ciocia miała taki kaprys, może co innego, nie powinna tego roztrząsać. Obojętności Ballady kontrastowały nastroje jej dwóch sióstr. Widziała nadąsana mordkę Kukiełki, która najchętniej pozostałaby między znajomymi ścianami piwnicy; jak i zawód Pacynki, że to nie ją czeka wyprawa w nieznane. O ile las, o którym nasłuchały się już całkiem sporo, był rzeczywiscie czymś nieznanym.
Sylwetka ciotki przysunęła się bliżej wyjscia, bliżej świata zewnętrznego, gdzie wcześniej trzy duszyczki wystawiały jedynie noski. Szylkretka poniosła się z ziemi, zgrabnymi ruchami podchodząc do niej. Spojrzenie brązowych oczu samotnika zwróciło się ku niej; niczym dwa ciemne otwory, oczodoły w białej czaszce. Jego pyszczek nie był uśmiechnięty, co to to nie, nie widziala nigdy ciotki z uśmiechem takim jak u chociażby Pacynki, ale… Zaciekawieniem, może odrobinką dumy, ale nie była pewna. Zamrugała parę razy. Nie znała się na tym.
Po paru długich chwilach dołączyła do nich także Kukiełka; przedzielona na pół mordka spowita teatralnym smutkiem, a między ząbkami jeden z gładkich kawałeczków szkła, który udało się siostrom znaleźć, jak i kawałeczek węgla. Wokół szyi obwiązany sznureczek, w futerko na ogonie zaplątana chusta w kropki. Spojrzała na swój własny bagaż, składający się z jednej, osobliwej szmatki w granatowe pawie.
Marionetka powiedziała coś do leżącej pod ścianą Pal i wyruszyły w drogę.
***
Świat zewnętrzny był czymś, czego opisać nie umiała. Promienie słońca, zmierzające ku horyzontowi i padające na jej grzbiet, były czymś obcym; podobnie jak szum liści, wysoko, wysoko nad ich głowami.
Znajomy, chropowaty beton i bruk pod ich łapami zamieniły się w zielona trawę, łaskoczacą ich poduszeczki. Oczy sióstr pozostawały szeroko otwarte, chłonąc nieznane widoki lasu. Kręte, zacienione momentami ścieżki, wydeptane przez koty, jak i ludzi. Zapewne często uczęszczane. Polany, oblane pomarańczowym, słonecznym blaskiem, usiane barwnym kwieciem. To wszystko wydawało się… Nienaturalne. Obce.
Podróż minęła im w ciszy, z paroma wtrąceniami od Marionetki, gdzie się znajdują. Przekroczyły rzekę, wpatrując się w nią z mostu. Chwilowe uczucie betonu pod łapkami prawie odwróciło jej uwagę od własnego odbicia, ale jak szybko się pojawiło, tak szybko znikło. Odbicie jej mordki zniknęło, płynąc razem z nurtem, a one przystanęły po drugiej stronie mostu. Zapachy innych się nasiliły, drażniąc jej nosek; kolejna nowość.
Marionetka spojrzała na nie z góry (jeszcze przypominały nieco za wysokie kocięta, chociaż także piekły się w górę, jakgdyby odziedziczając to po niej) i wzięła głęboki oddech.
— Perełki moje ze sznurka zleciały, z całości się roztrzaskały, ciekawie patrząc i wyczekując — mruknęli wpierw, nieznacznie drgając uchem — a wyczekiwać powinny, mojry niespokojne, kiedy siostra ich ostatnia lico swe ujawni, znak wyczekiwany wam pokazując, a nie wolno wam zapomnieć. Ciało wasze śmiertelne was nęcić będzie, pokusy parszywe, pełzające pod skórą małych kotów. Was jednak jeszcze umysł potężny broni, patrzcie nań, sprawdzajcie, ufajcie, kiedy trójokie wrony przylecą by nowiny wam przekazać, nie lękajcie się, gdy koniec wasz zapowiedzą. O, lękali się bardzo, śmiertelne szczury, królowie. Nie waszym to zadaniem, nie, nie... waszym, by się scalić od nowa, więc niech pamiętają, na barkach swoich noszą, gdyż nas pewnie już spotkać nie zdołacie, gdyż czas nasz nadchodzi, by wrócić skąd przybyliśmy, do ciepłej otoczki wszechświata. A nawet jeśli oczy nam kiedy przyjdzie skrzyżować, obcym już dla siebie będziemy i obcość ta rosnąć w was będzie, otchłań pod łapami, o wielka, rosnąć będzie, pożerać i pożerać, aż w końcu znów w całość się złączym. Idźcie i wy, pożerajcie, konsumujcie co wasze, niech tańczą, śpiewają, niech sekrety wyjawiają, a wy pchać musicie do tańca, muzyką sterować, by wrócili na drogę im przeznaczoną.
W tym miejscu, ich drogi z ciotką miały się rozejść. Nie wiedziała, na jak długo, ani do końca dlaczego, ale z obojętnym wyrazem pyszczka obserwowała, jak ciemny ogon samotnika powoli oddala się, zostawiając ją i Kukiełkę same. Stały tak, przez moment, zanim Ballada ruszyła pierwsza, w kierunku, który wskazała im Marionetka. Jedna z sióstr miała pozostać na tych terenach, między złotymi kłosami w klanie Klifu, a druga miała podążyć dalej, na polany, gdzie znajdować miał się klan Burzy.
Słońce zniżyło się na horyzoncie jeszcze bardziej, a skąpana w niej roślinność rzucała cienie na grzbiety koteczek. Szły łapa w łapę, do pewnego momentu; do wodospadu, który Ballada miała przekroczyć, a Kukiełka już nie. Przystanęła przed wartkim nurtem, po swojej prawej stronie widząc kamienie, które miały jej w przeprawie pomóc. Zerknęła na siostę i zamrugała, a jej wzrok na moment spoczął na sznureczku, obwiązanym tymczasowo wokół jej puchatej szyi. Chwyciła w zęby swój własny bagaż i zwróciła uwagę Kukiełki, podnosząc łapkę i zahaczając nią o sznureczek, a później o własną szyję.
— Pomożesz? — szepnęła, pozwalając siostrzyczce przejąć od niej chustkę i zarzucić na szylkretową szyję. Kukiełka szybko poradziła sobie z zadaniem, chwilę później cofając się o kroczek.
— Proszę — odpowiedziała, przekręcając głowę. — Teraz… Teraz idziesz dalej. — potwierdziła nieco kwaśnym tonem. Ballada przytaknęła.
— Bezpiecznej podróży — dodała jeszcze przyszła… Przyszła klifiaczka, trzepocząc rzęsami.
Szylkretka skinęła głową, ponownie, zanim odwróciła się w stronę rzeki, zamieniającej się prędko w wodospad. Zmrok zapadał prędko.
— Zobaczymy się — zapewniła siostrzyczkę, tym samym, neutralnym tonem co zwykle, zanim przeprawiła się przez wodę i zniknęła Kukiełce z oczu.
<siostrzyczko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz