Po niedawnym treningu ze Zmierzchającą Falą liliowy był na jakiś czas uziemiony w obozie, o tyle dobrze, że nie w legowisku medyków, gdyż czułby się tam nieco, jak intruz, zakłócający spokój panujący w lecznicy — Konwalia już kolejnego dnia, kiedy to Wysokie Słońce szczytowało, czuł, jak umiera z nudów w legowisku uczniów. Obecnie był tu z dwójką lub trójką innych szkolących się kotów, lecz nie miał zamiaru obecnie nawiązywać nowych znajomości. Po co niby mu to było potrzebne? Przecież ma siostry, Borówkową Słodycz, Korzenną Łapę, Tojadową Kryzę i Zmierzchającą Falę. No i w sumie też Złocistego Widlika. Nikt więcej nie był mu potrzebny, tak małe grono było mu wystarczające. Doskonale wiedział, jak mocne pokrewieństwo zachodzi w Klanie Nocy między nim a innymi członkami, dlatego też można było stwierdzić, że ci byli dosłownie jego rodziną, a nie tylko w kontekście kociej społeczności.
Liliowy ciężko westchnął, mając po dziurki w nosie takiego bezczynnego leżenia. No ileż można! Nie po to ostatnio w końcu przebolał fakt zostania uczniem wojownika, by teraz się za przeproszeniem opierdalać! To się z celem mijało. Zastanawiał się jakim cudem starsi wytrzymują tak całe dnie tuż przed swą śmiercią… Przecież on prędzej z nudów umrze, niżeli usiedzi kolejne dni w jednym miejscu. Jasne, wychodził z legowiska mimo wszystko, głównie po jakiś niewielki posiłek — nie zapracował na nic większego niż jakaś mysz, nornica czy ukleja. Był zwolniony z obowiązku głównie przez świeży uraz, lecz to nie oznaczało, że mógł teraz się rozpaść, jak dusza zapragnie. Poza tym, gdyby do tego doszło, to powrót do dawnej formy zająłby mu znacznie więcej niż samo wracanie do zdrowia.
Medyczki proponował mu coś na ból, by chociaż nie siedział bezczynnie w legowisku z racji odczuwanego dyskomfortu przy chodzeniu, lecz niebieskooki upierał się przy swoim i niechęci faszerowania niepotrzebnie ziołami, których inni zapewne potrzebowali bardziej. Nikt nie był zdolny przekonać go do zmiany zdania, dlatego też czasem można było zauważyć, jak ten wykonuje krótki kurs do dziupli po coś do jedzenia lub pokonuje jeszcze krótszą drogę z legowiska na nagrzaną nieco trawę tuż obok niego. Tylko na tyle mógł na razie sobie pozwolić.
Właśnie sennie przyglądał się lawendzie kołysanej przez wiatr, gdy nagle zauważył rudo srebrną smugę niedaleko siebie. Zdziwiony zamrugał kilka razy, odganiając lekkie znużenie, by dostrzec, jak jeden z kociaków zmarłej Nemezji nieco oddalił się od reszty. Nie był aż takim okrutnikiem, by przejść obojętnie obok kociaka, który zaraz może zostać stratowany przez innych wojowników. Ciężko podniósł się z ciepłej trawy, by lekko utykając, podejść do zabłąkanej Rezedy.
— Wydaje mi się, że nieco zabłądziłeś — mruknął nagle do młodszego i bez ceregieli zaczął go lekko pyskiem popychać w stronę żłobka. Nieco zdezorientowany rudy dał się w ten sposób odprowadzić pod ponowną opiekę Złocistego Widlika. — Ktoś Ci czmychnął.
— Ach, Konwaliowa Łapo! Miło Cię widzieć. Jak tam u ciebie? I spokojnie, miałem go na oku. — Na ostatnie zdanie, liliowy podniósł lewą brew w pytającym geście.
— Czyżby?
— Nie musisz się martwić, mam ich pod kontrolą.
— Skoro tak uważasz — stwierdził, kładąc się obok piastuna. Od jakiegoś czasu mieli nieco bliższe, koleżeńskie relacje, także zdarzało się w wolnych chwilach, że niebieskooki przybywał do żłobka i niby nieco pomagał starszemu przy kociakach. Oczywiście cały ten czas umilała im rozmowa o wszystkim i niczym, w międzyczasie doglądając najmłodszych, którzy też co jakiś czas dołączali się do pogawędek.
— Lepiej opowiedz, jak Ci idą treningi ze Zmierzchającą Falą. Pamiętam, że odkąd Kotewkowy Powiew opowiedziała wam o ogrodnikach, to chciałeś się szkolić w tym kierunku.
— Prawda, jednak Mandarynkowa Gwiazda zadecydowała inaczej. Treningi? Zależy, jakbyśmy na to spojrzeli, obecnie, żem nieco ograniczony, gdyż KTOŚ się nieco zapędził, posyłając me ciało na pobliskie drzewo…
— Ten ktoś to Twój mentor, prawda?
— Oczywiście, bark mi tym wybił i przez kolejne dni uziemiony niczym ptak jestem. Ta wszechobecna nuda doprowadza do szału mą personę — przyznał, obserwując, jak kociaki razem się bawią. Lecz nie umknęło jego uwadze, że Fląderka, czekoladowa kotka, trzyma się bardziej z tyłu, a Centuria posyła jej podobne spojrzenia, jak to w zwyczaju miała dawna piastunka, gdy obok niej była Korzonek.
***
Po paru wschodach słońca, mając dość tej przerwy od treningów, liliowy udał się do medyczek, by oceniły jego obecny stan zdrowia. Na szczęście nie było żadnych powikłań po nastawieniu kończyny, więc uczeń dostał zgodę na powrót do obowiązków, lecz jeszcze jakiś czas miał uważać na bark. Jemu to w zupełności odpowiadało, gdyż w końcu oznaczało to wyrwanie się z tej szuwarowej klatki, więzienia zwanej obozem Klanu Nocy. Jego mentor jednak sceptycznie do tego podchodził, od razu oznajmiając, że młodszy może zapomnieć o nauce walki jeszcze jakiś czas — wszystko według zaleceń medyczek.
— Przeboleje to, lecz chodźmy chen stąd — powiedział Konwalia, pchając dymnego wojownika w stronę wyjścia z obozu. Ten z lekkim śmiechem niedowierzania na zachowanie młodszego, zgodził się, idąc już samemu z własnej woli w stronę ściany trzciny.
Finalnie stanęło na tym, że podejmą kolejną próbę łowienia ryb, dzięki czemu zbytnio daleko nie musieli odchodzić, a liliowy oszczędzał bark na tyle, ile było to możliwe. Niebieskooki nie był zbytnio przekonany do tego pomysłu, lecz nic innego nie pozostało, jak na niego przystać — w końcu miał mało możliwości, co do wyboru dzisiejszego tematu treningu. Dlatego też z widoczną niechęcią zgodził się na ciche siedzenie na brzegu rzeki w wyczekiwaniu na ryby. Te na upartego nie chciały blisko powierzchni wody podpłynąć jakby na złość uczniowi. I jak tu on miał się wprawiać w polowaniu, kiedy zwierzyna z nim nie współpracowała po jego myśli!
Mając dość tego bezsensownego siedzenia, spojrzał na Zmierzchającą Falę z bardzo wymowną mimiką pyska. Ten jedynie zaproponował zmianę miejscach łowienia. Ciężko westchnął i nie mając innego wyboru, ruszył za mentorem, który poprowadził ich dwójkę wzdłuż brzegu rzeki, przeciwnie do biegu nurtu, kierując się bardziej w głąb terenów Klanu Nocy. Po tym krótkim spacerze starszy przystanął i z uwagą wpatrywał się w taflę wody, po chwili dostrzegając żerujące ryby. Dał ogonem znak Konwaliowej Łapie, by podszedł bliżej i zajął miejsce obok niego. Liliowy widząc nagle ryby, spojrzał z lekkim niedowierzaniem na wojownika.
— Czasem po prostu wystarczy zmiana miejsca — wymruczał cicho, by następnie wskazać ruchem głowy na wodę. Był to jasny sygnał, by niebieskooki tutaj spróbował swoich sił w łowieniu.
Było parę sposobów na złapanie zwierzyny tego typu, choć dwie były najbardziej znane. Jedną z możliwości było złapanie ryby w zęby, zanurzając głowę w wodzie, druga natomiast polegała na szybkim ruchu łapą, by posłać rybę na brzeg. Uczeń zdecydował na tę drugą możliwość, gdyż gdyby zanurzył głowę w wodzie, to miał pewność, że jak tylko wyciągnie ją z wody, to będzie wyglądać jak zmokły pies przy swojej okazałej kryzie.
Widząc ukleje blisko tafli wody, szybko włożył łapę do wody, by następnie spróbować posłać rybę na brzeg. W ostatniej chwili wysunął pazury, czując, jak zwierzę przesuwa się po jego łapie. Tak łatwo nie pozwoli, by ta mu zwiała i spokojnie żyła dalej — została wypatrzona jako ofiarą i nią się stanie, choćby nie wie co. Już chwilę później ukleja została posłana w powietrze, by następnie wyglądać na trawie. W desperacji miotała się, próbując wrócić do wody, lecz Konwalia jej na to nie pozwolił, wbijając w nią swoje zęby i pazury. Po paru uderzeniach serca ryba została zabita, a uczeń z dumą ją wypuścił ze swojej paszczy i podnosząc głowę, oblizał biały pysk z krwi uklei.
— Brawo Konwaliowa Łapo, twoja pierwsza ukleja. — Na pochwałę Zmierzchającej Fali, młodszy jedynie skinął głową i powrócił na wcześniej miejsce, nie chcąc spocząć na laurach. Wiedział, że jedna złowiona ryba nie czyni go mistrzem w tym fachu, dlatego też ponownie swój wzrok miał skupiony na wodzie, czekając na odpowiedni moment, lecz tym razem niewielka grupa żerujących ryb przeniosła się nieco dalej. Liliowy z brzegu nie był w stanie ich jakkolwiek dosięgnąć, dlatego też powoli wszedł przednimi łapami do wody, starając się nie wywoływać zbyt sporych ruchów spokojnej tafli rzeki. Na szczęście mógł sobie na to pozwolić, gdyż koryto nie stawało się od razu głębokie.
Ze skupieniem podchodził bliżej, starając się nie stracić nagle gruntu pod łapami. Kiedy był wystarczająco blisko, przystanął, czekając, aż ryby same podpłyną, co też jedna z nich uczyniła po dłuższej chwili wyczekiwania. Tym razem kocur zdecydował się na inny sposób połowu poprzez zanurzenie głowy i złapanie ryby od razu w zęby. Zdobycz jeszcze chwilę się miotała w jego śmiertelnym uścisku, lecz kiedy tylko przestała to niebieskooki odrzucił ją na brzeg obok dymnego wojownika, który przyglądał się temu z boku. W tym czasie młodszy wrócił do obserwacji uklei, choć z każdą dłuższą chwilą było to cięższe, gdyż słońce nieprzyjemnie odbijało się od wody, rażąc go po oczach, które i tak już były bardziej wrażliwe na światło. Zastrzygł uchem, mrużąc ślepia — nie chciał jeszcze kończyć łowów, dwie ukleje to dla niego za mały wynik, patrząc na to, ile czasu spędził bezczynnie w obozie przez uraz barku. Chciał teraz nadrobić stracony czas i żadne durne słońce go przed tym nie powstrzyma!
Z determinacją i nie zważając na mokrą kryzę na głowie, zanurzył ponownie pysk pod wodą, łapiąc kolejną ofiarę, która następnie dołączyła do dwóch poprzednich. Po każdym tym ruchu musiał nieco zaczekać, aż ryby ponownie podpłyną, by Konwaliowa Łapa był w stanie ich dosięgnąć.
— Jak na pierwszy raz świetnie Ci poszło — oznajmił starszy, kiedy w szczękach liliowego znalazła się już czwarta tego dnia ukleja. — Zanieśmy to do obozu.
— To za mało — rzucił jedynie, wychodząc powoli w wody. Jego długa szata na całej długości do połowy brzucha ociekała wodą. No i także sierść znajdująca się na jego głowie, sprawiając, że wyglądał jak zmokły pies.
— Podziwiam twoją determinację i zapał, ale więcej raczej nie damy rady we dwoje zanieść — zauważył dymny, kładąc swój ogon na suchym grzbiecie ucznia.
— Niech będzie — mruknął, ulegając słowom mentora i już po chwili niósł dwie ukleje w pysku, trzymając je za ogony. Podobnie uczynił wojownik, by następnie razem udać się w drogę powrotną do obozu.
***
Po przepłynięciu wody otaczającej wyspę, na której mieścił się obóz Klanu Nocy, Konwaliowa Łapa bym już całkowicie przemoczony, aż do ostatniego kawałka sierści. Już nawet nie otrzepał się z wody, tylko od razu skierował do dziupli ze zwierzyną, dokładając dwie ukleje, które trzymał w pysku. Za sobą pozostawił mokre ślady, ciągnące się do miejsca, gdzie obecnie stał, tworząc niewielką kałużę z wody, która spływała po jego długiej liliowej szacie.
— Masz nadal siły, Konwaliowa Łapo? — spytał nagle Zmierzchająca Fala.
— Proszę Cię, po tylu bezczynnych dniach to ja, żem tyle zapału to nigdy nie miał, jak teraz — przyznał szczerze niebieskooki.
— W takim razie zjedz coś porządnego, gdyż wrócimy bliżej zmierzchu. — Na te słowa uczeń skinął głową i wybrał średniej wielkości leszcza ze stosu, by następnie udać się parę kroków dalej i obok źródełka obrośniętego dookoła kwitnącą lawendą zjeść swój chyba pierwszy posiłek dzisiaj. Na potwierdzenie tych przypuszczeń, brzuch przyszłego wojownika zaburczał, wcześniej nie czując głodu.
W międzyczasie poczuł na sobie spojrzenie Borówkowej Słodyczy, która akurat kręciła się niedaleko po obozie. Konwaliowa Łapa nie rozmawiał z nią ani chyba z nikim z rodziny odkąd został mianowany na ucznia wojownika, a nie ogrodnika. Przypominając sobie tamten dzień, poczuł, jak gardło mu się nieprzyjemnie ściska, powstrzymując go przed dalszym konsumowaniem posiłku. Czy tak się czują inne koty z wyrzutami sumienia? Czy to zawsze będzie tak ciążyć i niespodziewanie wracać? Liliowy nie znał odpowiedzi na te pytania, gdyż po raz pierwszy czuł się tak od jakiegoś czasu, najczęściej, kiedy właśnie Borówkowa Słodycz lub Tojadowa Kryza spoglądali na niego. Miał wtedy wrażenie, że w ich oczach może dostrzec skrywany ból i żal do własnego syna, choć czasem ten odnosił wrażenie, jakby mógł dostrzec też nutę zawodu jego postacią. Ostatnie czego chciał to właśnie bycie wręcz hańbą dla rodziny.
Z tymi myślami dokończył rybę, która w połowie zaczęła tracić swój smak, a jedzenie jej było porównywalne do spożywania piasku. Po chwili tuż obok na nowo pojawił się dymny wojownik, który najwidoczniej gdzieś z boku czekał, aż jego uczeń ukończy leszcza.
— Gotowy?
— Tak — potwierdził młodszy, podnosząc się z trawy, na której zebrały się krople wody, pochodzące z jego sierści, będącej już na grzbiecie nieco suchą.
— A jak bark?
— Jak dawniej — odparł, ruszając powoli w stronę wyjścia. Lecz Zmierzchająca Fala zatrzymał go lekkim pacnięciem łapą w jego ucho.
— Ależ Ci spieszno, jednak musisz jeszcze popracować nad cierpliwością nie tylko do ryb — zażartował. — Czekamy jeszcze na Rosiczkową Kroplę i jej uczennicę, Senną Łapę.
— Po co? Przecież to zbędny bala… — Nie dokończył, czując na sobie nieco surowy wzrok mentora.
— Od dzisiaj częściej będziesz brać udział w treningach z innymi.
— Mam jakieś prawo głosy?
— Hmmm… Nieszczególnie — odparł z uśmiechem, ukazując sobie kły i nie tylko. Na to jedynie liliowy przewrócił oczami, czując jak dotychczasowa energia i zapał do dalszej pracy go opuszczają.
Nie potrzebne były mu treningi z innymi, wystarczyły mu te ze Zmierzchającą Falą. We dwóch według niego było łatwiej, nie musieli czekać na resztę, dostosowywać się i tym podobne. W ogóle młodszemu łatwiej się pracowało w pojedynkę z mentorem niż z kimś jeszcze u boku, czuł wtedy jeszcze większy nacisk na to, by wszystko wychodziło perfekcyjnie, a przy pomarańczowooki mógł być bardziej sobą. Nie bał się, że ten nagle zacznie go oceniać pod każdym względem. Liliowy nie mówił nikomu tego, lecz czasem miał wrażenie, że jeśli nie będzie idealnym wzorem do naśladowania dla innych, to zawiedzie cały klanu. A do tego poczucie, że każdy go ocenia i przeszywa wzrokiem, nie pomagało.
Zamyślony nawet nie zauważył, gdy do ich dwójki dołączyły szylkretki. Rosiczkowa Kropla była kotką starszą od Zmierzchającej Fali, podobnie było w przypadku Sennej i Konwaliowej Łapy. Liliowemu to nie przeszkadzało, choć uważał to za dość ciekawy zbieg okoliczności, w końcu było tylu uczniów i mentorów, a akurat padło na ich dwójkę. W dodatku zielonooka wojowniczka była siostrą dawnej mentorki dymnego, co potęgowało ów zbieg okoliczności. Długo nie miał, co rozmyślać, gdyż wojownik dał znak do wymarszu, w sumie to liliowy nadal nie wiedział, co będą tym razem robić. Zmierzchająca Fala planował jakiś patrol graniczny we czwórkę czy może coś innego? Niebieskooki w głowie jeszcze miał jedną opcję co do planów swojego mentora i nie podobała mu się ta opcja.
***
Po dłuższym spacerze dotarli do Kolorowej Łąki, która była otwartym terenem bez żadnego drzewa w pobliżu. Konwaliowa Łapa czuł się jak zdobycz podana na kolorowym półmisku — schronienia nigdzie zbytnio nie było, także przychodząc tutaj, wystawiali się na jakieś ryzyko. Mimo to Zmierzchająca Fala i Rosiczkowa Kropla pewnie szli dalej, jakby nie przejmując się możliwym zagrożeniem.
— Dziś Konwaliowa Łapo poprosiłem Rosiczkową Kroplę o wspólny trening z walki. Nasz ostatni tego typu zakończył się dosyć niefortunnie, więc nie chcąc zbytnio ryzykować, wybrałem Senną Łapę na przeciwnika dla ciebie oraz inną lokalizację, aby powtórka z drzewem nie miała miejsca — wyjaśnił dymny młodszemu, kiedy szylkretka zapewne podobne słowa przekazywała swojej uczennicy.
— Zmierzchająca Falo… Czy to faktycznie konieczne? — spytał.
— Każdy trening jest konieczny.
— Doskonale wiesz, o czym mówię! — rzucił, dając się nieco ponieść nerwom. Lecz niemal od razu wrócił do dawnego spokoju, przeczesując łapą pasma kryzy na głowie do tyłu. Te dotychczas swobodnie zwisały, zasłaniając nieco niebieskie oczy Konwaliowej Łapy.
— Możliwe, lecz sam wiesz, że same treningi ze mną to nie wszystko — zauważył spokojnie, siadając w miejscu, gdzie dotychczas stał.
— Przy najbliższej okazji do wody Cię wrzucę… — wymruczał, oddalając się od wojownika. Senna Łapa już na niego czekała. Liliowy widział po niej lekką niepewność, zapewne związaną z walką za chwilę. Sam też nie przepadał za tym, lecz jako uczeń wojownika zbyt dużego wyboru nie miał, dlatego też nauczył się z tym brzemieniem jakoś żyć.
Brązowe oczy starszej uważnie mu się przyglądały, analizując każdy ruch. Kocur, choć nie było zbytnio widać przez długą sierść, to był dobrze zbudowany i o dziwo gibki, co zapewne odziedziczył po matce, gdyż z dwójki rodziców to Tojadowa Kryza wyróżniał się siłą fizyczną. Pod wieloma względami liliowy był mieszanką swoich rodziców i raczej nie ciężko było odgadnąć, czyim jest synem, nawet jeśli kolorem sierści nieco nie wpisywał się w resztę rodziny, wręcz odstając w tym aspekcie.
Szylkretka nie wyglądała, jakby miała zaatakować pierwsza, więc inicjatywę przejął niebieskooki, wykonując nagły skok w stronę Sennej Łapy, lecz ta zwinnie uniknęła ataku, odskakując w bok. Konwalia po wylądowaniu wśród barwnych kwiatów, poczuł, jak go coś nieco w nosie zakręciło, jednak odgonił chęć kichnięcia, gdyż zauważył ruch ze strony starszej. Poczekał, aż ta spróbuje wykonać atak, by złapać ją w borsuczy uścisk. Ta jednak nie wyglądała, jakby miała mu się rzucić zbyt prędko do gardła, więc pozostawał mu dalej atak, choć tym razem postawił na sztuczkę od swojego mentora. Ruszył w kierunku przeciwniczki, a kiedy ta napinała mięśnie do odskoczenia, Konwaliowa Łapa nagle zmienił kierunek i niespodziewanie powalił Senną Łapę od boku. Oczywiście nie było to z taką siłą, jaką wykonał to Zmierzchająca Fala w ostatniej walce ze swoim uczniem, lecz kotka na pewno poczuła obecność kocura na swoim boku, łącznie z uderzeniem.
Niebieskooki po chwili zszedł z niej, pozwalając, by ta wstała. W tym czasie Konwaliowa Łapa skierował swój wzrok na mentora, który z nieco widoczną dumą w oczach, obserwował walczących uczniów.
***
Dalsza część treningu przebiegała pomyślnie i nawet Konwalia nieco wyszedł z tego wszystkiego gdzieniegdzie ubrudzony ziemią lub zielonymi smugami po trawie. Gdyby kwiaty zostawiały równie intensywne kolory to uczeń, by zapewne byłby wręcz chodzącą tęczą. Kocur musiał przyznać, że w sumie nie było tak źle, jak myślał wcześniej, przynajmniej mógł poznać styl walki kogoś innego niż swojego mentora, który po walce z Senną Łapą, pozostał na Kolorowej Łące z wojownikiem, korzystając z okazji, iż Konwalia chyba już wystarczająco doszedł do siebie po wybiciu barku.
— To był zacny trening — przyznał liliowy, kiedy wracali powoli do obozu, a słońce kierowała się za horyzont.
— No proszę, a kto wcześniej narzekał? — przypomniał mu starszy z uśmiechem.
— Dawno i nieprawda — mruknął jedynie pod nosem. Wtedy też go olśniło, właśnie szli wzdłuż biegu rzeki, będąc już przy wysepkach, wśród których znajdował się obóz Klanu Nocy. Była to idealna okazja, by spełnić swoje słowa i wrzucić dymnego do wody. Niebieskooki z ciut wrednym uśmiechem na białym pyszczku nagle pchnął mentora w stronę koryta, wpadając po chwili do wody. — Mówiłem, że Cię do wody wrzucę! — oznajmił dumnie, samemu wchodząc do nieco chłodnego dopływu. Zmierzchająca Fala jedynie rozbawiony przewrócił oczami, ochlapując nieco swego ucznia w zaczepnym, przyjacielskim geście, przez co ten ponownie tego dnia wyglądał jak zmokły pies.
W dobrych humorach pokonali szerokość strumienia, by następnie wejść cały mokrzy do obozu. Tym razem Konwaliowa Łapa otrzepał się z wody, większość kropli przerzucając na wojownika obok.
— Ktoś tu ma dobry humor? — stwierdził pomarańczowooki, kiedy sam pozbył się nadmiaru wody.
— Możliwe.
— To dobrze, jutro pouczymy się wspinaczki na drzewa jeszcze i myślę, że niedługo będziesz gotowy, by zostać wojownikiem — oznajmił niespodziewanie dymny, a młodszy czuł, jak unosi głowę z dumą. — Jutro z samego rana zaraz po wyjściu porannego patrolu udamy się do Brzozowego Zagajnika. — Po tych słowach wojownik odprawił swojego ucznia, przypominając, by ten coś zjadł po tak intensywnym dniu.
***
Z samego rana, tak jak wyznaczył porę Zmierzchająca Fala, liliowy wstał wcześniej, jeszcze na długo przed wyjściem porannego patrolu, by zdążyć z codzienną pielęgnacją, która składała się z trzech głównych etapów zawsze wyglądających, tak samo i odbywających się niezmiennej kolejności. Był to rytuał dla Konwaliowej Łapy, który mógł na spokojnie zawsze pozbierać myśli po poprzednim dni i nocy. Mógł dokładnie ocenić swoje błędy na treningach, by wiedzieć, czego unikać następnym razem, nawet jeśli Zmierzchająca Fala nie mówił tego wprost, to młodszy mimo wszystko dostrzegał subtelne znaki w jego mowie ciała, mówiące, że na tym będą musieli bardziej popracować.
Znali się jakieś cztery księżyce, lecz niebieskooki zdążył już przywyknąć do tego wszystkiego poznać i dokładniej poznać swego mentora, nie tylko od strony podejścia do jego szkolenia, ale także jako zwykłego współklanowicza, kota, z którym niedługo będzie bardziej na równi w hierarchii klanu.
Dymny niedługo później sam przybył, więc młodszy nie musiał długo na niego czekać oraz na sprawny wymarsz z obozu, tym razem coś w zachowaniu wojownika nie dawało spokoju uczniowi. Z uwagą mu się przyglądał, próbując rozszyfrować przyczynę tego wszystkiego. Czyżby to była jego wina, że starszy tak się zachowuje? Zrobił coś źle wczoraj? A może…
— Jesteśmy. Jak wczoraj mówiłem, dzisiejszy trening będzie opierał się na wspinaczce na drzewa. Początkowo może być to trudne, lecz szybko załapiesz co i jak — powiedział wojownik, przerywając gonitwę myśli w głowie swojego ucznia. Stali pod jedną z licznych brzóz, ta jednak nosiła widoczne ślady pazurów, zapewne po innych młodych kotach, które uczyły się tutaj wchodzenia po pniu.
Chwilę później po drzewie zaczął się wspinać pomarańczowooki, pokazując, jak to wszystko finalnie ma wyglądać. Konwaliowa Łapa z uwagą przyglądał się każdemu jego ruchowi, próbując później je odtworzyć samemu, kiedy nastąpiła jego kolej wbicia pazurów w brzozę. Początkowo każdy jego ruch był przemyślany i dopiero po upewnieniu się, że nie spadnie, wykonywał następny. Było to nieco czasochłonne, lecz starszemu to nie przeszkadzało, miał czasu, w końcu był tu dla swojego ucznia, któremu miał przekazać jak najwięcej. Mimo to, że wspinaczka nie była mocną stronę wojownika, to Konwaliowa Łapa musiał przyznać, że posiadał wiedzę, która pozwalała mu opanować tę umiejętność na zadowalającym poziomie.
— Idzie Ci lepiej ode mnie — pochwalił go mentor, kiedy już po którymś razie zgrabnie zbiegł po drzewie i delikatnie wylądował na ziemi.
— Uczę się przecie od najlepszy — zauważył z lekkim uśmiechem.
Po treningu udali się na polowanie w Brzozowym Zagajniku, które zakończył się sukcesem, gdyż do obozu przynieśli parę świeżych piszczek, a liliowy bez wyrzutów sumienia wziął z dziupli ukleje. Uważał, że jeśli nie zapracował na posiłek, to nie powinien nawet najmniejszej myszy lub nornicy brać ze stosu, dlatego też w czasie kiedy był uziemiony w obozie, każde podejście do dziupli po coś do jedzenia kończyło się wyrzutami sumienia, które sprawiały, że posiłek nie miał dla niego smaku.
***
Kolejne wschody księżyca mijały spokojnie na uczniowskich obowiązkach jak wymiana mchu, przyniesienie posiłku starszyźnie. Konwaliowa Łapa bardzo uwielbiał obecne grono starszych, do których z chęcią przychodził często przy okazji na jakieś pogaduszki lub opowieści, którymi trójka kotów się dzieliła z uczniem. W międzyczasie Zmierzchająca Fala zabierał swojego ucznia na patrole lub treningi z innymi rówieśnikami, może z nadzieją, że nawiąże jakieś relacje, lecz nic takiego ani razu nie miało miejsca. Liliowy jakoś nie przepadał w dalszym ciągu za tego typu aktywnościami, jednak zbytnio prawa głosu nie miał w tej kwestii, w końcu mentorem samego siebie nie był.
Tym razem obecny dzień miał się zapowiadać inaczej. Wojownik dzień wcześniej oznajmił, iż Konwaliowa Łapa z rana dostanie pewne zadania, które będzie musiał wykonać samemu bez jego nadzoru obok. Uczeń początkowo był zdziwiony, lecz nie pokazując tego po sobie, przyjął przyszły przebieg dnia. Właśnie oczekiwał dymnego kocura, obserwując, jak lawenda niezmiennie kołysała się nieco przy źródełku — miał nadzieje, że jak zostanie wojownikiem, to nadal będzie mieć widok na to miejsce.
Zamyślony nawet nie zauważył, kiedy obok niego pojawił się pomarańczowooki i dopiero jego ogon na grzbiecie uświadomił go o obecności kocura.
— Wybacz…
— Każdy ma prawo się zamyślić. Jednak dziś nie na to czas, więc uważaj na siebie. Dzisiejszym zadaniem będzie obchód wzdłuż granicy z Klanem Burzy i Klifu, zapolowanie na Kolorowej Łące oraz połowie paru ryb, obojętnie jakich. Na końcu bezpieczny powrót do obozu — wyjaśnił.
Konwaliowa Łapa jedynie skinął głową i nie chcąc marnować dnia, wyruszył poza obóz. Intrygowało go, czemu nagle Zmierzchająca Fala wymyślił coś takiego, lecz obecnie nie był to czas na to. Samotna wyprawa oznaczała, że musiał się skupić i uważać na możliwe zagrożenia, których dotychczas wypatrywał wojownik. Po przepłynięciu nurtu wspiął się na piaszczysty brzeg, by pozbyć się ciążącego nadmiaru wody. Miał wrażenie, że każdy szelest lub ruch jest możliwym niebezpieczeństwem, lecz nie mógł popadać w paranoję, przecież jako wojownik będzie mógł samotnie opuszczać obóz i nie może wtedy zgrywać płochliwego ucznia! Przecież to nie wypada i przystoi pełnoprawnemu wojownikowi.
Pierwszym punktem w liście zadań było sprawdzenie granicy z dwoma klanami, a aby dotrzeć do umownej linii oddzielającej terytoria, musiał przejść wzdłuż brzegu, mogąc podziwiać Bursztynową Wyspę, na której co pełnię księżyca koty z klanów się zbierały w czasie pokoju. Na zgromadzeniu może był z jakiś raz jako uczeń, lecz na kolejne zapewne pójdzie już jako wojownik, jeśli Mandarynkowa Gwiazda, że jest gotowy. Miał nadzieję, że Zmierzchająca Fala będzie po jego stronie i w razie czego przekona liderkę do zmiany decyzji.
Pomimo tego, że myślami nieco odleciał w przyszłość, to był w pełni świadomy tego, co się dookoła dzieje, a każdy dźwięk wyraźnie docierał do jego uszu, które zdobiły coraz dłuższe pędzelki. Docierając w końcu do początku granicy z Klanem Klifu, ruszył wzdłuż niej, pozostawiając po sobie zapach Klanu Nocy. Po jakimś czasie mógł poczuć charakterystyczny zapach kotów z Klanu Burzy, które zapewne niedawno same odbywały patrol graniczny.
Kiedy tylko skończył obchód granicy, Wysokie Słońce powoli mijało, a musiał jeszcze zapolować na Kolorowej Łące oraz w rzece, a dużo czasu mu nie stało, więc bardziej żwawym krokiem ruszył do kolejnego miejsca. Morska bryza na tej wysokości mieszała się z normalnym wiatrem, lecz mimo to liliowy mógł wyczuć lekko słoną nutę na pysku, kiedy podmuchy targały jego futro. Zdarzało się, że Zmierzchająca Fala zabierał go na polowania na łące, by uczeń wiedział, jak polować na inne zwierzęta niż tylko ryby, lecz mimo to, te stanowiły znacznie większą część diety kotów w Klanie Nocy.
***
Konwaliowa Łapa wrócił do obozu jeszcze przed zmierzchem, niosąc w zębach dwie nornice, lecz na brzegu leżał średni płoć i ukleja. Uczeń nie dał rady wszystkiego zabrać naraz, dlatego też musiał się wracać po ryby — cieszył się, że pomarańczowooki wojownik nie podał mu dokładnej liczby każdej ze zwierzyny oraz samego gatunku, jaki ma upolować w wodzie oraz na Kolorowej Łące. Odnosząc wszystko do dziupli, nigdzie nie widział Zmierzchającej Fali, mając nadzieję, że kocur będzie wyczekiwać jego powrotu w obozie, najwidoczniej miał też inne obowiązki na głowie.
— Moje gratulacje, Konwaliowa Łapo, zdałeś test. — Nagle tuż za nim rozległ się głos poszukiwanego Nocniaka.
— To był test? — spytał, nieco niedowierzając. Czyżby był już gotowy, by zostać wojownikiem.
— Tak, idę do Mandarynkowej Gwiazdy, aby ją powiadomić o tym, a tym weź coś do zjedzenia. Na dzisiaj to wszystko, zapewne jutro odbędzie się ceremonia — oznajmił, by następnie skierować się w stronę legowiska liderki.
— Dziękuje za wszystko… — powiedział cicho pod nosem, wpatrując się w oddalającą sylwetkę mentora.
***
Z samego rana liliowy kocur odbywał swój codzienny rytuał pielęgnacji swojej szaty, lecz tym razem jeszcze większą wagę przykładał do tego. Każde pociągnięcie języka było dokładnie przemyślane, by później całość współgrała ze sobą. Dzisiaj musiał się prezentować, jak najlepiej się tylko da, nie może zawieść rodziny ani Zmierzchającej Fali, nie w tak ważnym dniu. Choć nim Mandarynkowa Gwiazda zwoła klan to jeszcze miał czasu, więc mógł w spokoju wszystko przemyśleć oraz dostrzec to, co mu w ostatnich księżycach przysłaniały obowiązki. Zwłaszcza to, jak zdążył zmężnieć, przybierając na masie mięśniowej, co wiązało się też z większą siłą, do tego kryza nadal przybierała u niego na długości, lecz już w znacznie wolniejszym tempie, nabierając też bardziej na objętości, gdyż dotychczas była nieco zbita i skupiająca się głównie w okolicach szyi i szczęki. Teraz pokrywała także jego klatkę piersiową w większym stopniu niż księżyce temu, kiedy to ledwo został uczniem. Mimo wszystko jego sylwetka nie była nadal tak widoczna, jak u Tojadowej Kryzy, gdyż długa sierść nieco bardziej ją przysłaniała.
— Konwaliowa Łapo, już czas. — Wtem usłyszał słowa swojego mentora, który ledwo wszedł do legowiska uczniów. Liliowy jedynie skinął głową, szybko jeszcze układając sierść na głowie, by następnie opuścić dotychczasowe miejsce spoczynku, z dzisiejszym dniem miał dołączyć do wojowników, których legowisko znajdowało się tuż obok.
— Niech wszyscy zdolni do polowania zbiorą się! — zawołała liderka z sumaka. — Ja, Mandarynkowa Gwiazda, przywódczyni Klanu Nocy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika — wyrecytowała formułkę, nie czekając, aż uczeń zdąży wyjść na środek zbiorowiska. — Konwaliowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— Przysięgam.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Konwaliowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Konwaliowa Mielizna. Klan Gwiazdy ceni twoje zaangażowanie i siłę, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Nocy. — Po tych słowach srebrna zeskoczyła z dotychczasowego miejsca, by zgodnie z tradycją dotknąć pyszczkiem głowy ucznia, co liliowy odwzajemnił dotykiem w jej bark.
Po tym klan wykrzykiwać nowe imię niebieskookiego, choć parę głosów najbardziej się wybijało z tłumu. Była to jego rodzina wraz z mentorem i piastunem, który z kociakami wyszedł ze żłobka, by być mimo wszystko obecnym przy tej chwili. Mimo to ceremonia się całkowicie nie skończyła, gdyż Konwaliowa Mielizna dzisiejszej nocy miał czuwać nad bezpieczeństwem klanu w pełnej ciszy ze swojej strony aż do wymarszu porannego patrolu.
[4684 słów + łowienie ryb, wspinaczka na drzewa]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz