[Dzień śmierci Etera]
Mgła unosiła się nisko nad trawą, leniwie muskając końcówki traw i grzbiety kamieni. Świt przyszedł cicho, bez odgłosów dobiegających ze Złotych Kłosów. Brzęczenie i trąbienie ich maszyn było uciążliwe, koty i samotnicy żyli w strachu. Niestety taki był ich los, musieli żyć w przekonaniu, że zaraz może nadejść ich czas śmierci. Dawno tego zdarzenia doświadczyła jego siostra – Jeżówkowe Serce. Nie był świadkiem jej śmierci, ale tęsknił za nią cały czas. Teraz jednak trzeba wrócić do tego, co działo się na treningu uczennicy, Kukułczej Łapy. Mniszkowy Nektar szedł pierwszy – stąpał miękko, niemal niezauważalnie, jakby nie chciał dotykać ziemi, którą kochał. Chociaż czuł, że daleko za złocistymi kłosami zbóż czy zgarbionymi pagórkami, był Betonowy Świat. To tam się wychował, a pozostawienie tego miejsca czasami bolało. Za nim szła Kukułcza Łapa, drobna, jeszcze niepewna, ale z zapałem, który błyszczał spod sierści jak żywica w rozszczepionym drzewie. Nie mówili wiele. On nie był mistrzem słów – znał ich wagę, lecz ufał ciszy. Ona była z natury czujna i rozkapryszona. Ich milczenie układało się w rytm wspólnego oddechu. Zatrzymał się pod jałowcem. Chwilę stał bez ruchu, aż Kukułcza Łapa dołączyła do niego. Wskazał ogonem niewielki pagórek. Rósł tam krzew tarniny, liście drżały od porannej rosy.
– Za nim ukryłem liść – powiedział cicho. – Znajdziesz go, jeśli będziesz patrzeć. Nie zapytała, jaki liść. Po prostu skinęła głową i ruszyła przed siebie, ostrożnie, jakby każdy krok mógł coś zdradzić. Mniszek obserwował. Jej łapy były lekkie, ale niepewne – zbyt równe, zbyt wyuczone. Nie słuchała ziemi, jeszcze nie. Drobna gałązka chrupnęła pod jej pazurem, a on skrzywił się nieznacznie. Wiatr mógł zdradzić wszystko.
– Zatrzymaj się – powiedział. – Zamknij oczy. Powiedz mi, gdzie wiatr się nasila – dokończył.
Zrobiła to, od razu. Zmarszczyła nos, podniosła głowę. Była młoda, ale miała zmysł. Czuł to od pierwszego spotkania. Nosiła w sobie spokój czekający na wezwanie.
– Z zachodu – szepnęła. – Pachnie dymem i kwiatem ślazu.
– Więc nie podchodź pod wiatr – mruknął. – Tarnina nie usłyszy cię, ale zwierzyna już tak.
Poprawiła tor, przesunęła się niżej, bliżej wilgotnego dołu. Mniszek uśmiechnął się lekko. Liść był tam od wczoraj, przyciśnięty kamieniem, blady i już kruchy. Kiedy go znalazła, nic nie powiedziała. Po prostu podniosła go zębami i podeszła z powrotem, niosąc jak trofeum.
– W porządku – powiedział. – Teraz naucz się go bronić. Zaskoczyła ją ta zmiana. Liść zadrżał w jej pysku.
– Przeciwnik chce ci go zabrać. Co zrobisz? – zapytał. Odsunęła się nieco, łapą zasłaniając skarb. W oczach miała pytanie, ale on nie odpowiedział. Ruszył ku niej nagle, nie za szybko, ale zdecydowanie. Odbiła się w bok, za nisko. Pazurami sięgnął jej barku – nie drasnął, nie zranił, tylko dotknął. Zamarła.
– Zbyt wolno. Chcesz uciec, zamiast bronić – skrzywił się. Kukułcza Łapa odłożyła liść. Spojrzała na niego z cieniem złości, która czasem towarzyszyła uczniom.
– To był liść – powiedziała. – Nie chciałam go zgubić.
– Jeśli nie potrafisz bronić liścia, jak obronisz życie w potrzebie? – wymruczał. Kotka zamilkła. Trwała w tej ciszy, po czym podniosła go znowu, mocniej. Ustawiła się szerzej, łapy w ryzach. Oczy znów były czujne. Mniszek skinął głową.
– Spróbuj mnie zatrzymać – Tym razem nie pozwoliła się zaskoczyć. Kiedy zbliżył się z lewej strony, uderzyła łapą w jego brzuch, odbijając go nieco. Cios był niedokładny, ale z serca. Pochwalił ją tylko spojrzeniem – uniesieniem wąsa, krótkim błyskiem w oku. Trenowali długo. Gdy rosa zaczęła znikać, a trawę ogrzewało słońce, Kukułcza Łapa dyszała ciężko, futro miała przyklejone do ciała. Mniszek był spokojny jak zawsze, choć na jego ramieniu widać było kilka świeżych odcisków pazurów.
– Co zrobisz, jeśli twój przeciwnik nie walczy? – wychrypiał. Zamyśliła się. Usiedli obok siebie pod brzozą, której liście brzęczały delikatnie na wietrze.
– Zapytam, czego chce – odpowiedziała.
– A jeśli milczy? – powiedział.
– Wtedy... wtedy będę czekać – burknęła. Uśmiechnął się znów, tym razem wyraźniej. Była inna. Nie rwała się do krwi. Jej dusza mówiła przez gesty i ciszę.
– Czasem to wystarczy – powiedział. Popołudnie nadeszło znienacka. Wrócili do obozu przez skalisty brzeg strumienia. Po drodze zbierała żołędzie i układała je w kształty. Liliowy wojownik nie pytał dlaczego. Znał wagę gestów. Kiedy kocur stanął w progu obozu, szylkretka pobiegła do Płomiennej Łapy i Przepiórczej Łapy, chwaląc się jej znaleziskami. Kocur odetchnął z ulgą, że już koniec tej męczarni i treningu. Wtedy zauważył liderkę – Liściasta Gwiazda siedziała pod mównicą. Oczy miała zmrużone w szparki, a ogon sztywny. Wojownik postanowił do niej pójść, bo coś od dawna siedziało mu w głowie.
– Liściasta Gwiazdo, mógłbym cię o coś zapytać? – zapytał. Liderka pokiwała głową.
– Koty zaczynają robić się podejrzane, dziwne od śmierci Zagubionego Obuwika. Tak samo, jak dziwna była ucieczka Przyczajonej Kani z klanu… Może ktoś mu groził, może mój dziadek wiedział, kto zabił Srokoszową Gwiazdę, dlatego uciekł. Myślisz, że to prawda? – wydukał. Liściasta Gwiazda westchnęła.
– Nigdy nie rozumiałam, czemu Przyczajona Kania wybrał akurat mnie na zastępczynię. Zapytałam go, zanim uciekł, ale niewiele mi to rozjaśniło. Powiedział mi, że "nie dała mu wielkiego wyboru" i powiedział, żebym nie udawała, bo "na pewno wiem, co planują". Nie wydawał się przestraszony, bardziej... zamyślony. Jakby coś planował. Może ktoś przemówił mu do rozsądku? Przecież gdyby doszedł do władzy, byłby kontynuacją władzy Srokoszowej Gwiazdy. Musiał czuć, że to moralnie złe. Może wcale nikt nie musiał mu grozić, by odszedł?
– Masz rację… – wydukał. Nie miał pojęcia, co mógł myśleć jego dziadek, to nawet nie była jego sprawa! Nagle kocur rozejrzał się po obozowisku, a w nim… Czegoś mu brakowało, nie wiedział, co to było. Wtedy usłyszał słowa Kukułczej Łapy:
– Gdzie jest Potrójna Łapa? Chciałam mu powiedzieć, co dziś znalazłam…
Wtedy Mniszek spojrzał na Liściastą Gwiazdę i zmienił temat.
– Tak poza tym… Widziałaś Etera? – zapytał. Kotka pokręciła głową.
– Wyszedł na trening z Potrójną Łapą – odpowiedziała. Liliowy kocur pokiwał głową, pożegnał się z liderką i spojrzał na wejście do obozu. Świat zdawał się nieruchomy, jakby świt zawisł w powietrzu i nie chciał opaść. Mgła podnosiła się powoli, ścieląc się cienkimi nitkami nad kamieniami i spaloną ziemią. Mniszkowy Nektar stał na krawędzi obozu, nie wiedząc, co teraz miał zrobić. Jego ogon drgał nieznacznie, niemal niezauważalnie. Gdyby nie chłód w łapach i nagła cisza — pomyślałby, że wszystko jest w porządku. Ale Potrójnej Łapy nie było. Ani Etera. A słońce było już wysoko. Stąpał po skałach jak cień — jego łapy znały każdą nierówność, każdy odprysk. Trzymał głowę nisko. Nie chciał jeszcze mówić nikomu. Najpierw musiał zobaczyć. Pogorzelisko było ciche. Czernią się wżarła w trawę, przypominając stare, niewypowiedziane winy. Nad zgliszczami unosił się lekki zapach sadzy, już dawno przesiąkły ziemię. Mniszkowy Nektar zwolnił. Dotknął łapą popiołu — był chłodny. Dym już nie wracał, ale echo ognia wciąż tam było, uwięzione między wypalonymi korzeniami. Zatrzymał się pod Ciemnym Drzewem. Spod powalonego pnia wystawały szczątki dawnego gniazda – być może lisa, być może borsuka. Nie ważne. Cisza była tu gęsta, ciężka jak mgła. Ruszył dalej. Mniszek zadarł nos do góry i zawołał krótko, sucho:
– Czy ktoś widział Etera? – zapytał nagle. Odpowiedziała mu cisza i wiatr. Tylko tyle. Zacisnął szczęki. Ruszył szybciej, ostrzej. Schodził w dół, ku rzece, a każde uderzenie łapy stawało się pewniejsze, cięższe. Myśli miał rozbite na dwa: jedno szukało ucznia, drugie Etera. Oba biły zbyt szybko. Gdy dotarł do rzeki, zatrzymał się na krótką chwilę. Woda szturchała między kamieniami. Jej głos był chłodny, prosty, nie kłamał. Znał tę przeprawę. Kamienie były śliskie, ale nie niebezpieczne. Przeskoczył na pierwszy, potem drugi. Powietrze pachniało miętą i błotem. Na drugim brzegu znów stanął. Nasłuchiwał. To tam. Czuł to. Czuł coś więcej. Wchodził teraz w gęstszy cień. Granica z Klanem Wilka była blisko – pachniała żywicą, sosną, nieznajomym spokojem. I czymś jeszcze – czymś znajomym i ostrym jak zadra. Pazury wysunęły się same. Przed nim leżała ścieżka wąska, przetarta łapami. Usłyszał głosy. Dwa. Jedno znajome – zbyt znajome. Drugie kobiece. Niski szept, jakby ziemia sama mówiła. Zatrzymał się. Zza paproci dostrzegł dwie sylwetki. Eter. Stał przodem do samotniczki – brudnej, umykającej wzrokiem. Między nimi — Potrójna Łapa. Drżał, lecz nie płakał. Samotniczka wyciągała do niego ogon. Eter coś mówił, ale nie mógł tego usłyszeć. Mniszkowy Nektar zamarł. Wtedy Potrójna Łapa spojrzał w jego stronę. Na moment ich spojrzenia się spotkały. W oczach ucznia było coś zranionego. Coś, czego nie rozumiał. Z krzaków wyszedł bez słowa.
– Co ty robisz? – głos Mniszka był twardy jak kora. Nie krzyczał. Ale w słowach była cisza przed burzą. Eter uniósł głowę. Nie zdziwił się. Odpowiedział powoli:
– Robię to, co powinienem był zrobić dawno temu.
– Oddajesz ucznia? Samotniczce? – warknął. Eter milczał. Potrójna Łapa cofnął się. Samotniczka warknęła cicho. Ale to Eter wyszedł pierwszy przed nich. Stanął naprzeciwko Mniszka, jakby chciał zasłonić tamtych.
– Nie zrozumiesz – powiedział. – To nie twoja sprawa – fuknął. Wtedy wszystko się urwało. Mniszkowy Nektar rzucił się na niego — nie z wściekłości, nie ze strachu, tylko z bólu. Ich ciała zderzyły się, uderzenie ciche, ale mocne. Pazury zarysowały ziemię. Eter próbował się wycofać, ale Mniszek był szybszy. Cios padł w bok — nie śmiertelny, nie od razu. Eter cofnął się, ale nie upadł. Zamiast tego rzucił się z powrotem. Uderzyli się znów, tym razem mocniej. Samotniczka krzyknęła. Potrójna Łapa cofnął się w krzaki. Mniszkowy Nektar czuł, że wszystko dzieje się poza nim. Jakby ciało walczyło, ale dusza pozostała gdzieś na rzece. Cios, szarpnięcie, oddech i ból. Liliowy nie rozglądał się dookoła, miał nadzieję, że Potrójna Łapa gdzieś się schował albo uciekł. Teraz musiał się skupić na tym, żeby dać zdrajcy nauczkę. Czarny karzełkowaty kocur szarpnął Mniszka, ale ten, stojąc twardo na łapach, nie ugiął się. Uderzył go łapą i przejechał po jego barku pazurami. Ten z furią w oczach rzucił się na kocura, przy tym przygniażdzył go do ziemi. Mimo wielu prób nie mógł go z siebie zdjąć, dlatego próbował upaść na plecy. Nawet przy wielkim obciążeniu plan się udał, a wojownik leżał na Eterze. Wtedy ten wyślizgnął się spod jego pleców i pociągnął go za ogon. Wtedy Mniszek wstał i rzucił się na niego, syknął coś pod nosem i ugryzł zdrajcę w gardło. Jego białe kły przebiły się przez skórę, a już po chwili krew trysnęła; rozlewając się po trawie jak rozszalały strumień wody. Liliowy puścił kocura, bo w tej chwili walka się skończyła. Czarny kocur upadł na ziemię, powoli zamykając swoje żółte ślipka. Nie zamierzał go opłakiwać, bo nawet zdrajcy nie zasługują na błogosławieństwo. Polizał się po wardze i rozejrzał się.
– Gdzie jesteś Potrójna Łapo? – zapytał. Powąchał powietrze, niestety zapach urwał się za terenem Klanu Wilka. Zapach ucznia mieszał się z zapachem granicy Klanu Wilka. Wojownik już wiedział, że nie ma szans na uratowanie biednego ucznia. Może gdyby bardziej się postarał, powstrzymałby Etera. Niestety na to pytanie nie znał odpowiedzi. Przymrużył swoje zielone oczy, mijając martwe ciało czarnego. Nie pozostało mu nic jak wrócenie do obozu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz