— Witaj Stroczku, mam nadzieję, że nie czekałeś na mnie długo. Oby nasze łowy były obfite. Zwłaszcza że Pora Zielonych liści nie będzie trwać wiecznie, a wszystko teraz tak intensywnie rośnie — rozejrzał się wokół za zielonym otoczeniem.
Stroczek, zauważywszy pręgowanego kocura, ożywił się znacznie. Słysząc jego słowa, pokręcił głową. — Nie, nie, nie czekałem długo — zamruczał, posyłając mu delikatny uśmiech. Pokiwał łebkiem, gdy reszta słów do niego doleciała. Dobrze byłoby cokolwiek dzisiaj znaleźć lub złowić. Może bursztynooki dałby radę upolować jakiegoś nornika albo coś większego, żeby mogli wykarmić większą ilość kotów?
— Ktoś jeszcze z nami idzie? Myślę, że ktoś by nam się jeszcze przydał do towarzystwa.
— Może... Rysi Trop? Chociaż nie wiem, bo ona też jest ranna — zawahał się, wpatrując w przestrzeń przed sobą, jakby musiał się dobrze zastanowić, kogo powinni ze sobą zabrać. Rzeczywiście byłoby lepiej, gdyby ktoś jeszcze się do nich przyłączył.
— Wiem, że ma złamaną łapę i kuleje, ale chociaż może pomóc ci w zbieraniu ziół. I tak mamy mało kotów, które są sprawne po tym incydencie z drogą grzmotu. — Stroczkowa Łapa wzdrygnął się, usłyszawszy słowa pręgusa. Miał rację – rannych było więcej niż tych zdrowych. Oby tylko Rysi Trop się nie przemęczała. — Ryś! Chodź tu! — starszy zawołał do kotki.
Rysi Trop przykucnęła na trawie, próbując umyć sobie futro. Postawiła czujnie uszy, usłyszawszy własne imię. Po paru uderzeniach serca warknęła coś pod nosem i wstając, przechyliła łeb. Za krzewami paproci stał Miodowa Kora wraz ze Stroczkową Łapą. Ryś z irytacji położyła uszy i syknęła z wściekłości. Trzepnęła ogonem o ziemię, dalej pozostając na swoim miejscu. — Nie będzie mnie wołał na zawołanie! Niech sam tu podejdzie, leń jeden — wymruczała, zlizując błoto ze sztywnej łapy.
Rudy spojrzał na swoje łapy, lekko skrępowany. Co miał zrobić w takiej sytuacji? Musieli wyruszyć po zioła, a przecież nie mogli też przedłużać w nieskończoność, w końcu słońce nie będzie im świeciło, ile chcą.
— Jaki leń? Nie marudź, siora! Idziemy na rodzinną wycieczkę po zioła, powinnaś się cieszyć. — Kocur szturchnął ją jak brat siostrę. — A po drugie mówi to kot z którego zrobiono chwilowo ucznia w Klanie Wilka, za lenistwo. Królowo lenistwa.
Szylkretka w odpowiedzi syknęła na brata, cała spięta, jakby miała za moment na niego skoczyć albo przynajmniej podciąć mu łapy.
Zielonooki postawił uszy ze zdziwienia. Nie miał o tym pojęcia. Jeszcze nie zdążył nikogo dopytać, jakie kary mogły go czekać, jeśli nie wyrabiałby się z treningami. Czyli przedłużyliby mu trening? To nie brzmiało aż tak dobrze, chociaż było dużo lepsze od wypędzenia…
— Mówisz do najsilniejszej wojowniczki w Klanie Wilka. Ja w przeciwieństwie do ciebie nie zajmowałam się bezsensownymi schadzkami i romansowaniem ze starszą od siebie kocicą — warknęła, powoli podnosząc się z ziemi. — Ale jeżeli chcesz mojej pomocy, braciszku, moja kulejąca łapa służy pomocą! — fuknęła, idąc w kierunku Stroczkowej Łapy.
Rudy pręgus poczuł, jak wyrzuty sumienia do niego napływają. — Rysi Tropie, czy na pewno czujesz się na siłach, żeby z nami iść? Na razie nie możemy ci bardziej pomóc, musisz pozwolić swojej łapie odpocząć — zamruczał, mając nadzieję, że dobrze zapamiętał słowa Jarzębinowego Żaru. Jeszcze jak wróci, to może lepiej, gdyby się upewnił, żeby nie rozpowiadać nikomu głupot. W końcu nadal się uczył, to wszystko było dla niego takie nowe. — Dlatego, jeśli czujesz, że to za wiele, to proszę, zostań i odpocznij. Nie chcę, żeby ci się pogorszyło — dodał, poruszając niepewnie ogonem. Spojrzał na nią ze szczerym zmartwieniem. Czy posłucha ucznia?
Nagle Miodowa Kora zagrodził szarawej drogę, jeżąc sierść wzdłuż kręgosłupa i wystawiając wrogo kły. — Milcz, karmo dla wron! — syknął na nią, piorunując ją wzrokiem. Następnie spięty, dodał: — Nie wspominaj o niej! Nie chcę już nigdy o niej słyszeć, zwłaszcza w taki sposób z twojego pyska. Jeśli jeszcze o niej wspomnisz, to ci wyrwę futro żywcem! — wykrzyczał w pysk wojowniczki, machając nerwowo ogonem. Po paru uderzeniach serca zmarszczył nos i zaczął iść tuż obok Stroczkowej Łapy. Zielonooki położył uszy po sobie, z niepewnością spozierając na rodzeństwo. Nieprzyjemne uczucie rozprzestrzeniło mu się po brzuchu niczym zaraza, zasiewając w jego głowie obawę. Co, jeśli zrobią sobie krzywdę i to na jego oczach? Czy potrafiłby ich jakoś powstrzymać? Ponadto – czy sam by na tym bardzo nie ucierpiał?
***
Miodowa Kora szedł tuż obok, już dużo spokojniej. Milczał. Stroczkowa Łapa nie wiedział, kto miał więcej racji w tej sytuacji. Sam nie chciał też za bardzo się w to mieszać, nie był wielkim fanem sprzeczek czy kłótni – nienawidził ich. Zawsze bał się, czy skłócone koty zaraz nie zrobią sobie przypadkiem krzywdy.
— A na jakich ziołach ci najbardziej zależy, Stroczku? Wtedy postaram się, może je znaleźć, choć nie jestem specjalistą w polowaniu na ziołach.
Stroczkowa Łapa podniósł na niego wzrok i zastanowił się chwilkę. Najbardziej potrzeba było im ziół, które by poradziły sobie z kaszlem, katarem, a także jakoś sprawiły, by złamania, ból i wszelkiego rodzaju zwichnięcia nie doskwierały tak bardzo. — Najlepiej jakbyśmy znaleźli może... gwiazdnicę. Widziałeś kiedyś gwiazdnicę, Miodowa Koro? Ona ma wysoką, łamliwą łodygę i grube liście w kształcie migdałów. Jej kwiaty są drobniutkie, białe — wymruczał, przymykając oczy, żeby się lepiej skupić na budowaniu obrazu w głowie.
— W sumie to nie, ale skoro mi ją opisałeś to może ją znajdę. — Pręgus rozejrzał się, jakby wypatrywał szukanego zioła. Wokół nich rosły gęste krzewy paproci, a także niższe drzewa.
Jeśli ktoś nie znał się za dobrze, o ile w ogóle, szansa na pomylenie ją z inną rośliną wzrastała, ponieważ gwiazdnica nie była jedyną, która ma białe kwiaty. Stroczkowa Łapa miał nadzieję, że uda im się ją dzisiaj znaleźć, byłby to niemały sukces. Przy okazji pokazałby ją wojownikom, żeby mogli się za nią rozglądać podczas spacerów, jeśli by chcieli pomóc. Co prawda z pewnością istniały lepsze lekarstwa na kaszel, aczkolwiek gwiazdnica była pierwszym, jakie mu przyszło na myśl. — Rozglądaj się też za pajęczynami, przydadzą się na rany i zawsze lepiej jest ich mieć więcej, niż nie mieć. Możemy dzięki niej pomóc podczas przyszłych złamań — polecił, wypatrując czegokolwiek, co by im się mogło przydać.
— Jasne, rozejrzę się też za pajęczyną — odparł Miodowa Kora.
— Dziękuję — miauknął młodszy, posyłając mu uśmiech.
Młodzik skrzywił się, gdy zorientował się, co sam powiedział. Miał nadzieję, że już nigdy nikt sobie niczego nie połamie, chociaż ciężko było o taką pewność. Wystarczyło nawet źle wylądować i kości już mogły się poddać. Uczeń nie znał jeszcze wszystkich ziół, aczkolwiek bardzo słuchał podczas lekcji, jakich udzielała mu Jarzębinowy Żar. Dzięki wielkiej ciekawości względem roślin przyswajanie tej wiedzy nie szło mu jakoś opornie, wręcz przeciwnie, momentami traktował to wręcz niemal jak sposób na odstresowanie się. Było w tym coś kojącego. Towarzyszyło mu przekonanie, że uczy go ktoś, kto się zna na tym, co robi i robi to z pasją.
Rudy kocurek dostrzegł wiele patyków na ziemi – dobrze byłoby je zebrać. Może w drodze powrotnej by je zgarnął, chociaż z nimi o tyle lepiej, że nieważne jaka pora roku, to zawsze jakiś leżał. W porównaniu do patyków, roślin zazwyczaj nie było sensu wypatrywać porą nagich drzew.
Brodząc przez leśne poszycie, nie wypatrzył w krzewach nic, co by im mogło się przydać. Jedynie małe, drobne kwiatuszki, których prędzej użyłby do ozdobienia sobie futra, niżeli nakarmienia rannego pobratymcy. Gdy przeszli jeszcze dalej, Stroczkowa Łapa dojrzał zieloną, bujną kępkę. Podskoczył do niej prędko, przyglądając się jej dokładnie. Lekko słodkawy, ziemisty zapach dopłynął do jego nosa, pręgus na samą myśl się uśmiechnął. Schylił się, wyrywając jej trochę, jednak zostawiając kawałek, żeby nie zepsuć całego kłębu cennego składnika. Odwrócił się do Miodowej Kory, kładąc przed nim gwiazdnicę i wskazując palcem na krzaczek. — To gwiazdnica, bardzo nam się przyda — miauknął, chwytając w zęby swój zbiór i czekając na pobratymców, by mogli ruszyć dalej.
Uczeń obejrzał się przez ramię, patrząc tam, gdzie ostatnim razem stała Rysi Trop. Zamiast niej, widniało jedynie lekkie wgniecenie w ziemi i świeży zapach wojowniczki. Nie mogąc nigdzie jej znaleźć wzrokiem, poczuł, jak serce mu się zapada. — Miodowa Koro, czy Rysi Trop mówiła ci, czy może gdzieś idzie? — miauknął ze zmartwieniem, rozglądając się jeszcze, jak gdyby pierwszy raz nie wystarczył. Rozdzielanie się, szczególnie w takim stanie i na obcym terenie nie należało do najmądrzejszych pomysłów. Rudy bał się, że rannej kocicy stanie się krzywda. Zrobił parę kroków do przodu, węsząc w powietrzu. Może dzięki zapachowi by ją znaleźli? — Rysi Tropie? Gdzie jesteś? — zawołał, stawiając uszy czujnie. Możliwe, że zielonooki spłoszył wszelką zwierzynę, jaka mogła być nieopodal, aczkolwiek wolał to, niż żeby szarawej stała się większa krzywda. Już się nacierpiała wystarczająco.
Nie mogąc nigdzie jej znaleźć, nie słysząc także odpowiedzi, Stroczkowa Łapa obrał sobie jeden z kierunków. Możliwe, że Rysi Trop poszła właśnie tędy. Po chwili poczuł lekki ból w łapie, następnie runął na ziemię, prawie przygryzając sobie język. Szybko podniósł się, czując ogromne zażenowanie. Otrzepał sierść z drobinek, z ulgą zauważywszy, iż zioła cudem były całe. Liliowy kocur doskoczył do niego w paru susach. Stroczkowa Łapa polizał się kilkukrotnie po piersi z zażenowania. Musiał bardziej uważać, przecież nie mógł się przewracać o własne łapy!
— Wszystko dobrze, Stroczkowa Łapo? — Zielonooki pokiwał nieśmiało głową, mając nadzieję, iż wojownik nie zapamięta go właśnie z tego, że się przewrócił. Zauważywszy, że wszystko z nim w porządku, starszy westchnął cicho z ulgą. — Co do Rysiego Tropu to pewnie zaś się wygłupia na tych drzewach. Wątpię, jednak że na koronach drzew rosną zioła — Dodał złośliwie, po czym oddalił się na chwilę od Stroczka. Czy powinien pójść za bursztynookim? Nie powinien zostawać tutaj sam. Jeśli ktoś by go teraz napadł, to by nie miał szans... Ponadto, gdyby niebieska szylkretka skakała sobie teraz po gałęziach drzew, mogłaby bardziej siebie uszkodzić, taki pomysł był fatalny. Młodzik miał nadzieję, że wojowniczka jednak ma więcej oleju w głowie i nie zdecydowała się postąpić tak, jak podejrzewał Miodowa Kora. Po jakimś czasie Miodowa Kora powrócił do rudego. Stroczkowa Łapa odetchnął z ulgą.
— Chyba musimy iść przed siebie, zanim coś znajdziemy.
Stroczkowa Łapa nie zastanawiając się długo, pokiwał głową znowu. — Tak, może rzeczywiście tak by było lepiej — miauknął kocurek, poruszając ogonem.
Gdy szli tak przed siebie, między niskimi gałęziami krzewów Stroczkowej Łapie rzuciło się w oczy szarawe futerko. Podbiegł do kota, mając szczerą nadzieję, że będzie to Rysi Trop. Nie oglądał się za siebie, aczkolwiek chciał wierzyć też, że Miodowa Kora go nie opuścił i gnał teraz u jego boku.
— Rysi Tropie? Wszystko z tobą w porządku? — zapytał, znalazłszy się już wystarczająco blisko. Gdy dostrzegł biały przedmiot, futro na karku samo mu się zjeżyło. — Co to jest? — dorzucił do pytań, otwierając oczka szerzej. Co, jeśli to było szkodliwe? W końcu dwunożni nie mogli chcieć dla nich dobrze. A to na pewno nie należało do żadnego z kotów.
— Wyglądasz w tym trochę nietypowo, ale szczerze? Do twarzy ci z tym — Miodowa Kora skomplementował siostrę.
Stroczkowa Łapa za ten czas dopatrzył tutaj coś jeszcze. Podszedł do jednego z pobliskich krzewów, przyglądając mu się dokładnie. Był wysoki, liście miał w kształcie kropli. Mocny, kwiecisty zapach dotarł do niego, pachniał też w pewnym sensie ziołowo. Uczeń urwał trochę liści z łodygi, dumnie dorzucając je do swojego poprzedniego małego zapasiku. Wyszło z tego trochę szelestu, aczkolwiek nie polowali na nic, przynajmniej nie teraz. Rudy miał ziół w pysku tyle, że mówienie z nimi mogło być utrudnione, momentami nawet śmieszne przez niewyraźnie wypowiedziane słowa. Wrócił do kotów z uśmieszkiem na pyszczku.
— Niezłe liście — Miodowa Kora skomplementował i jego zbiór. Stroczkowa Łapa skinął mu głową z wdzięcznością. Te liście im się przydadzą. Ciekawe czy Jarzębinowy Żar by się także ucieszyła? Chciał wierzyć, że tak. Gdy tak się zastanawiał, starszy wojownik zdążył oddalić się również.
Gdy bursztynooki powrócił, zielonooki spojrzał na Miodową Korę ze zdziwieniem. Krew na jego pysku była niepokojąca, mimo że prawdopodobnie nie należała do niego, biorąc pod uwagę bezwładnie leżące zwierzątko u jego łap. Uczeń westchnął, siląc się na delikatny uśmiech. Nie był pewien jak do tego podchodzić – z jednej strony potrzebowali tego, żeby przeżyć, a z drugiej wydawało mu się to nazbyt brutalne. Rysi Trop zanurkowała w krzewach przed nimi, prawdopodobnie też w celu zapolowania na zwierzynę. Stroczkowa Łapa szedł u boku wojownika, mijali wysokie drzewa, rozglądając się za czymkolwiek sensownym. Po jakimś czasie jedyne, co znaleźli, to szarawą kocicę. Wyglądała na niezadowoloną.
Miodowa Kora oblizał krew z pyska, by nie wyglądać makabrycznie, rozglądnął się, że jego siostra nic nie znalazła, to był znak, żeby iść dalej.
— Jak coś idę dalej, myślę, że może gdzie indziej jeszcze coś znajdziemy dla grupy — bursztynooki odszedł od nich spacerkiem.
Stroczkowa Łapa w paru susach dogonił Miodową Korę, nie zamierzał tutaj zostawać. Zauważywszy znalezisko Rysiego Tropu, na jego mordkę wkradł się uśmiech. Świetnie, pajęczyny zawsze się przydadzą. Gdy szarawa zebrała całość, ruszyli dalej. Drzewa zaczęły powolutku się przerzedzać, chociaż nie całkowicie.
Niebo zasnuło parę chmurek, nie przeszkadzało im to nadto, nie zapowiadało się na deszcz. Miękka trawa, zapachy i odgłosy zwierząt przynosiła młodemu ukojenie. Stroczkowa Łapa przesuwał łapami krzewy, które przeszkadzały mu w przemieszczaniu się. Rysi Trop wraz z Miodową Korą szli tuż za nim, od czasu do czasu nurkując w gęstym leśnym poszyciu, jakby szukali więcej zdobyczy albo może ziół. Rząd krzewów, jaki im się ukazał, był inny. Stroczkowa Łapa skręcił i wpadł w gałęzie. Po paru uderzeniach serca oswobodził się z nich, spoglądając na towarzyszy. Z dreszczem emocji poznawali coraz to większy obszar. Kocurek podniósł wzrok, przed jego mordką malowała się przestrzeń otoczoną krzewami. Sam środek był odrobinę zarośnięty, aczkolwiek nic tutaj nie targało ich za futra. Miodowa Kora zanurkował w jednej z nor, Rysi Trop przysiadła tuż obok dużego wystającego korzenia. Stroczkowa Łapa także zaczął się rozglądać – miejsce to wydawało się przytulne. Oczywiście musieli włożyć w nie odrobinę pracy, jeśli chcieli tu zamieszkać, ale może to nie byłoby aż tak bardzo kłopotliwe? Dzięki drzewom naokoło byli dobrze osłonięci, ponadto gęste krzewy chroniły to miejsce, na pewno pomieściłoby większą ilość kotów. Gdy bursztynooki powrócił do młodziaka, zamruczał;
— Przytulnie tu. Wydaje się dość bezpiecznie, nie ma lisów ani Dwunożnych. Może moglibyśmy tutaj zamieszkać? Mamy wszystko, czego nam trzeba — poruszył ogonem, spozierając na pobratymca.
— Też mi się tak wydaje, naprawdę tu ładnie — miauknął, podziwiając wiekową roślinę, która rozrastała się na sporą część obozu, aczkolwiek nie przejmowała go całego. — Na pewno pomieścilibyśmy naszą całą grupę i myślę, że zostałoby nam jeszcze miejsca na ewentualnych nowych członków — dorzucił Stroczek, rozglądając się.
Zajrzał do jednej z nor, tutaj jeszcze nie badali terenu. Musieli upewnić się, czy ewentualny nowy dom rzeczywiście był tak bezpieczny, jak mogło im się wydawać na pierwszy rzut oka. Do uszu uczniaka doleciał głośny, groźny warkot. Poniósł się echem po norze, nie zwiastując niczego, co dobre. Odskoczył, kiedy zamajaczyło w przestrzeni pewne zwierzę – głośny ostrzegawczy dźwięk sprawnie odstraszył rudego. Miodowa Kora zjeżył sierść wzdłuż kręgosłupa, a Rysi Trop doszła do nich pospiesznie, wysuwając pazury i sycząc wściekle.
— Trzymaj się z tyłu — rzuciła do niego, odpychając młodego na bok, po czym zamachnęła się, drapiąc przeciwnika po pysku. Stroczkowa Łapa wylądował w kępie trawy, patrząc na pobratymczynię z przerażeniem. Podniósł się na równe łapy momentalnie niczym poparzony.
— Oszalałaś?! — wrzasnął Miodowa Kora, doskakując do kocicy. — To raczej ty powinnaś trzymać się z boku — poprawił ją, spoglądając na siostrę rozgniewany. Rysi Trop spojrzała na niego z konsternacją, która prędko przerodziła się w złość.
— O co ci znowu chodzi? — odpowiedziała, zamachnąwszy się raz jeszcze. Gęstym ogonem wywijała niczym biczem. Kuna była niezwykle szybka, każdy jej atak wydawał się przemyślany – starała się celować w punkty witalne. Wstała pospiesznie, momentalnie doskakując do szylkretki.
— O to, że jesteś ranna! Jak ty chcesz walczyć w takim stanie? — powiedział, odpierając próbę ataku kuny u boku siostry. — Zachowujesz się jak mysi móżdżek!
Kuna zawyła, gdy pazury kocicy ją szarpnęły.
— Sam jesteś mysim móżdżkiem! Cały czas mi przeszkadzasz — syknęła do brata.
Nie zastanawiając się długo, przeciwniczka kłapnęła szczękami tuż obok pyska wojowniczki, wykorzystując chwilę jej nieuwagi, Rysi Trop wycofała się prędko, z jej policzka poleciała strużka krwi. Brązowofutra wypluła kawałki szarej sierści kocicy na bok, marszcząc nos.
— Widzisz! O tym mówię! — Miodowa Kora rzucił się w stronę atakującego stworzenia, które guzikowatymi oczami obserwowało każdy ich ruch. Wskoczył jej na barki, drapiąc ją po bokach. Bursztynooki wyglądał teraz na dwa razy większego dzięki zjeżonych kłosach. Wyszczerzył kły w grymasie. Pazury znaczyły ziemię pod nim. Brązowa istota wrzasnęła, próbując rozpaczliwie zrzucić z siebie kota. Kępki jej futra latały w powietrzu, a wrzask niósł się echem po drzewach. Miodowa Kora odskoczył od kuny, gdy wywinęła łeb do tyłu, próbując sięgnąć jego gardła. Rysi Trop schroniła się na jednym z pniów, wykrzykując coś jeszcze do brata, jednak Stroczkowa Łapa nie dał rady się na tym skupić wystarczająco, by ją zrozumieć.
Gdy wojownik wylądował, ostre pazury zwierzęcia przejechały mu po boku, pozostawiając głęboką szramę. Pręgowany splunął, odwracając się przez ramię i drapiąc ją po łbie. Skrzywił się, gdy poczuł ostry piekący ból.
Kuna wycofała się odrobinę do nory. Stroczkowa Łapa wykorzystał chwilę jej nieuwagi, skacząc na bok intruza. Przeturlali się, lądując tuż obok krzewów. Rudy uczeń drapał brązowofutrą po brzuchu, czując, jak pazury zatapiają się w miękkiej, białej sierści. Kuna wyszczerzyła kły, gdy łapą przygniotła go do ziemi. Zielonooki czuł drobne pazury wbijające się w jego skórę. Szybko zniżyła głowę, w celu zatopienia zębisk w gardle młodego, zupełnie tak, jak próbowała u Miodowej Kory. Stroczkowa Łapa otworzył oczy szerzej. Zaczął się szamotać intensywnie, poczuł nagle ból w jednym z uszu, tak okropny ból, że aż zawył rozpaczliwie.
Poczuł, jak ciężar z niego znika, Rysi Trop zepchnęła z niego zwierzę, celując raz jeszcze w oczy. Gdy szpony szarawej przejechały po pysku atakującej, kuna zapiszczała z bólu, a po jej pysku pociekła gęsta strużka krwi. Skapywała jej po brodzie, brudząc także pierś. Wycofała się do krzewów, szeleszcząc przy tym głośno. Zaczęła oddalać się, jej kroki ginęły w śpiewie ptaków, jak i również szeleście drzew. Uciekła. Stroczkowa Łapa oglądał się za nią z przerażeniem, modląc się o to, by zrezygnowała z tego miejsca. Z jego naderwanego ucha płynęła krew, uniósł łapę, czując piekący ból. Gdy dotknął poduszką poranionego miejsca, skrzywił się znacząco, sycząc. Zorientował się, że brakuje kawałka. Jego oczom ukazał się czysty szkarłat, uczeń czuł, jak trzęsą mu się kończyny. Świat dookoła na moment zamilkł, słyszał szum własnej krwi, serce waliło mu jak młot.
Miodowa Kora potrząsnął kocurem, przywracając go do rzeczywistości. — Stroczkowa Łapo?! Stroczkowa Łapo, wszystko z tobą w porządku? — dopytywał, oglądając młodziaka. Sam nie prezentował się najlepiej, jego bok wyglądał wyjątkowo paskudnie. — Już tu więcej nie wróci, pokazaliśmy jej, że nie oddamy jej tego miejsca tak łatwo. Wygraliśmy! — próbował go pocieszyć, sam uśmiechając się szczerze, chociaż oczy miał przymrużone, z pewnością doskwierał mu ogromny dyskomfort. Zielonooki położył uszy po sobie, czując, jak tworzy mu się gula w gardle. Obejrzał się gorączkowo w poszukiwaniu Rysiego Tropu. Kocica stała nieopodal, uszy miała położone także, a nos zmarszczony. Gdyby nie ona, nie wykluczone, że kuna pozbawiłaby go dzisiaj życia.
***
Po jakimś czasie Miodowa Kora także skłaniał się już raczej ku temu, żeby wrócić do pozostałych. Atmosfera między kotami ponownie zgęstniała, szczególnie po ich kłótni. Rudy był zbyt zmęczony, żeby rozmyślać nad tym więcej. Dreptał z ogonem ciągnącym się po ziemi, chociaż nie był pewien, jak dokładnie powinien się czuć.
Wędrowali z powrotem, starając się tym razem ukrócić wędrówkę. Już po jakimś czasie mignęło im znajome futro, z krzewów wyłonił się Mglisty Sen, prawdopodobnie wyszedł zapolować dla grupy.
— Mglisty Śnie! Znaleźliśmy miejsce, w którym myślimy, że moglibyśmy zamieszkać — obwieścił Miodowa Kora, uśmiechając się do kocura.
[3434 słowa - trening medyka]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz