BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

W Porze Zielonych Liści społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Aż po dzień dzisiejszy patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
Po dłuższym czasie spokoju, społecznością wstrząsnęła wieść tajemniczego zaginięcia najstarszej wojowniczki Mleczyk. Zaledwie wschód słońca później, znaleziono brutalnie okaleczoną Kruchą, która w trybie pilnym otrzymała pomoc medyczną. Niestety, w skutek poważnego obrażenia starsza zmarła po kilku dniach. Coś jednak wydaje się być bardzo podejrzane w tej sprawie...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Burzy!
(trzy wolne miejsca!)

Miot w Klanie Nocy!
(dwa wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 16 lutego, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

01 lutego 2025

Od Czereśniowej Łapy

Małe krople deszczu uderzały o ziemię, przynosząc ukojenie nagrzanej ziemi. Zwierzęta wychodziły z norek w poszukiwaniu pożywienia, a koty chętnie opuszczały obóz.
Czereśniowa Łapa siedziała w wejściu do legowiska uczniów, pozwalając, by chłodne krople muskały jej pyszczek. Dziś miała wolne. Biedronkowe Pole postanowiła odpocząć, a że Czereśniowa Łapa opanowała już wszystkie podstawy, mogła cieszyć się dniem bez treningu.
Kotka z zadowoleniem przyjęła taki obrót spraw. Miała całą dobę tylko dla siebie — mogła spędzić ją samotnie, zanurzona we własnych myślach. A może i dłużej? Liczyła, że mentorka nieco zwolni tempo treningów. Ostatnie dni były wyjątkowo intensywne. Pływanie, łowienie ryb, wspinaczka, bieganie, skoki — nieustanna praca nad poprawą umiejętności.
Czereśniowa Łapa lubiła treningi. Dawały jej poczucie celu, sprawiały, że czuła się potrzebna. Ale odpoczynek ceniła równie mocno.
W końcu ruszyła przed siebie. Przeszła przez obóz, a potem postanowiła obejść wyspę. Woda była znacznie bliżej niż wcześniej – ostatnie ulewy podniosły jej poziom. Mimo to kocięta z matkami radośnie chlapały się w płytkiej wodzie. Nigdy nie było wiadomo, kiedy upał powróci lub kiedy deszcz stanie się jeszcze intensywniejszy.
W pewnym momencie Czereśniowa Łapa zatrzymała się przy stosie zwierzyny. Był pełen ryb! Zastanowiła się, jak radzą sobie inne klany. Oni nie łowią ryb, musi być im trudniej. Podczas upałów piszczki chowają się w norach, a w deszczu wychodzą tylko sporadycznie. Ptaki z kolei ukrywają się na gałęziach podczas ulew, a w słoneczne dni szybują po niebie.
Kotka chwyciła dwie duże ryby i kłusem skierowała się do legowiska starszych. Zasłużeni wojownicy gawędzili o pogodzie i nowych uczniach, komentując wszystko, co widzieli na polanie lub przypadkiem usłyszeli. Szylkretowa szybko odłożyła zdobycz i się wycofała. Plotki nigdy jej nie interesowały. Nie przepadała za towarzystwem starszych kotów – wolała kociaki, choć i to zależało od jej humoru danego dnia.
Popołudnie upłynęło jej leniwie. Spacerowała bez celu, przesiadywała pod krzakami, wsłuchiwała się w deszcz. W końcu ulewa przybrała na sile, więc prędko wróciła do legowiska uczniów. Nadszedł czas, by zająć się swoim futrem – a z doświadczenia wiedziała, że zajmie jej to sporo czasu!

[331 słów]

Od Pietruszkowej Błyskawicy

[Pora Zielonych Liści, dzień ceremonii Strzępki i Gąsieniczka]

Dni mijały, pogoda się zmieniała, a koty dorastały. Ten naturalny bieg rzeczy nie ominął również kociąt Melodyjnego Trelu. Dziś dwójka z nich miała stać się uczniami.
Pietruszkowa Błyskawica, wracając z polowania, od razu skierowała się do żłobka. Gdy tylko przekroczyła jego próg, jej oczom ukazał się chaos — kocięta biegały w kółko, a ich rodzice desperacko próbowali je uspokoić.
Na widok wojowniczki maluchy natychmiast do niej podbiegły. Skakały wokół niej, próbując dosięgnąć jej pyszczka, i podekscytowanym miauczeniem ogłaszały, że to właśnie dziś staną się uczniami!
— Jak dobrze, że jesteś! — zamruczała Melodyjny Trel, podchodząc do czekoladowej kotki. Chwyciła Strzępkę za kark, a Gąsieniczka przesunęła bliżej Pokrzywowych Zarośli.
— Trudno je okiełznać, są tak podekscytowane! A muszą wyglądać schludnie na ceremonię! — dodał drugi rodzic kociąt. Delikatnie przyciągnął syna na posłanie i zaczął starannie wylizywać jego długie futro.
— Zostań z nami! — miauknął głośno Gąsieniczek, próbując wyrwać się spod języka ojca.
Pietruszkowa Błyskawica uwielbiała spędzać czas z młodymi, choć jej więź ze Strzępką była nieco silniejsza niż z jej bratem. Kotka często sama zaczepiała wojowniczkę, dopytując o różne rzeczy, podczas gdy Gąsieniczek zazwyczaj przesiadywał w żłobku lub dołączał do nich dopiero po chwili. Mimo to wojowniczka kochała ich oboje tak samo.
— Oczywiście, że zostanę! Już nie mogę się doczekać, kogo dostaniecie za mentorów — wymruczała, siadając obok rodziny.
Kocięta aż piszczały z ekscytacji, roztaczając wizje swoich przyszłych przygód. Opowiadały o tym, jak podbiją las, ile zwierzyny upolują już pierwszego dnia i jak bardzo przysłużą się Klanowi Klifu. Tymczasem ich rodzice nie przerywali starannego mycia ich futer, co jakiś czas przypominając, że z brudnym futrem daleko nie zajdą!
W końcu nadeszła ta chwila. Liściasta Gwiazda zawołała klan. Cała piątka kotów wyłoniła się ze żłobka i podeszła bliżej mównicy. Przysiedli na przodzie, czekając na rozpoczęcie ceremonii.
Gdy przywódczyni dostrzegła kocięta, uśmiechnęła się ciepło i wyszła na skraj skały.
— Zebrałam was tu dzisiaj na ceremonię dwóch młodych kotów! — zaczęła, zerkając na Strzępkę i Gąsieniczka.
Kocięta w Klanie Klifu były rzadkością, dlatego każde nowe pokolenie było na wagę złota.
— Strzępko, Gąsieniczku, podejdźcie bliżej — zawołała przywódczyni, a maluchy natychmiast znalazły się w odpowiednim miejscu.
Każdy kot w klanie wbił w nich spojrzenia, zastanawiając się, kto zostanie ich nauczycielami.
— Strzępko, ukończyłaś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś została uczennicą. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojowniczki, będziesz się nazywać Postrzępiona Łapa. Twoim mentorem będzie Stokrotkowa Pieśń. Mam nadzieję, że przekaże ci całą swoją wiedzę.
Liściasta Gwiazda przerwała na chwilę, a gdy liliowy wojownik wyłonił się z tłumu, skupiła na nim wzrok.
— Stokrotkowa Pieśnio, jesteś gotowy do szkolenia własnej uczennicy. Otrzymałeś od swoich mentorów, Bożodrzewowego Kaprysu i Paprociowego Zagajnika, doskonałe szkolenie i pokazałeś swoją lojalność oraz ciekawość. Będziesz mentorem Postrzępionej Łapy i mam nadzieję, że przekażesz jej całą swoją wiedzę.
Dała chwilę, by oba koty dotknęły się nosami.
Pietruszkowa Błyskawica zerknęła w stronę Strzępki. Młoda kotka bardzo się cieszyła, jednak wojowniczka widziała, że w głębi serca jest jej smutno — zapewne liczyła, że to właśnie Pietruszkowa Błyskawica zostanie jej mentorką. Wojowniczka westchnęła cicho, po czym spojrzała na Gąsieniczka.
— Gąsieniczku, ukończyłeś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś został uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika, będziesz się nazywać Gąsienicowa Łapa. Twoim mentorem będzie… — zrobiła dramatyczną pauzę. Kociak wstrzymał oddech, a w obozie zapadła całkowita cisza. Jedyne, co było słychać, to szum wodospadu. Zdawało się, że trwa to wieczność, aż w końcu przywódczyni przemówiła:
— …Pietruszkowa Błyskawica. Mam nadzieję, że przekaże ci całą swoją wiedzę.
Przez moment wojowniczka myślała, że się przesłyszała. W jej stronę zwróciły się wszystkie spojrzenia. Jej przywiązanie do rodziny Melodyjnego Trelu nie było tajemnicą. Każdy w klanie widział, jak dobrze czuje się w ich towarzystwie. Ktoś spoza klanu mógłby pomyśleć, że jest siostrą albo kuzynką Gąsieniczka!
Czekoladowa kotka siedziała w osłupieniu, ale szybko się opanowała. Wstała i podeszła do kocurka.
Gąsieniczek aż drżał z radości!
— Pietruszkowa Błyskawico, jesteś gotowa do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałaś od swoich mentorów, Melodyjnego Trelu i Miedzianego Kła, doskonałe szkolenie i udowodniłaś swoją pracowitość oraz determinację. Będziesz mentorką Gąsienicowej Łapy, mam nadzieję, że przekażesz mu całą swoją wiedzę.
Liderka dała im chwilę na tradycyjny gest. Wojowniczka zwróciła się do młodego kocura i z radością dotknęła jego nosa.
W obozie rozległy się okrzyki. Koty wykrzykiwały imiona nowych uczniów, gratulując im rozpoczęcia szkolenia, a Pietruszkowej Błyskawicy pierwszego ucznia.
— To, co teraz? Idziemy na trening? — zapytała entuzjastycznie, zerkając na Gąsienicową Łapę. Kątem oka dostrzegła, że Postrzępiona Łapa już opuściła obóz ze swoim mentorem.
— Jasne! — wykrzyknął podekscytowany kocurek i ruszył w stronę wodospadu.
Zanim jednak zdążyli wyjść, podeszli do nich Melodyjny Trel i Pokrzywowe Zarośla.
— Cieszy mnie, że to ty będziesz mentorką mojego dziecka — miauknął Pokrzywowe Zarośla.
Pietruszkowa Błyskawica przytaknęła, czując ulgę, że kot nie miał żadnych obiekcji co do decyzji liderki.
— Też się cieszę! Będziesz wspaniałą mentorką! — dodała Melodyjny Trel, ocierając się z czułością o wojowniczkę.
Po wymianie liźnięć Pietruszkowa Błyskawica skierowała się do wyjścia z jaskini. Była teraz mentorką. To na jej barkach spoczywało szkolenie młodego umysłu. Wiedziała, że nie będzie to łatwe zadanie.

Od Piórka (Pierzastej Łapy) do Perlistej Łapy

Dwa księżyce temu

- Mamusiu! A kto to jest? - szepnęła Murena.
Zielone oczy Piórka dokładnie śledziły każdy ruch, a uszy każdy dźwięk. W żłobku było strasznie tłoczno, dźwięk za dźwiękiem, odgłos za odgłosem. Raz kremowo szylkretowe futro, rude i niebieskie futro przepychały się przez żłobek. Srebrna księżniczka zmrużyła oczy w szparki, odsunęła się od tłumu.
- Perlista Łapo, trochę kultury! - Usłyszała. Piórko odwróciła łebek, głos był dla niej znajomy.
- Ah tak, to Baśniowa Stokrotka - szepnęła. I tak nikt jej nie słyszał, była tym piątym kołem u wozu. Albo tym niechcianym pierwiastkiem w naturze, nie wiedziała co ma zrobić. Iść się przywitać? Czy leżeć w swojej dawno wykopanej dziurze?
- A tam jest Piórko - Usłyszała głos mamy. Wycofała się do swojej dziury i prędko do niej wskoczyła.
- No chodź, nie wstydź się! - mruknęła Baśniowa Stokrotka. Srebrna wychyliła łebek i wyskoczyła z dołu. Chciała już iść spać, a nie nawiązywać z kimś kontakt. Kiedy koteczka dotarła do kremowej kotki, przytuliła się do niej. Miała strasznie miękkie futerko a przez to, że często do nich przychodziła, stało się to dla niej normalne. Mandarynkowe Pióro westchnęła, zaczęła lekko ciągnąć Piórko za sierść.
- A wy co tak stoicie? Przywitajcie się - poradziła kremowa kotka. Spojrzała na koty będące koło niej, chyba to były jej dzieci…
- Jestem Perlista Łapa! - mruknęła kotka.
- Mam na imię Sztormowa Łapa - wydukała druga kotka.
- Ja jestem Pluskająca Łapa! - krzyknął. Piórko delikatnie się od nich odsunęła, wolała nie mieć z nimi nic wspólnego. Wyglądali na dziwnych, a tego rudego strasznie rozpierała energia, aż za bardzo. Szylkretowa kotka wyglądała na miłą, ale Piórko się jej bała. Była od niej o wiele młodsza, dlatego ta jej nie znała.

Teraźniejszość


Pierzasta Łapa pomagała w legowisku medyka, była straszna kolejka. Jednak pracy nie było dużo, przed chwilą z pomocą mentorki wyciągnęła kleszcza Śnieżnemu Wspomnieniu. A zaraz po nim przyszedł Kijankowe Moczary. Srebrna kotka pobiegła po tymianek i mak polny. Wzięła je do pyszczka i podała pacjentowi, ten podziękował i wyszedł. Kiedy Zimorodkowe Życzenie obsłużyła Pylistą Burzę, do uczennicy ogrodnika podbiegła młoda uczennica. Szylkretowa kotka wpatrywała się w nią z przejęciem.
- Co się stało? - zapytała. Ta pokazała jej kolec w łapie.

Wyleczeni: Śnieżne Wspomnienie, Kijankowe Moczary

[368 słów] 

 <Perła?>

Od Piórka (Pierzastej Łapy) CD. Szałwika (Szałwiowej Łapy)

Kiedy kociaki Mandarynkowego Pióra były w żłobku

- No już! Zjedz to - mruczała Różana Woń. Piórko lekko się skuliła, jednak wychyliła łebek. Powąchała zielsko leżące przed nią; nie pachniało za dobrze. Srebrna księżniczka wystawiła język, miało to znaczyć obrzydzenie. Zastanawiała się, czemu miała to jeść. Nie była chora, tylko czasami zdarzało jej się kichnąć.
- To wcale nie jest takie złe - powiedział Szałwik. Księżniczka ledwo go zrozumiała, bo strasznie seplenił. Jednak Piórko pokręciła głową, odsunęła zioła od siebie. Jego pręgowane futerko wyglądało, jakby miało się nastroszyć. Było strasznie brudne! Morskie oczy brata wpatrywały się w Piórko. Kocurek szybko usiadł naprzeciwko siostry, podsunął do niej zioła. Ta jednak odsunęła je, odwracając pyszczek z obrzydzeniem. Szałwik nie chciał owijać w bawełnę, więc wziął do łapek zioła i wepchnął je kotce do pyszczka. Piórko odepchnęła go łapami, przewróciła się i wiła się po ziemi jak wąż.
- Fu! Ale to obrzydliwe, gorzkie, niesmaczne! - piszczała. Mandarynkowe Pióro westchnęła udając, że tego nie widzi. Szałwik usiadł koło siostry, mrucząc coś pod nosem.
- Przepraszam - szepnął. Srebrna jedynie zasłoniła oczy. Nikt nie wiedział, czy chciała się ukryć, czy zrobić coś innego. Po chwili przybiegli Laguna, Łuska i Murena. Kiedy zobaczyli Piórko, robili dziwne miny. Laguna był zadowolony? Jakby miał się zaraz uśmiać! Łuska spojrzał się jak zwykle, jego wyraz twarzy mówił, że nic ciekawego się nie dzieje. Murena podbiegła do Piórka, pomogła siostrze wstać i wytarła ją z grudek ziemi.
- Co się stało? - zapytała.
- Szałwik… Bo on - wychrypiała. Odwróciła łebek i kichnęła, szybko pobiegła na tyły żłobka, zostawiając Murenę samą. Piórko wskoczyła do dołka i zaczęła przyglądać się sytuacji. Murena skierowała się do Szałwika, jednak Piórko nie usłyszała ich konwersacji.

Teraźniejszość

- Pierzasta Łapo! Zajdziesz po Sumową Płetwę? Miał nam pomóc - krzyknęła Różana Woń. Uczennica kiwnęła głową, przestała zbierać jagody i popędziła do obozu. Prędko wskoczyła do zimnej wody, miała ochotę, by między zielenią a obozem było specjalne przejście. Nie miała zamiaru kąpać się w lodowatej wodzie, do tego, jak nastanie pora nagich drzew. To był jej największy koszmar, Srocza Gwiazda opowiadała im, że niegrzeczne kociaki spadają pod lód! A może to była Mżący Przelot? Sama już zapomniała. Kiedy kotka przekroczyła próg obozu, skierowała się do legowiska wojowników. Nie zastała tam kocura, więc udała się do lasu. Jedynie tam mogła znaleźć wojownika, ponieważ Różana Woń była na wyspie, a Zimorodkowe Życzenie pobiegła zbierać zioła. Pierzasta Łapa opuściła obóz i udała się do lasu, ponownie musiała się zamoczyć. To było dla niej straszne poświęcenie, bo mogła się przeziębić! Powąchała powietrze, by łatwiej jej było znaleźć kocura. Kiedy wyczuła jakikolwiek koci zapach, pobiegła do niego. Był jej znajomy, więc nie była przestraszona. Po chwili biegu zobaczyła Szałwiową Łapę.
- Och! Cześć Pierzasta Łapo! - krzyknął.
- Tak... Hej, widziałeś Sumową Płetwę? - mruknęła.

[450 słów] 

<Bracie?>

Od Szałwika (Szałwiowej Łapy) CD. Kuniej Łapy

Kiwał głową, uważnie wysłuchując jej rad. Był zdziwiony jej szeroką wiedzą. Bycie wojownikiem było jednak trudniejsze, niż mu się zdawało! Gdy Kunia Łapa skończyła mówić i dała mu znak, by spróbował samodzielnie, zerwał się na równe łapy, po czym je zgiął. Już nie raz zakradał się do swojego rodzeństwa, więc nie było to dużym problemem.
— Musisz równomiernie rozkładać ciężar swojego ciała po obu stronach — poinstruowała go uczennica.
— Lównomiel... co? — Szałwik wstał, nie rozumiejąc jej polecenia. Miał wrażenie, że dobrze mu szło.
— Przechylasz się nieco w prawo, musisz stać prosto. O tak — mruknęła i sama przybrała łowiecką postawę, by pokazać kociakowi, co powinien zrobić. Kocurek skinął głową i poszedł w jej ślady, nie spuszczając oczu ze swojego wzoru. — Dobrze! Teraz musisz iść do przodu najciszej, jak tylko umiesz. Tak, jakbyś dryfował po ziemi, lekko i bezgłośnie.
— Oki!
Po miauknięciu zupełnie zamilkł, skupiając się w pełni na swoim kroku. Powtarzał to, co widział u innych wojowników i kociaków podczas licznych zabaw. Próbował iść tak, jak radziła mu Kuna – cichutko, delikatnie, ledwo dotykając łapkami podłoża. Wyglądał całkiem zabawnie z wytkniętym językiem, wzrokiem skupionym na ziemi i kiwającym się w boki ciałkiem. Chwilę zajęło mu osiągnięcie równowagi, lecz w końcu udało mu się sunąć przed siebie utrzymując w miarę prostą sylwetkę.
— Dobrze ci idzie! — pochwaliła go w końcu uczennica.
Usatysfakcjonowany nowo nabytą umiejętnością, uśmiechnął się szeroko już na samą myśl, że pokaże się Kotewkowemu Powiewowi.
— Dziękuję! — miauknął, otarł się łebkiem o uczennicę na pożegnanie i pobiegł z powrotem do żłobka, w głowie już słysząc przyszłą pochwałę piastunki.

***

— Zaczniemy od drobnej zwierzyny. Później dopiero przejdziemy do ryb — tłumaczył swojemu terminatorowi Sumowa Płetwa podczas spaceru, aż w końcu umilkł i zatrzymał się, gdy już doszli na miejsce.
Ulubionym miejscem Szałwiowej Łapy na łowieckie patrole był lasek niedaleko obozowiska nocniaków. Znajdował się blisko, więc nie wymagał długiej wyprawy, a prawie zawsze udawało mu się wytropić jakąś zdobycz. Unoszący się w powietrzu zapach gryzoni zachęcał go tylko do zatopienia się w gęstym buszu.
— Pokaż mi najpierw swoją myśliwską postawę — polecił w końcu uczniowi.
— Już!
Szałwik zniżył się na nogach, zatrzymując brzuch tuż nad podłożem. Po chwili ruszył do przodu, leciutko sunąc przed siebie, nie szeleszcząc nawet o źdźbła trawy. Pierwsze parę prób już nauczyło go, że musiał szczególnie zwracać uwagę na swoje otoczenie, dlatego patrzył przed siebie, wypatrując jakiejś potencjalnej gałązki, na którą mógłby nadepnąć. Na szczęście, jego ścieżka była czysta. Był w tym już całkiem dobry. Może to przez lekcje, których udzieliła mu niegdyś Kunia Łapa?
— W porządku. Tylko zniż ten kaczy kuper — mruknął Sum, kładąc końcówkę ogona na zadzie ucznia, który natychmiast poszedł w dół.
— Już idziemy? — Szałwiowa Łapa wstał i zamachał ogonem, powoli się niecierpliwiąc.
— A przypomnisz mi, jak łowi się poszczególną zwierzynę?
Jego pytanie początkowo zdziwiło kocurka, lecz po chwili przypomniał on sobie poprzednie nauki mentora. Faktycznie, opowiadał mu o takich różnych rzeczach...
— Jak poluje się na mysz, to trzeba zwracać uwagę na lekkość kloków, bo one wyczuwają je szybciej, niż nasz zapach — zaczął, kopiąc w mózgu, poszukując w nim zgromadzonej wiedzy. Przecież nie mógł się ośmieszyć przed mentorem! — Eee...
— To może teraz coś o ptakach?
— Najlepiej polować na nie na ziemi i nie wspinać się za nimi na drzewa. Najlepiej je podejść, gdy żerują, bo są wtedy skupione na jedzeniu. No i trzeba uważać na te, które podróżują w glupach, by nie spłoszyć całego stada.
Sumowa Płetwa przytaknął mu głową.
— Dobrze. Możemy pójść. — wstał i wkroczył do lasu, a za nim jego uczeń.
Ziemia tutaj była nieco suchsza i przyjemniejsza dla łap niż na łąkach. Na jasnym futerku doskonale było widać przyklejone błoto, którego nie dało się ominąć. To prawda, jako nocniaki woda była im niestraszna, lecz woleli babrać się w rzece niż w bagnie. Tutaj drzewa przynajmniej odrobinę przysłaniały koronami ziemię od deszczu.
— Szukamy czegoś konkretnego? — zapytał Szałwiowa Łapa, rozglądając się wokół. Do jego nozdrzy jeszcze nie dobiegał żaden konkretny zapach.
— Ćś. Nie mów tak głośno, bo całą zwierzynę wypłoszysz — zganił go szeptem mentor. Młodziak przytaknął mu głową, nieco zawstydzony. — Nic nie czujesz?
— Nie — odpowiedział zgodnie z prawdą.
— Nadstaw nosa.
Uczeń zawęszył w powietrzu, lecz jedyne, co czuł, to gęsty zapach deszczówki.
— Otwórz pysk — poradził, widząc jego trud. Choć z początku wydawało mu się to bezsensowne, kiedy wykonał polecenie, jego węch się wytężył. Spomiędzy wielu zapachów był w stanie wyróżnić jeden, który go interesował; należący do zwierzyny. — I jak? — dopytał go.
— Tam dalej jest jakiś mały ptak — miauknął cicho, próbując dokładniej zlokalizować, skąd dobiegał ten zapach. Wojownik przytaknął mu.
— Pójdziemy go złapać. Pomogę ci, jeśli będziesz tego potrzebował — mruknął Sumowa Płetwa i zrobił krok w tył, pozwalając księciu na objęcie prowadzenia.
Szałwiowa Łapa uśmiechnął się pod nosem, czując jednocześnie ekscytację, ale i lekki niepokój. Brak mentora w zasięgu wzroku nieco go stresował, choć wiedział, że ten szedł zaraz za nim. Odepchnął od siebie te myśli. Pf! Da radę! Bo kto jak nie on?
Szedł, omijając drzewa lekkim, lecz prędkim krokiem. Podążał za zapachem, który unosił się w powietrzu, a który z każdym uderzeniem serca był coraz mocniejszy. W końcu zobaczył swój cel – była to nieduża sikorka o przytłumionych kolorach piórek. Dreptała po ziemi, podskakując z każdym krokiem. Szałwik wiedział, że nie miał dużo czasu, aż ta odleci. Przybrał łowiecką postawę i zaczął podchodzić do zdobyczy. W głowie miał wszystkie rady, od nauczyciela, wojowników i Kuniej Łapy – "opuść zad", "utrzymuj równowagę", "rozłóż masę na uda", "krocz lekko i delikatnie". To wszystko pozwoliło mu na zbliżenie się do zwierzyny na odpowiednią odległość, by skoczyć.
Jego zdobycz nawet nie był świadoma obecności drapieżnika, aż nie przygniotły jej do ziemi kocie łapy. Zanim jednak Szałwiowa Łapa zacisnął na nim szczęki, by pozbawić go życia, przerażony ptaszek wzniósł głośny, ale szybko ukrócony przez ucznia alarm.
— Następnym razem musisz ją prędko dobić — wymruczał Sum zza jego pleców. Szałwiowa Łapa odwrócił się w jego stronę, w pysku trzymając już świeżą zwierzynę — zanim zacznie piszczeć i powiadamiać wszystkich w okolicy o twojej obecności.
— Będę o tym pamiętał — obiecał. — Co teraz?
— Zakop ją w ziemi. Jedna drobna ptaszyna klanu nie nakarmi — polecił mu mentor i wskazał na jedno z drzew. Ziemia pod nim była w miarę sucha, a nikt nie chciał, by zwierzyna przesiąkła błotem. Kiedy po wykopaniu dołka Szałwiowa Łapa upuścił swoją zdobycz na ziemię, zdał sobie sprawę, że już kiedyś widział podobne okazy.
— Co to za ptak, tak w ogóle? — zapytał, odwracając się w stronę Sumowej Płetwy. — Wygląda jak jakaś sikorka.
— Bo to sikorka. Czarnogłówka, dokładniej. Często pojawia się w lasach przy wodzie takich jak ten.
— Ładna — wymamrotał uczniak, zakopując ciałko ptaka.
— I smaczna. Szkoda tylko, że ma niewiele mięsa. Nieważne. — Przerwał ich pogaduchę. — Kontynuujmy polowanie. Zbiera się na deszcz.
Szałwiowa Łapa skinął głową na znak aprobaty, odchodząc od schowanej piszczki.

***

Choć łowy tą porą nie były zwykle zbyt owocne, im udało się wrócić do obozu z całkiem pokaźnymi zdobyczami. Oprócz sikory, w zębach kocurek niósł także rdzawą ziębę, a jego mentor okrągłego nornika. Niestety, nie umknęli w pełni przed ulewą – mieli szczęście, że ich futra nie nasiąknęły jeszcze całkiem wodą, gdy weszli do obozowiska. Po pozostawieniu części zdobyczy na stercie Szałwiowa Łapa zdecydował się zabrać jedną z nich na posiłek. Złapał ziarnojada i czym prędzej popędził w zbite trzciny stanowiące legowisko uczniów.
Otrzepał się z wody i usiadł na własnym legowisku. Było tu wyjątkowo tłoczno – nie dość, że ogółem Klan Nocy miał w tym okresie mnóstwo uczniów, większość z nich uciekła tutaj, by nie zmoczyć grzbietów. Prawie wszyscy byli jednak zajęci rozmowami z przyjaciółmi lub odpoczynkiem, w czym nie chciał im przeszkadzać. Po przywitaniu się z rodzeństwem wzrok kocura osiadł na leżącej na swoim legowisku Kuniej Łapie, która jedynie przysłuchiwała się rozmowom innych, samej w nich nie uczestnicząc.
— Hejka! — miauknął przyjaźnie, podchodząc do starszej od siebie kotki. — Właśnie wróciłem z polowania.
— Widać — odpowiedziała Kunia Łapa i zaśmiała się, wskazując na jego wciąż wilgotną sierść. — I widzę też, że upolowałeś coś dobrego.
— A żebyś wiedziała! Skusisz się?
— To dla mnie? — zapytała z małym zdziwieniem.
— Dla nas. Możemy się podzielić! — Uśmiechnął się szeroko Szałwik, na co jego towarzyszka wzruszyła ramionami.
— Czemu nie. Nic nie jadłam od śniadania.
Położył się przy niej i oboje zajęli się rozpracowywaniem zdobyczy. Po paru długich uderzeniach serca wokół leżało mnóstwo rozrzuconych puchowych piórek, ale w tamtej chwili byli (a przynajmniej Szałwik był) zbyt głodni, by zwracać uwagę na bałagan. Gdy niebieski zatopił zęby w zwierzynie, ta przyjemnie rozpłynęła się mu po języku. To była dobra zdobycz...
— A ty? Co robiłaś dziś na treningu? — zapytał po chwili ciszy, by kontynuować rozmowę.
— Nie byłam na treningu. Wyznaczyli mnie na patrol o wschodzie słońca — mruknęła Kunia Łapa. Przeżuła kawałek zwierzyny i dodała: — Byliśmy na granicy z Klanem Klifu i Klanem Burzy, ale szybko wróciliśmy. Nic specjalnego.
— Chciałbym móc chodzić na patrole! — jęknął pomiędzy mlaśnięciami. — Rzadko kiedy mnie na jakieś zabierają. Ciągle tylko trenowanie i trenowanie...
— Tak już jest na początku. Spokojnie, niedługo się to zmieni — zapewniła go.
Jedna zięba nie była wystarczająca dla ich dwóch. Kiedy wyłuskali spomiędzy kostek wszystkie skrawki mięsa, oboje czuli niedosyt.
— Nie najadłem się — przyznał Szałwiowa Łapa, oblizując pysk. — Mogę pójść do sterty po coś jeszcze! — zaproponował.

<Kunia Łapo?>

[1493 słów]

Od Skowroniego Odłamku

Leżał. Tak po prostu. Jego długi ogon leniwie zamiatał ziemię, co jakiś czas wzbijając w powietrze trochę kurzu oraz piasku, zalegającego na posadzce w legowisku medyka. Wziął głęboki wdech, rozkoszując się znajomym zapachem ziół i kątem oka zerknął na Firletkę. Uczennica dawno już spała, tak samo jak Pajęcza Lilia; boki kotek unosiły się i opadały w rytm ich spokojnych oddechów. Tylko on nie był w stanie zmrużyć oka po ostatnim zgromadzeniu. Blade promienie księżyca wpadały przez szpary do wnętrza Skruszonej Wieży, tańcząc na ścianach i swą srebrną poświatą ochlapując pysk Skowroniego Odłamku. Zza większego otworu wyglądało krągle lico księżyca, jakby uśmiechając się do medyków. Noc jak co noc, mogłoby się zdawać. A jednak za tym wszystkim kryło się coś dziwnego, niepokojącego; jakby oczekiwanie na najgorsze. Wokół było cicho; nie było słychać wiatru ani deszczu, nawet najmniejszego poruszenia, szelestu świadczącego o istnieniu czegoś innego poza ciemną norą medyków.
Czekoladowy wzdrygnął się, odwracając wzrok dotąd wlepiony w ciemny nieboskłon, raz po raz wychylający się zza maleńkich okienek Skruszonej Wieży. Nie wiedział, co myśleć, co robić. Kiedyś odczuwał panikę, a teraz... Teraz zdawało się, jakby przywykł do wiecznego niepokoju oraz żalu, towarzyszącemu mu od tak wczesnych księżyców. Przypomniał sobie dzień swojego mianowania na ucznia medyka; gdy przysiągł sobie, że zostanie jednym z najlepszych medyków w historii Klanu Burzy. I na czym się skończyło? Zakochał się w księżniczce Klanu Nocy, złamał kodeks, oślepł, a teraz dowiedział się, że prawdopodobnie ma dzieci. Jakby nie dość mu było. Mimo wszystko nie winił za to Mandarynkowego Pióra. Miał pretensję tylko i wyłącznie do samego siebie. Nie czuł rozpaczy, niegdyś targającej nim bezlitośnie - raczej czuł pustkę. Zwykły smutek. Nie potrafił już odczuwać tych samych, skrajnych emocji co kiedyś. Leżał więc na swoim mchowym posłaniu, powoli, mechanicznie wręcz przeżuwając kolejne ziarnka maku.

Od Skowroniego Odłamku

Klan Burzy stał się dziwnym miejscem bez ich dostojnej liderki. Zastępiona Króliczym Nosem, który przedtem często bywał w legowisku medyka, Obserwująca Gwiazda złamała serce wielu kotom; na przykład Płomiennemu Rykowi. Kocur zdawał się być tak zdruzgotany faktem jej śmierci, że medyk nie był w stanie odmówić mu miejsca w Skruszonej Wieży i rudy szybko przeniósł się do lecznicy, podkreślając, aby nie pozwalać Ognistej Piękności go nachodzić, na co Skowronek oczywiście również przystał. Bo co innego mógł zrobić? Pozwolić temu biedakowi się męczyć w towarzystwie źle dobranej partnerki? Jedyną jego obawą było utrudnianie szkolenia Firletki, toteż czujnie spoglądał na nowego współlokatora, upewniając się, czy aby na pewno nie naprzykrza się jego uczennicy, co jak dotąd nie miało miejsca.
Z daleka usłyszał czyjeś wolne kroki; z każdym uderzeniem serca przybliżały się, aż w wejściu do legowiska nie ukazał się brązowy, przeorany bliznami pysk Bobrzego Siekacza. Kocur rozejrzał się, a gdy jego wzrok napotkał na lico Skowroniego Odłamku, skinął głową na przywitanie, całkiem już ukazując się we wnętrzu lecznicy.— Witaj, Bobrzy Siekaczu. — Srebrny poruszył wąsami, siląc się na delikatny uśmiech. — Coś ci dolega?
Dymny nie odpowiedział, tylko potaknął łbem zbliżając się do medyka.
— Oko zaczęło mi ropieć i zastanawiam się, czy to coś poważniejszego, czy tylko chwilowy stan — odparł po chwili milczenia, wskazując łapą na prawe ślepię.
— Wygląda na infekcję — mruknął srebrny, odwracając się i kierując do składziku z ziołami.
Wkroczył w gęstwinę mroku, wyuczonym krokiem stając przed odpowiednią półką. Wziąwszy głęboki wdech, zabrał do pyska kilka kruchych, zielonych łodyżek, po chwili ponownie stając obok Bobrzego Siekacza. Na pytanie, co teraz zrobi, odpowiedział tylko szybkie "uszykuję maść", po czym zaczął powoli przeżuwać medykament, aż zupełnie się nie rozdrobnił, zamieniając się w miękką papkę. Gdy tylko to nastąpiło, wypluł breję, nakładając ją na chore oko przewodnika. Kocur skrzywił się z obrzydzeniem, jednak nic nie powiedział; po chwili na jego pysk znów powrócił ten sam, obojętny wyraz.
— Dzięki — bąknął, w pośpiechu opuszczając legowisko.

Wyleczeni: Bobrzy Siekacz

Od Makowego Nowiu CD. Mrocznej Wizji

Czy była gotowa? Zdecydowanie nie. Dalej przed oczami miała obraz Gęsiego Wrzasku. Stała się taka sama jak on, a przynajmniej pod pewnymi względami. Już tak dawno stała się kimś, kogo tak bardzo się bała jako dziecko. A kiedyś obiecała sobie, że tak się nie stanie...
Weszły do obozu, a Maczek dalej myślała o słowach swojej partnerki. "Musisz być pewniejsza siebie", "Będziesz dobrą matką"... Westchnęła cicho, oddzielając się od Mrok, by położyć się w swoim legowisku. Chciała odpocząć, przemyśleć to wszystko, po prostu zasnąć.
 
***
 
Otworzyła oczy i rozejrzała się po okolicy. Dookoła było ciemno, ale rozpoznawała znajome tereny Klanu Wilka. Powoli wstała na łapy, oczami skanując otoczenie. Jak się tu znalazła? Przecież była w legowisku... Wtedy usłyszała jakiś szelest. Gwałtownie odwróciła głowę. Szelest dochodził zza krzaków. Liliowa od razu spięła wszystkie mięśnie, gotowa do ataku, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Powoli zaczęła podchodzić do źródła hałasu, ale wtedy jej oczom ukazała się kocia sylwetka. A bardziej jej ledwo widoczny zarys. Była to młoda kotka, uczennica. Mak otworzyła szerzej oczy, rozpoznając w tym... Siebie? Siebie, sprzed tych wielu księżyców, jeszcze przed śmiercią Porannego Zewu.
- Stałaś się kimś, kim nigdy nie chciałaś – usłyszała cichy głosik dawnej siebie. Przełknęła głośniej ślinę.
- Ale za to jestem kimś, kto przysłuży się klanowi – warknęła, powoli się wycofując.
- Nie nadajesz się na matkę – usłyszała tym razem inny głos, jakby dobrze znajomy. Odwróciła głowę, ale nie zobaczyła nikogo innego. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że postać przed nią zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się inna. Wyższa, ale również kotka. Starsza. Jej pysk jednak był rozmazany.
- Alba...? – zapytała cicho, ale nikt jej nie odpowiedział.
- Stałaś się kotem o lisim sercu – zaśmiał się ktoś inny. Znowu się odwróciła, tym razem widząc kolejną postać. Teraz był to kocur, jednak zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, obok pojawił się ktoś kolejny.
- Jak możesz mi to robić? – zapytała Mroczna Wizja, a bardziej jej odzwierciedlenie w śnie liliowej wojowniczki. Mak zamarła, wbijając w cień swoje spojrzenie. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zaczęła się wycofywać, jednak nie odrywała wzroku od kotów przed nią.
- Znowu wszystko zniszczysz.
- Jesteś potworem.
- Dlaczego się taka stałaś?
- Nigdy sobie nie poradzisz.
- Tylko ich skrzywdzisz.
Makowy Nów słyszała wszystkie te słowa, które bolały mocniej niż jakakolwiek zadana rana. Cofała się tylko coraz dalej, chcąc uciec od tych kotów. Ale nie mogła się odwrócić. Nie była w stanie po prostu zacząć biec, jakby coś ją tam trzymało.
Otworzyła oczy i szybko się podniosła. Dalej była w legowisku wojowników. Słońce przedzierało się do środka, budząc coraz więcej kotów. To wszystko było tylko głupim snem. Mimo to Mak dalej miała wysunięte pazury, a w głowie miała słowa, które wypowiadały do niej te postacie. Słowa, które tak naprawdę ona sama mówiła do siebie, choć nie miała takiej świadomości. Gdy się nieco uspokoiła, wytrzepała się z resztek mchu z posłania i powoli wyszła z legowiska, chcąc udać się na spacer, jednak zamiast tego, jej oczom ukazała się grupka kotów przy wyjściu z obozu, wołających właśnie ją. Dopiero wtedy przypomniała sobie o patrolu. Westchnęła cicho, już marząc tylko o powrocie, lecz wtedy zauważyła Mroczną Wizję, siedzącą razem z kilkoma innymi wojownikami. Ewidentnie kotka wybierała się razem z nimi na patrol.

<Mrok?>

Od Bluszczu

*tw: opis walki, śmierć* 

Siedział w pokoju, segregując zioła razem ze swoim jedynym przyjacielem, Guzikiem. Pluszowa zabawka Wyprostowanych leżała oparta o jedną ze ścian, a kocur co jakiś czas zwracał do niej swoją głowę, wypowiadając kilka słów. Ten pluszak był dla niego tak ważny, w końcu dzięki niemu nie czuł się tak samotny. Tak opuszczony. Złapał kolejne zioło i położył na innym, tworząc tym samym kolejną kupkę. Wszystko chciał mieć uporządkowane. Wtedy usłyszał czyjeś kroki. Zwrócił głowę w stronę drzwi do pokoju i zobaczył w nich Klamerkę. Uśmiech na pysku Bluszczu od razu się pojawił, a sam kocur podszedł szybko do brata.
- Cześć Klamerko! Jak się czujesz? Słuchaj mam dla ciebie kilka ziół – powiedział i wrócił do swojej pracy. Odkąd niebieski odkrył, że zioła pomagają jego bratu, co jakiś czas przygotowywał dla niego odpowiednie rośliny lecznicze. Nie robił tego za często, w końcu było to niebezpieczne, mimo to pomagało to Klamerce, czego Bluszcz nie mógł tak po prostu zostawić.
- Już niedługo będziesz już w całkowicie dobrej formie! – oznajmił zadowolony Bluszcz i podał bratu zioła. Ten kiwnął głową w podziękowaniu i zjadł dane mu rośliny. Po chwili Klamerka ruszył w stronę parapetu, siadając na nim i pozostając w całkowitej ciszy. Teoretycznie Bluszcz mógł się tego spodziewać, jednak jego nadzieja go zwiodła.
- Hej, a chcesz ze mną porozmawiać? – zapytał i podszedł do brata. Tak bardzo chciał z kimś pogadać. Ostatnio miał wrażenie, że Betelgeza jest strasznie zmęczona, a nawet jeśli, to i tak nie rozmawiał z nią za często, a Izyda zachowywała się... W sumie jak zwykle, jednak od jakiegoś czasu nie widział jej w pokoju. "Pewnie gdzieś wyszła" – tylko to pojawiło się w jego głowie, a miał już dość siedzenia samemu. Musiał wykorzystać obecność brata!
- O czym? – usłyszał głos Klamerki, który dalej patrząc się w świat za oknem, słuchał niebieskiego.
- O czymkolwiek! Jak się czujesz, coś ciekawego się dzieje?
- Nie licząc śmierci Entelodona i kilku innych to nic – odparł Klamerka, a Bluszcz przewrócił oczami.
- No tyle to każdy wie! Czyli nic ciekawego... A ty? No dalej, nawet nie wiesz jak mi się tu nudzi – mruknął. Klamerka wzruszył ramionami i zamilkł, kończąc tym samym rozmowę. Dlaczego kocur zawsze był taki nieobecny i niechętny do rozmów? To pytanie gościło w głowie niebieskiego od dawna, ale nie mógł nic na to poradzić. Taki już był jego brat. Mimo to nie zamierzał się poddać, pokazując tym samym jaki jest uparty.
- U mnie na przykład całkiem nudno, choć czasem ktoś przyjdzie, bym go wyleczył. Wiesz, odkąd mam nowe zapasy ziół nie wychodzę tak często! Dlatego mi się nudzi, ale najpierw muszę skończyć układać moje zbiory, bym potem niczego nie zgubił. Zbliżają się powoli mrozy, muszę zrobić zapasy – wytłumaczył ładnie, a czekoladowy tylko kiwnął głową – Może będziesz chciał iść ze mną po zioła? Oczywiście nie teraz, ale może za... – urwał słysząc jakiś hałas, dobiegający z dołu. Nastawił uszu, chcąc dowiedzieć się, co się dzieje. Zjeżył sierść na karku, słysząc coś na wzór walki. Przeraził się na tę myśl. Klamerka czując strach ze strony brata zwrócił ku niemu głowę. Hałas był tylko coraz głośniejszy, co powodowało jeszcze większy lęk u niebieskiego. W końcu był już pewny. Szybko złapał garstkę ziół i ruszył na dół.
- Co się dzieje? – usłyszał za sobą głos.
- Nie wiem, ale może Betelgeza albo Izyda są ranne! – odparł spanikowany i pobiegł na dół. Jak najszybciej zbiegał po schodach, w duszy modląc się, by nic złego się nie działo. By to wszystko było tylko wybrykiem jego rozwiniętej wyobraźni. Niestety mylił się. Gdy tylko zbiegł na dół zobaczył grupę bijących się kotów. Nie wiedział, co się dzieje, ale był pewny, że musi odnaleźć siostry i tatę. W powietrzu unosił się wyraźny odór krwi, a dookoła widział poranionych samotników. Przełknął głośniej ślinę, starając się zapanować nad strachem. W końcu wszedł w tłum bijących się kotów, starając się znaleźć kogoś znajomego. Szybko poruszał się pomiędzy kotami, starając się na nikogo nie trafić.
- I-Izydo? – krzyczał przerażony, ale nikt mu nie odpowiedział. Wtedy poczuł jak traci równowagę. Runął na ziemię, upuszczając wszystkie zioła. Ból powoli pulsował z jednej z jego łap, a on sam z małym trudem otworzył oczy. Krew, wszechobecna dookoła, splamiła jego białe futro, lecz on sam nawet nie chciał o tym myśleć. Spanikowany rozglądał się dookoła, po chwili czołgając się po ziemi, by tylko nie zostać zdeptanym przez jednego z wlaczących kotów. Mimo chęci szukania ziół, odsunął się na bok, starając się ukryć. Gdziekolwiek, gdzie tylko nie będzie musiał walczyć. Nie będzie musiał robić tego, do czego go tak zmuszali. Jednak wtedy usłyszał jęk. Znajomy głos, tak dobrze znany. Po chwili krzyk kogoś innego. "Stój". Krzyk Izydy. Gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, przeniósł głowę w tamtą stronę. Widok ojca z Białozorem od razu wywołał u niego jeszcze większy lęk.
- Nie, nie, tylko nie tata! – jęknął przerażony, chwiejnie wstając. Ból z łapy szybko ustąpił, co oznaczało, że nie był ranny. Dlatego szybko ruszył w stronę Białozora i jego ojca, niewiele myśląc nad konsekwencjami swojego zachowania. Nie myśląc o tym, że sam może przy tym zginąć, zwłaszcza widząc jeszcze dwóch innych pachołków jedookiego obok. I wtedy jeden głos przebił się nad innymi.
- Dość – wybrzmiał ciężki głos, a do środka wszedł jeden z synów Entelodona - Duma. Na jego rozkaz wszyscy ucichli, a cisza ta była nawet przerażająca. Jednak to nie obchodziło Bluszcza. Nie tak jak ojciec, który był tuż przy nim. Poczuł jak łapy same zaczęły mu drżeć, a w kącikach oczu zaczęły zbierać się łzy. Szybko przełykał ślinę, stając się nie rozpłakać. Wiedział, że takie zachowanie nie będzie wskazane, zwłaszcza w takiej sytuacji. Pusto wpatrywał się w twarz Jafara, bojąc się ruszyć, zwłaszcza po kolejnych słowach Białozora, który był tuż obok niego:
- Jeśli któreś z was się zbliży, zginie – oznajmił przywódca Białowron. Bluszcz nie wiedział, co robić. Cały konflikt nagle ustał, a skumulował się pomiędzy Białozorem a Dumą. Syn Jafara stał w bezruchu, jakby zobaczył ducha. Łapy drżały mu tylko coraz bardziej, a w głowie roiło się od myśli. Każda z nich coraz bardziej przerażająca. Scenariusze, wymyślane na szybko, pojawiały się w jego głowie, każdy z nich zawierający to samo. Śmierć. Przełknął głośniej ślinę, czując, jak stres i przerażenie bierze nad nim górę. Nawet jak widział obok Białozora, mógł go łatwo zaatakować, nie umiał. Nawet jak on tyle złego zrobił. Nawet jak był potworem, który zniszczył mu wszystko, co miał. Dom, rodzinę... Wszystko co było dla niego ważne. Nawet jak go tak bardzo nienawidził, nie umiał się ruszyć. Nie umiał zaatakować. W końcu sobie obiecał. Obiecał, że ten świat go nie zmieni, że dalej będzie tym samym Bluszczem. Po tym wszystkim...
Kaszel starszego kocura wyrwał go z zamyślenia. Wbił w niego swój zaszklony wzrok i wtedy zobaczył kły tego potwora. To wtedy coś w nim pękło. Skoczył na Białozora, szybko wgryzając się w jego gardło, tym samym odciągając go od Jafara. Bluszcz poczuł w pysku gorzki smak krwi. Łapy zadrżały mu tylko bardziej, a oczy, do tej pory mocno zaciśnięte, otworzyły się tylko mocniej niż wcześniej. Krew z zadanej rany splamiła mu twarz, a jej odór wkradł się do nozdrzy kocura, który tylko bardziej zaczął przeżywać to, co właśnie zrobił. Szybko puścił Białozora, na chwilę spoglądając na jego twarz. Na jego martwe już ciało, pozbawione życia. Z jego winy. Gwałtownie się odwrócił i tylko pobiegł w stronę ojca. Przynajmniej on musiał żyć. Musiał. Bluszcz cały czas powtarzał sobie te słowa. Myśli i obrazy kłębiły się w jego głowie. Dalej widział ranę na szyi swojego przeciwnika, czuł jak zbiera mu się na wymioty, ale nie mógł teraz odejść. Usiadł przy ojcu, widząc jego stan. Słyszał jego płytki oddech, widział tę ranę, zadaną mu przez jednookiego. Doskonale wiedział, że nic nie może już zrobić. Rana była za głęboka, by jakiekolwiek zioła mogły pomóc.
- Jestem... — wyrzęził Jafar, a zaraz zajął się gwałtownym kaszlem. — Jestem z was dumny — wyharczał, przymykając oczy z bólu, jakby każde kolejne słowo wymagało od niego ogromnych pokładów wysiłku. — Teraz... teraz możecie być wolni... – powiedział, patrząc na swoje dzieci.
- Tato... — szepnął Bluszcz, nie mogąc już powstrzymywać łez. Po chwili wzrok Jafara przeniósł się na Dumę, również obecnego obok. Ranny otworzył pysk, jakby chciał coś powiedzieć, lecz żadne słowo nie zostało wypowiedziane. Jafar zamknął oczy, a gdy znowu je otworzył, były już puste. Bez tego dawnego blasku. Jafar umarł. Jego syn nie mógł tego znieść. Mimowolnie się skulił, czując jak ciepłe łzy spływały mu po policzkach. Ciche łkanie wydobywało się z jego gardła, nie mogąc już powstrzymywać emocji.
- Teraz odpocznie — westchnęła cicho Betelgeza. Po chwili ciszę przerwał głuchy trzask, lecz Bluszcz nie podniósł głowy, nie chcąc widzieć, co się dzieje. Nie rejestrował już dalszych słów swoich towarzyszy. Był za bardzo przejęty całym tym wydarzeniem. Po chwili Klamerka i Izyda odeszli od ciała, ale widząc, że niebieski na krok się nie ruszył, wrócili po niego.
- Bluszczu chodź – powiedziała Izyda, ale jej brat nie odpowiedział. W końcu kotka złapała niebieskiego wraz z Klamerką i pomogła mu wstać. Bluszcz chwiejnie się podniósł, lecz łapy dalej mu drżały. Z trudem przełykał ślinę, ale oparty o Izydę i Klamerkę w końcu odsunął się od ciała, jednak dalej wzrok mając wlepiony w kałużę krwi przed sobą. Rodzeństwo zostawiło go nieco dalej, pozwalając usiąść. Kocur chętnie skorzystał z tego pomysłu, nawet już nie starając się uspokoić. Był w szoku. Widział dalej to wszystko przed oczami. Zabił kota, nie zdołał uratować ojca. "To moja wina" – pojawiło się w jego głowie, co wywołało jeszcze większą rozpacz.
- Wszystko w porządku?
- Zabiłem kota – odparł cicho.
- Ten kot zabił więcej niewinnych osób, niż ty kiedykolwiek widziałeś na oczy — miauknęła Betelgeza. — Bluszcz, do tysiąca szczurów i potworów, zabiłeś Białozora. Uratowałeś nas – oznajmiła, lecz on nie umiał w to uwierzyć. Jego wzrok smętnie powędrował na ciało Jafara.
- Nie wszystkich.
- Zrobiłeś, co mogłeś — przekonywała go. Widziała, jak wpatrywał się w swoje zakrwawione łapy. — Nie obwiniaj się za tą śmierć. Ten zapchlony kawał mięsa zasłużył sobie na taki los.
Niebieski wiedział, że siostra miała rację, mimo to nie potrafił w to uwierzyć. Nie potrafił pojąć tego wszystkiego.
 
***
 
Pochowali ojca w opuszczonym ogrodzie niedaleko Kołowrotu. Bluszcz nigdy nie pomyślał, że to wszystko tak się skończy. Nie mógł się pozbierać po całym tym zdarzeniu. Dalej pamiętał.
Siedział w pokoju, pysk mając wtulony w pluszowe ciałko Guzika. Czuł się strasznie. Mimo słów Betelgezy obwiniał się o śmierć i Białozora i Jafara. W końcu gdyby skoczył chwilę wcześniej, przynajmniej ich ojciec dalej by żył. A teraz zostali sami.
- Bluszcz? – usłyszał głos Betelgezy. Kotka stała tuż nad nim, lecz niebieski dalej pysk miał wtulony w pluszowego misia – Mógłbyś dać mi kilka ziół? – zapytała, co przykuło nieco uwagę kocura. Podniósł lekko głowę, zwracając swoje czerwone od płaczu oczy na siostrę.
- Co się dzieje?
- Wszystko mnie swędzi – wyjaśniła Betelgeza, a jej brat tylko kiwnął głową. Chwiejnie wstał i ruszył w stronę swoich zbiorów. Spojrzał na rozwalone kupki. Miał to dokończyć już tak dawno... Szybko znalazł potrzebne zioło i podał go kotce, tłumacząc, co musi zrobić. Ta skinęła głową, jednak nie odeszła, dalej patrząc na brata.
- Nie chcę teraz rozmawiać – mruknął Bluszcz, gdy tylko wyłapał wzrok siostry i nie czekając na odpowiedź, ruszył z powrotem na swoje miejsce – Muszę chwilę odpocząć... – powiedział, na razie nie chcąc rozmawiać o całym tym wydarzeniu.

Wyleczeni: Betelgeza