I nie wiedział czemu. Tęsknota znów sponiewierała jego duszę, co noc gnając go na granicę z Klanem Nocy. Każde źdźbło trawy, każdy kłos zboża, każdy płatek różnorakich kwiatów czy pomruk wiatru… To wszystko zdawało się naglić go, kusić i wołać, popędzać, jakby jutra miało nie być, jakby jego ukochana zaraz miała się ulotnić niczym śnieg w Porze Nowych Liści. Gałęzie drzew wyciągały ku niemu swe skostniałe palce, szarpiąc za futro i dotkliwie wbijając się w skórę; one jedyne zdawały się powstrzymywać medyka, jakby ostrzegając przed rozczarowaniem, czyhającym na niego każdej gwiezdnej nocy tuż przy granicy z terenami wybranki jego serca.
Nie potrafił tak dłużej żyć. Bez jej głosu, zapachu, dotyku… Co dzień wracał myślami do tych beztroskich chwil z kocicą, gdy jeszcze, jako zwykły młodziak, bez żadnych obaw rozmawiał z nią o nieistotnych sprawach… A potem, zupełnie jak nieprzerwany koszmar, w umyśle srebrnego pojawiał się pełen żałości pysk księżniczki, upstrzony skrzącymi, perlistymi łzami.
Kocham cię…
Te słowa, niczym okrutna mantra zapętlały się w umyśle Skowroniego Odłamku, przypominając mu o tym wszystkim, co utracił dawno temu. Gdyby tylko nie został medykiem… może dane byłoby mu być z ukochaną? A teraz? Klan Gwiazd go opuścił; nie dawał żadnego znaku, wskazówek… nie karcił go, nie chwalił, nie dawał niczego, co mogłoby przynieść medykowi choć chwilę ukojenia, zapewnienia, że wciąż gdzieś tu są. Nie potrafił dłużej wierzyć w miłosierdzie swoich przodków. Nie potrafił dłużej udawać, że wszystko było w porządku, gdy ewidentnie nie było.
Dlatego też, kiedy po raz kolejny tęsknota zmyła sen z jego powiek, mozolnie wstał z mchowego posłania, podchodząc do śpiącej Wdzięcznej Firletki. Poruszył ogonem, ostrożnie kładąc go na barku kocicy. Widząc, że powoli się rozbudza, a jej oddech nieznacznie przyspiesza, odwrócił wzrok. Medyczka zamrugała kilka razy, unosząc łeb znad łap.
— Skowronku?... Coś się stało? — spytała ospałym głosem, delikatnie uchylając powieki, spod których wyjrzały zielone, skrzące ślipka.
— Chcesz może… wyjść na chwilę na dwór? — Czuł, jak głos mu się łamie. Nie wiedział, czy dobrze robił. Może zbytnio obciążał siostrę swoimi problemami? Liliowa niepewnie podniosła się na łapy, marszcząc brwi. Zdawała się zdezorientowana, jednak nie zadawała pytań, za co był jej niezmiernie wdzięczny.
Oświetlona księżycowym blaskiem, Firletka stanęła przed nim, przestępując z łapy na łapę.
— Możesz mi już powiedzieć, dlaczego wyciągnąłeś mnie z legowiska, w środku nocy?
Skulił się.
— No więc…
Poczuł, jak głos ugrzązł mu w gardle. Zaczął rozpaczliwie błądzić wzrokiem po ciemnej przestrzeni przed nim.
<Siostro?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz