Bursztynowooki wpatrzony był w przywódcę. Serce biło mu tak szybko, jakby miało zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej! Królik, gdyby tylko wypadało, skakałby teraz z radości. Wreszcie doczekał tego momentu, choć tyle razy myślał, że on już nigdy nie nadejdzie. Wciąż nie mógł uwierzyć, że ta walka z lisem, którą sam wszczął, okazała się… przydatna. Wręcz konieczna. Stracił ucho, stracił mnóstwo krwi… tylko po to, by odzyskać imię; a właściwie uzyskać nowe. Niczego jednak nie żałował. Czuł, że w końcu może być sobą.
— Czy obiecujecie przestrzegać kodeksu wojownika, chronić go i bronić go nawet za cenę życia?
— Obiecuję — powiedział Zając i Królik wręcz w tym samym momencie.
— W takim razie witamy z powrotem, Trójoki Zającu oraz Królicza Prawdo.
* * *
Wcześniej
Wemknął się do jaskini, w której przesiadywał czekoladowy. Panował tam złowieszczy chłód i dziwna atmosfera, od której Królika przechodziły dreszcze. Było tu tak… surowo. Czy zawsze tak było? A może zmieniło się to, odkąd Judaszowiec zamieszkał w tej grocie? Kocur nie wydawał się taki zły; na pewno nie był potworem. W końcu przyjął te sieroty z powrotem do siebie, a to musiało oznaczać, że wciąż miał w sobie choć odrobinę dobroci. Fakt faktem, czasem bywał całkiem szorstki i surowy – ale taki musiał być lider. Przynajmniej potrafił jasno wyznaczać granice, by nie zrobił się bałagan.
— Judaszowcowa Gwiazdo… — szepnął uczeń, wyszukując wzrokiem przywódcę. Ten siedział przy swoim legowisku, już bacznie i podejrzliwie śledząc kremowego. — Och, tu jesteś! — wyrwało mu się, po czym szybko przytknął łapę do głowy. — To znaczy… dzień dobry. Przybyłem z pewną prośbą… — dodał cicho, kładąc po sobie uszy.
— Zdradziłeś klan. Przyjąłem cię tu z własnej łaski, a ty jeszcze… chcesz o coś prosić? — mruknął szorstko Judaszowiec.
Bursztynowooki zamrugał kilka razy, a potem uśmiechnął się nerwowo i pokręcił głową.
— N-nie… to nic wielkiego, naprawdę! To znaczy… chciałem tylko spytać, czy byłaby możliwość, bym mógł, zamiast Królicza Ułuda, w przyszłości nazywać się… Królicza Prawda — wymamrotał, lecz przywódca milczał. — Chodzi o to, że się zmieniłem. Przecież każdy widzi, jak się staram, prawda? Chcę być kimś innym. Chcę być lepszy. Nie chcę już być tamtą wersją siebie, która w kółko popełnia błędy, która ciągle udaje kogoś, kim nie jest. Ja wreszcie chcę być… sobą. Naprawdę sobą. Chcę być Króliczą Prawdą — tłumaczył, a z każdym słowem jego uśmiech robił się coraz pewniejszy. Rosła w nim energia, poprawiało się samopoczucie.
A co na to Judaszowiec?
Kocur machnął łapą, podniósł się z miejsca i odwrócił od Królika.
— Dobra, dobra, niech ci będzie. Tylko nie zawracaj mi tym więcej głowy — miauknął chłodno.
Emocje kremowego natychmiast opadły, zastąpione pustką.
— Tak jest… — oznajmił cicho, cofając się o krok. — Już nie będę przeszkadzał. Wrócę do siebie.
Z tymi słowami żwawym krokiem opuścił norę lidera i pognał na swoje posłanie w legowisku uczniów. Nie wiedzieć czemu, spodziewał się trochę innej reakcji. W końcu on naprawdę się starał… Myślał, że wreszcie odkrył siebie, że znalazł przeznaczenie. Że może inne koty go docenią? Poklepią go po główce, pogratulują?
Ależ on był głupi! Co on sobie wyobrażał? Przecież życie to nie bajka. Tu każdy dba o siebie i tylko o siebie; nie ma miejsca na przyklaskiwanie jakimś palantom.
* * *
Był jednak ktoś, kto do słuchania kremowego był wręcz zmuszony – Trójoki Zając. Jego własny brat, z którym był bardzo zżyty. Byli jak dwie krople wody, choć bardziej z wyglądu niż charakteru. Oboje mieli zupełnie inne podejście do świata i odmienne priorytety, ale nie przeszkadzało im to w dogadywaniu się. Wręcz przeciwnie; w końcu przeciwieństwa się przyciągają, czyż nie?
Królicza Prawda odnalazł wzrokiem swojego brata i od razu do niego podbiegł, szczerząc zęby.
— Wreszcie nas mianowali, dasz wiarę? Tak bardzo się cieszę! Może teraz inne koty już nie będą na nas patrzeć jak na zdrajców? — mruknął radośnie, poruszając wibrysami. — W końcu będziemy mogli się tu poczuć tak, jak dawniej. Czy to nie jest piękne? Tyle księżyców czekaliśmy na tę chwilę! Ile to już… sześć? Może siedem? Nawet nie pamiętam… W każdym razie uważam, że pod karnymi imionami spędziliśmy wystarczająco dużo czasu — westchnął.
Trójoki Zając przytaknął głową, pozwalając Króliczkowi mówić dalej.
— No… a poza tym, może z okazji otrzymania dawnych imion przejdziemy się na króciutki spacer? Myślę, że dobrze nam zrobi. Wreszcie będziemy mogli porozmawiać poza obozem, bez ciekawskich uszu! Nie musimy już trzymać się wojowników, bo sami nimi jesteśmy! — zachichotał, wymijając zielonookiego i kierując się w stronę wodospadu. — To było doprawdy męczące… Nie czułem, bym miał jakąkolwiek prywatność. Uczniowie mają przechlapane! — ciągnął dalej. — Dlatego… tym razem nie popełnię tego samego błędu. A właściwie to my nie popełnimy, prawda? Choć muszę przyznać, że to ja spaprałem…
Mówiąc to, wyszedł na świeże powietrze. Jego brat uśmiechał się miękko, drepcząc zaraz obok.
<Trójoki Zającu?>
Nowe imię, nowy ja

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz