Była skończonym tchórzem. Powinna się nazywać Nerwowa Łapa albo Tchórzliwa Łapa. Nie nadawała się na wojownika. Co jej po umiejętnościach, jeśli brakło ducha walki? Klan Klifu zmierzył się z Klanem Wilka. Pchełka została w obozie, matka ją odesłała. Pewnie Jastrząb czuła, że jej córka będzie tylko zawadzać albo że da się łatwo zabić.Szylkretka będąc w bezpiecznym obozie leżała skulona na kępce mchu w uczniowskim legowisku. Płakała, wciągając gila nosem, dławiąc się łzami i wyrzutami sumienia. Nie pomogła, nie poszła na wojnę, zbyt się bała. Lękała się śmierci, odniesienia ran, stracić łapę… mogła próbować usprawiedliwiać swoje czyny. Nie ukończyła nadal szkolenia, więc teoretycznie i tak na nic by się nie przydała. Umiała jednak walczyć, znała dużo chwytów, była zwinna i czujna. A mimo to… dwójka z uczniów poszła, Gołębia Łapa oraz Astrowa Łapa. W odróżnieniu od niej były odważne, nie bały się śmierci za klan, honorowej i wspaniałej. Każdy wojownik marzył, by zginąć, broniąc tego, co kocha. Pchełka w głębi serduszka podziwiała kotki zdecydowanie za poświęcenie, jakim się wykazały. Powinny zostać mianowane albo dostać jakieś przywileje. W końcu reszta uczniów nie zdecydowała się pójść. Wybrali życie, bezpieczeństwo własne ponad klanu.
Klifiaki przegrały, utraciwszy teren Czarnych Gniazd. Pchełkowa Łapa, dowiedziawszy się o tym, wcale się nie zmartwiła. To tylko kawałek terenu… zawsze przecież mogli stracić wszystko i zostać ich jeńcami.
Zmarła Liściasta Gwiazda ich liderka, wzór do naśladowania, nawet jeśli niektórzy wątpili w jej umiejętności. Koty pochowawszy kotkę, pod nosami wymawiały własne modlitwy, być może ostatnie słowa ku czci poległej. Pozostałe koty, które zmarły wskutek walk, również zostały pogrzebane według tradycji. Bliscy ich opłakiwali, Klan będzie o nich pamiętał oraz ich poświęceniu.
Pchełkowa Łapa pomagała przy pogrzebach. Kopać dół, później przysypać. Miała wyrzuty sumienia i z nadzieją, że odpokutuje, bardzo przykładała się do tego zadania. Następnie pomagała nosić medykom zioła od rannego do rannego.
Kiedy jednak przez próg obozu weszła jej matka, cała we krwi, a właściwie została wniesiona, zamarła. Jakby łapy odmówiły jej posłuszeństwa, przewróciła się, klapiąc tyłkiem o zimną skałę. Kotka była nieprzytomna, bardzo poraniona. Jej sprawna przednia łapa pełna była łysych miejsc po wyrwanej sierści, krwi, oblepionej pajęczynami. Robiła się sina, jakby miała zaraz odpaść. Koteczka widząc obraz nędzy i rozpaczy powracających kotów, nie mogła wytrzymać i poszła zwymiotować na bok. Jastrzębi Zew była w opłakanym stanie tak jak Źródlana Łuna i pozostałe koty. Pchełce serce się krajało, a wyrzuty sumienia powróciły ze zdwojoną siłą.
Kiedy troszkę ochłonęła, a łzy wyschły, ruszyła do nory medyków. Jastrząb leżała pod ścianą, wyglądała na martwą, jednak jej klatka piersiowa powoli unosiła się, oraz opadała. Pchełka podeszła cicho, powoli, a nowa porcja łez zakręciła się w zielonych oczach.
– M-Mamo… – szepnęła. – P-Przepraszam…
Położyła się obok szylkretki, dotykając pyszczkiem jej boku. Jastrząb wzdrygnęła się.
– O-Odejdź stąd – szepnęła słabo. – Chcę być sama.
Pchełka mogła przysiąc, że słyszała, jak jej serce łamie się wpół. Chociaż powinna zrozumieć matkę, która mogła obwiniać się za porażkę Klanu Klifu, jej wciąż dziecięcy umysł pomyślał, że kotka ją odtrącała. Wstała więc chwiejnie i z płaczem odeszła. Kierując łapy ku legowiskom uczniów, minęła się z Pikującą Jaskółką, która, Pchełka mogłaby przysiąc, uśmiechnęła się do niej bardzo, bardzo brzydko. Jakby bezgłośnie mówiła do niej: “Wygrałam ten wyścig”, a w jej oczach był triumf. Górowała nad kotką i bezgłośnie śmiała jej się w twarz.
~*~
Siedziała w swoim legowisku do następnego ranka. Nie ruszyła się nawet o krok. Nie zjadła kolacji, nie wyczyściła futra. Leżała na mchu, patrząc się w ścianę. Pewnie spędziłaby tak resztę życia, gdyby nie spokojny, beznamiętny głos, który rozległ się w uczniowskim legowisku.
– Cześć, Pchełkowa Łapo. Zwą mnie Mirtowe Lśnienie. To ja przejmę Twoje szkolenie.
Spojrzała się na niego jak spłoszona zwierzyna. Mirtowe Lśnienie…? Czyż nie był on synem Judaszowcowego Pocałunku? Chwila… teraz już Judaszowcowej Gwiazdy. Uczennica spięła się na samą myśl, że będzie ją uczyć ktoś tak ważny. Syn lidera, pewnie jego zaufany kot, od którego opinii na jej temat będzie zależała przyszłość Pchełki w klanie. Przełknęła ślinę.
Kocur na pewno poznał po niej piętno, jakie odcisnęła wojna i jej niesprawna matka. Po chwili ciszy, gdy wydusiła z siebie przywitanie, kocur kontynuował:
– Mam nadzieję, że nasz wspólny trening przyniesie ci coś dobrego – powiedział spokojnie, po czym chrząknął cicho. – Ale najpierw… opowiedz mi, co już potrafisz. Co sprawia ci trudność? Od tego zaczniemy, dobrze?
"Wszystko. Ja sprawiam trudność." Były to pierwsze myśli, jakie pojawiły się w jej głowie po słowach kocura. Podwinęła łapy pod siebie, odwracając wzrok. Rzadko rozmawiała z innymi kotami, nie była w tym wprawiona. Nie potrafiła ukryć własnych uczuć czy trosk, by sprawiać wrażenie kogoś, kim nie była.
Długą ciszę przerywały ich oddechy i głosy innych kotów w tle, które krzątały się po obozie. Pchełka miała w głowie plątaninę myśli. Co ona potrafiła? Kopać groby? Czyścić legowiska? Przynosić starszym posiłek?
– O-och… um… – szepnęła, a jej głos był chrapliwy od długiego milczenia. Odchrząknęła. – Um-miem otwierać kraby…i t-trochę walczyć, a-ale nie jestem… N-Nie jestem…s-silna – wydukała.
– Ach – mruknął. – W takim razie powinniśmy przećwiczyć walkę. Co ty na to?
Poruszyła wąsami.
– O-okej – odpowiedziała cicho.
Rudy odwrócił się i ruszył ku wyjściu, a gdy nie usłyszał za sobą kroków, spojrzał przez ramię.
– Chodź – powiedział cicho. – Znajdziemy miejsce, gdzie będzie spokojnie.
Pchełka dźwignęła się z posłania na polecenie kocura. Nowa rzeczywistość to i nowa rutyna. Mirtowe Lśnienie został jej mentorem, a Pchełce pozostawało się z tym pogodzić. Część jej była ciekawa, jaki kocur był, jak się będzie zachowywał na treningach, czy będzie tak wymagający, jak Jastrząb i surowy?
Szła kawałek za nim, patrząc na puchatą rudą kitę. Obejrzała się na swój krótki ogonek. Też by chciała mieć taki długi ładny ogon...
Dotarli na plażę, a szum morza uspokajał nawet najbardziej skołatane myśli. Pchełka wciągnęła słone powietrze w płuca. Spojrzała na nowego mentora, nie wiedząc, co ma robić. Nie znała go i nie chciała go niczym przypadkiem wyprowadzić z równowagi.
– Pamiętaj – zaczął spokojnie – nie walczysz ze mną. Uczysz się. Jeśli się przewrócisz, nie oznacza to porażki. To tylko kolejny ruch w drodze do zrozumienia własnej siły.
Pchełkowa Łapa zamrugała zaskoczona. Ton kocura był spokojny, zrównoważony i kojący jak szumiące morze. Nie wyczuła w jego poleceniach ani odrobiny surowości, jaką znała do tej pory.
– Pierwsze ćwiczenie. Spróbuj mnie przewrócić. Użyj wszystkiego, co znasz – ruchu, wagi, zaskoczenia. Tylko bez pazurów, mhm? – Mrugnął do niej lekko, próbując, choć na moment rozluźnić odczuwalne napięcie.
Poruszyła wąsami, widząc, jak kocur puszcza jej oczko, co to było? Czemu to zrobił? Pogrzebała łapą w piasku, zastanawiając się nad strategią. Był od niej większy i bardziej doświadczony, ale może...
– Mhm. – Skinęła głową, rozumiejąc polecenie.
Nie chciała używać pazurów, nigdy tego nie robiła. Jastrząb kilka razy wytykała jej, że ją lekceważy i nie bierze treningów na poważnie.
Wzięła wdech i zaczęła krążyć wokół kocura. Teren nie pozwalał jej za bardzo się ukryć, tak więc pozostawał atak od frontu lub boku.
Napięła mięśnie i ruszyła szybko na bok kocura. Niestety, na jej drodze wyrósł kamień, o który się potknęła i przewróciła. Wzniecał obłoczek piaskowego pyłu. Mirtowe Lśnienie podszedł do niej, zatrzymując się dwie długości ogona od niej. Kotka wypluła piach z pyska.
– Nic Ci nie jest? – zapytał po chwili ciszy kocur.
Pchełka chciała zapaść się pod ziemię. Zniknąć, uciec stąd najlepiej by okryć się kocem wstydu. Pierwszy trening i taka gapa…
Podniosła się z ziemi i otrzepała sierść, unikając patrzenia na mentora. Gdyby była krabem, to by zakopała się w piachu po wsze czasy.
– Nie... – mruknęła, oglądając swoje łapy. – Nie wyszło mi.
– Każdy się potyka – powiedział łagodnie, siadając naprzeciw niej. – Różnica między wojownikiem a resztą polega na tym, że wojownik wstaje… i próbuje znowu. Tyle razy, ile trzeba.
Przerwał, by móc przejechać językiem po zmierzwionym futrze na karku.
– Po prostu spróbuj ponownie. I nie poddawaj się za szybko.
Kotka słuchała go uważnie. Był taki inny od Jastrząb. Przypominał jej trochę Pietruszkę, która też traktowała ją z taką łagodnością.
Ciężko jej było uwierzyć, że każdy się potyka. Przecież widziała w obozie koty idealne, które z gracją wykonywały swoje obowiązki i nic nie wypadało im z łapek. Żadne źdźbła trawy nie odważyły się wejść im do nosa czy kleszcz ugryźć i napić się krwi.
Nie skomentowała jego wypowiedzi. Przyjęła ją do siebie, biorąc głęboki wdech. Skoro miała spróbować ponownie, to się bardziej postara.
Podniosła się szybko z piachu na równe cztery łapy, chcąc wykorzystać różnicę w ich położeniu. Kocur siedział, ona wstała, a mimo to był dwie długości ogona dalej. Napięła ponownie mięśnie, skacząc na niego najszybciej, jak umiała, uważając na ewentualne nowe kamyki po drodze. Chciała go przewrócić, zmusić do uskoku, cokolwiek co pozwoli jej zdobyć przewagę.
Mirtowe Lśnienie nie zdążył się nawet poruszyć, nim Pchełkowa Łapa zareagowała — błyskawicznie, niemal odruchowo. Jej ciało wzbiło się z piasku jak sprężyna, jakby wstyd i upadek dodały jej nowej siły.
Mentor, zamiast uskoczyć — jak mu podpowiadał instynkt — wybrał inny ruch. Obrócił się w ostatniej chwili bokiem, nisko przyciskając się do ziemi i pozwalając, by siła jej skoku zderzyła się nie z pełnym oporem, ale z kontrolowaną rotacją. Ich ciała otarły się o siebie, piach wzbił się lekko, a ona przetoczyła się za jego plecami, lądując znów na nogach – nieco rozkołysana, ale wciąż na łapach.
– Dobrze! – powiedział wojownik z uznaniem, obracając się szybko, ale bez poczucia pośpiechu. – Zaskoczyłaś mnie. Gdybyś miała nieco więcej siły w tylnych łapach, naprawdę mogłabyś mnie przewrócić. Masz chęć spróbować jeszcze raz?
Pchełka utrzymała równowagę, nie przewracając się. Sama sobie pogratulowała, bo rzadko zdarzało jej się wylądować na czterech łapach.
Słysząc pochwałę, poczuła, jak jej serce wali młotem. Tak po prostu, nawet go nie dosięgnęła, a mimo to on ją pochwalił? Dlaczego to zrobił?
Odwróciła zmieszana głowę. Udawała, że bardzo ciekawi ją spieniona woda na brzegu plaży.
– S-Spróbuję – odpowiedziała, a jej głos trochę się wahał.
Ponownie zaczęła krążyć wokół kocura, ostrożnie stawiając łapy i ważąc każdy krok. Słaby punkt, słaby punkt...
Widziała jak baczne spojrzenie kocura śledzi ją w jej staraniach. Postanowiła spróbować ponownie tego samego ruchu, uderzyć w bok kocura.
Wzięła rozbieg, udając, że biegnie od frontu, jednak długość zająca przed kocurem uskoczyła w bok, by go zaatakować. Niestety, poślizgnęła się na piachu i zamiast za bok, złapała zębami jego piękny, puszysty ogon.
Pchełkowa Łapa leżała na piachu, z pyskiem zaciśniętym na jego ogonie niczym młoda lisica.
Z pyska kocura wydobyło się głośne syknięcie, przesycone uczuciem parzącego bólu, po chwili jednak uspokoił się, by parsknąć cicho, jak gdyby prostota oraz skuteczność tego ruchu nagle stały się bardziej oczywiste, jakby były na wyciągnięcie łapy.
– Cóż – mruknął w końcu – to zdecydowanie nowa taktyka.
Kiedy w końcu uczennica wypuściła jego ogon i spuściła wzrok w piach, pokręcił łbem z lekkością.
– Wiesz, większość kotów potrzebuje sezonów, żeby wpaść na coś nieprzewidywalnego. Ty zrobiłaś to… przypadkiem. – W jego głosie tliła się nuta dumy. – A to znaczy, że potrafisz zaryzykować. Nieźle.
I znowu gapa! Tylko tym razem zrobiła mu krzywdę! Obśliniła tą piękną rudą kitę. Położyła po sobie uszy, kiedy puściła jego ogon. Pierwszy dzień i spaliła chyba każde możliwe pierwsze wrażenie. Czuła jak palą ją końcówki uszu. Kiedy dotarło do niej, że mentor ją pochwalił – znowu – jeszcze bardziej ją zapiekły.
Wstała z piachu, z którym już dzisiaj przytuliła się wystarczająco dużo razy. Spojrzała na mentora ze skruchą. Naprawdę było jej przykro.
– Ale j-ja zrobiłam Ci krzywdę – wydukała. – P-Przepraszam, Mirtowe Lśnienie.
Spuściła znowu wzrok. Pogrzebała łapą w piachu. To jest ten potencjał, o którym mówiła jej matka? Wszystko, co potrafiła to potykać się i atakować przypadkiem? Beznadzieja... miała cichą nadzieję, że Mirtowe Lśnienie nie odrzuci jej jako uczennicy i nie powie nic swojemu ojcu, nowemu Liderowi.
Mirtowe Lśnienie westchnął cicho, niemal bezgłośnie, i zbliżył się do niej, stając tuż obok, lecz nie za blisko. Spojrzał na jej opuszczony łeb, na drżące wąsy, na łapę rozgrzebującą piach jakby chciała wykopać w nim dół i zniknąć.
– Hej… – powiedział miękko, a jego głos, choć nadal głęboki, miał w sobie ciepło. – Spójrz na mnie, Pchełkowa Łapo.
Czekał. Nie wymuszał. Ale gdy w końcu uniosła wzrok, zobaczył w jej oczach cały ten kłębek emocji: lęk, wstyd, nadzieję, poczucie winy, wszystko, co kotłowało się w małym serduszku.
– Nic mi nie zrobiłaś – powiedział spokojnie. – Ledwo mnie zabolało. A nawet gdyby… to nie byłoby to nic, czego bym się nie spodziewał. Uczysz się. A kiedy się uczysz, nie zawsze trafiasz dokładnie tam, gdzie trzeba.
Nigdy jeszcze w swoim krótkim życiu nie spotkała się z takim traktowaniem. Czuła, jakby nie zasługiwała na takiego mentora, pomimo że było to ich pierwsze spotkanie. Mirtowe Lśnienie przykładał się, by przekazać jej wiedzę jak najlepiej, a zarazem delikatnie. Tak jakby wciąż była kociakiem, a nie prawie dorosłą kotką. Zresztą... pewnie było mu jej żal, stąd ta troska.
Kiedy jednak spojrzała mu w oczy po jego poleceniu, nie dostrzegła w nich ani grama litości. Bardziej kręcące się ciepło, subtelne wsparcie, tak jakby bardzo chciał, by mu zaufała i uwierzyła.
Na wzmiankę o tym, że go wcale nie bolało, pozwoliła sobie parsknąć pod nosem. No tak, nie miała tyle siły, by go nawet drasnąć.
Czuła obecność kocura, widziała, że nie naruszał jej przestrzeni osobistej. Nigdy nie spotkała tak wyrafinowanego kota. Widocznie dobre wychowanie zrobiło swoje. Mentor był obeznany w kocich sprawach, umiał obracać się w towarzystwie i do tego przekazywać wiedzę. Normalnie kot idealny, w odróżnieniu do niej. Jakby byli burzową chmurą i taką puszystą, zwiastującą piękny dzień.
– Dziękuję – szepnęła. - N-nie znasz mnie, a j-jesteś dla mnie taki dobry. To m-miła...odmiana.
Mówiła cicho, jakby gdzieś za rogiem miała czaić się Jastrząb, gotowa wyskoczyć i skrzyczeć córkę za tego typu aluzje.
Spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem.
– Cieszę się, że widzisz we mnie dobrego nauczyciela – miauknął. – Myślę, że zaraz możemy wracać do obozowiska, byś nabrała nieco sił. Ale za nim to zrobimy, moglibyśmy udać się na krótkie polowanie. Co ty na to?
Jej ogonek bezwiednie powędrował do góry w radosnym geście. Wyglądał jak u królika.
Pchełka kiwnęła głową, na znak zgody z mentorem. Poczekała, aż kocur wyznaczy kierunek marszu, by pójść za nim. Dotarli na tereny łowieckie, a uczennica wciągnęła głęboko powietrze. Wyczuła wróble, wiewiórki i chyba to były krety, które wyściubiały co jakiś czas nosa spod ziemi. Widziała, jak kocur się rozgląda.
– Czy ja też będę p-polować? – zapytała, zaglądając kocurowi przez ramię.
<Mirtowe Lśnienie? 💛>
Liczba słów: 2338
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz