Gdyby jej ucho nie przylegało tak uparcie do głowy, z pewnością strzepnęłaby nim teraz, w oczekiwaniu, że jakieś mądre słowa same wypłyną z jej pyska. Zamiast tego trwała przez dłuższą chwilę w zamyśleniu, wlepiając wzrok w nieruchomy horyzont. Dotychczas człapała zgarbiona za pełną wigoru uczennicą ociężałym krokiem, niemal sunąc łapami po ziemi. Jednak teraz wyprostowała się gwałtownie, czując, jak chłodny podmuch wiatru owiewa jej bok i niesie ze sobą niezliczoną liczbę obcych woni.
Wpatrywała się w trawiasto-piaszczyste równiny za granicą, należące do Klanu Klifu, próbując doszukać się czegokolwiek znajomego – śladu ruchu, mignięcia futra, cienia między kamieniami – czegoś, co mogłoby pasować do użytego przez młodszą kotkę określenia.
Z jednej strony zmiana tematu była błogosławieństwem — rodzicielskie plany Szantowej Łapy zaskakiwały ją i pozostawiały z lekkim niepokojem w głowie. Nie wiedziała, jak się do tego odnieść. Jednak teraz, gdy padło to jedno, niezręczne słowo — „dom” — poczuła, jak coś w niej się napina. Zbyt obszerny, zbyt ciężki wyraz, by można go było zignorować.
Nie znała szczegółów przeszłości Szanty. Tak naprawdę wiedziała o niej niewiele więcej niż reszta klanu. To, że Cykoriowy Płatek, którego pamiętała jeszcze jako piskliwe kocię, nagle po swoim zaginięciu powrócił z grupką młodych u boku, było dla niej dalej zaskakujące.
— Oh, Szanto... — odezwała się miękko. Wzrok zatrzymała na powolnym drganiu ucha uczennicy. — Rozumiem, że może być ci tęskno za miejscem, w którym się wychowałaś.
I tu się zacięła. Przez moment czuła, jakby miała w gardle kłębek futra. Nie mogła przecież powiedzieć wprost, że Klan Burzy powinien już dawno stać się tym „domem”. Nie, skoro sama nie znała historii Szantowej Łapy. Nie znała nawet odrobiny. Szukała odpowiednich słów, ale w jej głowie rozbrzmiewała pustka.
— Nie... to... — Głos uczennicy zawahał się, zawisł niczym ostatni liść na gałęzi Porą Opadających Liści. — To pachnie jak ktoś znajomy.
Przepiórczy Puch wzdrygnęła się nieznacznie. Skóra na jej grzbiecie napięła. Nie obcy, nie wróg, ale... znajomy? To brzmiało zbyt dwuznacznie. Zbyt niepokojąco. Szczególnie, gdy Szanta nie mówiła tego ze strachem, a z pewną... nostalgią?
— Znajomy czy też nie, lepiej, żeby się tu nie zapuszczał — powiedziała ostrożnie, zerkając na granicę. — Nawet dla własnego bezpieczeństwa.
Nie miała ochoty na spotkania z nieznajomymi. Nie dzisiaj. Nie wtedy, gdy niebo było tak pochmurne, a ziemia pachniała wilgocią zwiastującą burzę. Jeden kot — to jeszcze można było znieść. Jej doświadczenie jednak mówiło, że to akurat grupy samotników rzadko trzymały się z dala od problemów.
Szantowa Łapa przytaknęła łebkiem, nie drążąc tematu. Przepiórczy Puch obserwowała ją przez moment, śledząc każde drżenie jej nosa, gdy ta starała się pochłaniać zapachy z powietrza. Dla niej natomiast wszystko pachniało znajomo — Klif, jego kamienie, jego mech, jego zimne powietrze — to wszystko przyćmiewało wszelkie inne wonie.
— Czy potrzebujesz jeszcze trochę czasu tutaj, czy możemy ruszać w dalszą drogę? — spytała po chwili. — Możesz spróbować pobawić się węchem. Skup się na jednym zapachu i odseparuj go od reszty.
Nie miała sprecyzowanych planów na dalszy przebieg treningu. Ale im dłużej tu stały, tym bardziej coś w niej podpowiadało, by się ruszyć. Byle nie czekać na to, co może wyłonić się zza granicy. Poza tym Szanta nie sprawiała większych problemów — była pojętna, nawet jeśli nieco zamknięta. Jedynym kłopotem pozostawała jej znajomość z Pierwomrówczą Gracją, która wciąż budziła w niej pewne wahania. Nie brzmiała na dumną matkę, mając w głowie utkwioną myśl, że jej córka nie była najlepszym wzorem do naśladowania. Ponadto nowe imię kotki wciąż drażniło jej uszy. Zbyt bardzo przypominało jej o przeszłości.
— Chyba... chyba to czuję — odezwała się w końcu Szantowa Łapa.
Przepiórcza Puch skinęła głową. Przeczuwała, na którym zapachu zatrzymała się uczennica.
— I jakbyś to określiła? Z czym byś go skojarzyła? Może bryza morska, może zioła? — podsunęła.
<Szanto?>
[597 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz