Zaprzestał wykonywaniu dotychczasowej czynności, powolnym ruchem odwracając głowę ku przybyłej uczennicy. Zdawał się kojarzyć ją w odmętach pamięci, jednak zbyt wiele słów ze sobą w żłobku nie wymienili. Pokusiłby się o stwierdzenie, że wcale z nią nie rozmawiał, skupiony na dogryzaniu Miłostce bądź odpowiadaniu na jej zaczepki.
Próbował doszukać się jakiegoś podstępu w jej słowach. Teraz mu rzekomo pomoże, a potem co, naskarży na niego do Lna? Nie, żeby kremowy był na tyle głupio (choć zdaniem Sekrecika był), aby i tak nie zorientować się, kto jest sprawcą zdewastowania jego posłania.
— A co chcesz w zamian? — spytał. Chociaż wierzył w altruizm, tak przy tak poważnej sprawie musiał zachować najwyższe środki ostrożności. Kotka mogła wyglądać niewinnie, ale w sercu być żmiją.
— Nic nie chcę — odparła, zdając się być oburzona faktem, że w ogóle coś takiego zasugerował. — Tak jak mówiłam, nie mam nic lepszego do roboty, a to może być... ciekawe — sprecyzowała.
Płowy zerkał na nią jeszcze dłuższą chwilę nieufnie, nim nie odchrząknął i łapą nie przesunął w jej stronę zebranych dotychczas robali.
— I nie brzydzi cię to? — zagadnął. — Moja siostra piskiem to by już cały klan wybudziła.
— Nie... — zawahała się. — O której siostrze mówisz?
— Obojętnie. — Wzruszył ramionami. — Obie bywają takie same pod niektórymi względami. Miłostka bywa bardziej znośna, a przynajmniej bywała, dopóki nie dała się omamić temu krzywemu pyskowi... — prychnął ze zniesmaczeniem. — Dobra, to skoro chcesz mi pomóc, to proszę podnieś tamten kamyk, tak jak zrobiłem to z tym — zalecił, wskazując łapą iście szarą i gładką skałkę.
Jaśminowiec zdawała się chwilę wahać, nim w końcu nie wykonała jego polecenia. Od razu rzuciła mu się w oczy zgraja barwnych żuków, a kąciki jego pyska uniosły się złowrogo w górę. Los mu sprzyjał.
— Dlatego chcesz mu to zrobić? — spytała kotka. — Bo zabrał ci uwagę siostry?
Płowa łapa zamarła w bezruchu, choć była już w połowie drogi aby zgarnąć porcję insektów. Ponownie spojrzał na srebrną poważnie, krzywiąc się nieznacznie na brzmienie jej jakże to nietrafnych słów.
— A w życiu — parsknął. — Po prostu go nie lubię. Moja siostra nie ma tu żadnego znaczenia.
Oh, z jaką łatwością te kłamstwa opuszczały jego pysk. Życie w żłobku bywało ograniczające, ale dopóki miał Miłostkę i mógł podstawiać jej co krok łapę, taki stan rzeczy mu odpowiadał. Spodziewał się, że gdy będą starsi, każdy pójdzie w swoją stronę, a ich kontakt osłabnie. Nie uwzględniał w tym jednak kremowego kocura, który nieraz irytował go swoich przechwalankami, a Miłostka jak głupia chłonęła każde jego słowo. Może nie przejąłby się narcyzem kocura, gdyby w tym wszystkim nie wylądowała szylkretka. Wzdrygnął się na samą myśl o Lnie. To nie tak, że go nie cierpiał czy coś. Starszy uczeń go zwyczajnie irytował.
— W sumie co mu zrobią te robale? Boi się nich?
Strzyknął uchem na pytanie młodszej. Ciche parsknięcie opuściło jego pysk.
— Mam taką nadzieję. Nie chcę go skrzywdzić, raczej upokorzyć przed Miłostką. Liczę, że spiszczy się jak kotka i zwieje tam, gdzie nawet pokrzywy nie rosną — rzucił z zadowoleniem.
I gdy już jego łapa znalazła się pod kamieniem, ten niespodziewanie opadł na nią, przytrzaskując mu ją do ziemi. Wybałuszył oczy, gryząc się w język, by nie wydrzeć się na cały obóz.
— Jaśmi... — wykrztusił z trudem.
— Nie podoba mi się to określenie, ja jestem kotką i nie piszczę z byle powodu! — obruszyła się, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy do czego doprowadziło jej rozkojarzenie.
— Tak tak, ty jesteś inna, ale następnym razem przytrzymaj ten kamień dłużej, dobra? — Przyciągnął obolałą łapę do siebie i zaczął dokładnie ją wylizywać, próbując uśmierzyć ból.
Próbował doszukać się jakiegoś podstępu w jej słowach. Teraz mu rzekomo pomoże, a potem co, naskarży na niego do Lna? Nie, żeby kremowy był na tyle głupio (choć zdaniem Sekrecika był), aby i tak nie zorientować się, kto jest sprawcą zdewastowania jego posłania.
— A co chcesz w zamian? — spytał. Chociaż wierzył w altruizm, tak przy tak poważnej sprawie musiał zachować najwyższe środki ostrożności. Kotka mogła wyglądać niewinnie, ale w sercu być żmiją.
— Nic nie chcę — odparła, zdając się być oburzona faktem, że w ogóle coś takiego zasugerował. — Tak jak mówiłam, nie mam nic lepszego do roboty, a to może być... ciekawe — sprecyzowała.
Płowy zerkał na nią jeszcze dłuższą chwilę nieufnie, nim nie odchrząknął i łapą nie przesunął w jej stronę zebranych dotychczas robali.
— I nie brzydzi cię to? — zagadnął. — Moja siostra piskiem to by już cały klan wybudziła.
— Nie... — zawahała się. — O której siostrze mówisz?
— Obojętnie. — Wzruszył ramionami. — Obie bywają takie same pod niektórymi względami. Miłostka bywa bardziej znośna, a przynajmniej bywała, dopóki nie dała się omamić temu krzywemu pyskowi... — prychnął ze zniesmaczeniem. — Dobra, to skoro chcesz mi pomóc, to proszę podnieś tamten kamyk, tak jak zrobiłem to z tym — zalecił, wskazując łapą iście szarą i gładką skałkę.
Jaśminowiec zdawała się chwilę wahać, nim w końcu nie wykonała jego polecenia. Od razu rzuciła mu się w oczy zgraja barwnych żuków, a kąciki jego pyska uniosły się złowrogo w górę. Los mu sprzyjał.
— Dlatego chcesz mu to zrobić? — spytała kotka. — Bo zabrał ci uwagę siostry?
Płowa łapa zamarła w bezruchu, choć była już w połowie drogi aby zgarnąć porcję insektów. Ponownie spojrzał na srebrną poważnie, krzywiąc się nieznacznie na brzmienie jej jakże to nietrafnych słów.
— A w życiu — parsknął. — Po prostu go nie lubię. Moja siostra nie ma tu żadnego znaczenia.
Oh, z jaką łatwością te kłamstwa opuszczały jego pysk. Życie w żłobku bywało ograniczające, ale dopóki miał Miłostkę i mógł podstawiać jej co krok łapę, taki stan rzeczy mu odpowiadał. Spodziewał się, że gdy będą starsi, każdy pójdzie w swoją stronę, a ich kontakt osłabnie. Nie uwzględniał w tym jednak kremowego kocura, który nieraz irytował go swoich przechwalankami, a Miłostka jak głupia chłonęła każde jego słowo. Może nie przejąłby się narcyzem kocura, gdyby w tym wszystkim nie wylądowała szylkretka. Wzdrygnął się na samą myśl o Lnie. To nie tak, że go nie cierpiał czy coś. Starszy uczeń go zwyczajnie irytował.
— W sumie co mu zrobią te robale? Boi się nich?
Strzyknął uchem na pytanie młodszej. Ciche parsknięcie opuściło jego pysk.
— Mam taką nadzieję. Nie chcę go skrzywdzić, raczej upokorzyć przed Miłostką. Liczę, że spiszczy się jak kotka i zwieje tam, gdzie nawet pokrzywy nie rosną — rzucił z zadowoleniem.
I gdy już jego łapa znalazła się pod kamieniem, ten niespodziewanie opadł na nią, przytrzaskując mu ją do ziemi. Wybałuszył oczy, gryząc się w język, by nie wydrzeć się na cały obóz.
— Jaśmi... — wykrztusił z trudem.
— Nie podoba mi się to określenie, ja jestem kotką i nie piszczę z byle powodu! — obruszyła się, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy do czego doprowadziło jej rozkojarzenie.
— Tak tak, ty jesteś inna, ale następnym razem przytrzymaj ten kamień dłużej, dobra? — Przyciągnął obolałą łapę do siebie i zaczął dokładnie ją wylizywać, próbując uśmierzyć ból.
<Jaśminowiec?>
[574 słów]
[574 słów]
[przyznano 11%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz