Liliowy powoli wdrażał się w nowe obowiązki jako wojownik, choć te zbyt dużo się nie różniły od tych uczniowskich. A nawet jeśli w jego zakres nie wchodziło doglądanie starszych, to nadal to robił z lekkim uśmiechem na białym pysku. Można powiedzieć, że w czasie tych pięciu księżyców dojrzał i już nie był tym dawnym, naburmuszonym kociakiem, który miał dość całego świata, ponieważ Mandarynkowa Gwiazda zgasiła jego płomień nadziei na pozostanie ogrodnikiem Klanu Nocy. Teraz Konwaliowa Mielizna czuł dumę, że jednak poszedł w ślady rodziców, nawet jeśli nie z własnej woli, a Zmierzchająca Fala okazał się wspaniałym mentorem, z którym starał się cały czas utrzymywać dobry kontakt.
Obecnie był najmłodszym wojownikiem, gdyż dopiero kolejna po nim była Kropiatkowa Skórka i Zmierzchająca Fala. Jedynym jeszcze tak młodym kotem, jak on był pewien złocisty piastun, który doglądał trójki kociąt, w tym kolejnej czekoladowej kotki w klanie.
“Dwa mioty z rzędu z czekoladowymi kotkami, przodkowie chyba coś planują” — pomyślał, przeciągając się niespiesznie na legowisku. Odkąd został wojownikiem, czuł, jakby w jego życiu zapanował spokój, którego przez połowę dotychczasowego swojego życia nie mógł w pełni zaznać. Podnosząc się do pozycji siedzącej, potrząsnął głową, tym samym wprawiając w ruch długą kryzę na szyi, która okalała jego głowę oraz od tyłu nachodziła, tworząc grzywkę. Ta była zawsze zaczesana do tyłu z dwoma kosmykami luźno opadającymi do przodu. Liliowa szata zawsze z rana była nieskazitelna, idealnie ułożona, pozbawiona możliwych naturalnych dodatków w postaci mchu z posłania. Cały ten obraz się utrzymywał, dopóki wojownik nie opuszczał obozu, by udać się na patrol lub polowanie. Były to jego dwa główne obowiązki, lecz nie narzekał na jakąkolwiek monotonność. Miał wrażenie, że lubi wszystko, co powtarzalne, niezmienne, jak jego zobowiązania jako pełnoprawny wojownik Klanu Nocy.
Pochłonięty nieco przez myśli przystąpił do porannej pielęgnacji liliowej sierści. Było to jego rutynowe rozpoczęcie dnia, którego jak dotąd nie zdarzyło mu się jeszcze pominąć. Wszystko miał idealnie wyliczone co do każdego uderzenia serca — to ile mógł poświęcić czasu na bezczynne leżenie w legowisku, wpatrywanie się w lawendy przy źródełku i jak długo mu zajmie oporządzenie się przed wyjście. Nagle skarcił siebie w myślach, wyczuwając pod językiem teksturę mchu. Z nieco zmrużonymi oczami pozbył się niewielkiego kawałku rośliny, zastawiając się jakim cudem mógł coś pominąć podczas wyjmowania z plątaniny sierści nieproszonych dodatków. Zastrzygł prawym uchem, na którego końcu kołysał się pędzelek, wprawiany w ruch nawet najmniejszym podmuchem wiatru.
Jego rutyna została nieco zachwiana i ponownie przejrzał sierść, by już nie musieć później przejmować się kolejnym elementem otaczającej go przyrody. Ze skupieniem powrócił do układania sierści, aż efekt nie był dla niego zadowalający. Kiedy to nastąpiło, mógł w końcu wyjść z legowiska wojowników i dołączyć do zbierającego się porannego patrolu. Dziś ten był dość skromny, gdyż szedł Konwaliowa Mielizna, Zmierzchająca Fala oraz Algowa Struga z Klekoczącą Łapą, czyli najmłodszym członkiem rodu. Van był niewiele młodszy od niebieskookiego wojownika, jednak w Klanie Nocy hierarchia opierała się także na rodzie królewskim. Dlatego też liliowy z każdym przywitał się poprzez skinienie głowy, w którym było widać pełen szacunek wobec każdego członka patrolu.
— Witaj Klekocząca Łapo. Jak tam twe postępy pod okiem Algowej Strugi? — spytał, kiedy tylko pokonali wodę, wychodząc na suchy brzeg. Jako pierwsi szła księżniczka i dymny wojownik.
<Klekocząca Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz