Pacynka spoglądała na kremowego z niemal pustką w oczach, wysłuchując uważnie jego słów. Do przewidzenia było, że dojdzie do kolejnej takiej sprzeczki, gdy tylko zostaną sami. Kocur nie zamierzał odpuszczać; chciał poznać całą prawdę. Pacynka jednak nie zamierzała dawać mu jej tak łatwo. O ile w ogóle zamierzała to zrobić.
— To nie jest kaprys — mruknęła spokojnie, jakby tłumaczyła Słonecznemu Fragmentowi coś oczywistego. — Nie zabijam dlatego, że chcę. Zabijam, bo po to mnie stworzono — kontynuowała pewnym głosem, ani na moment się nie wahając.
Kremowy milczał, wpatrując się w Pacynkę z mieszaniną zmieszania i triumfu w oczach, jakby nie był do końca pewien, czy powinien jej słuchać, czy może uciekać od niej jak najdalej.
— Tchnęli we mnie życie z konkretnym celem. Moja ciotka widziała więcej niż wy wszyscy razem wzięci! Jej plan nie był okrutny, a konieczny… — Pacynka prychnęła cicho, z ledwie wyczuwalnym bólem w głosie. — Marionetka pragnęła zasiać zamęt wśród klanów… i miała do tego pełne prawo. Bo… — urwała. Jej spojrzenie spoczęło na pysku kocura, wpatrując się w niego z odrazą. — Wy, klanowe koty… jesteście bezduszni. Pragniecie pozbyć się wszystkiego, co obce. Wszystkiego, co nie jest tylko głupią, ślepą owcą podążającą za resztą grupy…
Zamilkła na moment.
— W innych okolicznościach może byłoby mi was odrobinę żal. Ale z każdym kolejnym księżycem coraz bardziej przekonuję się, że nie warto marnować ani chwili na coś takiego jak współczucie. Nie dla was. Nie po tym, jak pozbawiliście mnie dwóch najbliższych mi kotów! — uparła się, mrużąc gniewnie oczy.
Może gdyby zignorować fakt, że zarówno Marionetka, jak i Wieleni Szlak były mordercami, jej słowa miałyby jakikolwiek sens. Może wtedy mogłaby zostać lepiej zrozumiana. Lecz w tym momencie była po prostu zaślepiona gniewem i pragnieniem tego, by to jej samej było dobrze. A raczej – by to jej rodzina żyła.
Słoneczny Fragment przekręcił głowę, a na jego pysku rozciągnął się grymas.
— Więc skoro uważasz, że każdy klanowy kot jest zły do szpiku kości, to dlaczego związałaś się z Burzowymi Chmurami? Nie możesz tworzyć problemów gdzieś indziej? — zapytał, a jego ogon zadrżał z irytacji i bezsilności. — Dlaczego wybrałaś akurat niego? Czy zrobiłaś to specjalnie, bo wiedziałaś, że ma jakieś powiązania z Wielenim Szlakiem…?
Pacynka wzruszyła ramionami.
— Muszę przyznać, że Burza nie był… planowany. Nie zamierzałam z nim wchodzić ani w związek, ani w przyjaźń, ale on jakoś sam przypałętał się do mnie na granicy. Miałam dać takiej okazji… uciec mi sprzed nosa? Może i jestem zła, ale nie jestem głupia! — zaśmiała się głośno, szczerząc pożółkłe zęby w świetle księżyca.
Słońce prychnął, czując, że atmosfera nieco się rozluźnia, choć Pacynka wciąż nie wydawała mu się bardziej logiczna niż wcześniej.
— To dlaczego wciąż przy nim jesteś, skoro już odkryłem, że jesteś mordercą? Nie łatwiej byłoby ci męczyć kogoś innego? — drążył, subtelnie kładąc po sobie uszy.
Pacynka wolałaby jednak, by kremowy skończył te próby odciągnięcia jej od Burzowych Chmur. Kocur był jej źródłem informacji, wsparcia – to oczywiste, że nie mogła go zostawić.
— Co z tego, że to odkryłeś?! — burknęła, a w jej oczach zalśnił gniew. — Jesteś zbyt słaby, by z tym cokolwiek zrobić! Miałeś tyle szans, by mnie wkopać, zabić, zniszczyć… ale wiesz, że nie jesteś w stanie.
Gdy mówiła, jej uśmiech stale się poszerzał, a głos ściszał. Słoneczny Fragment tkwił w bezruchu, tępo wpatrując się w pysk burej.
— Nie jesteś, bo za bardzo przypominam ci o Wielenim Szlaku, co? Za bardzo ją kochałeś, więc teraz nie możesz sobie mnie odpuścić — mruknęła kpiąco, choć z wymuszoną słodyczą.
Kremowy pokręcił głową w proteście, ale w głębi serca wszyscy wiedzieli, że tak właśnie było.
— To nie jest kaprys — mruknęła spokojnie, jakby tłumaczyła Słonecznemu Fragmentowi coś oczywistego. — Nie zabijam dlatego, że chcę. Zabijam, bo po to mnie stworzono — kontynuowała pewnym głosem, ani na moment się nie wahając.
Kremowy milczał, wpatrując się w Pacynkę z mieszaniną zmieszania i triumfu w oczach, jakby nie był do końca pewien, czy powinien jej słuchać, czy może uciekać od niej jak najdalej.
— Tchnęli we mnie życie z konkretnym celem. Moja ciotka widziała więcej niż wy wszyscy razem wzięci! Jej plan nie był okrutny, a konieczny… — Pacynka prychnęła cicho, z ledwie wyczuwalnym bólem w głosie. — Marionetka pragnęła zasiać zamęt wśród klanów… i miała do tego pełne prawo. Bo… — urwała. Jej spojrzenie spoczęło na pysku kocura, wpatrując się w niego z odrazą. — Wy, klanowe koty… jesteście bezduszni. Pragniecie pozbyć się wszystkiego, co obce. Wszystkiego, co nie jest tylko głupią, ślepą owcą podążającą za resztą grupy…
Zamilkła na moment.
— W innych okolicznościach może byłoby mi was odrobinę żal. Ale z każdym kolejnym księżycem coraz bardziej przekonuję się, że nie warto marnować ani chwili na coś takiego jak współczucie. Nie dla was. Nie po tym, jak pozbawiliście mnie dwóch najbliższych mi kotów! — uparła się, mrużąc gniewnie oczy.
Może gdyby zignorować fakt, że zarówno Marionetka, jak i Wieleni Szlak były mordercami, jej słowa miałyby jakikolwiek sens. Może wtedy mogłaby zostać lepiej zrozumiana. Lecz w tym momencie była po prostu zaślepiona gniewem i pragnieniem tego, by to jej samej było dobrze. A raczej – by to jej rodzina żyła.
Słoneczny Fragment przekręcił głowę, a na jego pysku rozciągnął się grymas.
— Więc skoro uważasz, że każdy klanowy kot jest zły do szpiku kości, to dlaczego związałaś się z Burzowymi Chmurami? Nie możesz tworzyć problemów gdzieś indziej? — zapytał, a jego ogon zadrżał z irytacji i bezsilności. — Dlaczego wybrałaś akurat niego? Czy zrobiłaś to specjalnie, bo wiedziałaś, że ma jakieś powiązania z Wielenim Szlakiem…?
Pacynka wzruszyła ramionami.
— Muszę przyznać, że Burza nie był… planowany. Nie zamierzałam z nim wchodzić ani w związek, ani w przyjaźń, ale on jakoś sam przypałętał się do mnie na granicy. Miałam dać takiej okazji… uciec mi sprzed nosa? Może i jestem zła, ale nie jestem głupia! — zaśmiała się głośno, szczerząc pożółkłe zęby w świetle księżyca.
Słońce prychnął, czując, że atmosfera nieco się rozluźnia, choć Pacynka wciąż nie wydawała mu się bardziej logiczna niż wcześniej.
— To dlaczego wciąż przy nim jesteś, skoro już odkryłem, że jesteś mordercą? Nie łatwiej byłoby ci męczyć kogoś innego? — drążył, subtelnie kładąc po sobie uszy.
Pacynka wolałaby jednak, by kremowy skończył te próby odciągnięcia jej od Burzowych Chmur. Kocur był jej źródłem informacji, wsparcia – to oczywiste, że nie mogła go zostawić.
— Co z tego, że to odkryłeś?! — burknęła, a w jej oczach zalśnił gniew. — Jesteś zbyt słaby, by z tym cokolwiek zrobić! Miałeś tyle szans, by mnie wkopać, zabić, zniszczyć… ale wiesz, że nie jesteś w stanie.
Gdy mówiła, jej uśmiech stale się poszerzał, a głos ściszał. Słoneczny Fragment tkwił w bezruchu, tępo wpatrując się w pysk burej.
— Nie jesteś, bo za bardzo przypominam ci o Wielenim Szlaku, co? Za bardzo ją kochałeś, więc teraz nie możesz sobie mnie odpuścić — mruknęła kpiąco, choć z wymuszoną słodyczą.
Kremowy pokręcił głową w proteście, ale w głębi serca wszyscy wiedzieli, że tak właśnie było.
* * *
Dlatego zmuszała swojego partnera, Burzowe Chmury, by wychodził z obozu coraz częściej i dla niej polował, nawet jeśli narażał ich wtedy na odkrycie przez innych Burzaków. To jednak nie było jej problemem. No dobra. Może było – ale tylko po części. To nie ona była w klanie, z którego mogliby ją wyrzucić. A jeśli dymnego ukarzą, to może będzie go mogła mieć przy sobie przez całe dnie i noce – i tak, jak bardzo go przy sobie nie chciała, tak potrzebowała jedzenia. I wspólnika. Pachołka, który nie będzie kwestionował nawet jej najkrzywszych akcji.
Tego dnia, gdy widziała, jak kocur przekracza granicę, by do niej dotrzeć, postanowiła, że mu powie. Powie mu o wszystkim… i o niczym. Nie planowała tej rozmowy – nie miała po co. Powie to, co ślina przyniesie jej na język, a Burzowe Chmury i tak we wszystko uwierzy, a na koniec jeszcze przyniesie pod pysk tłustego królika, wiewiórkę i wróbla. Brązowooki był taki głupi, niemądry… Mógł posłuchać swojego koleżki, zanim zrobiło się już za późno.
— Pacynko! Jak się dziś czujesz? Dalej tak słabo? Może spróbuję zapytać o to medyka? Albo poproszę Słoneczny Fragment o pomoc… — zaczął, witając się czule z buraską. Kotka nawet nie drgnęła, gdy dymny ocierał się o nią futrem. Miała ochotę się skrzywić, ale zachowała kamienną twarz dla niepoznaki.
— To… nie będzie konieczne — mruknęła w końcu, gdy wojownik się odsunął. Przełknęła ślinę, czując, jak w środku robi jej się niedobrze. Ale nie z powodu porannych mdłości. — Tak się składa, że… odkryłam, co mi jest — kontynuowała, widząc, jak zaciekawienie w oczach wojownika rośnie.
— Naprawdę? W takim razie, o co chodzi? — zapytał, siadając i owijając ogon wokół łap. Pacynka musiała zastanowić się, czy da radę wypowiedzieć to, co właśnie miała powiedzieć, jednocześnie nie wymiotując. Wzięła głęboki wdech, jakby była zestresowana – choć w rzeczywistości jedyne, co czuła, to obrzydzenie.
— Więc… wydaje mi się, że mogę być w ciąż-
Burzowe Chmury aż podskoczył.
Zerwał się na równe łapy, otworzył szeroko oczy, rozdziawił pysk. Futro stanęło mu dęba.
— Pacynko! To… to świetnie! Wreszcie będziesz mogła dołączyć do Klanu Burzy! — wykrzyknął, a jego zdziwiona mina zmieniła się w szeroki uśmiech. — Nie wierzę, że doczekałem się tej chwili! Musimy o tym powiedzieć Słonecznemu Fragmentowi, bo na pewno się ucies-
Kocur przerwał, widząc niezadowolenie na pysku swojej partnerki.
— W tym rzecz, że… póki nic nie jest potwierdzone, nie chcę, by Słońce wiedział. Nie mów mu nic o tym, dobrze? — mruknęła ponuro, na co dymny nieco się zdziwił. — Mam pewne podejrzenia, że jeśli dowie się, że oczekuję twoich kociąt… nie będzie zadowolony. Będzie chciał się mnie pozbyć, zrobi wszystko, by nie wpuścili mnie do Klanu Burzy. To przykre, wiem – to twój przyjaciel i mu ufasz – ale on już taki jest… Zazdrości ci, bo to ty jesteś moim partnerem, a ja przypominam mu o jego zauroczeniu — westchnęła.
Burza skinął głową, wciąż trochę zmieszany. Widać było, że w jego głowie toczy się właśnie konflikt, ale kocur postanowił zachować wszelkie komentarze dla siebie.
* * *
Choć może byłoby fajniej, gdyby na swojej drodze napotkała trochę więcej przeszkód. Bawiła się tymi kocurami jak dwiema pacynkami! I gdzie w tym zabawa? Po jakimś czasie wymyślanie samemu scenariusza robiło się już nudne, a jak na razie to tylko ona była władcą i panem.
Zdziwiła się, gdy pośród wysokich traw na terenach Klanu Burzy nie dostrzegła jednego kota, lecz całą trójkę. Na przedzie szły dwie rude kotki, zaś gdzieś z tyłu wlókł się za nimi kremowy towarzysz – taki, którego akurat poszukiwała Pacynka. A skoro już znalazła się w takiej sytuacji, to równie dobrze mogła ją wykorzystać do swojego celu. Tak dla urozmaicenia tej akcji zrobi to w towarzystwie widowni. Czemu nie? Nie miała nic do stracenia; na wiele mogła sobie pozwolić.
Wyskoczyła z kryjówki, wymachując puchatym ogonem na boki i trzymając wzrok utkwiony w kremowym kocurze. Gdy ten ją dostrzegł, niemal zamarł. Prawie by mu serce stanęło na jej widok! Nic dziwnego – gdy jest się tak urokliwym, nie? Choć w tym momencie to chyba nie o to chodziło. Nieczęsto widzi się tak pewną siebie morderczynię, w dodatku samotniczkę.
Na jej widok dwie rudaski wygięły grzbiety w łuk, całe się jeżąc.
— Intruz! — krzyknęła jedna z nich, obserwując Pacynkę źrenicami w kształcie cienkich sosnowych igieł.
Słońce wyszedł na przód, odgradzając wojowniczki od brązowookiej.
— Co ty tu robisz?! Wynoś… wynoś się z naszych terenów! — mruknął stanowczo, zadzierając brodę.
Pacynka jednak ani nie drgnęła; jedynie uśmiechnęła się szerzej, nieco kpiąco. Wydawało mu się, że skoro przyszedł z obstawą, to wszystko mu wolno. Bzdura. Szybko położyła po sobie uszy i delikatnie się cofnęła, zakładając na pysk maskę żalu i goryczy.
— Och! — wykrzyknęła, dramatycznie kładąc łapę na piersi. — Niech w waszych sercach znajdzie się miejsce na odrobinę litości wobec biednej, szukającej schronienia samotniczki! — kontynuowała swoje lamentowanie, ani na moment nie okazując zwątpienia.
Jedna kotka, cała w cętkach i o żółtych oczach, nagle zjawiła się obok Słonecznego Fragmentu.
— Dlaczego mielibyśmy chcieć ci pomagać? Wyglądasz, jakbyś miała pchły! — wyrzuciła z siebie z obrzydzeniem. — Jest Pora Zielonych Liści! Czemu miałabyś sobie nie poradzić? Zwierzyny ci nie brakuje, tym bardziej, jeśli podkradasz ją z naszych terenów — prychnęła przez zaciśnięte zęby, smagając powietrze ogonem.
Pacynka, nie zamierzając się poddać, spuściła głowę.
— To nie o jedzenie chodzi… — westchnęła przeciągle, po czym uniosła smutny, pełen bólu wzrok na rudą kotkę. — Chodzi o to, że… oczekuję kociąt. Chcę dla nich jak najlepiej, a ty… jako kotka, i jako zapewne matka, powinnaś mnie zrozumieć…! — jęknęła, teatralnie odwracając wzrok od wojowniczki.
Cętkowana wydała z siebie zdumiony odgłos, po czym umilkła.
Wtem do rozmowy przyłączyła się kolejna ruda kocica, która dotychczas stała gdzieś z tyłu:
— A gdzie jest ojciec kociąt? Dlaczego on nie może ci pomóc? — zapytała, unosząc jedną brew.
Pacynka rzuciła Słońcu wymowne spojrzenie, po czym skupiła wzrok na kotce, która jako kolejna postanowiła jej przeszkodzić. No nic. Jakby nie patrzeć, właśnie tego oczekiwała.
— Ojciec kociąt… Ja… nie chcę o nim mówić — mruknęła niemal drżącym głosem.
Na to zielonooka zwróciła głowę w stronę kremowego.
— Ona kłamie! Wcale nie jest w ciąży — stwierdziła, po czym rzuciła okiem na Pacynkę. — Nie wygląda, jakby była! — dodała, a gdy Słońce niepewnie, lecz z ulgą, jej przytaknął, podeszła bliżej buraski. — Słuchaj, w naszym klanie nie ma teraz miejsca na obce samotniczki. Nawet jeśli spodziewałabyś się kociąt, to dla własnego dobra trzymaj się z dala od Klanu Burzy — przestrzegła ją.
Nie wiedziała jednak, że to Pacynki powinni się bać.
— To brzmi jak zwykłe gadanie, by cię wygonić, ale tak nie jest — kontynuowała, spoglądając ukradkiem na przewodnika stojącego nieopodal. — Ostatnio doszło u nas do egzekucji kotki, która dawniej była samotniczką. Jeden z naszych wojowników… ceni sobie sprawiedliwość. Gdybyś okazała się zła… nie okazałby ci litości.
Pacynka zmrużyła oczy, prostując się – już kompletnie nie przypominała tej słabej, rozbeczanej samotniczki sprzed chwili.
— Jeśli wam szkoda dwóch myszy dziennie, to dobrze. Odejdę z waszych terenów i już nigdy nie będę prosić o schronienie. Mam nadzieję, że wasze skąpstwo nie odbierze mi niedługo życia… — rzuciła przez zaciśnięte zęby, odwracając się od rudej wojowniczki.
Słoneczny Fragment przez moment stał w bezruchu, aż w końcu jego głos przeciął powietrze:
— Ja… odprowadzę ją. Musimy mieć pewność, że na pewno przekroczy granicę, czyż nie?
Pacynka usłyszała zbliżające się w jej stronę kroki i mimowolnie się uśmiechnęła. Przedstawienie udane – teraz mogła udać się na osobność z jednym z aktorów, by porozmawiać.
Kroki przewodnika były nerwowe, a jego ogon kołysał się na boki.
— Ty… naprawdę jesteś w ciąży… i… — urwał, kładąc po sobie uszy.
Bura poczuła, jak robi jej się ciepło na sercu. Karmiła się jego niepewnością, strachem i niepokojem.
— Tak, Słoneczny Fragmencie… — wyszeptała. — Jesteś ich ojcem.
<Słoneczny Fragmencie?>

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz