*tw: opis walki, śmierć*
- Cześć Klamerko! Jak się czujesz? Słuchaj mam dla ciebie kilka ziół – powiedział i wrócił do swojej pracy. Odkąd niebieski odkrył, że zioła pomagają jego bratu, co jakiś czas przygotowywał dla niego odpowiednie rośliny lecznicze. Nie robił tego za często, w końcu było to niebezpieczne, mimo to pomagało to Klamerce, czego Bluszcz nie mógł tak po prostu zostawić.
- Już niedługo będziesz już w całkowicie dobrej formie! – oznajmił zadowolony Bluszcz i podał bratu zioła. Ten kiwnął głową w podziękowaniu i zjadł dane mu rośliny. Po chwili Klamerka ruszył w stronę parapetu, siadając na nim i pozostając w całkowitej ciszy. Teoretycznie Bluszcz mógł się tego spodziewać, jednak jego nadzieja go zwiodła.
- Hej, a chcesz ze mną porozmawiać? – zapytał i podszedł do brata. Tak bardzo chciał z kimś pogadać. Ostatnio miał wrażenie, że Betelgeza jest strasznie zmęczona, a nawet jeśli, to i tak nie rozmawiał z nią za często, a Izyda zachowywała się... W sumie jak zwykle, jednak od jakiegoś czasu nie widział jej w pokoju. "Pewnie gdzieś wyszła" – tylko to pojawiło się w jego głowie, a miał już dość siedzenia samemu. Musiał wykorzystać obecność brata!
- O czym? – usłyszał głos Klamerki, który dalej patrząc się w świat za oknem, słuchał niebieskiego.
- O czymkolwiek! Jak się czujesz, coś ciekawego się dzieje?
- Nie licząc śmierci Entelodona i kilku innych to nic – odparł Klamerka, a Bluszcz przewrócił oczami.
- No tyle to każdy wie! Czyli nic ciekawego... A ty? No dalej, nawet nie wiesz jak mi się tu nudzi – mruknął. Klamerka wzruszył ramionami i zamilkł, kończąc tym samym rozmowę. Dlaczego kocur zawsze był taki nieobecny i niechętny do rozmów? To pytanie gościło w głowie niebieskiego od dawna, ale nie mógł nic na to poradzić. Taki już był jego brat. Mimo to nie zamierzał się poddać, pokazując tym samym jaki jest uparty.
- U mnie na przykład całkiem nudno, choć czasem ktoś przyjdzie, bym go wyleczył. Wiesz, odkąd mam nowe zapasy ziół nie wychodzę tak często! Dlatego mi się nudzi, ale najpierw muszę skończyć układać moje zbiory, bym potem niczego nie zgubił. Zbliżają się powoli mrozy, muszę zrobić zapasy – wytłumaczył ładnie, a czekoladowy tylko kiwnął głową – Może będziesz chciał iść ze mną po zioła? Oczywiście nie teraz, ale może za... – urwał słysząc jakiś hałas, dobiegający z dołu. Nastawił uszu, chcąc dowiedzieć się, co się dzieje. Zjeżył sierść na karku, słysząc coś na wzór walki. Przeraził się na tę myśl. Klamerka czując strach ze strony brata zwrócił ku niemu głowę. Hałas był tylko coraz głośniejszy, co powodowało jeszcze większy lęk u niebieskiego. W końcu był już pewny. Szybko złapał garstkę ziół i ruszył na dół.
- Co się dzieje? – usłyszał za sobą głos.
- Nie wiem, ale może Betelgeza albo Izyda są ranne! – odparł spanikowany i pobiegł na dół. Jak najszybciej zbiegał po schodach, w duszy modląc się, by nic złego się nie działo. By to wszystko było tylko wybrykiem jego rozwiniętej wyobraźni. Niestety mylił się. Gdy tylko zbiegł na dół zobaczył grupę bijących się kotów. Nie wiedział, co się dzieje, ale był pewny, że musi odnaleźć siostry i tatę. W powietrzu unosił się wyraźny odór krwi, a dookoła widział poranionych samotników. Przełknął głośniej ślinę, starając się zapanować nad strachem. W końcu wszedł w tłum bijących się kotów, starając się znaleźć kogoś znajomego. Szybko poruszał się pomiędzy kotami, starając się na nikogo nie trafić.
- I-Izydo? – krzyczał przerażony, ale nikt mu nie odpowiedział. Wtedy poczuł jak traci równowagę. Runął na ziemię, upuszczając wszystkie zioła. Ból powoli pulsował z jednej z jego łap, a on sam z małym trudem otworzył oczy. Krew, wszechobecna dookoła, splamiła jego białe futro, lecz on sam nawet nie chciał o tym myśleć. Spanikowany rozglądał się dookoła, po chwili czołgając się po ziemi, by tylko nie zostać zdeptanym przez jednego z wlaczących kotów. Mimo chęci szukania ziół, odsunął się na bok, starając się ukryć. Gdziekolwiek, gdzie tylko nie będzie musiał walczyć. Nie będzie musiał robić tego, do czego go tak zmuszali. Jednak wtedy usłyszał jęk. Znajomy głos, tak dobrze znany. Po chwili krzyk kogoś innego. "Stój". Krzyk Izydy. Gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, przeniósł głowę w tamtą stronę. Widok ojca z Białozorem od razu wywołał u niego jeszcze większy lęk.
- Nie, nie, tylko nie tata! – jęknął przerażony, chwiejnie wstając. Ból z łapy szybko ustąpił, co oznaczało, że nie był ranny. Dlatego szybko ruszył w stronę Białozora i jego ojca, niewiele myśląc nad konsekwencjami swojego zachowania. Nie myśląc o tym, że sam może przy tym zginąć, zwłaszcza widząc jeszcze dwóch innych pachołków jedookiego obok. I wtedy jeden głos przebił się nad innymi.
- Dość – wybrzmiał ciężki głos, a do środka wszedł jeden z synów Entelodona - Duma. Na jego rozkaz wszyscy ucichli, a cisza ta była nawet przerażająca. Jednak to nie obchodziło Bluszcza. Nie tak jak ojciec, który był tuż przy nim. Poczuł jak łapy same zaczęły mu drżeć, a w kącikach oczu zaczęły zbierać się łzy. Szybko przełykał ślinę, stając się nie rozpłakać. Wiedział, że takie zachowanie nie będzie wskazane, zwłaszcza w takiej sytuacji. Pusto wpatrywał się w twarz Jafara, bojąc się ruszyć, zwłaszcza po kolejnych słowach Białozora, który był tuż obok niego:
- Jeśli któreś z was się zbliży, zginie – oznajmił przywódca Białowron. Bluszcz nie wiedział, co robić. Cały konflikt nagle ustał, a skumulował się pomiędzy Białozorem a Dumą. Syn Jafara stał w bezruchu, jakby zobaczył ducha. Łapy drżały mu tylko coraz bardziej, a w głowie roiło się od myśli. Każda z nich coraz bardziej przerażająca. Scenariusze, wymyślane na szybko, pojawiały się w jego głowie, każdy z nich zawierający to samo. Śmierć. Przełknął głośniej ślinę, czując, jak stres i przerażenie bierze nad nim górę. Nawet jak widział obok Białozora, mógł go łatwo zaatakować, nie umiał. Nawet jak on tyle złego zrobił. Nawet jak był potworem, który zniszczył mu wszystko, co miał. Dom, rodzinę... Wszystko co było dla niego ważne. Nawet jak go tak bardzo nienawidził, nie umiał się ruszyć. Nie umiał zaatakować. W końcu sobie obiecał. Obiecał, że ten świat go nie zmieni, że dalej będzie tym samym Bluszczem. Po tym wszystkim...
Kaszel starszego kocura wyrwał go z zamyślenia. Wbił w niego swój zaszklony wzrok i wtedy zobaczył kły tego potwora. To wtedy coś w nim pękło. Skoczył na Białozora, szybko wgryzając się w jego gardło, tym samym odciągając go od Jafara. Bluszcz poczuł w pysku gorzki smak krwi. Łapy zadrżały mu tylko bardziej, a oczy, do tej pory mocno zaciśnięte, otworzyły się tylko mocniej niż wcześniej. Krew z zadanej rany splamiła mu twarz, a jej odór wkradł się do nozdrzy kocura, który tylko bardziej zaczął przeżywać to, co właśnie zrobił. Szybko puścił Białozora, na chwilę spoglądając na jego twarz. Na jego martwe już ciało, pozbawione życia. Z jego winy. Gwałtownie się odwrócił i tylko pobiegł w stronę ojca. Przynajmniej on musiał żyć. Musiał. Bluszcz cały czas powtarzał sobie te słowa. Myśli i obrazy kłębiły się w jego głowie. Dalej widział ranę na szyi swojego przeciwnika, czuł jak zbiera mu się na wymioty, ale nie mógł teraz odejść. Usiadł przy ojcu, widząc jego stan. Słyszał jego płytki oddech, widział tę ranę, zadaną mu przez jednookiego. Doskonale wiedział, że nic nie może już zrobić. Rana była za głęboka, by jakiekolwiek zioła mogły pomóc.
- Jestem... — wyrzęził Jafar, a zaraz zajął się gwałtownym kaszlem. — Jestem z was dumny — wyharczał, przymykając oczy z bólu, jakby każde kolejne słowo wymagało od niego ogromnych pokładów wysiłku. — Teraz... teraz możecie być wolni... – powiedział, patrząc na swoje dzieci.
- Tato... — szepnął Bluszcz, nie mogąc już powstrzymywać łez. Po chwili wzrok Jafara przeniósł się na Dumę, również obecnego obok. Ranny otworzył pysk, jakby chciał coś powiedzieć, lecz żadne słowo nie zostało wypowiedziane. Jafar zamknął oczy, a gdy znowu je otworzył, były już puste. Bez tego dawnego blasku. Jafar umarł. Jego syn nie mógł tego znieść. Mimowolnie się skulił, czując jak ciepłe łzy spływały mu po policzkach. Ciche łkanie wydobywało się z jego gardła, nie mogąc już powstrzymywać emocji.
- Teraz odpocznie — westchnęła cicho Betelgeza. Po chwili ciszę przerwał głuchy trzask, lecz Bluszcz nie podniósł głowy, nie chcąc widzieć, co się dzieje. Nie rejestrował już dalszych słów swoich towarzyszy. Był za bardzo przejęty całym tym wydarzeniem. Po chwili Klamerka i Izyda odeszli od ciała, ale widząc, że niebieski na krok się nie ruszył, wrócili po niego.
- Bluszczu chodź – powiedziała Izyda, ale jej brat nie odpowiedział. W końcu kotka złapała niebieskiego wraz z Klamerką i pomogła mu wstać. Bluszcz chwiejnie się podniósł, lecz łapy dalej mu drżały. Z trudem przełykał ślinę, ale oparty o Izydę i Klamerkę w końcu odsunął się od ciała, jednak dalej wzrok mając wlepiony w kałużę krwi przed sobą. Rodzeństwo zostawiło go nieco dalej, pozwalając usiąść. Kocur chętnie skorzystał z tego pomysłu, nawet już nie starając się uspokoić. Był w szoku. Widział dalej to wszystko przed oczami. Zabił kota, nie zdołał uratować ojca. "To moja wina" – pojawiło się w jego głowie, co wywołało jeszcze większą rozpacz.
- Wszystko w porządku?
- Zabiłem kota – odparł cicho.
- Ten kot zabił więcej niewinnych osób, niż ty kiedykolwiek widziałeś na oczy — miauknęła Betelgeza. — Bluszcz, do tysiąca szczurów i potworów, zabiłeś Białozora. Uratowałeś nas – oznajmiła, lecz on nie umiał w to uwierzyć. Jego wzrok smętnie powędrował na ciało Jafara.
- Nie wszystkich.
- Zrobiłeś, co mogłeś — przekonywała go. Widziała, jak wpatrywał się w swoje zakrwawione łapy. — Nie obwiniaj się za tą śmierć. Ten zapchlony kawał mięsa zasłużył sobie na taki los.
Niebieski wiedział, że siostra miała rację, mimo to nie potrafił w to uwierzyć. Nie potrafił pojąć tego wszystkiego.
***
Pochowali ojca w opuszczonym ogrodzie niedaleko Kołowrotu. Bluszcz nigdy nie pomyślał, że to wszystko tak się skończy. Nie mógł się pozbierać po całym tym zdarzeniu. Dalej pamiętał.
Siedział w pokoju, pysk mając wtulony w pluszowe ciałko Guzika. Czuł się strasznie. Mimo słów Betelgezy obwiniał się o śmierć i Białozora i Jafara. W końcu gdyby skoczył chwilę wcześniej, przynajmniej ich ojciec dalej by żył. A teraz zostali sami.
- Bluszcz? – usłyszał głos Betelgezy. Kotka stała tuż nad nim, lecz niebieski dalej pysk miał wtulony w pluszowego misia – Mógłbyś dać mi kilka ziół? – zapytała, co przykuło nieco uwagę kocura. Podniósł lekko głowę, zwracając swoje czerwone od płaczu oczy na siostrę.
- Co się dzieje?
- Wszystko mnie swędzi – wyjaśniła Betelgeza, a jej brat tylko kiwnął głową. Chwiejnie wstał i ruszył w stronę swoich zbiorów. Spojrzał na rozwalone kupki. Miał to dokończyć już tak dawno... Szybko znalazł potrzebne zioło i podał go kotce, tłumacząc, co musi zrobić. Ta skinęła głową, jednak nie odeszła, dalej patrząc na brata.
- Nie chcę teraz rozmawiać – mruknął Bluszcz, gdy tylko wyłapał wzrok siostry i nie czekając na odpowiedź, ruszył z powrotem na swoje miejsce – Muszę chwilę odpocząć... – powiedział, na razie nie chcąc rozmawiać o całym tym wydarzeniu.
Wyleczeni: Betelgeza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz