Toteż żołądek się jej ścisnął, gdy nie odpowiadał na jej zapytanie. Zawołała jeszcze raz, miększym głosem.
— Mewo?
Brak odpowiedzi. Łaciaty skulił się sam w sobie, gdy podeszła o kroczek bliżej. Parę kotów, które jeszcze pozostały w obozie posłało im nieodgadnione spojrzenia. Przełknęła ślinę i spróbowała kolejny raz.
Nie zdążyła jednak dokończyć zdania. Wojownik podskoczył jak oparzony i nim zdążyła mrugnąc, wybiegł z obozu. Stała tam przez moment, zaskoczona, zanim popędziła za nim.
— Mewo! — zawołała za nim, zatrzymując się jednak na brzegu rzeki, podczas gdy on przeprawił się niezdarnie przez wodę. Już miała popłynąć za nim, nadal oszołomiona, gdy o jej barki otarł się jeden z synów. Wzdrygnęła się, odrywając wzrok od znikającego między drzewami ogona Mewy. Kijankowe Moczary spojrzał w jej oczy, niepewnie. Otworzyła pyszczek aby zadać mu pytanie, ale zamknęła go po chwili. Co? Dlaczego, co się stało? Oriental nadal spoglądał na nią z pewnym rodzajem skruchy. Zmarszczyła brwi.
— Mamo — zaczął, strzepując ogonem i uciekając gdzieś wzrokiem. — Ja... On wróci niedługo. Musi coś sobie przemyśleć.
Zmartwiona odwróciła głowę z powrotem w stronę lasu, tam, gdzie zniknął Mewa. Przełknęła ślinę, zamyślając się - żeby to dziecko jej coś tłumaczyło... To ona powinna brać odpowiedzialność. Zaraz, chwilka... Ocknęła się. Co Kijanka miał z tym wspólnego?
— K-kijanko, o co chodzi? — głos nieco jej się załamał, ale stanęła prościej. Emocje coś ostatnio bardzo nią targały. Nic dobrego się u nich w klanie nie działo... Miała nadzieję, że po mianowaniu Mewiego Puchu wszystko wyjdzie na prostą, ale chyba musiała się mylić.
— No... No wiesz.
— Nie, nie wiem.
— Ostatnio spytał mi się, dlaczego nie wygląda tak jak my. Wzięło go na jakieś rodzinne tematy. Był zainteresowany, to mu powiedziałem wprost, że jest adoptowany — wzruszył ramionami, spuszczając jednak wzrok. — Nie wiedziałem, że tak się tym przejmie. W końcu... Nie znał tej, jak jej było... Kazarki.
Zastygła w miejscu na moment. Zamrugała parę razy, ogarnął ją wstyd. Zawsze unikała tego tematu. Nie to, że był niekomfortowy, tylko... Nie wiedziała, jak to przekazać. Jak to ubrać w słowa. Nie chciała Mewie mówić, że jego prawdziwa mama go zostawiła. Może z miłości, może dlatego, że nie dałaby rady podróżować z dwójką dzieci. Pokręciła głową. Ale ona też umiała go kochać. Umiała się nim opiekować, odpowiadać na jego głupie pytania i opowiadać bajeczki na dobranoc. Była tym wszystkim, czym mogłaby być jego mama. Toteż siedziała cicho, licząc, że młody nigdy nie zacznie kwestionować swojego pochodzenia. Mogła się jednak tylko łudzić.
— Kijanko, wiesz, że... To trochę nie na miejscu.
— A co mu miałem powiedzieć? Trzeba... Trzeba było zająć się tym wcześniej!
Spuściła spojrzenie. Dreszcz przeszedł jej po karku, gdy odwróciła się z powrotem w stronę obozu.
— Nie mów mi, jak mam wychowywać dzieci — szepnęła, nie siląc się na nic głośniejszego. — I proszę, nie mieszaj się w takie tematy.
Będąc całkowicie szczera, nie miała najmniejszego pojęcia, jak powinna wyglądać jej relacja z dziećmi. Powinna być ostra, sztywna, czy słodzić kociakom miękkimi słówkami i zabawą? Naśladować własną matkę, czy inne kocice z klanu? Czasami, gdy stawały przed nią dzieci ze swoimi różnymi problemami, liczyła na to, że ktoś poprowadzi ją za łapkę, krok po kroczku, i zajmie się nimi. Nią też ktoś mógłby się zająć.
***
Gdy usłyszała głos wracającego patrolu, od razu podniosła wzrok, szukając wśród nich łaciatego futerka. Mewa wpatrywał się w ziemię, popychany przez Pluskający Potok. Ożywiła się nieco, jednak serce jej się ścisnęło na jego smętną minkę. Gdy dwójka prowadzących go wojowników oddaliła się trochę, podeszła bliżej. Bródka jej zadrżała; zatrzymała się tylko parę kroków od łaciatego.
— Mewo... — zaczęła cicho.
Wojownik skulił się w sobie. Jego wąsiki drgnęły, a uszka położyły po kwadratowej główce. Przełknęła ślinę i usiadła obok.
— Nie rób tak więcej. Proszę. Porozmawiaj ze mną — głos się jej załamał. — Spójrz na mnie.
Podszedł do nich Siwa Czapla. Zaczął coś mówić, ale szybko skończył, wyczuwając sztywną atmosferę. Przeprosił i zniknął tak szybko, jak się pojawił. Delikatnie owinęła syna od tyłu ogonem.
Najpierw podskoczył, później podniósł wzrok na jej łapy. Po pyszczku spływały mu łezki.
— Przepraszam — bąknęła niepewnie. Mewa zastygł w miejscu, jakby nieco zaskoczony. Jego uszka zadrgały, ale nie złączył z nią spojrzenia. — Ja... Wszystko ci wytłumaczę, dobrze?
Poczuła, jak lekko kiwa głową. Przysunęła się o kroczek bliżej i odwróciła wzrok.
— Chyba wiem, co się stało... Rozmawiałam z Kijanką. Bardzo mi przykro, że t-to on Ci powiedział, a nie ja.
Cisza. Westchnęła, uspokajając się nieco.
— Przygarnęłam Cię, gdy byleś mały. Bardzo mały — kontynuowała. — Znałam Twoją... Mamę tylko przez parę wschodów słońca. Pani Kazarka, bo- bo tak się nazywała, musiała jednak opuścić klan. Podobno zrobiła coś bardzo złego. Ale nie wiem, czy akurat z tym się zgadzam — przywołała do siebie tamte wydarzenia. Nie wiedziała wiele - ale pamiętała, że kocica pachniała dwunożnymi. Osobiście, nie było to dla niej coś złego... Ale przecież w kodeksie była zasada. Aby nie korzystać z ich pomocy. Czy ona też była tą złą, skoro ocierała się o ich bezwłose nogi w prośbie o jedzenie? Mimo tego, że wtedy jeszcze o tych zasadach nie wiedziała? — Odeszła w podróż, wraz z... Wraz z Twoją siostrą. Więc ktoś musiał się Tobą zająć, prawda? Skoro już zapewniałam jedzenie Siwej Czapli, no i Kijance i Ikrze, to nie mogłam cię zostawić na pastwę losu.
— Mewo... — zaczęła cicho.
Wojownik skulił się w sobie. Jego wąsiki drgnęły, a uszka położyły po kwadratowej główce. Przełknęła ślinę i usiadła obok.
— Nie rób tak więcej. Proszę. Porozmawiaj ze mną — głos się jej załamał. — Spójrz na mnie.
Podszedł do nich Siwa Czapla. Zaczął coś mówić, ale szybko skończył, wyczuwając sztywną atmosferę. Przeprosił i zniknął tak szybko, jak się pojawił. Delikatnie owinęła syna od tyłu ogonem.
Najpierw podskoczył, później podniósł wzrok na jej łapy. Po pyszczku spływały mu łezki.
— Przepraszam — bąknęła niepewnie. Mewa zastygł w miejscu, jakby nieco zaskoczony. Jego uszka zadrgały, ale nie złączył z nią spojrzenia. — Ja... Wszystko ci wytłumaczę, dobrze?
Poczuła, jak lekko kiwa głową. Przysunęła się o kroczek bliżej i odwróciła wzrok.
— Chyba wiem, co się stało... Rozmawiałam z Kijanką. Bardzo mi przykro, że t-to on Ci powiedział, a nie ja.
Cisza. Westchnęła, uspokajając się nieco.
— Przygarnęłam Cię, gdy byleś mały. Bardzo mały — kontynuowała. — Znałam Twoją... Mamę tylko przez parę wschodów słońca. Pani Kazarka, bo- bo tak się nazywała, musiała jednak opuścić klan. Podobno zrobiła coś bardzo złego. Ale nie wiem, czy akurat z tym się zgadzam — przywołała do siebie tamte wydarzenia. Nie wiedziała wiele - ale pamiętała, że kocica pachniała dwunożnymi. Osobiście, nie było to dla niej coś złego... Ale przecież w kodeksie była zasada. Aby nie korzystać z ich pomocy. Czy ona też była tą złą, skoro ocierała się o ich bezwłose nogi w prośbie o jedzenie? Mimo tego, że wtedy jeszcze o tych zasadach nie wiedziała? — Odeszła w podróż, wraz z... Wraz z Twoją siostrą. Więc ktoś musiał się Tobą zająć, prawda? Skoro już zapewniałam jedzenie Siwej Czapli, no i Kijance i Ikrze, to nie mogłam cię zostawić na pastwę losu.
Mewa drgnął u jej boku, a jego żółte ślipia w końcu spojrzały na jej pyszczek.
— Nie mówiłam Ci wcześniej, bo... Bałam się. Jak zareagujesz. W końcu wszystko było tak fajnie, nie chciałam, abyś się zamartwiał...
— Nie mówiłam Ci wcześniej, bo... Bałam się. Jak zareagujesz. W końcu wszystko było tak fajnie, nie chciałam, abyś się zamartwiał...
<dziecko? stop drama time>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz