[Pora Zielonych Liści, dzień zmiany roli Motylkowej Łapy]
Słońce wspięło się na błękitne niebo, przerywane prędkimi, białymi obłokami. Ptaki ochoczo wylatywały z gniazd, szukając nasion i innego pożywienia w ziemi. Małe piszczki ostrożnie wychodziły z norek, bo bez umiejętności latania były łatwym celem dla drapieżników. Wojownicy Klanu Burzy leniwie opuszczali legowiska. Przed chwilą pusta i cicha polana teraz była gwarna. Tupot łap i wesołe miauki wypełniały obóz. Koty zbierały się na patrole, niektóre zjadały śniadanie, a inne od razu zajmowały najlepsze miejsca wystawione na słońce, by móc skąpać się w jego ciepłych promieniach. Każdy cieszył się z lata i łąk pełnych zajęcy. Jednak mimo to, coś wisiało w powietrzu…
Pomimo głośnych rozmów, każdy kot usłyszał wołanie Króliczej Gwiazdy — czarno-białego przywódcy, którego znakiem szczególnym był brak ogona. Stał na wieży i spoglądał na koty swojego klanu, wyczekując jednego, konkretnego członka. Motylkowa Łapa siedziała ukryta w legowisku medyka. Słyszała wołanie lidera i walczyła ze sobą, by wyjść do kotów. Poza medykami nikt nie wiedział, że kotka wraca do roli wojownika. Bardzo tego nie chciała, jednak wymusiła uśmiech i wyłoniła się z legowiska. Stanęła na przodzie tłumu i zerknęła na Króliczą Gwiazdę, dając mu cichy znak uszami, by zaczynał.
— Klanie Burzy, zebrałem was tu dzisiaj na kolejną ceremonię pewnej uczennicy. Motylkowa Łapo, wyjdź na przód — zawołał.
Koty klanu zaczęły szeptać do siebie, zaskoczone obrotem sytuacji. Uczennica podniosła się z ziemi i, wyprostowana, ze sztucznym uśmiechem czekała na dalsze słowa lidera. Czuła, jak jej serce bije głośno, jakby woda z wodospadu uderzała o kamienie. Była pewna, że każdy słyszy, jak bardzo jest zestresowana. Jej kości drżały, ukryte za skórą, która nie pozwalała innym dostrzec niepokoju. W głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Czy podjęła dobrą decyzję? Może powinna się wycofać? Czy jeszcze może to cofnąć? Nie chce odchodzić! Chce zostać uczennicą medyka! Chce dalej wychodzić na szukanie ziół z Firletką, chce słuchać jej lekcji! Jednak czy jej pozostanie wśród uzdrowicieli nie spowoduje problemów? Byłoby ich tak dużo… więcej niż w innych klanach. Wbiła pazury w ziemię, jakby symbolicznie rozrywając swoje marzenia.
— Motylkowa Łapo, czy jesteś pewna powrotu na rolę ucznia wojownika? — z rozmyślań wyrwały ją słowa lidera.
— T-tak! — Nawet głuchy kot usłyszałby w jej głosie niepewność, strach, żal i nutę złości.
Motylka siąknęła cicho nosem, dusząc łzy. Królicza Gwiazda spojrzał na nią z niepewnością w oczach. Rzucił spojrzenie gdzieś w bok, w stronę tłumu. Westchnął jednak i skinął łbem.
— A więc, mocą Klanu Gwiazd, przywracam cię do roli ucznia wojownika! Twoim nowym mentorem zostanie Ruda Lisówka! Mam nadzieję, że przekaże ci spryt i lojalność, jakimi sam został obdarzony — zakończył, spoglądając na rudego, młodego wojownika.
Kocur wyszedł z tłumu, wyraźnie zmieszany. Mimo to, bez sprzeciwu, dotknął nosem nosa nowej uczennicy. W obozie dało się wyczuć lekkie zniesmaczenie decyzją lidera. Wybór tak młodego kota do szkolenia innej młodej kotki był dość nietypowy. Ruda Lisówka dopiero co zakończył własne szkolenie – był zaledwie trzy księżyce starszy od Motylkowej Łapy!
Mimo to, kotka nie narzekała. Cieszyła się z rówieśnika – liczyła, że łatwiej będzie im się dogadać. Może zostaną przyjaciółmi? Może kocur wysłucha jej uczuć?
— Szkoliła się już na wojownika, więc zaczniemy trening od jutra. Co już robiłaś? — zapytał spokojnie kocurek, odchodząc pod jeden z krzewów. Machnął ogonem, zachęcając uczennicę do podejścia. Motylka wręcz teleportowała się do jego boku.
— Tereny znam na pamięć, polowałam już i uczyłam się biegać na długie dystanse. Mam z tym problem, szybko się męczę, jednak dzięki ziołom mam więcej sił, więc będzie dobrze — odpowiedziała energicznie.
Kocur krótko skinął łbem. Wtedy Ruda Lisówka zerknął przed siebie i niespodziewanie się uśmiechnął.
— Zobaczymy się jutro. Dziś jeszcze porozmawiaj z bliskimi — odparł i pokłusował w stronę starszych wojowników, by dołączyć do patrolu łowieckiego.
Motylka przechyliła lekko głowę, zastanawiając się, o co mu chodziło. Jednak szybko dostrzegła, jak w jej stronę zmierza Wdzięczna Firletka. Szylkretka od razu zrozumiała, że teraz czeka ją rozmowa pełna kłamstw i udawanych emocji. Już teraz czuła, jak niewidzialne łzy spływają jej po policzkach, opadając na suchą ziemię w obozie.
[Teraźniejszość]
Wczesnym rankiem, na legowisku z mchu, pod krzewami, leżała Motylkowa Łapa. Kotka nie spała tej nocy zbyt dobrze. Brak ciepła futerka Firletki przy jej boku oraz woń ziół, do której przywykła, wzbudzały w niej niepokój. W legowisku uczniów było chłodno, a ona trzymała się raczej z dala od rówieśników. Każdy już miał swoich przyjaciół – albo po prostu nie chciał się do nikogo przytulać. Otworzyła oczy z maleńką nadzieją, że mimo wszystko obudzi się w wieży. Zerknie w bok i dostrzeże jasne futro Firletki. Niestety, tak się nie stało. Smutno podniosła się na łapy i wyszła z krzewów. Stanęła na polanie, nie przejmując się nawet swoim potarganym futerkiem, po czym podeszła do wyjścia z obozu. Czekała tam, gotowa na trening. Ruda Lisówka zjawił się dość szybko. W brzuchu mu burczało, jednak nie mógł zjeść, zanim nie zapoluje dla klanu.
— Gotowa? Zapolujemy dzisiaj — miauknął kocur swoim zwyczajowym, melancholijnym głosem.
— Jasne, ruszajmy! — zamruczała i poczekała, aż wojownik ruszy przodem, po czym ruszyła za nim, dotrzymując mu kroku. Co jakiś czas, jak zwykle, wysuwała się lekko przed szereg.
— Em... więc z tym bieganiem, o którym mówiłaś... To znaczy, z tym szybkim męczeniem się nie martw się. Poprawimy twoją sprawność i będzie dobrze — mruknął kocur pocieszająco, spoglądając na nią kątem oka.
Motylkowa Łapa spojrzała na niego z wdzięcznością w oczach.
— Dziękuję! Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi! W końcu nie jesteś taki stary! — zaśmiała się, szturchając mentora barkiem.
Rudzielec zamrugał zaskoczony, lecz po chwili nieśmiało się uśmiechnął – jakby dając znak, że byłby chętny na jakąś relację.
— Przyspieszmy kroku! — polecił nagle i skoczył do przodu, znacząco przyspieszając.
Motylka wzięła głęboki wdech i postarała się dotrzymać mu kroku. Jako uczennica medyka poruszała się raczej spacerkiem – nigdzie się nie śpieszyła. Oczywiście zdarzało jej się biegać, ale raczej dla zabawy. Wtedy mniej się męczyła – kiedy robiła to dla przyjemności.
Koty dotarły na wrzosowiska. Przepiękna łąka fioletowych kwiatów rozciągała się we wszystkie strony. Gdyby tylko nie hałas i smród Drogi Grzmotów, który niestety co jakiś czas dochodził do tego miejsca, byłoby ono ulubionym miejscem Motylkowej Łapy.
— Czuję przepiórki! Może są tu ich gniazda? Poszukajmy! — zamruczała szylkretowa kotka i, nie czekając na reakcję mentora, zanurkowała wśród kwiatów.
Gnała przez łąkę, aż w końcu natknęła się na większą kępkę trawy. Dookoła leżały pióra! Zadowolona wsadziła głowę z nadzieją, że może zobaczy jajka – a może nawet młode pisklaki? Zaskoczona, podniosła się z ziemi.
— To chyba nie bażanty, prawda? — zapytała Rudą Lisówkę, który stanął tuż obok niej.
— Nie... jednak nie wiem, co to za jajka. Nie znam się na tym, niestety — mruknął. — Chodźmy dalej i zajmijmy się polowaniem na króliki. Czuję ich woń w okolicy – oznajmił i ominął gniazdo, ruszając w stronę granicy z Klanem Wilka.
Motylkowa Łapa zmrużyła oczy, ale szybko dogoniła mentora.
— A złapałaś kiedyś królika? — zapytał. — Wiesz, jak to się robi?
— Nie, nigdy nie złapałam, ale wiem, jak to zrobić! Znam pozycję łowiecką bardzo dobrze, umiem się skradać i wiem, że króliki, czy też zające, są bardzo wrażliwe na dźwięki — wyjaśniła, stawiając delikatnie łapy na ziemi.
Zapach zwierzyny był wyczuwalny, mimo woni kwiatów i oparów dochodzących z Drogi Grzmotów.
— Dobrze — kocur jakby chciał dodać coś jeszcze, ale w tym momencie coś poruszyło się przed nimi.
Oboje przypadli do ziemi, nasłuchując. Króliki, stwierdzili w myślach równocześnie. Motylkowa Łapa pierwsza ruszyła naprzód. Stawiała łapy cicho, z uszami czujnie nastawionymi do góry. Machnęła ogonem i w odpowiednim momencie wybiła się z ziemi. Kwiaty uniosły się w powietrze, gdy zagryzała zdobycz.
— Świetnie ci poszło! — pogratulował jej kocur.
— Dziękuję — zamruczała, upuszczając królika na ziemię i zakopując go.
Koty ruszyły żwawo przed siebie, szukając kolejnych ofiar. Motylkowa Łapa czuła się szczęśliwa z udanego polowania... jednak mimo to – bez wahania porzuciłaby to wszystko, gdyby tylko mogła znów leczyć innych.
[1257 słów; polowanie na króliki]
[przyznano 25%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz