Jej oczy powoli się uchyliły, nadal zamroczone snem. Nie zwrócił jednak na to uwagi, wstał, skierował się już ku wyjściu z legowiska i nie patrząc, czy młodsza za nim podąża, rzucił tylko jedno, suche słowo:
— Wstajemy.
— Tak wcześnie? — Westchnęła gdzieś z tyłu. Usłyszał jak jej szczęki rozwarły się w szerokim ziewnięciu, gdy, wciąż nieprzytomna, podeszła do ojca.
Przez kilka długich uderzeń serca zastanawiał się, czy warto jest zniżyć się do jej poziomu jakim było odpowiadanie, choć oczywiście jego sumienie wygrało walkę i nie odwracając się, skwitował:
— Żeby być dobrym, trzeba ćwiczyć. A im więcej treningu, tym lepiej, zważając także uwagę na to, że jako jedyna z uczniaków nauczysz się ruszać rano dupsko z legowiska i będziesz mogła się pochwalić lepszymi wynikami i zdrowszym trybem życia.
Między nimi zawisła na kilka chwil nieprzyjemna cisza, aż w końcu, gdyby córka chciała dodać swoje dwa grosze, dodał:
— Nie warto kwestionować moich wyborów. Uwierz mi.
W trakcie rzucenia tych kilku słów ich dialogu (jeśli można go tak nazwać) w końcu dotarli do wyjścia z obozu. Burknął coś do wartowników o wyjściu pooddychać świeżym powietrzem czy innych pierdołach i żwawym krokiem, jak najszybciej wszedł w obszar sosen.
— Jak wolisz. — Odparła półgębkiem, podążając za nim. Nie podważała jego opinii, jednak był pewien, że się z nią nie zgadzała.
— Co będziemy teraz ćwiczyć? — Odezwała się ponownie, ziewając. — Nauczysz mnie walki?
Spojrzał na nią spode łba, można by nawet i powiedzieć, że napastliwie. Uniósł prowokującą brew, a słysząc w odpowiedzi tylko milczenie, uniósł pysk ku niebu i jęknął z rozpaczą.
— Myślę, że umiejętność nie zadawania idiotycznych pytań — prychnął zniesmaczony, mlaskając pyskiem. — Zawsze zaczyna się od teorii i do tego polowania. O walce możesz sobie pomarzyć, chyba, że zamierzasz mi przedstawić swoje umiejętności w tymże zakresie.
Na jej pysku pojawił się grymas niezadowolenia i wydać by się mogło, że gdyby miała dłuższy ogon, strzepnęła by nim z irytacją.
— Tylko zapytałam. — Odburknęła, uderzając łapą najbliższą kępkę mchu. — Z resztą, umiem bić Skarabeusz i Ryś! Miodka też, ale on się nie liczy. Poza tym, sam zobaczysz, pójdzie mi dobrze. Nie minie wiele czasu, a będziesz mógł nauczyć mnie tej całej walki.
— W porządku. — Odpowiedział sucho, swoim tonem jasno sugerując, że nie ma ochoty ciągnąć dalej tego niewygodnego tematu. — Co wiesz o pozycjach łowieckich?
Rozejrzała się, błądząc wzrokiem po okolicy.
— No... Trzeba się schylić, czy coś. — Odparła, szurając łapami.
— Tak? — spytał z irytacją, unosząc prowokująco brew. Nie chciał być tak chamski. Doświadczył jednak na swojej skórze, że takie techniki działają... — Naprawdę te kilka księżyców od twojego narodzenia poszły na marne? Nie zamierzam się za ciebie wstydzić.
Z wyraźnym trudem przełknęła ślinę, wbijając wzrok w ziemię. Kilka razy wysunęła i schowała pazury, po czym znowu się odezwała, tym razem zdecydowanie ciszej:
— I trzeba wysoko unosić łapy... I uważać, na jakim gruncie się stąpa... — Wydusiła, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
— Dobrze — skwitował, nie racząc jej nawet spojrzeniem. — Spróbuj przedstawić mi jako tako zarys takiej pozycji. Nie wymagam perfekcji — dodał jednak szybko, co było do niego dość niepodobne. Może po prostu... Zrobiło mu się... Żal? Nie ma szans.
Wzięła jeden, krótki wdech. Posłała mistrzowi szybkie spojrzenie i niezgrabnie schyliła się, przypadając brzuchem do ziemi. Wbiła pazury w podłoże, najpewniej żeby się lepiej ustabilizować.
Uniósł z lekkim podziwem brwi, przygladając się przykurczonej kotce.
— Całkiem nieźle — pochwalił. —Trzymaj tylko brzuch wyżej. Nie chcemy się ujawniać, jednak jeśli nasze podbrzusze muska trawę, zwierzyna jest w stanie to wyczuć.
Pokiwała głową, delikatnie prostując łapy.
— Tak jest dobrze? — Zapytała, spoglądając na niego z niepewnością. — Możemy zrobić już coś innego?
Po raz kolejny przybrał wyrafinowaną i chłodną maskę.
— Nie ma tragedii. Przechodzimy do praktyki, pokaż, co potrafisz — rzucił wyzywająco, wbijając w nią swój ognisty wzrok.
Wyzwanie najwyraźniej zostało przyjęte. Wziąwszy głęboki wdech, delikatnie uchyliła swój szary pysk. Dymna nastawiła uszy, powoli ruszając do przodu, ku rzekomej zwierzynie.
Uczennica wysunęła pazury i odbiła się tylnymi łapami od ziemi, naskakując na ofiarę. Atak nie był jednak dobrze przemyślany, gdyż zwierzątko odskoczyło, chowając się gdzieś w krzakach.
Uczennica syknęła, uderzając łapą o ziemię. W powietrze wzbił się kurz i piach.
— Lisie łajno! — Warknęła, odwracając się w kierunku Topielca ze złością wymalowaną na pysku.
— Było bardziej uważać — prychnął zniesmaczony, niedelikatnie otrzepując ją z pyłu i okruszków liści. — I na co się spieszysz? Najpewniej prędzej czy później przez ten chory popęd dojdzie do tragedii — wtrącił także, strzepując krótkim ogonem ze wzgardą.
— Niby jakiej? — odparła, przewracając oczami i krzywiąc się, gdy ja czyścił. — Możemy wreszcie zrobić coś innego?
— Nie, dopóki nie nauczysz się szacunku do starszych. Nie toleruję pyskowania — warknął.
Prychnęła.
— Traktuję cię z szacunkiem! Poza tym, chcesz, abym była gorsza od innych uczniów? Jestem pewna, że Ryś i Miodek są już o wiele dalej i uczą się walki, a nie polowania!
Uniósł już któryś raz tego dnia brew, jednak już z o wiele mniejszą pewnością. Nie chciał przyznawać tego przed samym sobą, ale Lament zdecydowanie dotarła do sedna sprawy. Odchrząknął cicho i z niechęcią odparł:
— No dobrze, spróbujmy.
Uśmiechnęła się, najwyraźniej zadowolona z wygrania sprawy.
— Od czego zaczniemy? — Zapytała od razu, rozglądając się, jakby w poszukiwaniu jakichś wskazówek.
— Od... — rzucił i popadł w rzekome zamyślenie. Wystarczyła chwila nieuwagi uczennicy i już wylądowała na ziemi, podcięta przez niego chwilę wcześniej. — Punkt pierwszy: czujność.
Zmarszczyła nos, zniesmaczona otrzepując się i wstając z podłoża.
— Dlaczego mam być czujna w stosunku do ciebie! Przecież jesteś moim tatą... — Westchnęła, jednak zaparła się łapkami, jak gdyby na wszelki wypadek przed ponownym przewróceniem.
— Czyżby? — rzucił, unosząc brew. — To, że jestem twoim ojcem, z niczego cię nie zwalnia. A poza tym — dodał, wskazując łapą na niebo — robi się już późno. Wracajmy do obozu, nim się ściemni. Gdyby nie twoje głupie pogaduszki, już dawno umiałabyś jakiś manewr.
Oburzyła się, marszcząc brwi ze złością.
— Nie chcę jeszcze wracać. — Stwierdziła, tupiąc łapką ze złością. — Niczego mnie nie nauczyłeś!
Przewrócił oczami.
— Znowu cię mam — wytknął jej. — Dopiero co wyszliśmy, świt wstaje. Dawaj, pokaż, co potrafisz, zamiast marudzić.
Przez kilka długich uderzeń serca zastanawiał się, czy warto jest zniżyć się do jej poziomu jakim było odpowiadanie, choć oczywiście jego sumienie wygrało walkę i nie odwracając się, skwitował:
— Żeby być dobrym, trzeba ćwiczyć. A im więcej treningu, tym lepiej, zważając także uwagę na to, że jako jedyna z uczniaków nauczysz się ruszać rano dupsko z legowiska i będziesz mogła się pochwalić lepszymi wynikami i zdrowszym trybem życia.
Między nimi zawisła na kilka chwil nieprzyjemna cisza, aż w końcu, gdyby córka chciała dodać swoje dwa grosze, dodał:
— Nie warto kwestionować moich wyborów. Uwierz mi.
W trakcie rzucenia tych kilku słów ich dialogu (jeśli można go tak nazwać) w końcu dotarli do wyjścia z obozu. Burknął coś do wartowników o wyjściu pooddychać świeżym powietrzem czy innych pierdołach i żwawym krokiem, jak najszybciej wszedł w obszar sosen.
— Jak wolisz. — Odparła półgębkiem, podążając za nim. Nie podważała jego opinii, jednak był pewien, że się z nią nie zgadzała.
— Co będziemy teraz ćwiczyć? — Odezwała się ponownie, ziewając. — Nauczysz mnie walki?
Spojrzał na nią spode łba, można by nawet i powiedzieć, że napastliwie. Uniósł prowokującą brew, a słysząc w odpowiedzi tylko milczenie, uniósł pysk ku niebu i jęknął z rozpaczą.
— Myślę, że umiejętność nie zadawania idiotycznych pytań — prychnął zniesmaczony, mlaskając pyskiem. — Zawsze zaczyna się od teorii i do tego polowania. O walce możesz sobie pomarzyć, chyba, że zamierzasz mi przedstawić swoje umiejętności w tymże zakresie.
Na jej pysku pojawił się grymas niezadowolenia i wydać by się mogło, że gdyby miała dłuższy ogon, strzepnęła by nim z irytacją.
— Tylko zapytałam. — Odburknęła, uderzając łapą najbliższą kępkę mchu. — Z resztą, umiem bić Skarabeusz i Ryś! Miodka też, ale on się nie liczy. Poza tym, sam zobaczysz, pójdzie mi dobrze. Nie minie wiele czasu, a będziesz mógł nauczyć mnie tej całej walki.
— W porządku. — Odpowiedział sucho, swoim tonem jasno sugerując, że nie ma ochoty ciągnąć dalej tego niewygodnego tematu. — Co wiesz o pozycjach łowieckich?
Rozejrzała się, błądząc wzrokiem po okolicy.
— No... Trzeba się schylić, czy coś. — Odparła, szurając łapami.
— Tak? — spytał z irytacją, unosząc prowokująco brew. Nie chciał być tak chamski. Doświadczył jednak na swojej skórze, że takie techniki działają... — Naprawdę te kilka księżyców od twojego narodzenia poszły na marne? Nie zamierzam się za ciebie wstydzić.
Z wyraźnym trudem przełknęła ślinę, wbijając wzrok w ziemię. Kilka razy wysunęła i schowała pazury, po czym znowu się odezwała, tym razem zdecydowanie ciszej:
— I trzeba wysoko unosić łapy... I uważać, na jakim gruncie się stąpa... — Wydusiła, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
— Dobrze — skwitował, nie racząc jej nawet spojrzeniem. — Spróbuj przedstawić mi jako tako zarys takiej pozycji. Nie wymagam perfekcji — dodał jednak szybko, co było do niego dość niepodobne. Może po prostu... Zrobiło mu się... Żal? Nie ma szans.
Wzięła jeden, krótki wdech. Posłała mistrzowi szybkie spojrzenie i niezgrabnie schyliła się, przypadając brzuchem do ziemi. Wbiła pazury w podłoże, najpewniej żeby się lepiej ustabilizować.
Uniósł z lekkim podziwem brwi, przygladając się przykurczonej kotce.
— Całkiem nieźle — pochwalił. —Trzymaj tylko brzuch wyżej. Nie chcemy się ujawniać, jednak jeśli nasze podbrzusze muska trawę, zwierzyna jest w stanie to wyczuć.
Pokiwała głową, delikatnie prostując łapy.
— Tak jest dobrze? — Zapytała, spoglądając na niego z niepewnością. — Możemy zrobić już coś innego?
Po raz kolejny przybrał wyrafinowaną i chłodną maskę.
— Nie ma tragedii. Przechodzimy do praktyki, pokaż, co potrafisz — rzucił wyzywająco, wbijając w nią swój ognisty wzrok.
Wyzwanie najwyraźniej zostało przyjęte. Wziąwszy głęboki wdech, delikatnie uchyliła swój szary pysk. Dymna nastawiła uszy, powoli ruszając do przodu, ku rzekomej zwierzynie.
Uczennica wysunęła pazury i odbiła się tylnymi łapami od ziemi, naskakując na ofiarę. Atak nie był jednak dobrze przemyślany, gdyż zwierzątko odskoczyło, chowając się gdzieś w krzakach.
Uczennica syknęła, uderzając łapą o ziemię. W powietrze wzbił się kurz i piach.
— Lisie łajno! — Warknęła, odwracając się w kierunku Topielca ze złością wymalowaną na pysku.
— Było bardziej uważać — prychnął zniesmaczony, niedelikatnie otrzepując ją z pyłu i okruszków liści. — I na co się spieszysz? Najpewniej prędzej czy później przez ten chory popęd dojdzie do tragedii — wtrącił także, strzepując krótkim ogonem ze wzgardą.
— Niby jakiej? — odparła, przewracając oczami i krzywiąc się, gdy ja czyścił. — Możemy wreszcie zrobić coś innego?
— Nie, dopóki nie nauczysz się szacunku do starszych. Nie toleruję pyskowania — warknął.
Prychnęła.
— Traktuję cię z szacunkiem! Poza tym, chcesz, abym była gorsza od innych uczniów? Jestem pewna, że Ryś i Miodek są już o wiele dalej i uczą się walki, a nie polowania!
Uniósł już któryś raz tego dnia brew, jednak już z o wiele mniejszą pewnością. Nie chciał przyznawać tego przed samym sobą, ale Lament zdecydowanie dotarła do sedna sprawy. Odchrząknął cicho i z niechęcią odparł:
— No dobrze, spróbujmy.
Uśmiechnęła się, najwyraźniej zadowolona z wygrania sprawy.
— Od czego zaczniemy? — Zapytała od razu, rozglądając się, jakby w poszukiwaniu jakichś wskazówek.
— Od... — rzucił i popadł w rzekome zamyślenie. Wystarczyła chwila nieuwagi uczennicy i już wylądowała na ziemi, podcięta przez niego chwilę wcześniej. — Punkt pierwszy: czujność.
Zmarszczyła nos, zniesmaczona otrzepując się i wstając z podłoża.
— Dlaczego mam być czujna w stosunku do ciebie! Przecież jesteś moim tatą... — Westchnęła, jednak zaparła się łapkami, jak gdyby na wszelki wypadek przed ponownym przewróceniem.
— Czyżby? — rzucił, unosząc brew. — To, że jestem twoim ojcem, z niczego cię nie zwalnia. A poza tym — dodał, wskazując łapą na niebo — robi się już późno. Wracajmy do obozu, nim się ściemni. Gdyby nie twoje głupie pogaduszki, już dawno umiałabyś jakiś manewr.
Oburzyła się, marszcząc brwi ze złością.
— Nie chcę jeszcze wracać. — Stwierdziła, tupiąc łapką ze złością. — Niczego mnie nie nauczyłeś!
Przewrócił oczami.
— Znowu cię mam — wytknął jej. — Dopiero co wyszliśmy, świt wstaje. Dawaj, pokaż, co potrafisz, zamiast marudzić.
<Lament??>
[1064 słów]
[przyznano 11%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz