Usiadła nad wodą, wpatrując się w miejsce, gdzie kilka księżyców temu jedna z jej matek zniknęła w głębinie, zabita przez Świerszczowy Skok. Tafla była dziś spokojna, niemal obojętna, jakby nigdy nie pochłonęła życia. Motylkowa Łączka wbiła pazury w mokrą, chłodną trawę, czując, jak wilgoć przesącza się między opuszkami. Wspomnienia migotały jej w myślach niespokojnie, rwane i ostre niczym błyski światła na poruszanej wiatrem wodzie. Wiatr nagle szarpnął jej futro, przynosząc ze sobą chłód oraz cichy szelest trzcin. Wzdrygnęła się i uniosła głowę. Poczuła znajomy zapach — ledwie uchwytny, lecz wystarczająco wyraźny, by serce zabiło jej szybciej. Może jednak się myliła? Bardzo chciała w to wierzyć. Ignorowała fakt, że wyraźnie czuła czyjąś obecność, że czyjeś kroki zbliżają się ku niej powoli, lecz nieuchronnie. Uparcie wpatrywała się w wodę, jakby liczyła, że wystarczy nie odwracać wzroku, by przeszłość i teraźniejszość przestały ją dosięgać.
Drgnęła, gdy usłyszała szelest trzcin. Dźwięk był cichy, niemal nieistniejący, a jednak wystarczył, by napiąć jej mięśnie. Kątem oka dostrzegła uśmiech na pysku matki — ten sam, który zawsze zwiastował kłopoty. Uniosła lekko kąciki własnego pyska w krzywym grymasie, gdy dotarł do niej znajomy głos, gładki i pozornie łagodny.
— Ach, Motylkowa Łączko, cóż to za przypadek. Najwyraźniej Klan Gwiazdy chciał, abyśmy się spotkały, po wielu dniach unikania siebie nawzajem — zaczęła kocica spokojnie, podchodząc bliżej i zatrzymując się w odległości długości ogona. — Chociaż nie będzie ona długa, czyż nie mam racji?
Motylka nawet na nią nie zerknęła. Nadal wpatrywała się w nieruchomą taflę wody, jakby to ona była jedyną rzeczą istniejącą na świecie. Im dłużej wbijała w nią spojrzenie, tym wyraźniej widziała odbicie Norniczego Śladu, rozmyte i drżące wraz z delikatnym ruchem fal.
— Czemu się uśmiechasz? — odezwała się w końcu chłodno. — Jaki masz cel? Bo wiem, że nie rozmawiasz ze mną z miłości, tylko po to, by coś osiągnąć, czyż nie? Te wszystkie kłamstwa i manipulacje… nie zapomniałam o nich.
Mruknęła cicho, owijając łapy ogonem, jakby próbowała dodać sobie otuchy. Nie miała dowodów na to, że jej matka coś knuje, lecz ufała Nornicy, gdy ta oskarżała Przeplatkę o współudział w wielu sprawach. Przeplatka musiała kłamać. Musiała manipulować — inaczej nic z tego nie miałoby sensu, a tragedie nie potoczyłyby się w ten sposób. Nie była tego całkowicie pewna. Mimo to miała nadzieję, że jej słowa sprowokują rozmówczynię, że choć na chwilę zsunie maskę i przyzna się do wszystkiego.
— Ależ ja kłamie i manipuluje? Chyba nie mówimy o tej samej kotce. — Przeplatka zaśmiała się cicho. — Jednak masz racje, posiadam cel, dla którego przybyłam. Może nie jest on tak straszny, jak mnie rysujesz, jednak dalej jest. — Kotka wzięła głęboki wdech. — Chciałam tylko powiedzieć, że jestem dumna. Jestem z Ciebie dumna Motylkowa Łączko. Nie popadłaś w żadną ze stron, co wydaje się zaskakujące, ani nie utopiłaś się we własnej naiwności. To jest to, czego chciałam was nauczyć od dnia, w którym wzięliście pierwszy oddech. Mysia Łapa i Chomik poniosły już konsekwencje swych czynów, zaś Świerszczowy Skok... Pozwolisz, że się nie wypowiem na ten temat.
Motylkowa Łączka słuchała uważnie, mimo że nawet na nią nie patrzyła. Jej uszy były nastawione do przodu, każdy mięsień napięty. Gdy jednak matka skończyła mówić, wojowniczka gwałtownie wbiła pazury w glebę i położyła uszy po sobie. Poderwała się na równe łapy i jednym, szybkim ruchem podeszła do Przeplatki, ogonem bijąc nerwowo na boki.
— Nic mi po twoim „jestem dumna”! — warknęła, a jej oczy zaszkliły się gniewem i bólem. — „We własnej naiwności”… — zaśmiała się krótko, gorzko. — Nie wiesz, co mówisz! Nigdy nie chciałam wybierać żadnej ze stron! Nie musiałabym tego robić, gdybyś ty i Nornica były inne. A może bym wybrała, gdybyście mnie nie okłamywały!
Jej głos drżał coraz wyraźniej, lecz nie tracił ostrości.
— Mówisz o Mysiej Łapie, Chomiku i Świerszczowym Skoku, jakby byli porażkami. A to wszystko twoja wina! Wina kłamstw i niewyjaśnionych spraw sprzed sezonów! — syknęła. — Powiedz mi w końcu całą prawdę. Co robiłaś z Norniczym Śladem? Ile kotów skrzywdziłyście? Ile jeszcze zamierzasz skrzywdzić?
Przysunęła się niemal nos w nos do matki.
— Kreujesz się na lepszą od Nornicy, a jesteś tak samo okropna jak ona. Wyprowadź mnie z błędu, jeśli potrafisz. Powiedz mi prawdę. Wyjaśnij w końcu wszystkie tajemnice mojego obrzydliwego życia!
Wysyczała te słowa, po czym gwałtownie się cofnęła. Usiadła ciężko na trawie i wbiła w Przeplatkę płomienne, nieustępliwe spojrzenie, czekając — po raz pierwszy naprawdę — na odpowiedź.
Uśmiech momentalnie znikł z pyska Przeplatki, gdy kocica podeszła bliżej, a zastąpił go grymas. Jednak nie ruszyła się, nie drgnęła.
— Chcesz znać prawdę? Prawda Cię zniszczy. Doprowadzi do szaleństwa, jak zrobiła to z Nornicą i Świerszczem. Ha! Gdybym miała mówić o prawdzie, to musiałabym wspomnieć o tym, że bardziej spokrewnione do Nornica są kocięta Cykorii, niż wy. Wy byliście moją przepustką do tego klanu, bo przecież ile mogłam czekać aż Nornica i jej brat sprowadzą mnie tutaj. — Tu przerwała na chwilę. — Me łapy nie skrzywdziły nikogo, nie doprowadziły do nikogo śmierci. Jedyne koty, które możesz o to oskarżać, to twój wuj, matka oraz brat. Przyczyniłam się tylko do ratunku, jednak nie to jest mi wytykane! Nie łatwo było wstrzymać jej furię.
Pokręciła głową, cicho się śmiejąc, lecz w tym śmiechu nie było ani krzty radości — tylko gorycz i zmęczenie.
— Mówisz mi, że jesteś dumna z mojego działania, a teraz twierdzisz, że prawda mnie zniszczy? — zapytała ochryple. — To kłamstwo mnie zniszczyło. — Jej głos zadrżał. — A prawda… prawda może zaboleć, ale uleczy — jęknęła, jakby każde słowo kosztowało ją więcej, niż chciała przyznać.
Dopiero po chwili dotarło do niej znaczenie dalszych słów matki. Znieruchomiała, a potem uniosła głowę, wpatrując się w nią z niedowierzaniem.
— A więc przepustką? — prychnęła. — Och, jakże mi przykro, że twoje przepustki cię zawiodły! — warknęła, a jej ogon nerwowo smagnął powietrze. — Może nie tknęłaś kota własnymi łapami, ale twój brak działania był równie okropny jak same czyny!
Zrobiła krok w tył, jakby potrzebowała dystansu, by nie ulec emocjom.
— Powiedz mi prawdę — ciągnęła ciszej, lecz z nie mniejszą siłą. — Przestań to wszystko ukrywać. Bo może… — zawahała się na moment — może wtedy coś się między nami zmieni. Ale jeśli nie… — westchnęła ciężko — nie mam zamiaru nazywać rodziną kogoś, kto mnie okłamuje.
Odwróciła się lekko, gotowa odejść, jakby ostatnia nić łącząca ją z matką właśnie zaczynała się rwać.
— I po co? Abyś mogła zrujnować wszystko na co pracowałam? HA! Jesteś głupia! Jednak mądrzejsza od reszty swego rodzeństwa. — Jej ogon drgnął niespokojnie, a na jej pysku ponownie pojawił się uśmiech. — Najwyraźniej nikogo w klanie nie nazwiesz rodziną. No cóż... Sama wybrałaś te ścieżkę. Jednak jedno mogę zdradzić. Niedługo ktoś znowu poniesie odpowiednie konsekwencje za swe czyny.
Motylka patrzyła na matkę spokojnie. Przez krótką chwilę w jej spojrzeniu nie było nic — ani gniewu, ani bólu. Gdy jednak tamta zakończyła mówić, ciszę rozdarł nagły wybuch śmiechu, tak głośny i dziki, że ptaki zerwały się z trzcin i wzbiły w powietrze. Podniosła się powoli i podeszła do matki. Wyprostowała się, a potem spojrzała jej prosto w oczy. Bez cienia lęku — jedynie z obrzydzeniem. Jakby patrzyła na coś najohydniejszego na świecie.
— Tyle mi wystarczy, głupia kocico – powiedziała chłodno. — Nie pozwolę ci już nikogo skrzywdzić. I mam nadzieję, że Norniczy Ślad, twoja „ukochana”, którą tak gorliwie wspierałaś, wciągnie cię w głębiny Mrocznej Puszczy.
Jej głos był twardy, pozbawiony wahania.
— W klanie już mam rodzinę. Prawdziwą. Nie toksyczną, nie obciążoną kłamstwami ani obrzydliwymi kotami, takimi jak ty i reszta tej pokręconej rodziny — dodała, po czym odwróciła się gwałtownie i ruszyła w stronę obozu.
Po kilku krokach jednak się zatrzymała.
— I to ty poniesiesz odpowiednie konsekwencje swoich czynów — rzuciła przez ramię. — Kreujesz się na kogoś nieomylnego, na kogoś, kto czyni dobro i nikogo nigdy nie skrzywdził. A nie różnisz się niczym od pomiotów Mrocznej Puszczy.
Zawahała się na ułamek sekundy, po czym dokończyła ciszej, lecz z jadem w głosie:
— Oby ciało Nornicy wciągnęło cię do tej wody i utopiło.
Ruszyła kłusem w stronę obozu, machając ogonem na boki — tym razem niemal wesoło, jakby wraz z ostatnimi słowami zostawiła za sobą ciężar, który nosiła zbyt długo.
° 𐐪𐑂 ♡ 𐐪𐑂 ₒ 𐐪𐑂 ♡ 𐐪𐑂 °
— Motylkowa Łączko, witam — przywitał się, lekko przesuwając się na bok i robiąc kocicy miejsce pod krzewem.
Bez wahania przysiadła obok niego. Przez krótką chwilę oboje milczeli, wsłuchując się w odległe dźwięki obozu.
— Witaj — zaczęła w końcu. — Chciałam ci coś powiedzieć… ostrzec cię — mruknęła z pewnością w głosie, choć w środku czuła narastające napięcie.
Dostrzegła błysk zainteresowania w oczach kocura.
— Czujesz się już lepiej po ostatnich wydarzeniach? — zapytał spokojnie, z wyraźną nutą troski. — Wróciłaś do obowiązków wojownika, ale zdajesz się bardziej ostrożna niż wcześniej.
— Tak, czuję się dobrze — odpowiedziała. — Jestem ostrożna i uważna, bo po ostatnich sytuacjach chyba każdy taki jest… i długo jeszcze będzie. Nie można tracić czujności. Zło tylko na to czeka — dodała, spoglądając w stronę wejścia do obozu, jakby obawiała się, że ktoś mógłby ich podsłuchać.
— Masz rację — przyznał. — A więc co chciałaś mi powiedzieć? — zapytał w końcu, ponaglając ją delikatnie.
Motylkowa Łączka zniżyła głos.
— Przeplatkowy Wianek coś kombinuje — zaczęła ostrożnie. — Przyznała mi się, że za jakiś czas kolejny kot poniesie konsekwencje za swoje czyny. Sama nie krzywdzi, ale manipuluje innymi. Nie mam na to twardych dowodów, chociaż zachowanie mojego rodzeństwa może o czymś świadczyć. Nie wiem, co z tym zrobisz, ale jeśli mogę… radzę ci uważać.
Wyprostowała się i spojrzała na kocura odrobinę pewniej, niż sama się czuła. Po chwili jednak odchrząknęła i skinęła głową, jakby chciała zakończyć swoją wypowiedź. Zastępca patrzył na nią przez dłuższą chwilę. W jego oczach mieszały się różne emocje: zamyślenie, ostrożność, a może nawet cień wątpliwości.
— Rozumiem. Wezmę to pod uwagę. Dziękuję ci — odparł spokojnie.
Odwrócił wzrok i spojrzał przed siebie, jakby wciąż rozważał jej słowa. Motylkowa Łączka obserwowała go jeszcze przez moment. Ogarnęło ją dziwne, nieprzyjemne wrażenie, że kocur jej nie do końca wierzy i że może zbagatelizować jej ostrzeżenie. Cóż… przynajmniej wtedy będzie mogła mu to wygarnąć, jeśli dojdzie do tragedii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz