BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

21 grudnia 2025

Od Pietruszkowej Błyskawicy

TW opis walki, śmierci, krwi itp

W głębi dużej, chłodnej jaskini koty drzemały w najlepsze. Kamienne ściany oddychały wilgocią, a jednostajny szum wodospadu, spadającego gdzieś w oddali, działał jak kołysanka, naturalnie usypiając śpiących wojowników. Delikatny wietrzyk, nie wiadomo jakim cudem, zawirował i wdarł się do wnętrza groty, nie czyniąc jednak żadnych szkód. Jedynie kilka kotów na wysokiej półce skalnej lekko drgnęło, po czym jeszcze ciaśniej zwinęło się w kłębek. Poranek zbliżał się nieubłaganie. Już wkrótce wstaną pierwsze jednostki — jedne gotowe wyruszyć na patrol, inne planujące przeciągnąć odpoczynek aż do popołudnia. Pietruszkowa Błyskawica nie należała jednak do żadnej z tych grup. Od dawna nie spała. Od ponad godziny wpatrywała się w leżącą obok niej Wieczne Zaćmienie. Szylkretowa kotka oddychała spokojnie, pogrążona w głębokim śnie wywołanym nasionami maku. Jej bok unosił się i opadał miarowo, a pyszczek był rozluźniony w sposób, który zawsze ściskał Pietruszce serce. Delikatnie chwyciła kawałek mchu, który zaplątał się w futro partnerki, i ostrożnie go wyciągnęła. Gdy tak na nią patrzyła, bezbronną, spokojną, przed jej oczami nagle przemknęły straszne obrazy. Zobaczyła, jak jej ukochana zostaje samotnie zrzucona do Mrocznej Puszczy: miejsca, gdzie ciernie chwytają koty za łapy, a z czarnej wody wynurzają się obce łapy o ostrych pazurach, wciągające ofiarę na samo dno. Krainy, w której jedynym źródłem światła jest krwawy księżyc, a poza nim panuje nieprzenikniona ciemność. Tam, gdzie krew i ciała wylewają się spod każdego drzewa, a cisza krzyczy głośniej niż jakikolwiek dźwięk. Potem jej myśli uciekły w zupełnie inną stronę — do Klanu Gwiazdy, krainy dostatku i wiecznego spokoju. Miejsca, gdzie koty mają wszystko, czego mogłyby zapragnąć: rozległe łąki, gęste lasy, czyste rzeki i wysokie góry. Wodę zdatną do picia i idealną do pływania. Zwierzynę tak ślepą i głuchą, że nawet kocię potrafi ją upolować. Krainy, w której ranni odzyskują utracone kończyny i zmysły, a kocięta zmarłe przy porodzie dorastają, otrzymują wojownicze imiona i mogą znów spotkać swoje matki. Pietruszkowa Błyskawica czuła rozpacz na samą myśl, że ona i Wieczne Zaćmienie mogłyby zostać rozdzielone na wieczność — rzucone do tak odmiennych światów. Jak miałaby żyć, wiedząc, że ta, dla której jej serce bije szybciej, cierpi gdzieś w mroku? Wiedziała, z czego to wynika. Wieczne Zaćmienie zabiła. Zabiła bez zawahania i żyła z tym przez długi czas. I choć żałowała, żal nie mógł przywrócić życia zamordowanym kotom. W Pietruszce toczyła się brutalna, wewnętrzna walka. Czy powinna nadal ją kochać? Czy to nie było dziwne, kochać morderczynię i całkowicie akceptować jej grzechy? Może… może powinna powiedzieć wszystko Judaszowcowej Gwieździe? Nie. Nigdy. Nie pozwoli, by za życia jej ukochaną spotkała krzywda, nawet jeśli ta sama skrzywdziła innych. Czuła, że jest egoistką i hipokrytką, że zatajanie prawdy nie jest dobre. Ale czy wyjawienie jej cokolwiek by zmieniło? Te koty już nie żyły. Nikt nawet nie myślał o ich śmierci, nikt ich nie opłakiwał ani nie roztrząsał ich losu. Pietruszka współczuła im z całego serca. Chciałaby, aby to wszystko nigdy się nie wydarzyło. Jednak… musiała bronić swojej miłości, nawet jeśli cena była zbyt wysoka. Za wszelką cenę. Skierowała wzrok ku wyjściu z obozu. Gdyby teraz wyszła, nikt by o tym nie wiedział. Potrzebowała oczyścić umysł — wstać i pomyśleć w samotności, sam na sam z własnymi myślami. Miała bowiem nieodparte wrażenie, że ktoś czyta w jej głowie. Może śpiące koty wokół niej, a może… sami przodkowie? Oni zapewne już wiedzieli, co miało wydarzyć się później. Zwlekała jednak zbyt długo. Obok niej wojownicy zaczęli się budzić, przeciągać i zeskakiwać z półki skalnej na niższe partie jaskini. Szmer łap uderzających o kamień wypełnił wnętrze groty. Czekoladowa kotka zerknęła jeszcze raz na swoją ukochaną, po czym czule liznęła ją za uchem. Następnie wstała i ruszyła śladem pobratymców. Przysiadła na chłodnej ziemi nieopodal wyjścia, obserwując, jak woda wodospadu spada w dół z niezmienną siłą. Nie zmienił się odkąd przyszła na świat; ani jego prędkość, ani temperatura, ani barwa. Wszystko pozostało takie samo. Tylko ona się zmieniała. Z każdym księżycem. Najpierw nieznacznie, potem gwałtownie, aż w końcu znów wszystko zaczęło płynąć wolniej, niczym rzeka: potężna, a zarazem chaotyczna i lodowata. Poruszyła prawym uchem i zerknęła kątem oka na Pikującą Jaskółkę, która właśnie wyznaczała patrole na ten dzień. Przez chwilę wojowniczka wpatrywała się w nią uważnie, jakby chciała zapamiętać każdy jej ruch. Zaraz potem jednak po prostu wstała i wyszła z jaskini. Nie było już sensu buntować się przeciw zastępczyni. Klan i tak nie uwierzyłby Pietruszce, że to ona zabiła Siewczy Letarg. A to, że Pikująca Jaskółka zostanie przywódczynią, było pewne jak to, że po zimie zawsze przychodzi wiosna. Wolała więc nie wchodzić jej w drogę, by później tamta nie mściła się na niej ani na jej rodzinie.
Ruszyła z dala od obozu. Spacer połączony z samotnym polowaniem był dokładnie tym, czego teraz potrzebowała. Żadnych kotów trajkoczących nad uchem. Mogła iść, gdzie chciała, i robić, co chciała. Ważne było tylko jedno; musiała wrócić z czymś dla klanu. Bo jeszcze ktoś oskarżyłby ją o lenistwo. Ach, ta klanowa moralność. Pracujesz dla nich sezon po sezonie, księżyc po księżycu, każdego wschodu słońca. A wystarczy jeden dzień słabości, by zaczęli patrzeć na ciebie krzywo. Pietruszka nie czuła już w łapach takiej siły jak dawniej. Jej ciało było przepracowane, a długie księżyce bez odpowiedniego odpoczynku odcisnęły na nim swoje piętno. Mimo to jej krok pozostawał szybki i pełen pozornej energii. Wspięła się po zboczu porośniętym piękną łąką. Nie zatrzymała się jednak nawet na chwilę; chciała ukryć się w lesie, pośród koron drzew i gęstych krzewów. Gdy tylko dotarła do upragnionego miejsca, zwolniła krok. Szła powoli, węsząc, szukając czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za obiad dla klanu. I bardzo szybko jej uszy wyłapały szelest. Przypadła do ziemi, przyklejając się do ściółki.
Powoli, niemal bezgłośnie, ruszyła w stronę źródła dźwięku. Każdy jej krok był przemyślany, łapy stawiała ostrożnie, tak by nie poruszyć ani jednej gałązki. W końcu ujrzała sprawcę szelestu. Gołąb. Pulchny, syty, przesiąknięty zapachem Betonowej Dżungli. Ptaki te rzadko zapuszczały się tak daleko na tereny klanu, a jeśli już to robiły, niemal zawsze kończyło się to dla nich śmiercią. Kotka obserwowała go pomarańczowymi oczami, śledząc każdy, nawet najdrobniejszy ruch. Czekała cierpliwie, aż w końcu ptak nagle schylił głowę. Wykorzystała ten moment. Wyskoczyła z krzewów i jednym pewnym ruchem złapała go za szyję, przygniatając do gleby. Zwinny skurcz szczęk zakończył wszystko — szare cielsko gołębia bezwładnie zwisało z jej pyska. Ukryła zdobycz pod jednym z krzewów, tak aby później móc po nią wrócić albo by natknął się na nią inny patrol. Następnie ruszyła dalej. Łapy szybko zaprowadziły ją na skraj lasu, skąd na horyzoncie majaczyły już Złote Kłosy. Połowa tego pięknego pola została dawno temu zawłaszczona przez dwunożnych; jak zawsze. W tej okolicy należało zachować szczególną ostrożność, bo ich potwory często zapuszczały się na tereny klanu. Zamiast jednak kierować się prosto w stronę pól, skręciła w prawo, ku studni. Gdy zbliżała się do niej, zapatrzona we własne łapy i pogrążona w myślach, powiew wiatru przyniósł ze sobą nowe zapachy. Pośród znajomych woni nagle przemknęła jedna — ostra, obca, niepasująca do tego miejsca. Kotka natychmiast uniosła łeb i odwróciła go w stronę wcześniej obserwowanego pola. Zmrużyła oczy, po czym bez wahania przypadła do ziemi. Zaczęła zbliżać się do źródła obcego zapachu, powoli, centymetr po centymetrze. Gdy była już wystarczająco blisko, mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Samotnik. Miał długie łapy, choć wzrost przeciętny. Był wyraźnie chudy, mimo że panowało lato. Jego futro znaczyły pręgi w odcieniu bardzo zbliżonym do barwy sierści Pietruszki, a przestrzenie między nimi miały jasny, lekko kremowy kolor. Kocur, sądziła po zapachu, stał nad ciałem dość sporego królika. Chudzielec upolował tak duże zwierzę. To zrobiło na Pietruszce wrażenie. Przez krótką chwilę wahała się, obserwując jego drobną sylwetkę i myśląc, czy rzeczywiście chce go zaatakować. Szybko jednak potrząsnęła głową. Musiała go przegonić, tak nakazywał kodeks wojownika. Nie zamierzała jednak wdawać się w długą szarpaninę. Gdy tylko samotnik odwrócił się do niej tyłem, dwoma długimi susami wskoczyła na jego grzbiet. Przeturlała się z nim po trawie, kopiąc go na odległość długości ogona. Kocur upadł ciężko na bok, lecz niemal natychmiast się podniósł, chcąc zobaczyć, kto zakłócił jego spokój. Gdy dostrzegł kotkę, wrogi wyraz jego pyska wyraźnie złagodniał. Spojrzał najpierw w krzewy, potem znów na wojowniczkę. Z niechęcią wypisaną w oczach nastroszył futro.
— Znikaj stąd! To tereny Klanu Klifu! — wywarczała Pietruszkowa Błyskawica, również strosząc futro i gwałtownie machając ogonem na boki.
Kocur zaczął nerwowo rozglądać się na boki, po czym powoli wycofywał się, krok za krokiem, aż w końcu nagle pognał w stronę Złotych Kłosów. Wojowniczka patrzyła za nim przez ułamek sekundy, aż nagle… coś przeskoczyło jej w głowie. Zastygła. Miała wrażenie, że świat wokół niej zwolnił. Samotnik biegł jakby w spowolnionym tempie, a ona — przeciwnie — zbliżała się do niego w jednym, gwałtownym zrywie. Obraz był wyraźny, niemal namacalny: jej łapy dopadają jego grzbiet, przygniatają go do ziemi, odbierają mu oddech. I nagle to się stało. Zanim zdążyła się zorientować, trzymała go pod sobą, dociskając łapą do chłodnej trawy. Spojrzała w jego oczy. Widział w nich strach — czysty, paraliżujący.
— O co ci chodzi? Już idę, naprawdę! Nie potrafię szybciej… — wyjąkał, szarpiąc się rozpaczliwie, próbując się wyswobodzić.
Pietruszkowa Błyskawica wpatrywała się w niego w milczeniu. W jego oczy; błękitne, niezwykle jasne. Nigdy wcześniej nie widziała kota o tak wyjątkowym spojrzeniu. Ten kocur był słaby. Był niewinny.
Honorowy wojownik nie potrzebuje zabijać innych, by zwyciężyć w swojej bitwie — jeden z punktów kodeksu wojownika rozbrzmiał w jej głowie niczym wyrok.
Gdyby go złamała… wystąpiłaby przeciwko Gwiezdnym. A to oznaczało jedno: po śmierci trafiłaby do Mrocznej Puszczy. Za zabicie. Za zgaszenie niewinnego życia. Czyn tak haniebny, tak sprzeczny z jej moralnością, z jej sercem, które teraz biło zdecydowanie za szybko. Miała wrażenie, że zaraz rozsadzi jej żyły. Przełknęła ślinę. I wtedy poczuła ostry ból. Cofnęła się instynktownie, sycząc. Spojrzała na łapę, dostrzegła ślad ugryzienia. Nie było głębokie, ale piekło dotkliwie. Samotnik strzepnął ogonem i, korzystając z jej zawahania, znów rzucił się do ucieczki. Pietruszkowa Błyskawica ruszyła za nim. Była szybsza. Gdy kocur tylko obejrzał się przez ramię, zobaczył już jej pazury, które rozdarły jego pysk. Zachwiał się i runął na ziemię, uderzając pyskiem o trawę. Wojowniczka dopadła go w jednej chwili, przygniatając do ziemi i wyszczerzając kły.
— Nie! Proszę! Proszę, pozwól mi odejść! Pozwól mi… — nie dokończył.
Wojowniczka wbiła w niego zęby. Zaciskała szczęki coraz mocniej, przebijając się przez zewnętrzne warstwy skóry, potem przez mizerne mięśnie, aż w końcu dotarła do żył na jego szyi. W desperacji kocur zebrał resztki sił i wbił pazury głęboko w jej policzek. Z całą mocą rozdarł skórę, pozostawiając głęboką, palącą ranę. Korzystając z chwilowego oszołomienia kocicy, zadał jej jeszcze kilka chaotycznych ciosów. Szybko jednak opadł z sił. Krew sącząca się z jego szyi zaczęła wypływać z pyska i nozdrzy, zalewając trawę pod nim. Każdy oddech był coraz płytszy, coraz słabszy. Mimo to poruszył się jeszcze. Powoli, z trudem, zaczął pełznąć w stronę pobliskich krzewów. Upadł na bok, wyciągając przed siebie łapę, jakby resztkami życia próbował dosięgnąć czegoś, o czym nikt poza nim nie miał pojęcia. Może gdyby Pietruszkowa Błyskawica nie była tak zaślepiona własnym żalem i rozpaczą, zastanowiłaby się, dlaczego tak uporczywie zerkał właśnie tam. Podeszła do niego z szokiem w oczach. Dyszała ciężko, nie z fizycznego wysiłku, lecz z powodu psychicznego ciężaru tego, co zrobiła. Czuła się, jakby zdradziła samą siebie. Dokonała czynu, za który bez wahania ukarałaby każdego innego kota.
Dotknęła łapą ciała nieznajomego. W jednej chwili coś w niej pękło. Zawyła, krótko, rozpaczliwie, jak zwierzę śmiertelnie ranne. Przybliżyła głowę do jego brzucha, jakby wciąż miała nadzieję wyczuć choć cień życia.
— Tak mi przykro… Błagam, wybacz mi. Co ja uczyniłam? Co ja uczyniłam?! — łkała, dławiąc się własnym głosem, łzami i krwią, która z rozszarpanego policzka spływała do kącików pyska.
Cała drżąca, z trudem zaciągnęła jego ciało na skraj lasu. Każdy ruch sprawiał ból, lecz nie ten fizyczny był najgorszy. Tam, w ciszy między drzewami, zaczęła grzebać ciało. Przysypała go leśną ściółką, wilgotną glebą, a na wierzchu ułożyła pachnące kwiaty, jedyne, co mogła mu jeszcze ofiarować. Stała nad prowizorycznym grobem, a jej krzyk pozostawał uwięziony w środku. Nienawidziła siebie. Nienawidziła tego, co zrobiła. Jak mogła dopuścić się czegoś takiego? Jak mogła stać się tak obrzydliwą bestią? A wszystko to… wszystko wydarzyło się z powodu miłości. Bo przecież Pietruszkowa Błyskawica dla miłości i rodziny była w stanie zrobić wszystko. Wszystko. Nigdy jednak nie przypuszczała, że owe „wszystko” będzie oznaczało właśnie to. Zatoczyła się na łapach. Jeszcze raz spojrzała na miejsce, w którym spoczywało ciało samotnika, po czym, lekko utykając, ruszyła w stronę obozu. Każdy krok oddalał ją od grobu, lecz żaden nie oddalał jej od winy.

•·.··.·•

Gdy tylko stanęła u wejścia do jaskini, jej pobratymcy natychmiast wyczuli zapach krwi. Uniosły się głowy, a spojrzenia skierowały w stronę woni, która wdarła się do obozu niczym ostrzeżenie. Pietruszka, kulejąc, weszła głębiej do jaskini. W tej samej chwili podbiegła do niej Wieczne Zaćmienie.
— Pietruszko! — krzyknęła rozpaczliwie.
Dotknęła łapą jej zakrwawionego policzka, a w jej oczach natychmiast pojawił się strach. Zaraz potem wokół nich zebrał się niemal cały obóz, wojownicy, starszyzna, uczniowie. Szept i niepokój rozlały się po jaskini jak fala.
— Co się stało?! Pietruszko, powiedz coś! — łkała Wieczne Zaćmienie, zupełnie nie rozumiejąc, co mogło doprowadzić do takiego stanu jej ukochaną.
Zamieszanie nie umknęło uwadze Judaszowcowej Gwiazdy ani Pikującej Jaskółki, którzy szybko przepchnęli się przez tłum. Nie zdołali jednak odsunąć od kocicy jej ukochanej ani córek, które przywarły do boków matki, jakby bały się ją stracić. Zalana pytaniami Pietruszka w końcu ciężko osiadła na ziemi. Jej rany natychmiast zaczęła opatrywać Jagnięca Łapa.
— Zabiłam go… — wyszeptała tak cicho, że nawet Wieczne Zaćmienie, stojąca tuż przy niej, nie dosłyszała tych słów.
— Powtórz — zażądała Judaszowcowa Gwiazda, robiąc krok do przodu.
W jaskini zapadła absolutna cisza. Nikt nie śmiał nawet oddychać, by nie zakłócić tego, co miała powiedzieć wojowniczka.
— Samotnik wykradał nasze jedzenie — zaczęła drżącym głosem. — Chciałam go tylko przegonić. On… on nie odpuszczał. Nie zważał na nic, nawet na swoją słabą kondycję. Ja nie chciałam go zabić. Naprawdę nie chciałam… — załkała i wcisnęła pysk w futro Wiecznego Zaćmienia.
Partnerka liznęła ją delikatnie po uszach, próbując ją uspokoić. Reszta klanu jakby natychmiast się rozluźniła. W ich oczach zabicie nieustępliwego samotnika było czymś, co wojownik powinien zrobić w obronie terytorium. Pietruszka nie była jednak w stanie spojrzeć nikomu w oczy. Bała się, że ktoś dostrzeże prawdę, nie w słowach, lecz w niej samej. Bo kłamstwo było tylko werbalne. Jej emocje były prawdziwe. Zaprowadzona przez ukochaną do legowiska medyka, niemal od razu opadła na posłanie, pozwalając medykom zająć się jej ranami. Jej córki otoczyły ją ze wszystkich stron, szepcząc słowa pocieszenia, próbując dodać jej otuchy. Tylko Wieczne Zaćmienie nie odrywała od niej wzroku. Jej żółte ślepia wpatrywały się w Pietruszkę uważnie, przenikliwie. Ona wiedziała. Wiedziała, że jej partnerka kłamała.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz