gdy Guziczek był kociakiem
Kotka spojrzała z zaskoczeniem na kocię. Spodziewała się, że będzie mogła je teraz utulić do snu, a tu okazywało się, że jednak miało ono w sobie na tyle dużo wigoru, by poprosić ją o jakąś aktywność. Bajka? Raz dwa mu wyczaruje bajkę! Hm, tylko jaką...
— Była sobie kiedyś taka kotka wędrowniczka. Biedulka zgubiła swój dom i tak tułała się po świecie bez celu. Od Klanu Burzy, przez... — zamyśliła się na moment i w końcu stwierdziła, że trzeba coś nawymyślać — wysokie góry i doliny, aż po sam brzeg morza i różne wysepki. Z jednego kąta w drugi kąt, jednym słowem, i tak bez końca... I jej podróż trwałaby jeszcze baaardzo długo, lecz w końcu na jej drodze stanął kot. I wtedy kotka-wędrowniczka poznała swojego pierwszego przyjaciela.
— Kto to był? — zapytał mały Guziczek, wlepiając w matkę swoje błękitne oczka.
— Jak to kto? Ja! Wędrowniczka przyszła głodna i smutna, a nikt ode mnie nie wychodzi głodny! Trzeba było wyruszyć na wyprawę w poszukiwaniu posiłku. Dlatego wyruszyłam. I nagle wtedy na naszej drodze stanęła wielka, okrutna bestia! Skóra twarda jak kamienie, szeregi nóg niemożliwych do policzenia i ogromne, ostre jak kły szczypce, na których widok uciekłby niejeden wojownik.
Guziczek wyglądał na przejętego.
— I??? I co dalej? — miauknął przestraszony.
— I razem sprałyśmy ją na kwaśne jabłko i przerobiłyśmy na przepyszny obiad!
***
Już nie mogła zliczyć, ile dni ślęczała w tym legowisku. Chora. Zmęczona. Znudzona. Potwornie! Na jaskółki, wszyscy żałowali kaszlących ze względu na zarazę, co trzepała ich organizmy. Powinni ich żałować ze względu na tę nudę, której niczym nie dało się zapełnić! Bo gdy tylko wstawała, chcąc coś zrobić, wyjrzeć na lasek, zrobić choćby parę rundek wokół izolatki na rozprostowanie stawów, to zawsze podchodził jakiś uzdrowiciel i sadzał ją z powrotem na posłanie. Jeszcze mieli czelność krytykować jej pomysły. Ona wiedziała, czego potrzebuje najbardziej i nie było to leżenie w oczekiwaniu na przeminięcie choroby. Z chorobami się walczy, a nie się im poddaje. Zielony kaszel należało wypocić! Nie rozumiała, czemu żaden uzdolniony uzdrowiciel nie popierał jej pomysłu.
— Jak jeszcze chwilę tu poleżę, to korzenie wypuszczę i nigdy się mnie stąd nie pozbędziecie — rzuciła w stronę przechodzącej obok Jeżogłówki. — Ech, może to i dla was lepiej co? Na pewno nie dla mnie — rzuciła do siebie, mamrocząc pod nosem. — Ja tu zaraz zwariuję...
Gdy uzdrowicielka wyszła, w jej miejsce pojawił się odgłos przybywających kroków. Odwiedziny? Och, szczęśliwy ten, którego ktoś teraz miał odwiedzić! Wysłucha każdego słówka ich rozmowy i będzie analizować następne trzy wieki z tych nudów. Patrzyła wyczekująco na wejście do legowiska, by zaraz uśmiechnąć się szeroko, gdy w progu pojawił się...
Guziczek!
Jakie to cudowne uczucie, gdy jej kocię zechciało zobaczyć, co tam u niej! Raduje się serce, raduje się dusza i raduje się cała Kajzerka, która zaraz zerwała się z miejsca, by przytulić młodzieńca.
— Oj, Guziczku, jak dobrze, że cię widzę! Weź ty swoją mamę wyratuj! Powiedz, co... — Zaniosła się kaszlem, zaraz zginając się w pół. Gdy przestała, ponownie się wyprostowała i spojrzała na niego tak, jakby nic się nie stało. Kontynuowała rozmowę: — Powiedz, co tam się u ciebie dzieje. Kiedyś ja ci opowiadałam historyjki, to teraz czas, by role się odwróciły. Coś ciekawego poproszę. Bez żadnych smętów, bo zaraz zasnę — wymruczała, prowadząc go z powrotem na swoje legowisko, zanim ktokolwiek przyjdzie na nią nakrzyczeć.
<Guziczek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz