TW: depresyjne myśli, samookaleczenie, chęć śmierci innych
Śmierć Makowego Nowiu była niczym grom z jasnego nieba w biały, bezchmurny dzień. Widok matki spadającej w wodne odmęty i znikającej pod wzburzoną powierzchnią wyrył się w jego pamięci niczym ślady walki na jego ciele, będące pamiątką po wojnie z Klanem Klifu. Zastępczyni wtedy nie dała się pod naporem wróg, a teraz wystarczyła jedna niepewna droga, by jedyne, co po niej zostało to chłodne posłaniu z mchu w legowisku wojowników. Czekoladowy wojownik na nowo wrócił do stanu zawieszania, w którym tkwił księżyce temu, teraz jednak nie z powodu własnej słabości i użalania się nad sobą, a z racji śmierci bliskiego kota. Nawet śmierć Warczącego Lisa nie była tak bolesna, jak ta Makowego Nowiu — czuł, jak z każdym oddechem, uderzeniem serce te jest boleśnie rozrywane na coraz mniejsze kawałki, a następnie przebijane przez pazury ostre jak ciernie. Pierwszej nocy miał ochotę żałośnie wyć ze straty matki, lecz nie zrobił tego. Pustym wzrokiem jedynie wpatrywał się w swoje łapy i pazury, które wysuwał i chował, jakby to miał cokolwiek pomóc.
Powoli zaczynał wracać do stanu sprzed propozycji Makowego Nowiu i pomocy w dostosowaniu się do nowej rzeczywistości. Wrócił do ciągłego leżenia bez celu — nie miał siły nawet iść po coś drobnego do jedzenia, nawet jeśli żołądek nieprzyjemnie mu się ściskał z powodu coraz większego głodu. Każdy, kto próbował wejść z nim w jakąkolwiek interakcję, napotykał puste spojrzenie jednego ślepia, nawet pyska nie otwierał, w którym panowała istna susza. Czasem dawał się namówić na parę łyków wody z kępki mchu, lecz nic więcej. Tym razem nawet Poziomkowa Polana nie był w stanie go wyciągnąć z tego stanu, nawet jeśli spędzał długie godziny, leżąc obok najlepszego przyjaciela i próbując namówić do chociażby chwilowego opuszczenia legowiska. Starszy nie widział żadnego powodu, czemu miałby to robić.
Nikła Gwiazda nie naciskał, jakby zbyt zajęty wyborem zastępcy, a nawet i niedługo przyszłego przywódcy na swoje miejsce. Czekoladowego to nie obchodziło, dopóki nikt nie zawracał mu ogona — wyjątkiem był kremowy wojownik, którego obecność i słowa jakkolwiek tolerował, choć w żaden sposób na nie nie reagował, pochłonięty swoimi myślami. Te ciągnęły go coraz mroczniejsze odmęty umysłu, do których nigdy nie zawędrował ani nawet nie chciał, teraz jednak był bierny ciałem i umysłem na to, co się działo dookoła i także w jego głowie. Stał się pusty, niczym skorupa, w której dotychczas przebywała dusza — ta już dawno zdążyła ulecieć, nie pozostawiając po sobie zupełnie nic.
Przez długie dni jedynie egzystował na tyle, by dożyć kolejnych paru dni, lecz w końcu nadeszło coś, czego nikt się nie spodziewał, ale jednocześnie przewidywał, że w końcu się stanie. Duża część kotów pod osłoną nocy opuściła Klan Wilka, w tym Poziomkowa Polana. Był to kolejny cios dla zielonookiego, ale i utwierdzenie w jednych z ostatnich słów zmarłej matki. Jednak czemu się łudził, że to uczucie wypali? Przecież kremowy był dosłownym przeciwieństwem jego, a mimo to liczył, że wszystko się jakoś ułoży i jeśli będzie trzeba, to uchroni tego kruchego wojownika przed wpływami każdego z Kultu i wyznającego Mroczną Puszczę — wszystko tylko po to, by razem mogli żyć szczęśliwie. Że wystarczyć będzie tylko, że mają siebie nawzajem, a dadzą radę każdym przeciwnością losu.
Jak on się bardzo mylił do tego nieśmiałego kremusa… Czy jego wyznanie uczuć nic dla niego nie znaczyło? Czy naprawdę opuszczenie klanu i próby przetrwania wyglądały lepiej niż spokojne życie u jego boku? Jak on mógł… Jak śmiał! Jakim prawem ot tak sobie opuścił klan, nie licząc się z uczuciami innych! Wraz z każdą myślą pełną gniewu i goryczy jego pazury coraz mocniej zanurzały się w jego pustym ciele. Nie, już niepustym. Teraz było przepełnione bólem, żalem, gniewem i chęcią zemsty. Osobiście każdego zdrajcę zabije, każdy z nich zazna smak jego pazurów. Nie bez powodu w jego imieniu jest człon Szpon. Nim się każdy z nich obejrzy, będą razem umierać w agonii, błagając Klan Wilka o przebaczenie!
Z nową siłą i determinacją zaprzestał użalania się nad sobą i celowego okaleczania własnego ciała, teraz miał nowy cel. Cel, do którego był przygotowywany od małego. Z niebezpiecznym uśmiechem na pysku jedynie prychnął, by następnie przywrócić swoje ciało do godnego stanu. Pierwsze co to musiał ogarnąć swój wygląd, gdyż tłusta, poplątana sierść wołała o pomstę do nieba. Kiedy z tym się uporał, to kolejnym na liście było zjedzenie czegoś porządnego i odpowiednie nawodnienie, gdyż czuł, jak boli go cały przełyk od suszy, którą sobie zgotował.
Pomimo osłabienia ciała i odczuwalnych zawrotów głowy z powodu odwodnienia, a może i niedożywienia w jakimś stopniu, opuścił legowisko z wysoko uniesioną głową i pewnym krokiem podszedł do stosu, by wziąć w zęby dorodnego kosa. Z wybraną zwierzyną udało się pod legowisko wojowników, aby na spokojnie skonsumować posiłek, na którego samą myśl ślinka mu ciekła. Teraz dopiero poczuł, jak bardzo jest głodny i spragniony po tylu dniach bezczynnego leżenia na posłaniu. Potrząsnął głową, odganiając natrętne myśli, musiał się skupić na powrocie do stanu sprzed śmierci Makowego Nowiu. Nie może jej zawieść — nie po to poświęcała mu czas, pomagając w treningach po utracie oka, by teraz to wszystko poszło na marne. Ta poświęcała swój cenny czas, by odbudować relację z synem i wspomóc w trudnych chwilach, a ten ponownie doprowadził się do stanu, gdzie był samą kupką nieszczęść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz