Potwornie się nudził. Cierpiał istne katusze z powodu tego chronicznego znużenia. Niczego nie mógł robić! To znaczy, wróć, zabrzmiało to tak, jakby był jakąś życiową niedojdą, ofermą niezdolną do zrobienia samodzielnie czegokolwiek — a przecież zupełnie nie o to chodziło! Co to, to nie — jeśli Lotos miałby wybrać jedną rzecz, której jest całkowicie, zupełnie, stuprocentowo pewien, to zdecydowanie byłaby to jego niekwestionowalna, gołym okiem widoczna wspaniałość. Niesamowitość. Wyjątkowość. Także absolutnie, brońcie Gwiezdni — nie chodziło o jego nieporadność. Chodziło o czynniki zupełnie od niego niezależne.
Przede wszystkim słońce. Wstrętne, okropne, niesprawiedliwe słońce. Był przekonany, że to kłamstwo, które wymyślił na poczekaniu podczas rozmowy z Ognikiem było jednak prawdą — jak inaczej wytłumaczyć fakt, że oni, wybrańcy, jedyni w swoim rodzaju byli wobec niego tak... słabi. Wrażliwi. Cała reszta pospólstwa nawet nie zdawała przejmować się jego obecnością, podczas gdy gwiezdne kocięta zmuszone były do unikania go jak ognia! Jego obrzydliwe promienie, które boleśnie atakowały jego śliczne ślepka i paliły cienką, kiepsko chronioną przez białe futro skórkę.
I gdyby słońce było jedyną przeszkodą w opuszczaniu żłobka, to może nie uważałby tego miejsca za tak okropne więzienie. Ale gdzie tam! Kiedy tylko pierwszy koszmar chował się za linią horyzontu, nadchodził kolejny — mróz. Przenikliwy, kąsający aż do kości. Futerko Lotosu może i nie było całkiem krótkie, ale za to niezbyt gęste i cienkie. Nie chroniło go przed podstępnym chłodem, dawało jedynie chwilowe i bardzo złudne poczucie bezpieczeństwa...
Najgorsze były poranki, gdy obie te okrutne siły decydowały się na współpracę (w głowie albinosa — wymierzoną konkretnie przeciwko niemu i jego rodzeństwu!), atakując z obydwu stron. Ostre, jasne światło odbijało się wówczas od puszystej warstwy lodowatego śniegu, co przeszkadzało nawet reszcie Burzaków, niespecjalnie wrażliwych na słoneczne promienie. Mrużyli oczy, a na ich pyskach malowały się grymasy. Co więc miał powiedzieć Lotos w takiej sytuacji?! Jego biedne, fioletowe ślepka nie były zdolne do wytrzymania tak potężnej ofensywy, zwłaszcza w połączeniu z dotkliwym zimnem!
Nie wyściubiał więc nosa z legowiska o poranku, nie chcąc paść ofiarą tych dwóch zawziętych sił. W południe także nie, gdyż wówczas słońce prażyło niemiłosiernie, jakby obrało sobie na cel zamienić białego w kupkę żałosnego popiołu. Popołudnie było względnie bezpieczne. Mimo to nie garnął się zbytnio do opuszczania ciepłej kociarni. O wieczorze i nocy lepiej już było nie wspominać...
Siedział tu więc, znudzony. Zwłaszcza teraz, gdy legowisko opuściła już ta ruda hałastra. Było tu... cicho i jakoś ponuro. Wiedział, że gdzieś poza obszarem żłobka było inne miejsce do zabaw — ale nie miał bladego pojęcia, gdzie konkretnie się ono znajdowało, a żadne z jego rodziców nie wydawało się być skore do zaprowadzenia tam swoich latorośli, a on sam... cóż, nie był chętny na samotne podróże po tym nieprzyjaznym świecie. Bawił się więc mchową kulką, z przejęciem słuchał opowieści Alby lub drzemał, chociaż wcale już tego nie potrzebował. Brał jednak przykład z brata, który w ten sposób zabijał przytłaczające ich znużenie. Co jakiś czas odwiedzali też starszych, którzy z chęcią dzielili się z nimi różnymi historiami z dziejów klanu. To pomagało, jednak tylko na chwilę. Zazwyczaj więc leżał z boku, w kącie. Zwinięty w uroczą, białą kulkę — i myślący. O tak, tego robił dużo. Mógł to już chyba wręcz nazwać swoją pasją. Głównym zajęciem. Praktycznie jedynym. Zanurzał się w strumieniu własnej wyobraźni i czuł się tam jak ryba w wodzie, manewrując w jego zawiłym nurcie, którego fale zamieniały się w jego fantazyjne wyobrażenia zakątku zabaw. I, cóż. Kocięta nie należały do najbardziej cierpliwych istot na tym łez padole — nawet te tak wspaniałe jak Lotos. Prędko więc wpadł na pewien pomysł. Podszedł do Wróżki, siedzącej po drugiej stronie legowiska i zaczepił ją. Miał też zamiar zabrać brata, ale ten ciągle spał. Siostra więc musiała wystarczyć.
— Wróżko — zaczął cicho, uśmiechając się pod nosem. — Chodź na chwilkę, mam pewien plan!
Nachylił się w jej kierunku, aby przypadkiem nikt nieupoważniony ich nie podsłuchał.
< Wróżko? Wybierzemy się do Łapkowa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz