– To mogę zostać kimś innym niż wojownikiem? Tak jak ty? – spytała zaintrygowana. W końcu nie ciągnęło jej zbytnio do klanowego życia, jednak jeśli miałaby pomagać innym, to z czasem może by nawet do tego przywykła? Poza tym uwielbia zioła i rośliny, niesamowite jest to, że sama natura oferuje swoje wszelakie twory, które są w stanie uzdrowić nie jedną przypadłość wśród kotów. Podobnie jak z niektórymi zjawiskami atmosferycznymi jak na przykład burza.
Cały świat ją intryguje, chcąc wiedzieć, jak to wszystko się dzieje i czemu jest tak, a nie inaczej. Jej nie wystarcza odpowiedź, że tak jest i tyle. Nie, ona chce dokładnie znać sposób, w jaki coś się pojawia, rośnie, dlaczego ma takie właściwości i tym podobne.
– Jasne, że tak! – zawołała z entuzjazmem. – Możesz zostać wojownikiem albo medykiem. Jako wojownik możesz z czasem zostać zastępcą, a potem nawet przywódcą! A jako medyk… no cóż, jesteś po prostu medykiem.
W jej głosie słyszała fascynację, choć w kolejnych słowach zaczęła mówić szybciej, jakby nie mogła się powstrzymać.
– Spotykasz się z innymi uzdrowicielami, uczysz się o ziołach... I spotykasz się z Kl...
Nagle urwała, jakby miała zaraz powiedzieć coś, co nie było dla małej Horyzont przeznaczone. Ta podejrzliwe ciut zmrużyła oczy, zastanawiając się, co kotka mogła przed nią ukrywać – przecież nie jest plotkarą i nie wypapla całemu klanowi.
– Z klanami innymi! – poprawiła się szybko medyczka, odwracając wzrok i udając, że coś zainteresowało ją wśród traw.
Zapanowała krótka cisza. W końcu szylkretka uniosła brew i spojrzała z zaciekawieniem na swojego rozmówcę.
– A co, interesowałaby cię rola medyka?
W jej głosie było coś więcej niż tylko ciekawość. Horyzont poczuła, jak zaczynają ją piec końcówki uszu, jakby została przyłapana na czymś.
– Może? Po prostu ciekawią mnie zioła i rośliny – przyznała, odwracając wzrok speszona. Czuła jak starsza uważnie jej się przygląda, jakoby zastanawiając się nad kolejnymi słowami.
***
Parę księżyców później
Wspomnienie pierwszego spotkania z Jarzębinowym Żarem przynajmniej raz dziennie chodził jej po głowie, jakby to był znak od przodków, by jak najszybciej rozpoczęła naukę pod okiem szylkretki. Jednak Piołunowy Dym to utrudniał – kocur każdy dzień planował z rana, by później i tak go zmienić, co wyjątkowo irytowało kotkę. Już dwa razy się zdarzyło, że musiała pędzić do Jarzębinowego Żaru, by poinformować o zmianie harmonogramu liliowego kocura. Na szczęście ta była wyrozumiała, jednak ruda czuła, że starszej niedługo skończy się cierpliwość, tak jak Zaćmionej Łapie do mentora. Przecież ile można zmieniać plany?! Nie po to się nakreślało przebieg dnia, aby za każdym razem mieszać, jakoby na złość.
Horyzont już od dawna czuła niechęć innych kotów do niej i rodzeństwa. Teraz miała wrażenie, że było to bardziej widoczne z racji, iż nad nimi nie było Brukselkowej Zadry lub Lodowej Sałaty cały czas – większość zaczęła sobie pozwalać na więcej i otwartą krytykę wobec nich. Przynajmniej tego ruda kotka doświadczała, nie wiedziała jak w przypadku rodzeństwa, lecz nie chciała ich niepokoić. Wolała sama się z tym zmagać i nie martwić brata z siostrą, kochała tę dwójkę, lecz czuła się zobowiązana, by ich chronić i zapewnić spokojny pobyt w klanie – przecież nie ich wina, że Makowiec porzuciła rodzeństwo i zostali znalezieni przez patrol Wilczaków.
Zaćmiona Łapa już nie wiedziała, ile minęło, odkąd została uczennicą, lecz każdy dzień jej się ciągnął, odliczając czas do końca każdego treningu, by porozmawiać z rodzeństwem, lecz oni sami byli zajęci i kotka wykorzystywała ten czas na zadaniach związanych ze starszymi i królowymi z kociętami. Obecnie w legowisku starszyzny były dwie kotki, Srebrzysta Łuna oraz Kwitnący Kalafior, z którą uwielbiała rozmawiać – biała często komplementowała cichy śpiew rudej, który umilał im ten czas – z drugą starszą różnie było, czasem miała humor, innym razem niekoniecznie.
W żłobku natomiast przebywała Barczatka z Tropem i Tygryskiem oraz Iskrząca Nadzieja z trójką synów. Dębek, Kamyczek i Wilga byli młodsi od rodzeństwa szylkretki, także większość czasu spędzały przy matce – pomimo tego Zaćmiona Łapa także z nimi się bawiła, pozwalając kociakom na wdrapywanie się na jej grzbiet, ciągnięcie za grzywkę lub zabawę jej krótkim ogonem. Wtedy była wręcz bierna na pomysły maluchów, lecz i tak była czujna, gdyby któremuś nagle przyszedł do głowy głupi pomysł. Trop i Tygrysek byli nieco młodsi od uczennicy, także spędzany czas z nimi też wyglądał inaczej – głównie były to zapasy, walki czy ganiany lub chowany, czasem też się zdarzyło, że była walka o mech. Horyzont miała ogrom cierpliwości do kociaków, nie tracąc jej, nawet gdy zaczepiały ją podczas zmiany mchu w posłaniach wojowniczek. Pomimo na pierwszy rzut oka chaosu wokół niej, ona czuła spokój i harmonię – mogła spokojnie poświęci tyle czasu, ile było trzeba na pobyt w żłobku. Oczywiście Piołunowy Dym miał czasem jakieś zastrzeżenia, lecz wtedy Horyzont przypominała mu, że doglądanie karmicielek, ich kociąt oraz starszych jest jej obowiązkiem jako ucznia.
Obecny dzień zapowiadał się w miarę przyzwoicie, gdyby nie Piołunowy Dym, który wymyślił, że mają dzisiaj iść na dwa patrole i treningi. Słysząc to z samego rana, kotka zaczęła symulować ból głowy i brzucha. Liliowy widząc teatrzyk rudej, prychnął i kazał jej się udać do medyczki, jednak przy tym obiecał jej, że jutro nie odpuści, choćby miała się zwijać z bólu przy każdym kroku. Kotka niewidocznie skinęła głową, czując, jak się zaczyna w niej gotować. Wyklinała go w myślach, kierując się w stronę legowiska medyków.
– Jarzębinowy Żarze – zawołała w wejściu, a po chwili kotka wyłoniła się z półmroku.
– Witaj Zaćmiona Łapo, co cię sprowadza? – spytała, skanując wzrokiem całą uczennicę.
– No wiesz… – mruknęła, ściszając głos.
– A Piołunowy Dym?
– Za symulowałam ból brzucha i głowy. Dziś mi odpuścił, także mamy cały dzień – odpowiedziała z lekko radością, że w końcu medyczka przekaże jej swoją wiedzę.
– Miałaś się skupić na głównej drodze szkolenia! – syknęła ciut niezadowolona szylkretka i trzepnęła końcówką ogona, przecinając powietrze za sobą.
– Ja wiem, ale już dwa razy musiałam w ostatniej chwili biec do ciebie i informować o zmianie planów przez tego… Tego…! – Horyzont miała gotową litanię obelg na liliowego, lecz widząc uniesioną brew Jarzębiny, wstrzymała się.
– Tego?
– Tego drania – dokończyła, uznając, że to najbezpieczniejsza opcja w wyrażeniach, które ciągnęły jej się na język.
– No dobrze, wejdź. Roztargniony Koperek wybyło gdzieś, a Cisowe Tchnienie jeszcze śpi, także masz być jak mysz pod liśćmi, na którą czai się drapieżnik – powiedziała, obracając się i dając znać ogonem, by ta podążała za nią. Borsucza nora z zewnątrz wydawała się mniejsza, niż w rzeczywistości była – Horyzont już raz była tutaj, lecz nie skupiała się na tym, na czym obecnie.
Jarzębinowy Żar poprowadziła ją do składziku, gdzie chyba najczęściej przebywała, ponieważ wśród wszelakich ziół i roślin ruda wyczuła minimalną woń asystentki medyka, choć sam jej własny zapach na niej był zdominowany przez zebraną florę. Kotka z uwagą obserwowała wszystko dookoła, chłonąc oczami każdy kawałek otoczenia – to miejsce miało dla niej w sobie coś niezwykłego, magicznego, przyciągającego i wołającego uczennice w swe objęcia. Ten moment utwierdził ją w tym, że przodkowie mieli na nią inne plany, niż tylko kolejna zwykła wojowniczka w klanie.
– Zazdroszczę ci, Jarzębinowy Żarze – mruknęła z lekkim uśmiechem, choć nie starszej nie zaszczyciła wzrokiem, który nadal przeskakiwał pomiędzy ziołami.
– Czego mi zazdrościsz?
– Tego wszystkiego. Odkąd cię poznałam, czułam, że bycie wojownikiem nie jest mi tak pisane, jak poznanie tajemnic wiedzy medyków. A teraz? Sam pobyt tutaj mnie w tym utwierdza, mieszanina zapachów medykamentów przyjemnie koi moje myśli. To miejsce mnie woła – odpowiedziała, na koniec przelotnie spoglądając na szylkretkę.
– Mało kogo ciągnie do ziół jak ciebie.
– Nie jestem jak inni – zauważyła, utrzymując uśmiech na pysku, który sprawiał, że w tym półmrok aż cała lekko promieniała. Czuła, że jest we własnym miejscu u boku właściwego kota. Zapomniała o problemach przyziemnego życia, o tym, jak niektórzy patrzą na nią krzywo, szeptają na jej temat. Tu czuła się jak w domu, w którym od dawna nie było i z utęsknieniem czekała na powrót.
– Zdecydowanie, a więc koper włoski już znasz. – Kotka wskazała na mocną łodygę, od której obchodziły cienkie, ostro zakończone listki. – Rośnie w słonecznych miejscach, głównie w pobliżu i na wybrzeżu morza, rzek i jezior. Leczy ból bioder i stawów, łagodzi także niestrawność i wzdęcia. A używa się go…
– Poprzez złamanie łodygi i wysączenie z niej soku do wypicia. – Jarzębiny Żar nic nie powiedziała na nagłe przerwanie jej wypowiedzi, tylko wpatrywała się w uczennice. – Wybacz… Obserwowałam cię, gdy sama mi go podawałaś – wyjaśniła.
– Nic się nie stało, przynajmniej wiesz już coś o nim. Wracając, mak polny, wiesz, jak wygląda?
– Niezbyt…
– Czerwony kwiat o włochatej i maleńkich, czarnych ziarenkach. Głównie występuje na łąkach i przydrożach, rzadziej w lasach. Zjedzenie nasion pomaga w zaśnięciu, zgładzenia szoku i smutku, uśmierza także ból. Nie jest zalecane, by podawać je karmicielką.
Na tę informację młodsza kiwnęła głową, że rozumie. Po tym Jarzębinowy Żar przeszła do kolejny ziół – Zaćmiona Łapa poznała ich jeszcze parę, lecz jej ciągle było mało. Już teraz chciała mieć wiedzę podobną do tej medyczki – była tym wszystkim zafascynowana i gdyby mogła to, by cały dzień przebywała wśród ziół z Jarzębiną.
– Co za dużo to nie zdrowo. Będziesz stopniowo poznawać coraz więcej roślin i za każdym razem jak będziesz przychodzić, to będę cię pytać z tych, które zdążyłaś już poznać – wyjaśniła szylkretka, siadając przed rudą.
– No dobrze…
– A teraz znikaj do legowiska uczniów. Lepiej by zbyt często tu cię nie było.
– Kiedy znowu mi wyjaśnisz działanie ziół? – spytała z nadzieją. Kotka miała, że już niedługo znowu będzie mogła posłuchać głosu szylkretki, która po kolei tłumaczy co i jak.
<Jarzębinowy Żarze, weź mnie porwij na jeden dzień do pomocy przy zbieraniu ziół>
[1530 słów] - trening medyka
[przyznano 31%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz