Powoli traciła zmysły.
Słowa Świergot docierały do jej podświadomości, lecz nie chciała ich akceptować. Nie chciała przyjąć, że kociąt tak naprawdę nie było. Nadal prosiła Orzeszka o ogórecznik, wylizywała brzuch, jakby miało to w czymś pomóc i trwała w żłobku, zamknięta w czterech ścianach. Nikt chyba nie miał serca jej stamtąd wygonić. Może nie wszyscy wiedzieli? Nie była pewna czy to, co mówiła jej szamanka, doszło do uszu współklanowców. Chciała, by też wierzyli w to, że jej się uda. Urodzi i zaraz będzie po sprawie, Świergot się naprawdę pomyli. Błagała, by tak było. Prosiła cokolwiek było tam u góry, by błogosławili jej kocięta. Dla niej nie była to po prostu zwykła ciąża. To była ostatnia nadzieja. Jedyny cud.
***
Przytulała do siebie mysz. Nie była zwykłą zdobyczą ze stosu, a prawdziwym, żywym stworzeniem. Siedziała przy jej boku, unieruchomiona ze strachu przed wielkim drapieżnikiem, który mógł pozbawić jej życia jednym ruchem szczęk. Kajzerka jednak nie była głodna. Nie była w tej chwili w stanie patrzeć na gryzonia jak na posiłek. Patrzyła inaczej, wręcz matczynie na jej okrągłe ciałko, krótkie łapki, zaokrąglone uszka... Przymknięte oczka, które za parę dni już powinny się otworzyć i pokazać całemu światu ich szaro-błękitną barwę...
Wtuliła się głębiej w swoje legowisko, nie zapominając przysunąć do brzucha swojego "kocięcia", by nie zmarzło. Nadeszła pora nagich drzew, a z nią mroźne noce. Chciała przecież, by spało spokojnie, w cieple i miłości.
Pociągnęła nosem, po czym załkała cicho, zakrywając mysz ogonem.
Przestawała wierzyć...
***
Obudziła się późnym rankiem z łbem ciężkim jak głaz. Obejrzała się wokół, by spostrzec, że jej "córeczki" już nie było. Położyła po sobie uszy. Biedna, uciekła gdzieś w ten ziąb... Miała nadzieję, że chociaż przez chwilę czuła się kochana, jak prawdziwe kocię...
— Kajzerko? — Usłyszała niepewne miauknięcie Orzeszka, które sprawiło, że podniosła na jego wzrok. Och. Nie zauważyła, gdy wchodził.
— Co tu robisz? — zapytała z pustką równej tej, która nastała w jej sercu zaraz po śmierci Maślak.
— Czekałem, aż się obudzisz — wyjaśnił, patrząc na partnerkę z wyraźnym żalem. On też cierpiał, wiedziała to, widziała w jego oczach. Pytanie tylko czy z powodu kociąt, czy jej. Przychodził ciągle. Pytał o wszystko. Przynosił co tylko chciała, jak wcześniej. Nie pokazywał tak bardzo po sobie, jak bolała go ta strata. Cóż... Przynajmniej nie tak, jak Kajzerka. — Jesteś głodna? Zjadłaś tamtą mysz?
Nie odpowiedziała.
— Przyniosę ci coś ze stosu, dobrze? — miauknął i zanim Kajzerka zdążyła otworzyć pysk, by mu odmówić, kocur już pędził, by wybrać jej jakiś smaczny kąsek. Westchnęła. Nie chciała jeść. Przez kilka ostatnich wschodów słońca robiła to dla kociąt, dla nadziei, lecz teraz ta nadzieja wygasła. Nie miała po co tego robić. I tak nie urodzi. I tak wszystko było na marne. Ten świat jej nienawidził.
Za Orzeszkiem pojawiły się koty. Wrócił świtowy patrol, nic nowego, pomyślałaby sobie, gdyby nie zawiniątka, które nieśli w pyskach. Tym razem nie była to świeża zwierzyna... Kajzerka wytężyła wzrok, rozpoznając znajome kształty. Jej źrenice rozszerzyły się, gdy zdała sobie prawę, na co właśnie patrzyła. Kaczka, Przypływ i Topola trzymali za karki po jednym małym nowonarodzonym kociaku.
Wstała i minęła swojego partnera, który wybierał dla niej śniadanie, prawie tratując go jak czołg. Miała wrażenie, że coś do niej powiedział, ale nie słyszała co. Do jej uszu dobiegały wyłącznie ciche, kocięce piski.
— Znaleźliśmy je przy drodze grzmotu, w Dębowej Ostoi. Zostały po prostu wyrzucone z brzucha potwora przez dwunogów i zostawione pod jednym z drzew. Po tym zniknęli — tłumaczyła wszystko Pieczarce Przypływ. — Są bardzo młode, potrzebują...
— Matki — miauknęła cicho Kajzerka, wychodząc kotom naprzeciw. Pyski wszystkich zwróciły się ku niej, lecz ona patrzyła tylko w trzy konkretne punkciki. Trzy maleństwa. Trzy małe iskierki nadziei. — Potrzebują mnie. Są moje. Musicie mi je dać, daj mi go — dodała, podchodząc do kotki i wręcz wyrywając jej z pyszczka pierwszego kociaka. Zaskoczona wojowniczka natychmiast go puściła, a Kajzerka, średnio świadoma tego, co się w ogóle działo, zaniosła go na swoje posłanie. Niebiesko-biały kocurek miauczał delikatnie, gdy zostawiła go samego, chcąc pójść po jego rodzeństwo, lecz zaraz zostało jej przyniesione przez ich wybawców. Trzy maluchy zostały postawione obok siebie, a Kajzerka położyła się przy nich, otulając futerkiem. Były chłodne... Biedactwa... Jej małe biedactwa...
— Ćśś, już jesteście bezpieczne — miauknęła delikatnie do jednego, piszczącego gorliwie kocięcia, przysuwając do niego swój pysk. Orzeszek patrzył na wszystko, stojąc w progu, nieco oszołomiony. Nie raczył jednak wypowiedzieć słowa. Nie raczył przerwać tej chwili.
<Guziczku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz