Śnieżna okrywa w najlepsze przysłaniała niegdyś zielone trawniki. Koty musiały na bieżąco usuwać śnieg z wejścia do tuneli oraz legowisk, w czym Barszczowa Łodyga chętnie pomagał. Lubił dotyk białego puchu i to, jak zabawnie chrupał mu między palcami. Czasami zrobił śnieżkę i rzucił w któregoś z uczniów, rozpoczynając zażartą śnieżną walkę.
~*~
Dni mijały, podczas których Klan Burzy niespodziewanie pożegnał Margaretkowy Zmierzch, jego szwagierkę, a jeszcze wcześniej w okrutnej tragedii zginęła Kruczy Taniec, bratanica czekoladowego. Barszcz mógł dojrzeć w bracie, że powoli się sypał, jak stare spróchniałe drzewo. Nie był najstarszy, a mimo to zdążył pożegnać córkę oraz partnerkę. Lider snuł się po obozie niczym cień, udając przemykający wiatr. Wszelkie patrole wybierał na oślep bądź kazał zajmować się tym zastępcy. W końcu po to był, jak mawiał Królicza Gwiazda. Raportów słuchał jednym uchem, a drugim wypuszczał, sierść miał matową, a wąsy smutno oklapnięte.
Czekoladowy po powrocie z patrolu oznajmił reszcie, że pójdzie złożyć raport. Po drodze sięgnął chudą piszczkę ze stosu. Pora Nagich Drzew jeszcze nigdy nie była łatwa. Zawsze brakowało jedzenia albo było ono bez smaku i zmizerniałe.
Stanął przy Skruszonym Drzewie, spinając mięśnie. Wskoczył zgrabnym, wytrenowanym ruchem do Liderowego legowiska. Dojrzał na posłaniu z mchu usłanego liśćmi swojego brata, z którym niegdyś spędzał każdą wolną chwilę. Z czasem ich drogi zaczęły się rozchodzić, a Królik został liderem, nie mając już tyle czasu dla brata.
Barszcz odchrząknął cicho, kładąc przed nim myszkę.
– Witaj, braciszku – przywitał się ciepło. – Zjedz, proszę.
Zielone oko drgnęło, kierując wzrok na położony posiłek. Czarny kocur leżał nieruchomo. Barszcz westchnął.
– Królik, musisz jeść, bo umrzesz. Twoje życia kiedyś się skończą, nie możesz tak siebie zaniedbywać – oznajmił czekoladowy.
Usiadł obok lidera.
– Nie chcę jeść – mruknął bez emocji dymny.
– Słyszę, jak burczy Ci w brzuchu – odparł wojownik.
– Wydaje Ci się – szepnął – Bez Margaretki żaden posiłek już nie smakuje tak samo. Żaden patrol nie przynosi mi już tak radosnych wieści, jakby wyszły z ust Kruczego Tańca.
Barszcz zaczął w ciszy myć futro Króliczej Gwiazdy. Kocur nie reagował, jakby go nie obchodziło, co się stanie z jego sierścią.
– Nie widzę już w tym sensu. Po co mam jeść, jeśli mi nie smakuje? – zapytał cicho, zrezygnowanie. – I już nie zasmakuje.
Barszcz zmarszczył brwi. Również długo opłakiwał Margaretkę. Codziennie starał się dbać o jej kopiec pogrzebowy, jednak mimo tego nie był w stanie do końca zrozumieć spojrzenia Królika. To jego najbardziej dotknęła jej śmierć. Wojownik nie dostąpił zaszczytu posiadania partnerki, niemniej jednak doczekał się potomstwa, którego śmierć na pewno też by go zasmuciła. W końcu kto to słyszał, by ojciec grzebał córkę?
– Królicza Gwiazdo, pamiętaj, że masz jeszcze drugie dziecko – mruknął – odtrącasz teraz wszystkich, włącznie z Zawodzącym Echem i mną.
Lider nic nie odpowiedział. Barszcz skończył myć mu grzbiet oraz kark, a łapą przysunął bliżej posiłek.
– Margaretka na pewno na Ciebie patrzy – miauknął, starał się z przekonaniem. – Nie chciałaby, byś tak zaniedbywał swoje ciało. Żałoba minie, nauczysz się żyć bez niej u swojego boku i wszystko wróci do normy.
Królik zacisnął powieki oraz zęby.
– Co Ty możesz wiedzieć?! – żachnął się – Nigdy nic nie będzie tak jak dawniej! Nie bez nich, moich ukochanych kotów…
Wojownik wstał, stając przy wyjściu z legowiska. Królicza Gwiazda odwrócił głowę, nie patrząc na brata.
– Dawno, dawno temu – zaczął czekoladowy. – Trafiliśmy do tego klanu, a oni się nami zaopiekowali jak swoimi. Wyrośliśmy na porządne koty, Ty nawet objąłeś rządy lidera. A teraz na Twoich barkach, czy chcesz, czy nie, spoczywa opieka nad tymi wszystkimi kotami, które kiedyś wyciągnęły do nas pomocną łapę. Jesteś im to winien, Królicza Gwiazdo. Jesteś silny, będziesz silny dla nich, dla mnie i Zawodzącego Echa. Wszyscy Cię potrzebujemy, musisz tylko pozwolić nam wyciągnąć znów do Ciebie pomocną łapę. Uwierz mi, że każdy pojedynczy kot się o Ciebie martwi i gdyby mógł, przychyliłby dla Ciebie nieba.
Skończył mówić. Nie wiedział, co jeszcze mógłby dodać, czy w ogóle ta przemowa cokolwiek zmieniła. Nie mógł nawet mieć pewności, że trafiła do kocura w jakikolwiek sposób.
– Bądź silny, Królicza Gwiazdo – miauknął na pożegnanie.
Zaskoczył na miękki śnieg, którego chłód otoczył łapy kocura. Machnął krótkim ogonkiem, odchodząc, by zająć pędzące myśli jakimś pożytecznym zajęciem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz