BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 3 sierpnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

01 sierpnia 2025

Od Kruszynki

Przed tragedią z sępem

Pora Zielonych Liści przeminęła równie szybko, jak sen po przebudzeniu. Pamiętasz go przez kilka sekund, a potem... znika bez śladu. Ciepło odeszło, a zimny, zawodzący wiatr huczał między drzewami Owocowego Lasu, jakby pragnął wyrwać z jego wnętrza każdy liść, każde wspomnienie lata. Nadeszła Pora Opadających Liści – najpierw cicho, niemal niezauważalnie, jak cień przemykający przez polanę. Las zapadł w ciszę. Spokój, który się z nią pojawił, był złudny – leniwy i zdradliwy. Koty, uśpione monotonią szeleszczących liści i chłodnych poranków, straciły czujność. A wtedy przyszły burze. Gwałtowne. Nieprzewidywalne. Agresywne jak rozjuszony drapieżnik. Grzmoty rozcinały niebo z przerażającą mocą niczym pazury szarpiące miękkie podbrzusze. Deszcz lał się strumieniami, wbijając się w ziemię, wgniatając trawy, rozbijając liście, topiąc świat pod sobą. Wiatr wył i szarpał, porywając to, co nie zdążyło się schować – liście, gałązki, nawet lekkie gniazda ptaków. Koty kryły się w koronach drzew, kuląc pod się ostatnimi liśćmi, które służyły im za schronienie. Zimą jednak nie będzie tak łatwo – wtedy będą musiały same zbudować daszki nad głową, by przetrwać chłód i śnieg. Kruszynka, na szczęście, nie musiała jeszcze się tym martwić. Jako uczennica medyka, miała prawo spać w ciepłej dziupli starej topoli, gdzie przechowywano również zioła. Mimo to kuliła się teraz w najdalszym rogu posłania z mchu i piór. Przyciskała się do ściany, a każdy podmuch wiatru sprawiał, że jej drobne ciało jeszcze bardziej się trzęsło. Świergot – jej mentorka – spoglądała na nią kątem oka, układając zioła na drewnianej półce. Niektóre z nich były jeszcze wilgotne – zebrane pośpiesznie, gdy burza dopiero się zaczynała.
— Kruszynko, nie musisz się bać burzy — odezwała się łagodnie kotka, kładąc przed uczennicą kilka roślin.
— Nie boję się burzy, tylko tego, co przyniesie! A może jednak się jej boję… — odpowiedziała Kruszynka drżącym głosem. – Gdyby piorun trafił w nasze drzewo, to nie byłoby już tak fajnie.
Zerknęła na zioła, próbując się skupić, choć serce nadal waliło jej jak oszalałe.
— Kiedy się czegoś boimy, najlepiej odwrócić od tego uwagę — odparła spokojnie Świergot, po czym zakaszlała lekko. Otrzepała futro, uśmiechając się cicho. — A więc powiedz mi, co to za zioła?
Kruszynka uniosła uszy i prostując się, spojrzała uważnie na rośliny. Jej wiedza była już całkiem spora – rozpoznawała większość ziół, znała ich właściwości, wiedziała, gdzie je znaleźć. Była nawet z siebie odrobinę dumna. A jednak miała jeszcze jedno, skrywane marzenie. Chciała poznać innych medyków. Zobaczyć, czego się nauczyli. Może nauczyć się od nich czegoś nowego? Zobaczyć, jak wygląda świat poza Owocowym Lasem... Myśl ta tliła się w niej od dawna, ale dopiero teraz zebrała odwagę, by o niej wspomnieć. Zawahała się, przegryzła wargę. Gdy poczuła metaliczny smak krwi, od razu się opanowała.
— Em… — zaczęła nieśmiało, poruszając łapą po podłodze.
— Nie wiesz, co to za zioło? — zapytała Świergot z lekkim zdziwieniem w głosie.
Kruszynka gwałtownie pokręciła głową.
— Zastanawia mnie… czy możemy spotkać się z innymi uzdrowicielami? — miauknęła cicho i od razu odwróciła wzrok.
— Nie ma takiej potrzeby — odparła mentorka z nutą chłodu. — Mają inne wierzenia. Gdy się spotykają, to tylko po to, by rzekomo rozmawiać z Klanem Gwiazd.
— Ale może i tak warto byłoby się z nimi spotkać? Może dowiedzielibyśmy się czegoś nowego? Może do nich przyjdzie Klan Gwiazd, a do nas Wszechmatka? — odparła Kruszynka, prostując się z odwagą, jakiej wcześniej w niej nie było.
Była pewna, że takie spotkania mogłyby pomóc całemu Owocowemu Lasowi. Zawsze wydawał się samotny, odizolowany od reszty świata. To miało swoje zalety, ale też wiele wad. Bo do kogo zwrócić się o pomoc, gdy zabraknie wiedzy? A może… może wtedy poznałaby też przyjaciół? Kogoś, kto by się z niej nie śmiał. Kogoś, z kim mogłaby dzielić wspomnienia – te dobre.
— Ech, Kruszynko… — westchnęła Świergot. — Wątpię, by coś takiego się wydarzyło. Na razie zajmijmy się naszym domem i wiedzą, którą mamy. Nie bierzmy na siebie cudzych spraw.
Podsunęła zioła bliżej łap uczennicy.
— No już, powiedz mi, co robi to zioło. Musisz nadal ćwiczyć — dodała spokojnie.
Kruszynka zerknęła na mentorkę, a potem przeniosła wzrok na własne łapy. Westchnęła cicho. Miała nadzieję, że pewnego dnia jej głos nabierze siły i zdoła przebić się przez ciszę, dotrzeć do serc innych kotów
— Koper... leczy ból bioder i stawów, pomaga też na niestrawność oraz wzdęcia — odpowiedziała niemal szeptem, patrząc gdzieś w bok, jakby zawstydzona swoją wiedzą.
Świergot przyglądała się jej chwilę, po czym westchnęła łagodnie i przesunęła łapą po jej ramieniu w geście czułości.
— Może kiedyś naprawdę spotkamy się z innymi medykami. Ale na razie… może chcesz wyjść i zebrać ze mną zioła? Omawiałam z tobą różne miejsca, ale przecież nigdy nie pokazałam dokładnie, gdzie co rośnie — zaproponowała z ciepłym uśmiechem.
Szylkretka natychmiast się spięła. Jej ciało zesztywniało, a oczy zaczęły nerwowo błądzić po dziupli, jakby szukały drogi ucieczki. Dopiero teraz dotarło do niej coś, co wcześniej umknęło: burza się skończyła. Nic już nie huczało na zewnątrz. Cisza. Kiedy przestało grzmieć? Czy w ogóle była burza? A może to był tylko wiatr? Kruszynka nie była pewna. W jej pamięci wspomnienie burzy, której się tak bała, było jak przez mgłę. Wydawało się prawdziwe… ale równie dobrze mogło być tylko czymś w niej samej. Echem lęku. Odbiciem czegoś głębszego. Jej uszy poruszyły się niespokojnie, a łapy przywarły do ziemi. Choć powietrze było teraz spokojne, a dziupla bezpieczna – coś nadal dudniło w środku.
— M-myślę, że mogę zostać tutaj i… i powtarzać zioła — miauknęła drżąco, powoli wycofując się w głąb schronienia.
— Ach, Kruszynko… kiedyś mnie zabraknie — powiedziała cicho Świergot. W jej głosie zabrzmiała nuta smutku. — A wtedy będziesz musiała sama wyruszać po zioła. Jeśli nie będziesz wiedziała, gdzie ich szukać, stracisz cenny czas.
Delikatnie pchnęła uczennicę ku wyjściu. Mimo wewnętrznego oporu, mimo lęku, który kłuł ją w piersi jak cierń, Kruszynka wyszła. Przytulona do ciepłego futra mentorki, stawiała niepewne kroki, jak kociak wychodzący po raz pierwszy z gniazda. Szły blisko siebie – a właściwie to Kruszynka kurczowo trzymała się Świergot. Starsza kotka co chwilę skręcała niespodziewanie, zawracała, węszyła intensywnie w powietrzu, jakby prowadził ją niewidzialny szlak. Nagle zatrzymała się i przyspieszyła kroku. Przesunęła łapami trawy, odsłaniając roślinę.
— Spójrz. Skrzyp — oznajmiła krótko, pokazując zieloną, cienką łodyżkę.
Wyrwała ją z ziemi i podała Kruszynce. Młodsza kotka bez słowa wzięła ją do pyska i ruszyła dalej, starając się iść równo z mentorką. Szły długo. Na tyle długo, że łapki Kruszynki zaczęły drżeć od zmęczenia. W końcu dotarły do rzeki. Nie była rwąca, lecz jej nurt był zimny i nieustępliwy. Woda płynęła leniwie, a drobne rybki igrały tuż pod powierzchnią, pluskając cicho wśród kamieni.
— Przepływamy — powiedziała Świergot, zatrzymując się nad brzegiem.
Kruszynka zamarła. Jej oczy rozszerzyły się ze strachu, pysk otworzył w niemym proteście. Futro zjeżyło jej się na karku, a serce zaczęło bić jak szalone.
— J-jak to... przepływamy?! — zapytała z paniką, ale Świergot już wchodziła do wody. Nawet się nie odwróciła.
Zdezorientowana Kruszynka odłożyła skrzyp na brzegu w bezpiecznym miejscu. Ostrożnie zanurzyła jedną łapę. Zimno wgryzło się w nią jak zęby lodu, aż zadrżała, a skóra zafalowała jej na grzbiecie. Nie mając wyboru, zagryzła język i wskoczyła do wody. Metaliczny smak krwi rozlał się po jej pysku – zacisnęła zęby i przełknęła ślinę. Dopiero wtedy zobaczyła, że Świergot czeka na nią pośrodku rzeki. Chwyciła Kruszynkę za kark i pomogła jej przedostać się na drugi brzeg. Wydostały się z wody na drugą stronę i stanęły na łące pełnej wrzosów. Fioletowe kwiaty rozciągały się przed nimi niczym morze, które zapierało dech w piersiach. Ich zapach unosił się w powietrzu – delikatny, kojący, niemal magiczny. Kruszynka otrzepała się porządnie, strząsając z sierści zimną wodę. Dopiero teraz dostrzegła, jak piękne było to miejsce. Jakby znalazły się w innym świecie, z dala od szarości i burzy. Przez krótką chwilę poczuła, że wszystko może być dobrze. Ale ten spokój nie trwał długo. Warkot. Huk. Powiew cuchnącego, obcego powietrza. Kruszynka podskoczyła, a jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Instynktownie schowała się za mentorką, wciskając się w jej bok. Coś było nie tak.
— To potwór. Niedaleko stąd biegnie Droga Grzmotów, po której one się poruszają. W środku mają Dwunożnych — wyjaśniła spokojnie Świergot, jakby dźwięk potwora wcale jej nie zaskoczył.
Po tych słowach ruszyła dalej przez kolorową łąkę, węsząc z uwagą między kwiatami, jakby właśnie zapomniała o istnieniu zagrożenia. Kruszynka jeszcze przez chwilę stała nieruchomo. Wpatrywała się w gładki, ciemny pas ziemi, który przecinał horyzont – dziwny kamień, po którym przebiegł potwór. W powietrzu nadal unosił się jego zapach: metaliczny, duszny, sztuczny. Przełknęła ślinę i podskakując, dogoniła mentorkę.
— Po co tu przyszłyśmy? — zapytała z wyraźnym zniecierpliwieniem, rozglądając się dookoła. Nie widziała sensu w zbieraniu wrzosów. Przecież te kwiaty nie miały żadnych szczególnych właściwości! No, może poza tym, że czasem dodawało się je do mieszanek, by poprawić smak... dla marudnych kotów, które nie potrafiły przełknąć gorzkich ziół. Absurd! Jeśli coś ci dolega, to cierp i jedz to, co cię uleczy – gorzkie czy nie!
— Poza wrzosami rosną tu też inne zioła — wyjaśniła Świergot, przedzierając się przez fioletową gęstwinę. — Trzeba tylko wiedzieć, gdzie ich szukać.
Kruszynka szła za nią krok w krok, rozglądając się z zaciekawieniem. Choć wcześniej była spięta, teraz wrzosy działały na nią kojąco. Cały świat wydawał się zanurzony w odcieniach fioletu, które kołysały się delikatnie na wietrze. Gdzieś w tle Droga Grzmotów znów zamilkła. Może potwory przestały się poruszać, a może zniknęły na dobre? Nie było już słychać ryku silników ani czuć zapachu dwunożnych. Kotka szła dalej, coraz bardziej pochłonięta tym spokojem. Nie zauważyła, że Świergot zatrzymała się przed nią – uderzyła w nią łapą i od razu się cofnęła. Spojrzała pytająco na mentorkę, unosząc brwi. Świergot nie odezwała się ani słowem. Zamiast tego odgarnęła łapą gęste wrzosy, odsłaniając coś innego – małe, białe stokrotki, które skrywały się pośród fioletu.
— Widzisz, Kruszynko? Czasami wśród tego, co wygląda tak samo, można znaleźć coś wyjątkowego — powiedziała cicho, przysiadając obok.
Kruszynka podeszła bliżej i nachyliła się nad drobnymi kwiatkami. Były delikatne, niemal przezroczyste, a mimo to trwały tu, nieugięte wśród silniejszych i wyższych wrzosów. Wiatr zawiał nagle mocniej – łodyżki stokrotek ugięły się nisko, niemal dotykając ziemi. Ale po chwili powoli powróciły do pierwotnej pozycji, jakby nic się nie stało. Kruszynka przyglądała się im w milczeniu, czując w środku coś ciepłego – coś, co nie było ani strachem, ani złością. Może to była... nadzieja?
Dopiero po dłuższej chwili kotki ruszyły dalej. Droga powrotna była cicha. Przedarły się przez lodowatą rzekę, znowu poczuły zimno przenikające aż do kości, ale tym razem Kruszynka nie drżała ze strachu. Potem skręciły w stronę gęstszej części lasu i zagłębiły się w znajome tereny Owocowego Lasu. Przyszły tu, by szukać ziół – a nie oglądać kwiaty. Tak przecież mówiła Świergot. A jednak Kruszynka poczuła, że mogłaby położyć się na tamtej łące, zamknąć oczy i po prostu... zostać. Trwać wśród fioletu i ciszy, tak długo, aż cały strach z niej zniknie.

〰〰〰

Po dłuższym czasie Świergot i Kruszynka wróciły do bezpiecznego obozu. Ich pyski były pełne ziół, a futra mokre od porannej rosy i rzeki, którą musiały przebyć. Mimo zmęczenia zbiory się udały – zapasy zostały uzupełnione, przynajmniej na jakiś czas. Kruszynka miała nadzieję, że wystarczą na długo. Choć tego dnia zobaczyła wiele pięknych miejsc, a przy Świergot wszystko wydawało się mniej straszne... wciąż wolała zostawać w obozie. Tutaj czuła się bezpieczna. Tutaj nic nie miało prawa jej skrzywdzić... prawda? Gdy wchodziła do dziupli, zauważyła, że jej mentorka zatrzymała się tuż przy wejściu i ostrożnie odłożyła zioła na ziemię.
— Pójdę zobaczyć, jak się ma żłobek i starszyzna — oznajmiła, nie czekając na reakcję uczennicy. Z gracją odwróciła się i zniknęła między krzewami.
Kruszynka westchnęła cicho, po czym sama zaczęła wnosić zioła do wnętrza. Chciała je jak najszybciej schować – by nikt ich przypadkiem nie zdeptał, nie zabrał... albo, Wszechmatko uchowaj, nie zjadł! Kruszynka właśnie ruszyła po ostatnie listki, które wcześniej zostawiła przed wejściem do dziupli. Gdy tylko zbliżyła się do wejścia, pojawiły się w nim dwie znajome sylwetki. Pierwsza należała do Skałki – niemal całkowicie czarnej kotki z białym brzuszkiem i wielkimi, żółtymi oczami, które w cieniu zawsze lśniły niepokojącym blaskiem. Dziś jednak ich światło zgasło. Skałka patrzyła tępo w swoje łapy, jakby próbując się w nich skryć. Od czasu, gdy straciła ojca, prawie się nie odzywała. Ból i żałoba przygniotły ją jak ciężki głaz. Obok niej szedł Czereśnia – jej brat. Jego czekoladowe futro było zmierzwione, przylegało do boku siostry, jakby chciał ją wesprzeć samym swoim ciałem. Żółte oczy skanowały otoczenie z ostrożnością. Kruszynka spojrzała na Skałkę ze współczuciem, ale gdy jej spojrzenie skrzyżowało się z oczami Czereśni, instynktownie spięła mięśnie. Przez ułamek sekundy poczuła niepokój. Dopiero po chwili zauważyła, że kocur trzymał coś w pysku. Zioła. Jej zioła – te, które zostawiła przed dziuplą. Czereśnia podszedł i ostrożnie położył listki na ziemi.
— Mam nadzieję, że to nie problem, że je przyniosłem — odezwał się spokojnie. — Były na zewnątrz, a i tak szliśmy w twoją stronę.
Na moment zerknął kątem oka na Skałkę – troskliwie, z niepokojem. Kruszynka skinęła głową w podziękowaniu. Odebrała zioła i szybko, nieco niechlujnie, odłożyła je do magazynku. Nie chciała sprawiać wrażenia niewdzięcznej – po prostu była spięta. Poczuła, jak suchość w gardle utrudnia jej mówienie, więc kilka razy chrząknęła, starając się nabrać pewności. Obejrzała oboje przybyszów uważnym spojrzeniem.
— D-dziękuję. A z czym do mnie przychodzicie? — zapytała niepewnie, po cichu modląc się w duchu, by Świergot wróciła jak najszybciej i pokierowała wszystkim za nią. Nie czuła się jeszcze pewnie w leczeniu. Wolała pracować pod okiem swojej mentorki, wiedząc, że jeśli popełni błąd, Świergot go naprawi. Sama... czuła się krucha.
— Wydaje mi się, że moja siostra ma ból w okolicy barków — odpowiedział Czereśnia, pomagając Skałce usiąść na posłaniu z mchu.
Czarna kotka tylko zwiesiła głowę, nie odzywając się ani słowem. Jej ciało wydawało się ciężkie, jakby sama obecność była dla niej wysiłkiem. Kruszynka spojrzała na nią przez dłuższą chwilę. Nie widziała nic szczególnego – żadnych ran, opuchlizn. U kotów w jej wieku ból barków mógł oznaczać problemy ze stawami. Typowe. Uspokoiła się nieco, przypominając sobie, czego uczyła ją Świergot. Zanurkowała pyskiem w magazynku. Po krótkim poszukiwaniu wróciła z drobnym, żółtym kwiatkiem oraz pajęczyną. Zaczęła przeżuwać zioło, aż zmieniło się w papkę, po czym ostrożnie nałożyła ją na bark Skałki. Następnie owinęła bark pajęczyną, upewniając się, że opatrunek dobrze się trzyma. Obeszła kotkę z obu stron, sprawdzając, czy wszystko wygląda tak, jak powinno. Gdy skończyła, wyprostowała się i usiadła, spoglądając na swoje łapy.
— Już — mruknęła krótko, nieco zakłopotana ciszą.
Czereśnia skinął głową z uznaniem.
— Bardzo ci dziękuję. Zostawię ją tutaj. Lepiej jej będzie pod waszym okiem — powiedział cicho.
Pożegnał się ruchem głowy i odwrócił się w stronę świata zewnętrznego. W wyjściu minął się ze Świergot oraz jeszcze jednym kotem.
Kruszynka uniosła uszy, lecz niemal od razu je po sobie położyła. Obok mentorki stał bury kocur – Mucha. Lęk ścisnął ją za gardło. Kruszynka zawsze miała trudność w kontaktach z kotami w swoim wieku. Wolała ich unikać, nie wiedząc, czego się po nich spodziewać. Zawsze bała się, że ktoś się z niej zaśmieje. A Mucha... Mucha mógł to zrobić. Dlaczego miałby nie? Rola medyka nie zmieniała faktu, że nadal była tą samą nieśmiałą Kruszynką, która dawniej była obiektem kpin. Nawet jeśli ostatnio wszystko jakby przycichło – koty przestały się śmiać, przestały ją zaczepiać – lęk nadal tkwił w niej głęboko. Wpatrywała się w burą sylwetkę, bijąc się z myślami. Może nie zrobi nic złego. A może… Nie potrafiła się uspokoić. Nie teraz. Nie jeszcze.
— Mucha ma niestrawność, widziałam, jak wymiotował… no i widzisz. Nie jest tak energiczny, jak zazwyczaj — wyjaśniła szybko Świergot, wskazując łapą posłanie.
Kocur, bury, ociężały, z ogonem szurającym po ziemi, usiadł na mchu. Było widać, że nie czuje się najlepiej — jakby coś wielkiego przetoczyło się przez jego wnętrze. Leżał zgarbiony, z przymkniętymi oczami, a jego wibrysy co chwilę lekko drgały. Świergot spojrzała na Kruszynkę. Nie powiedziała nic, ale uczennica od razu zrozumiała. Zioła na niestrawność. Bez słowa pobiegła do magazynku i zaczęła przeszukiwać zapasy. Wybór był szeroki, ale postawiła na trybulę. Jej słodki zapach powinien ułatwić przeżuwanie — zwłaszcza przy tak podrażnionym żołądku. Znalazła parę liści przypominających paprocie, chwyciła je ostrożnie i wróciła do pacjenta. Mucha wyglądał teraz, jakby miał zaraz zwinąć się z bólu. Kruszynka położyła liście przed nim, po czym niepewnie spojrzała na Świergot, licząc, że to ona przemówi do kocura. Mentorka jednak milczała. Spojrzała jedynie na uczennicę wyczekująco.
— Em… m-musisz chwilę pożuć liście, aż poczujesz sok… Potem ci przejdzie — wymamrotała Kruszynka, patrząc ukradkiem na swoją mistrzynię.
Świergot uśmiechnęła się lekko. A Kruszynka, ku swojemu zdziwieniu, odwzajemniła ten uśmiech. Na moment poczuła się… pewna siebie. Ale tylko na moment. Bo zaraz zauważyła coś więcej w spojrzeniu mentorki — cień. Smutek? Żal? A może zmęczenie? Nie potrafiła tego określić, ale poczuła ukłucie niepokoju. Coś trapiło Świergot, tylko co? Kiedy wróciła wzrokiem do Muchy, ten już przeżuwał liść, łzy błyszczały w jego oczach, ale nie z emocji — z bólu. Żołądek musiał go naprawdę mocno skręcać. Po chwili wypluł to, co zostało z rośliny, i położył głowę na łapach. Patrzył tępo przed siebie, jakby próbował nie myśleć o niczym. I wtedy do dziupli wpadł kolejny kot. Rokitnik — bury, zadziorny, zawsze pewny siebie.
— Świergot, proszę! Coś na ból głowy! — zawołał dramatycznie, siadając na ziemi z łapą teatralnie przyciśniętą do czoła.
Świergot przewróciła oczami, ale bez słowa skinęła łbem w stronę Kruszynki. Uczennica niemal uniosła brwi ze zdziwienia. Ile swobody dawała jej mentorka…? Czy naprawdę oczekuje, że sama wszystkim się zajmie? Czy to już… teraz? Z trudem ukryła niepokój, ale szybko wstała i pobiegła do magazynku. Sięgnęła po liście malin — łagodne, bezpieczne, dobre na ból głowy. Położyła je delikatnie przed Rokitnikiem. Kocur spojrzał na nią zaskoczony, potem na liście. W milczeniu je zjadł.
— Możesz iść teraz odpocząć. Jeśli ci nie przejdzie, przyjdź jeszcze raz — powiedziała Świergot stanowczo.
Rokitnik skinął głową i bez słowa opuścił lecznicę. W dziupli zapadła cisza. Świergot westchnęła i przeszła do zakątka, gdzie znajdowały się posłania medyków. Kruszynka szybko podreptała za nią, położyła się na swoim miejscu i wpatrzyła w mentorkę. Jej pyszczek miał w sobie coś siwego — nie tylko przez wiek. Na jej ciele też widać było srebrne ślady czasu. Oczy lekko zmętniałe, spojrzenie spokojne, ale… smutne. Nawet gdy się uśmiechała, widać było, że coś ją przygniata. Kruszynka zwinęła się w kłębek, a potem, jakby słowa same wypłynęły z niej, zapytała cicho:
— Świergot… czy Wszechmatka kiedyś do ciebie przemówiła?
Starsza kotka milczała chwilę. Tylko ogon poruszył się raz, jakby chciała zyskać trochę czasu na odpowiedź. Potem spojrzała na Kruszynkę i powiedziała spokojnie.
— Nie, nigdy — odparła szybko Świergot. — Ona rzadko przemawia. Tylko wtedy, gdy naprawdę musi. Tym właśnie różnimy się od klanów. One uzależniają wszystko od Klanu Gwiazd. To, co dobre, przypisują przodkom. To, co złe… też. Tłumaczą sobie wszystko ich mocą, nie potrafiąc unieść ciężaru własnych decyzji. Zamiast wziąć odpowiedzialność w łapy, zrzucają ją na tych, którzy odeszli. Oskarżają ich, zamiast spojrzeć w swoje serce.
Mówiła spokojnie, z zamkniętymi oczami, układając pysk na łapach. Kruszynka słuchała z uwagą, a jej serce biło nieco szybciej. Po chwili zapytała cicho, ostrożnie:
— A czy ja… mogłabym kiedyś zostać Szamanem?
Zaraz po tych słowach skuliła się lekko jakby przestraszona własnym pytaniem. Przecież Świergot już przyjęła ją na uczennicę medyka. A teraz ona czegoś jeszcze chce? To zabrzmiało zbyt śmiało… zbyt chciwie. Świergot uniosła lekko powieki, spojrzała na Kruszynkę, a jej pyszczek zmiękł.
— Hm… może kiedyś — odpowiedziała łagodnie. — Zobaczymy, jak się potoczą twoje losy. Teraz skup się na ziołach. Ucz się ich zapachu, działania… a może pewnego dnia opowiem ci więcej tajemnic związanych z Wszechmatką.
Jej głos był jak ciepły, wieczorny wiatr. Potem powoli przymknęła oczy i zaczęła oddychać miarowo, cicho, spokojnie. Zasypiała. Kruszynka wpatrywała się w nią jeszcze przez chwilę. W tym zmęczonym pysku wciąż była siła. Cień mądrości. A jednocześnie coś, czego Kruszynka nie umiała nazwać. Troska? Smutek? Czekanie? W końcu i ona położyła głowę na mchu. Wpatrywała się gdzieś w ścianę dziupli, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Marzyła o rozmowie z Wszechmatką. Nie jak klany — nie po to, by uzyskać zgodę, by wszystko zrzucać na duchy. Chciała po prostu... bliskości. Chciała wiedzieć, że gdzieś tam jest ktoś, kto ją słyszy. Może wtedy mogłaby coś zmienić? W Owocowym Lesie? W sobie? Ale nie wiedziała nawet, co dokładnie chciałaby zmienić. Może po prostu… chciała czuć, że ma znaczenie. Że jest kimś więcej niż tą cichą, lękliwą kotką w cieniu Świergot. Może — że kiedyś stanie się kimś, kto też będzie słuchany. Przymknęła oczy. Cisza wypełniła lecznicę. Wszyscy już spali. Tylko w oddali, poza dziuplą, wiatr poruszał liśćmi, jakby szeptał coś, czego jeszcze nie mogła zrozumieć. A w snach… w snach była kimś ważnym. Tam wszystko było możliwe...


[3331 słów; zbieranie ziół z Szamanem]

Wyleczeni: Skałka, Mucha, Rokitnik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz