Dni powoli mijały, a coraz większymi krokami zbliżała się Pora Nagich Drzew i wraz z początkiem tej pory pewne kociaki w Klanie Wilka miały przejść test na ucznia. Czekoladowy kocur chyba w podobnej porze roku miał test, lecz wtedy pogoda nie była kapryśna, a śniegu raczej nie było. Tym razem nie wiedział jak będzie, lecz z pewnością będzie chciał jakkolwiek wziąć w tym udział. Może Makowy Nów i Nikła Gwiazda zgodzą się, by Pustułkowy Szpon odprowadził jednego kociaka do lasu. Już się pogodził z tym, że nie będzie na razie mentorem żadnej ze znajdek, choć ta świadomość nadal była bolesna.
“Gdybym tylko nie szedł wtedy, a został w obozie…” – pomyślał smętnie, zwijając się jeszcze bardziej na posłaniu. Po chwili pojawił się uczeń, wojownik jedynie zastrzygł uchem. Już nie wiedział, ile czasu minęło, a on za każdym razem nie dawał sobie zmienić mchu, jakby to było jedyne, co mu pozostało z dawnego siebie.
Tym razem jednak było inaczej, zamiast dźwięku kroków jednego kota usłyszał jeszcze jedne, do tego dotarł do jego nozdrzy zapach pewnego kocura. W ostatnich dniach z całych sił starał się unikać Poziomkowej Łapy, by ten nie widział go w obecnym stanie.
– Pustułkowy Szponie – zaczął nieco młodszy od niego. – Może zjemy razem? – zaproponował, stojąc przy wejściu do legowiska. Kocur doskonale wiedział, o co chodzi, inny uczeń poprosił Poziomka, by wyciągnąć go z posłania i zająć czymś, by nie wrócił prędko. Jak widać, chyba większość kotów w obozie zauważyła, że czekoladowy i kremowy mają coś ku sobie.
– Nie jestem głodny – odpowiedział zachrypniętym głosem. Tak rzadko go teraz używał, że sam wręcz go nie poznawał, stał się taki obcy, depresyjny. Kocur bardziej się zwinął na wyleżanym mchu. Po chwili usłyszał kroki, które ucichły tuż obok niego.
– Pustułko, proszę. Odkąd wygraliśmy z Klanem Klifu, ciągle tu siedzisz.
– Najwidoczniej mam powód – mruknął, przysłaniając prawą stronę pyska ogonem. Głos Poziomkowej Łapy był zdecydowanie za blisko. Na słowa wojownika jedynie cicho westchnął, a po chwili jego kroki się oddaliły. Jak widać nie chciał męczyć przyjaciela, skoro ten nie chce nawet z nim wyjść. Później kocur już tylko słyszał kroki dwóch oddalających się kotów.
“Przepraszam Poziomku, ale nie możesz mnie widzieć w tym stanie…” – pomyślał, podnosząc głowę, by sprawdzić, czy faktycznie został sam ze swoimi myślami i głosami.
***
Następnego dnia miał się stawić któryś raz znowu u medyczki, by zmienić opatrunek i sprawdzić stan jego oczodołu. Nie wiedząc, jaka jest pora dnia, zwlekał się niechętnie z posłania. Nawet nie silił się na otrzepanie z mchu, który przyczepił się do jego zaniedbanej sierści. Odkąd wrócili z wojny, to chyba ani razu nie przejechał językiem po swojej czekoladowej szacie, co było widać – tłusta, potargana, a w niektórych miejscach nawet posklejana ze sobą.
Powoli opuścił legowisko, od razu szukając cienia, gdzie mógłby się skryć i niezauważony dotrzeć do Cisowego Tchnienia.
– Pustułkowy Szponie! – Nagle usłyszał wołanie, niosące ze sobą tak znajomy głos. Mroczna Wizja właśnie zauważyła syna i szybkim krokiem podeszła do niego. Z matczyną czułością otarła się o jego bok. – Tak się martwiłam o ciebie wtedy, jednak dałeś radę. Lecz… widzę, że wygrana nie ma dla ciebie znaczenia w takich okolicznościach.
– Matko… Możemy porozmawiać kiedy indziej? Właśnie idę do Cisowego Tchnienia.
– Pójdę z tobą – zadeklarowała od razu, na co kocur spojrzał na nią z politowaniem. – No dobrze, ale masz ze mną później porozmawiać! – zażądała łagodnym głosem. Przejechała na szybko językiem po głowie Pustułki, między jego uszami, by następnie oddalić się, zostawiając go w spokoju, przynajmniej na obecny moment.
Czekoladowy cicho westchnął, wznawiając powłóczysty marsz do legowiska medyka, gdzie zastał dwie kotki bez Roztargnionego Koperka w pobliżu.
– Witaj Cisowe Tchnienie, Jarzębinowy Żarze – przywitał się na wstępie, kiwając głową z szacunkiem w stronę obu kocic.
– Witaj Pustułkowy Szponie, jak się dziś czujesz? – zagaiła asystentka, zdejmując powoli opatrunek na pysku kocura. W międzyczasie starsza szylkretka przygotowała nowy kompres, który po chwili znalazł się w miejscu tego starego. Wcześniej jeszcze Cisowe Tchnienie obejrzała gojący się oczodół, stwierdzając, że na razie nie ma infekcji, jednak jeśli kocur nadal będzie zaniedbywać higienę to różnie z tym może być.
– Jak na kalekę przystało – mruknął w odpowiedzi młodej calico.
– Nie bądź zgryźliwy!
Na tę krótką wymianę słów między dwójką, medyczka przewróciła oczami, podsuwając młodszemu parę ziaren maku. Była to mniejsza porcja niż ostatnio, na co kocur zmarszczył brwi, lecz nic nie mówił.
– Przyjdź za siedem wschodów, rana dobrze się goi, niedługo nie będziesz potrzebował opatrunku – poinformowała Cisowe Tchnienie.
– Dobrze i dziękuję wam – miauknął, po chwili opuszczając medyczki, w głowie zapamiętując, by następnym razem przynieść coś dla kotek w ramach podziękowań.
Wychodząc z lecznicy, skierował się od razu w stronę legowiska wojowników, lecz tuż przy wejściu zawahał się i spojrzał w stronę żłobka. Odkąd został wojownikiem, nie zjawił się tam chyba ani razu. Trzepnął końcówką ogona, zawracając, by pójść do kociąt. Po drodze jeszcze szybko przemknął do stosu zwierzyny i wziął dwie piszczki dla Lodowej Sałaty oraz Barczatki.
Kocur powłóczystym krokiem wszedł do środka, siląc się na niewielki uśmiech dla kociaków. W końcu starczyło to, że przychodzi z opatrunkiem na pół pyska. Odłożył nornice przy królowych, by po chwili podejść bliżej małych pociech. Tak bardzo, by chciał jakąś przygarnąć jako swojego ucznia.
– Hej maluchy, jak tam u was? – spytał, siadając przed bawiącymi się kociakami.
– Pustułkowa Łapa! – zawołała szylkretka z krótkim ogonem.
– No prawie, teraz już Pustułkowy Szpon, Gwiazdnico – poprawił małą.
– Widzieliśmy twoją walkę! – oznajmiła ruda kotka.
– Powinniście być w żłobku, a nie patrzeć na takie rzeczy.
– Wrotyczowa Szrama nam pozwoliła – wybroniła rodzeństwo Horyzont.
– Co ci się stało w pysk? – Nagle do rozmowy dołączył się czarny kocurek, którego skrycia Pustułka chciałby wziąć pod swoje skrzydła i zostać jego mentorem.
– Na pewno chcecie tego słuchać? To raczej nie jest opowieść dla kociąt o słabych nerwach. – Na te słowa Horyzont odciągnęła siostrę na zewnątrz, wraz z dziećmi Sałaty, proponując zabawę. Na doczepkę dołączyła jeszcze Trop.
– Opowiesz mi później braciszku – rzuciła ruda kotka do Snu, który pozostał w żłobku. W międzyczasie dwie królowe wyszły tuż za pociechami, chcąc mieć je na oku.
<Śnie, wygląda na to, że zostaliśmy sami>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz